„Love, Rosie” Cecelia Ahern – recenzja

Bombla_LoveRosie

Nie sposób tego tekstu nie rozpocząć truizmem, ale jakże prawdziwym, jakże znaczącym, że życie pisze najlepsze scenariusze. Oczywiście nie za często zdarza się bajka, magiczne historie porwanych kopciuszków rzadko naprawdę mają miejsce, a zazwyczaj łatwiej porównać się do dziewczynek z zapałkami. Bywa, że przeznaczenie bawi się z nami w kotka i myszkę. Kusi spełnieniem najskrytszych snów, by odebrać je w ostatnim momencie, rzucając w zamian kłody pod nogi. A czasami marzenia są już o krok od spełnienia, szczęście czeka na wyciągnięcie ręki, tuż tuż, za progiem, ale to my, nieświadomi, że wystarczy jeden mały krok, wahamy się i musimy czekać na kolejną sposobność, na kolejny układ gwiazd. Mijanie się, szukanie, próbowanie wciąż od nowa…

„’To wszystko jest zbyt doskonałe.’ Zupełnie jakby nastała cisza przed burzą.
Czy tak właśnie wygląda normalne życie? Jestem przyzwyczajona do ciągłego dramatu, do tego, że nic mi się nie układa, do walki, narzekania i mozolnego zdobywania czegoś, co tak naprawdę nie jest nawet namiastką marzeń, ale musi mi wystarczyć.”

Tak właśnie wyglądał od zawsze związek pary bohaterów, niezwykłych przyjaciół, z uwielbianej powieści Cecelii Ahern, czyli bestsellerowego „Love, Rosie”, którą czytelnicy mogą również znać pod tytułem „Na końcu tęczy”. To powieść nietypowa, dość niezwykła, bo nie sposób nazwać jej inaczej, jak powieścią epistolarną, uwspółcześnioną tu i ówdzie, jednak opartą na wymianie pisemnych dowodów wzajemnego uczucia. Czytelnik znajdzie tu dziesiątki maili, smsów, listów… Bohaterowie relacjonują swoje małe chwile radości, smutki, zawody, momenty zwyczajnej codzienności, czyli wszystko to, co ważne, gdy po prostu się żyje. Nie za dużo rozpaczy. Nie za dużo szczęścia. Niemniej Cecelia Ahern zadbała, by czytelnicy czuli wciąż narastające napięcie, kibicowali bohaterom i z bijącym sercem obserwowali ich codzienne zmagania, by w końcu kiedyś móc ujrzeć spełnienie swoich oczekiwań.

Okładkowy63

Alex Stewart i Rosie Dunne są najlepszymi przyjaciółmi od zawsze, od początku, od chwili, gdy po raz pierwszy usiedli razem w szkolnej ławce. Od tamtego momentu nierozłączni, spędzający ze sobą niemal każdą możliwą chwilę byli dla siebie prawie jak brat i siostra. Prawie, bo kiedy Alex i Rosie zaczęli dorastać nie wszystko było już tak oczywiste, pomimo iż oboje próbowali zawsze zachować dystans i trzymać swoją wspaniałą przyjaźń na wodzy. Ich młodzieńczy świat wali się, gdy ojciec Alexa zostaje oddelegowany do Bostonu, a chłopak wraz z rodziną musi przeprowadzić się za ocean. I w ten sposób życie Rosie i Alexa zmienia się nie do poznania, następuje lawina nieoczekiwanych zdarzeń, zwrotów akcji i perypetii. Przyjaciele, pomimo dzielącej ich odległości, wciąż do siebie piszą i utrzymują kontakt. I dopiero wtedy zdają sobie sprawę jak bardzo się kochali, jednak żadne z nich jeszcze długo nie znajdzie odpowiednich słów, żeby zdradzić się z prawdziwymi uczuciami. I tak mijają lata, przez ich światy przewijają się kolejni ludzie, pojawiają się dzieci i nic nie jest tak, jak powinno być. A może jednak?

„Love, Rosie” ma w sobie wszystko to, co typowa współczesna powieść romantyczna zawierać powinna. Alex i Rosie wydają się być jak kukiełki na sznurkach przeznaczenia, rzuceni na wielką wodę i pozostawieni samym sobie, swoim lękom, na pastwę niedoskonałych decyzji. Oboje słuchają się niemal wszystkich poza swoimi własnymi sercami i przez to cierpią jeszcze dłużej i jeszcze intensywniej. Ich egzystencja przepływa im przez palce, marzenia uciekają, zostawiając za sobą gorzki posmak porażki na niemal wszystkich frontach. Te niedopowiedzenia pomiędzy parą najlepszych przyjaciół są o tyle znaczące, że naznaczają ich przyszłość i sprawiają, że Alex i Rosie mijają się co chwilę, nie mogąc oboje uchwycić tego jednego, idealnego momentu.

Cecelia Ahern stworzyła powieść niezwykle ciepłą, przemawiającą do czytelnika tą zwyczajnością płynącą z jej kart. Nie dzieje się tu nic wyjątkowego – ktoś się rodzi, ktoś umiera, coś się zaczyna, coś kończy, a dni mijają ot, tak, jak każdemu innemu. Jest jednak w tej opowieści o Alexie i Rosie ta niezwykła magia „najwspanialszej przyjaźni, jedynej w swoim rodzaju”, bo od samego początku nie da się nie przyjąć do wiadomości innego finału niż ten najlepszy z możliwych. Pozostaje jednak oczekiwanie i w tym autorka wykazała prawdziwe mistrzostwo, by nasi bohaterowie mieli całe ręce roboty, zanim uda im się na poważnie spojrzeć w swoją stronę.

„Love, Rosie” Cecelii Ahern urzeka swoją prostolinijnością oraz ładunkiem pozytywnych emocji, jakie można odnaleźć w powieści. To nie jest proza wybitna, ale wcale takiej nie udaje i nie musi tego robić, by oczarować i sprawić, że nie będzie możliwości oderwania się od niej. To taka życiowa lektura, przepełniona humorem i wiarą w lepsze jutro, które może nastąpić, jeśli tylko w porę posłuchamy swojego serca i zwrócimy się w odpowiednią stronę. „Love, Rosie” ma w sobie potencjał, by przeżywać ją jak najlepszy thriller, wciąż dopingując parę głównych bohaterów i wyśmienicie się przy tym bawiąc. Czy to powieść obyczajowa z wątkiem romantycznym, a może romans z wątkiem obyczajowym? Jakby nie było, to z pewnością opowieść o miłości, o przyjaźni i niefortunności losu, który zamiast sprzyjać, potrafi nieźle dokuczyć, odwlekając spełnienie w czasie. Niby taka zwykła historia miłosna, a ma szansę spodobać się wszystkim tym, którzy w książkach szukają dobrych, niewymuszonych opowieści trzymających za serce.

O.

*Recenzja powstała we współpracy z Księgarnią Internetową Bonito:

PodziękowanieBONITO02

**Po więcej „Love, Rosie” Cecelii Ahern koniecznie zajrzyjcie na VLOGA 🙂

Komentarze do: “„Love, Rosie” Cecelia Ahern – recenzja

  1. Oko na kulturę napisał(a):

    Też już tyle naczytałam się pozytywnych recenzji na temat książki. Jednak cały czas odwlekałam jej poznanie, bo przecież powieść romantyczna, bo pewnie jakieś banały i dyrdymały, których nie lubię. Ale, ale – od dziś mam ochotę ją przeczytać! 🙂

  2. Charlotte Andell napisał(a):

    Czytałam i uwielbiam! Alex <3 <3 <3
    Do dziś pamiętam jak krzyczałam na czytnik "niech oni nareszcie się zrozumieją!!!". Dobrze, że się opamiętałam, bo z mojego Kundelka zostałaby tylko kawałek plastiku na ścianie =D

  3. Joanna Malita napisał(a):

    Ja po prostu NIE MOGŁAM, jak oni się nie mogli zejść i nie mogli i tyle to trwało i ach. Ale to moja ulubiona powieść Ahern. I jest tam parę takich cudnych kwiatków (wyjazd Katie na Ibizę <3), że aż miło powspominać 😉

  4. Kasia napisał(a):

    Recenzja zachęcająca, a jednak ja się strasznie zniechęciłam do Ahern po przeczytaniu „PS. Kocham Cię”, przez to już nigdy do autorki nie wróciłam i dalej mam awersję. :/

    • Bombeletta napisał(a):

      Ooo! A podobno „P.S. Kocham Cię” to jej najlepsza powieść… To może nie są Twoje klimaty? Chociaż ja bym na Twoim miejscu spróbowała, bo ten korespondencyjny styl jest naprawdę fajny 🙂

      • Kasia napisał(a):

        Ach, czyli nie czytałaś „PS. Kocham Cię”? Jak dla mnie historia była fajna, ale opowiedziana fatalnie banalnym stylem. Może to też kwestia tłumaczenia, ale nie mogłam się w niej doszukać nic fajnego, a czytałam ją chyba w pierwszej liceum, kiedy przepadałam za takimi romansami.

  5. Roksana napisał(a):

    Cudownie,że spodobała się Tobie ta historia. Tak jak wspomniałaś – i zgadzam się w całej rozciągłości-” Love, Rosie’ nie pretenduje do bycia literaturą z wyższej półki, ale właśnie w tej zwyczajności tkwi jej urok. Zwraca uwagę na sprawy najistotniejsze , a przede wszystkim, że prawdziwe szczęście jest często na wyciągnięcie ręki i to my o nim decydujemy. Dziękuję za MEGAŚNĄ NIESPODZIANKE w UNBOXING-u :D. Cudowności na cały tydzień 🙂

Dodaj komentarz: