„Doctor Sleep” Stephen King

Bombla_DoctorSleep
 

„Because that was then and this is now. Because the past is gone, even though it defines the present.”*

„Doctor Sleep” Stephen King

Czasami miewam wrażenie, że cierpię na dziwną przypadłość, którą moja mama nazywa syndromem wypalenia na przedbiegach. Odkąd pamiętam, kiedy na coś czekam, to tak długo sobie to wyobrażam, tak bardzo się tym emocjonuję i intensywnie przeżywam (właśnie to wyobrażenie), że kiedy nadchodzi upragniona chwila okazuje się, że rzeczywistość nijak ma się do tego co sobie obmyśliłam w głowie, dni, tygodnie, czy miesiące naprzód. Na kontynuację „Lśnienia” Stephena Kinga czekałam mniej więcej półtora roku. Do czasu premiery miałam niejedną wizję niesamowitego horroru, który powali mnie na kolana po minucie lektury, w trakcie którego będę płakać ze strachu, a gdy skończę przez resztę życia będę spała tylko przy zapalonym świetle. Nie zaskoczę pewnie nikogo pisząc, że stało się całkiem odwrotnie, a najnowsza powieść ukochanego pisarza przyniosła mi swego rodzaju rozczarowanie.

„Doctor Sleep” (w polskim tłumaczeniu „Doktor Sen„) jest co prawda kontynuacją uwielbianego przez tysiące czytelników i przeze mnie kultowego już „Lśnienia” z 1977 roku, ale z horrorem, czy powieścią grozy ma niestety niewiele wspólnego. To kolejna po „Joyland” opowieść o przemijaniu, której fabuła oparta jest na wspomnieniach i opowiada o uporaniu się z życiem i duchami z przeszłości. Ponad trzydzieści lat to kawał czasu. Zmienił się świat, zmieniły realia i sam Stephen King. Do tego dochodzą osobiste doświadczenia, prywatne zmagania, przegrane i wygrane małe, domowe bitwy. Widać, że Mistrz Grozy zamyka tutaj pewien etap  – żegna się z zarówno z „Lśnieniem” jako powieścią i jego bohaterami, ale także, i może przede wszystkim, zamyka bardzo trudny rozdział, jakim była jego choroba alkoholowa i jej następstwa. Wydaje się nawet, że to właśnie dlatego „duch” Danny’ego Torrence’a i jego dalsze losy nachodziły Kinga przez te wszystkie lata i nie pozwalały o sobie zapomnieć.

„Doctor Sleep” rozpoczyna się tam, gdzie mniej więcej zakończyło „Lśnienie”. Mały Danny wraz z okaleczoną przez wybuch mamą uczą się na nowo jak żyć z trudnymi wspomnieniami wydarzeń z hotelu Overlook (Panorama)i jak pogodzić się z brutalną śmiercią ojca. Próbują poradzić sobie z traumą chłopca i lepiej zrozumieć jego wyjątkową umiejętność, czyli lśnienie (zwane przez niektórych jaśnieniem). Tylko, że demony hotelu wcale nie zniknęły. Wróciły z natężoną siłą i od nowa nękają Danny’ego. W ich opanowaniu i pokonaniu pomaga mu stary przyjaciel Dick Halloran. Tylko pewnych rzeczy nie da się już cofnąć, obrazów odwidzieć, a o przeżyciach zapomnieć.

Mijają lata, a wyjątkowy chłopiec zmienia się w pogrążonego w alkoholizmie, zniszczonego życiem mężczyznę, który powiela błędy ojca i mimo woli podąża jego ścieżką. Opisy upadku Dana to wyjęte z życia, porażające swoją realnością sytuacje, które znają z doświadczenia wszyscy, którzy zmagają się z uzależnieniem. Dan pogrąża się w upadku i gdy trafia na samo dno, to jednocześnie zdaje sobie sprawę, że to już ostatnia szansa, by naprawić swoje smutne życie, zakorzenione we wspomnieniach z dzieciństwa. Wyjeżdża, dołącza do stowarzyszenia Anonimowych Alkoholików, znajduje pewną pracę i zostaje tzw. Doktorem Sen, człowiekiem, który pomaga umierających w hospicjum osobom bezboleśnie przenieść się na „drugą stronę”. To nowy rozdział, o niebo lepszy od poprzednich, dający nadzieję na lepsze, trzeźwe jutro.

Gdzieś, mniej więcej w tym czasie, gdy Dan podnosi się z porażki, w okolicy rodzi się kolejne wyjątkowe dziecko – Abra. Wyjątkowe, bo posiadające tak silną moc lśnienia, że już w wieku kilku miesięcy przewiduje przyszłość i nadchodzące wydarzenia. To także ona, z biegiem lat staje się głównym celem mrocznej, wampirycznej grupy zwanej The True Knot (Prawdziwy Węzeł). Grupa, a dokładnie klan, to tajemnicze, wędrujące istoty ukryte w ludzkim ciele, które od zarania wieków podróżują po świecie. Poszukują swojego głównego źródła pożywienia, czyli lśnienia, zwanego przez nich „parą”, od angielskiego „steam”. Ale to nie byle jaka para. Ta, która daje im tą potężną życiową energię i pozwala im żyć całymi wiekami, prawie się nie starzejąc, to ostatnie tchnienie umierających w cierpieniu jaśniejących dzieci. Członkowie The True Knot od zawsze przemieszczają się karawanami po drogach, poszukują, zastawiają pułapki, a po wszystkim, gdy napełniają siebie i zapasowe kanistry życiodajnym produktem, wyruszają w dalszą drogę. Dla ich przywódczyni, Rose the Hat, Abra staje się celem w samym sobie, porównywaną nie bez powodu do Moby’ego Dicka. Celem prowadzącym do zagłady i pogrążenia się w wiecznych ciemnościach.

Mroczny początek „Doctor Sleep” stwarza jedynie ułudę horroru, która ze strony na stronę przekształca się w powieść przygodową, w której bohaterowie próbują rozwikłać zagadkę, odnaleźć wroga i sprowadzić go na manowce, by ostatecznie pokonać, bez żadnej straty z ich strony. O ile w „Lśnieniu” była mowa o chorobie, zaburzeniach i sile psychicznego zniszczenia, które prowadziły do tragedii i rozpadu rodziny, wszystko w pesymistycznym tonie przemocy i traumy, to tutaj z każdym rozdziałem widzimy tworzenie się nowej rodziny, naprawę wyrządzonych krzywd i pozytywny rozdźwięk całości. Co prawda upada stary porządek i umierają poprzednie pokolenia, ale odchodząc otwierają jednocześnie  przejście dla powiewającej optymizmem i młodzieńczą energią przyszłości, opartej na nowej sile i postępie cywilizacyjnym.

Symbolem starego porządku pozostaje The True Knot, który niesie za sobą cierpienie, zemstę i śmierć. Jednak zamiast budzić grozę, czy strach, ich doświadczenia i przeżycia z przeszłości wywołują wyłącznie współczucie i niejako usprawiedliwiają to, czego w normalnych warunkach usprawiedliwić się nie da. Siła ich więzi wynika z brutalnych wspomnień. Miłość, którą dzielą między sobą – z wielu lat spędzonych razem, na dobre i na złe. To rodzina, która gotowa jest zrobić wszystko, by przetrwać i uratować swoich członków, pomimo iż świat jaki znają rozpada się. Ewoluuje i przekształca się na ich niekorzyść, niosąc za sobą echo nieuchronnej klęski.

Z drugiej, tej pozytywnej strony jawi się rodzina Abry – sprawiedliwa, otwarta, miejscami naiwna, ale zawsze pełna wiary i miłości względem siebie i innych. Cztery pokolenia, które idą z duchem czasu, rozwijają się, ale potrafią czerpać wiedzę i doświadczenie od poprzedników. Abra to zaprzeczenie Dannego z dzieciństwa, który nigdy nie był towarzyski, przeżył szkolny ostracyzm i wie co to samotność. Abra nigdy nie była samotna. Murem stoją za nią najbliżsi, sąsiedzi, przyjaciele i znajomi. Wie co to wsparcie, bo nigdy jej go nie odmówiono. Jest dokładnie tym, czy od zawsze pragnął być Dan. Jej postać skonstruowana jest tak, że wiemy iż skazana jest na sukces. To właśnie jej pozytywna siła ostatecznie podnosi głównego bohatera, pozwalając mu raz na zawsze uporać się ze zmorami przeszłości.

Tak jak Dan Torrence, tak samo Stephen King w „Doctor Sleep”  żegna się z hotelem Overlook, duchami z „Lśnienia” i pokojem 217. Tym samym pisarz żegna się z własnym nałogiem i nękającymi go latami wyrzutami sumienia za mniejsze i większe krzywdy, jakie wyrządził sobie i swoim najbliższym. Nie sposób nie zauważyć, że cała ta opowieść to podziękowanie najbliższych, którzy zawsze przy nim byli, także w tych najtrudniejszych chwilach. Dla wszystkich tych, także swoich fanów, którzy dawali mu siłę do pisania i motywację, która pozwoliła mu uporać się z nałogiem.

„Doctor Sleep” to nie jest horror i może właśnie dlatego czuję niedosyt i rozczarowanie. Tutaj nie ma się czego bać. Nic nas nie przestraszy. To kolejna w ostatnich latach melancholijna opowieść Kinga, która z czasem staje się peanem na cześć siły, jaka tkwi w ludziach, którzy gdy tylko znajdą w sobie moc i potrzebę zmiany, są w stanie pokonać wszelkie, czyhające na nich zło. To także opowieść o tym, że prawie nigdy nie jesteśmy sami. Nawet w godzinie śmierci.

O.

* „Bo teraz jest inaczej niż kiedyś. Bo przeszłość przeminęła, nawet jeśli określa teraźniejszość.”

 

Komentarze do: “„Doctor Sleep” Stephen King

  1. Agnieszka Tatera napisał(a):

    Bardzo dobry tekst, wnikliwy i tak samo melancholijny i rozliczający z książką, jak jej Dan rozlicza się z przeszłością 😉 Ja miałam łatwiej, bo prawie w ogóle na nią nie czekałam. Właściwie ledwie się dowiedziałam, że kontynuacja będzie, to za moment już ją czytałam. Nie znałam też przez całe lata „Lśnienia”, czytałam jedną po drugiej, więc też dawało mi to zupełnie inną percepcję.

    • Bombeletta napisał(a):

      Dziękuję pięknie za komentarz 🙂 A ja zastanawiam się, jak odebrali powieść fani, którzy czekali np. 20/30 lat – to musiało być przeżycie! U mnie to jest kwestia nastawienia i straconych nadziei 😉

      A Dallas wpisuję na listę buków oczekujących.

      • Agnieszka Tatera napisał(a):

        Oj, jestem tego bardzo ciekawa! Gdybyś się przypadkiem natknęła na takie porównanie wrażeń po tylu latach, to – proszę – daj znać. Trochę niefortunne jest to, jak bardzo nasze oczekiwania wpływają na percepcję lektur (zresztą nie tylko, przekłada się to na każdy aspekt naszego życia). I trudno z tym walczyć, wiele razy łapię się na podobnym zjawisku. Chociaż odkąd się „zawaliłam” książkami, to zdarza się to rzadziej, bo prawie zawsze upływa dużo czasu zanim sięgam po daną książkę i już o sporej części oczekiwań zapominam 😉 No, ale nie ma tak zawsze :>

        W takim razie poczekam cierpliwie na wrażenia z lektury mej – jak na razie – ulubionej jego powieści.

Dodaj komentarz: