„Biała Rika” Magdalena Parys – recenzja + KONKURS!

Bombla_BiałaRika

Kto ty jesteś? Polak mały. Jaki znak twój? Orzeł biały.

Wersy, które każdy dzieciak ma wyryte w sercu, zna na pamięć i na zawsze. Tylko co znaczy być Polakiem dzisiaj, a co oznaczało w latach osiemdziesiątych, kiedy w wielu rodzinach pogranicza polsko-niemieckiego narodowość nie była do końca pewna, a przynajmniej nie definiowała ostatecznego wyznacznika tożsamości? Co oznaczało to dumne wypowiedzenie na głos swojej przynależności, kiedy za chwilkę można było stać się kimś zupełnie innym, w zasadzie bez udziału wolnej woli? Bo kim jest ktoś i co czuje ten, kto urodził się w Hamburgu, sercem wciąż czuje niemieckie korzenie, ale wokół niego przecież Polska i w duszy też Polska od lat? Historia nie ułatwiała mieszkańcom pogranicza wyboru, ale z pewnością ani Polska, ani Niemcy nie potrafili wybaczyć sobie nawzajem tej ostatecznej przynależności. Nie chcieli wybaczać. I z tego zagubienia, z tego rozdwojenia tworzyły się małe rodzinne dramaty, historie niepewności i wewnętrznego rozdarcia.

„Warszawiacy nienawidzą Riki, bo jest Niemką, a Niemcy nienawidzą Riki, bo związała się z Polakiem, folkspolka! – mówią na nią Niemcy. Folksdojczka wołają na nią Polacy.”

Z takimi dylematami mierzą się bohaterki „Białej Riki” Magdaleny Parys. Powieści osobistej i zaledwie inspirowanej jednocześnie, pełnej prywatnych wspomnień i z tych wspomnień paradoksalnie wyzutej, niemniej na pewno bardzo meta, w tym sensie, że wykraczającej ponad to, co uznajemy za tradycyjną, szablonową opowieść. Subiektywny obraz zdarzeń miesza się z historyczną prawdą swoich czasów, barwna interpretacja faktów, czasami nadinterpretacja, z szarą rzeczywistością. Chaos przenika porządek i nic nie jest ot, po prostu, linearne, uporządkowane chronologicznie, ale jest tak jak ma być. Jak być powinno. Jak było, albo nie było, w zależności od tego, czy uwierzymy pisarce, czy zaczniemy rozgrzebywać na własną rękę, bo czytelnik może przecież wszystko.

Okładkowy220

Kilkunastoletnia Dagmara musi wyprowadzić się do Berlina. Stan wojenny nie ułatwia rodzicom zadania, w zasadzie nie ułatwia niczego, także życia w Polsce, dlatego rodzina znowu musi się rozdzielić. Jednak zanim Dagmara wyjedzie, to wykorzysta ten czas, by spenetrować wspomnienia swoich bliskich i swoje także. Uporządkuje na swój sposób rodzinną opowieść o przyszywanej babci Rice, o jej bliźniaczej, niepoznanej ciotce Gerdzie, o dziecku, które umarło, o mamie podobnej do Elizabeth Taylor, kuzynie, który się moczył, ukochanych dziadkach, o Gdańsku, o tacie i nietacie, o braciszku i ocenach w szkole. Gdzieś przebije się „dzisiaj”, rzeczywistość pisarki, ale to tylko komentarz, by ostateczny przekaz był przejrzysty i zrozumiały.

„W polskim kalendarzu Ruth nie istnieje. Wszyscy wołają na nią Rika. Przywiozła Ruth tę Rikę – siebie – z Hamburga. Tak jej siostra kiedyś wymyśliła i tak już zostało. Jeszcze w domu. Dom. Das Haus. Zuhause.”

Magdalena Parys zdecydowała się na dialog z czytelnikiem. Dialog o tyle nietypowy, bo ukryty wewnątrz opowieściowej narracji, pomiędzy opisami bajecznego Gdańska sprzed lat, pomiędzy szczecińskim domem przyszywanych dziadków, pomiędzy snem o Niemczech i koszmarze nowego życia. Czasami to dialog celowo nieco infantylny, sprowadzony do uproszczonych wspomnień dziewczynki, która mogła, ale wcale nie musiała istnieć, więc tym bardziej intensywny w przekazie. Powieść złożona z urywków pamięci, czasami wyrwanych z kontekstu emocji, czy wrażeń olfaktorycznych, słuchowych, czy dotykowych. To znowu przypadek tej proustowskiej magdalenki, tylko o magdalence pomyślała Magdalena Parys i gdzieś ją te wspomnienia poprowadziły, pomiędzy meandry tego co prawdziwe i tego co zmyślone, bo można przyjąć, że nie ma nic bardziej zmyślonego niż pamięć dzieciństwa. To zadziałało jak filtr na prawdę i w „Białej Rice” wykreowała się jakby druga, alternatywna rzeczywistość, bliźniaczo podobna, tylko oparta na kontrolowanym słowie pisarki, nie na szalonych emocjach prawdziwej bohaterki zdarzeń.

„Biała Rika” od początku stwarza pozory i maskuje swoją prawdziwą naturę. Ot, opowieść rodzinna, kolejna książka–wspomnienie, pomyślą ci, których przyciągają ładne okładki i niewydarzone, uproszczone blurby. A to wcale nie jest tak! Tylko jak jest naprawdę też nie tak łatwo doprecyzować. Pod płaszczykiem prostej narracji ukrywa się wymagająca historia o pokoleniach kobiet o rozdwojonych duszach. Kobiet, które może wcale nie chciałyby wybierać, ale zmusiło je do tego życie, sytuacja polityczna, zwyczajnie miłość. Pytanie o tożsamość babci Riki to pytanie o tożsamość każdej z bohaterek, a odpowiedź nie może być jednoznaczna, bo serce jednoznaczne nie potrafi być.

„Duch znika, ale duchy wracają. Zawsze.”

Komu Magdalena Parys kojarzy się przez pryzmat powieści kryminalno-sensacyjnych z pewnością ze zdziwieniem spojrzy na ten tekst – taka zmiana? Taki chaos tam, gdzie można było wymyślić uporządkowaną historię opartą o rodzinne wspomnienia? Jakieś meta, znowu babsko, jak wszędzie, bo te baby, to tylko wspominają i rozgrzebują? Nie, fe, wolę Parys w kryminalnej odsłonie i odpuszczę sobie emocje. A wtedy nie pozostanie nic innego jak odpisać, że szkoda bardzo, bo „Białej Rice” przyświeca pewna determinacja, cel inny niż ten wyobrażony przez krytykę, a mianowicie opowiedzenia pewnej historii w taki sposób, by pozwolić ulecieć słowom, zawiesić się w przestrzeni i trafić prosto do serca czytelnika otwartego na piękne, nie do końca takie proste jak mogłoby się wydawać opowieści. Opowieści, które robią wrażenie, jeśli tylko ulegniemy ich szczerości.

O.

NaSKróty

FABUŁA:

  • Nastoletnia Dagmara musi przygotować się na najgorsze – wyprowadzkę do Berlina, do Niemiec na stałe, z dala od domu, od ukochanych przyszywanych dziadków i wspomnień dzieciństwa. Wykorzystuje czas przygotowań do wyjazdu i snuje opowieść idąc śladami rodzinnej pamięci, zaczynając od przyszywanej babci Riki.

TEMATYKA:

  • Rodzina, pamięć, wspomnienia, stan wojenny, druga wojna światowa, pogranicze, Niemcy i Polacy.

DLA KOGO?

  • Dobra polska literatura jest dla wszystkich. 🙂

Konkurs

Razem z Magdaleną Parys i Wydawnictwem ZNAK zapraszamy na KONKURS! <3

IMG_1036

Zadanie konkursowe:

Jakie jest Wasze najprzyjemniejsze wspomnienie z dziecięcych lat?

Nagroda: 3x egzemplarz „Białej Riki” Magdaleny Parys z AUTOGRAFEM od samej autorki + papeteria z „Białą Riką”

IMG_1042

REGULAMIN KONKURSU:

  • Organizator: Olga Kowalska blog Wielki Buk.
  • Konkurs trwa: Od piątku 12 sierpnia 2016 roku do niedzieli 21 sierpnia 2016 do godz. 23:59
  • Zwycięzcy: Zwycięzca zostanie wylosowany po 21 sierpnia.
  • Nagroda:  3x egzemplarz „Białej Riki” Magdaleny Parys z AUTOGRAFEM od samej autorki + papeteria z „Białą Riką”.
  • Uczestnikiem konkursu zostaje osoba udzielająca odpowiedzi na pytanie konkursowe, w formie pisemnej, w komentarzach pod tekstem.
  • Koszt nadania nagród ponosi organizator. Nie wysyłam nagród za granicę. Termin zgłaszania się po nagrodę to 15 września 2016, po którym to terminie zwycięzca automatycznie zrzeka się nagrody w przypadku niepodania swoich danych do wysyłki.

*Zapraszam na filmik! 🙂

 

Komentarze do: “„Biała Rika” Magdalena Parys – recenzja + KONKURS!

  1. Asia napisał(a):

    Najprzyjemniejsze wspomnienie… Kiedy rodzice pozwalali dziadkowi zabierać mnie na wycieczki 🙂 miałam 5 lat i jeździliśmy po całym dolnym śląsku, po zamkach i basztach, rynkach i wąskich uliczkach, z dziadkiem za rękę, który wiedział wszystko, wszystko znał i potrafił nadać światu piękno i wartość… Do teraz uwielbiam wycieczki po małych miasteczkach i spacery bez szczególnego celu. 🙂

  2. Dominika Rygiel napisał(a):

    Pamiętam to lato, kiedy to tato rozbił w ogrodzie, pod starą jabłonką namiot. Dopiero świtało ale powietrze było już ciężkie i parne, przesycone zapachami lata. Słodkawy zapach piwonii mieszał się z aromatem jaśminowca a o świeżość źdźbeł trawy dbała poranna rosa. Promienie słońca coraz śmielej przygrzewały w tkaninę namiotu. Mnie to jednak nie przeszkadzało. Z książką pod pachą ładowałam się do nagrzanego schronienia, które odgradzało mnie od zapachów i dźwięków dnia codziennego. Z bijącym z podekscytowania (bądźmy jednak szczerzy: ze strachu) sercem przewracałam kartkę za kartką, połykałam rozdział za rozdziałem. Z trójką bohaterów, w nikłej poświacie księżyca, przemierzałam złowieszczą willę, w poszukiwaniu wskazówek, które pozwoliłyby mi rozwikłać zagadkę morderstwa z sąsiedztwa. Było obgryzanie paznokci, szum krwi w uszach, zamykanie książki „na chwilę”, dla wytchnienia, by zaraz ją ponownie otworzyć i czytać dalej. Byłam tylko ja i one: „Róże pani Cherington”, pierwszy przeczytany przeze mnie, podkradziony z półki mamy, kryminał. Wspomnienie tego lata noszę w sobie od dawna. Nie potrafię zapomnieć ówczesnych emocji, zdenerwowania, usilnych prób rozwikłania zagadki. Tytuł Craig Rice nadal znajduje się w mojej biblioteczce. Choć jego karty fruwają, to wspomnienie ówczesnego lata jest nadal świeże i żywe. Namacalnie przyjemne. Dziękuję, że swoim konkursem pozwoliłaś tym emocjom wypłynąć na wierzch. Rozmarzyłam się 😉

  3. Charlotte Cz. napisał(a):

    Wywołałaś uśmiech na mojej twarzy tym pytaniem, bo moje najprzyjemniejsze, najwspanialsze wspomnienie z dzieciństwa wiąże się z zimowymi wakacjami z Karpaczu. Gdy zamykam oczy w mojej głowie pojawiają się automatycznie obrazki zaśnieżonych gór, pokrytych białym puchem wzgórz, z których zjeżdżałam na sankach razem z moim tatą. Jakiś najprostszych szlaków, które przemierzałam jako 5-letnie dziecko, co później poskutkowało narodzeniem się wielkiej miłości do gór. To było pod koniec lat 90., więc dość dawno temu, ale te wspaniałe chwile mam uwiecznione do dnia dzisiejszego na fotografiach, które pokazują te szalone zabawy na śniegu, upadek prosto w zaspę gdy zjeżdżałam na sankach z tatą, moją mamę, która miała fantastyczną czapkę z dzwoneczkami (ach te lata 90. i tamtejsza moda). To wszystko wywołuje wielki uśmiech na mojej twarzy, ten wspaniały, niefrasobliwy czas, gdy nie trzeba było o nic się martwić, gdy było się tak autentycznie szczęśliwym, czując tę beztroskę. Teraz się to zmieniło, ale zawsze z przyjemnością oglądam zdjęcia z tamtego czasu i odświeżam swoje wspomnienia. 🙂

  4. Joanna Rafał Hiliński napisał(a):

    Och, moim najwspanialszym wspomnieniem z dzieciństwa są wieczory sobotnie spędzone z babcią, zawsze uciekałam ok. godz 18 do babci, że by oglądać „Dr. Quin”! pod pretekstem jedzenia jabłek, bo rodzice mi nie pozwalali oglądać, bo tam są sceny nie dla dzieci! (SIC!) a ja sprytnie wymyśliłam sobie, że odwiedzę babcię i siedziałyśmy, jadłyśmy jabłka i orzechy i śledziłyśmy te sceny nie dla dzieci, choć maiłam wtedy chyba ze 12 lat!

  5. Angoraa napisał(a):

    Pamiętam dzień kiedy razem z tatą pojechaliśmy po mojego pierwszego pieska. Zawsze marzyłam o swoim pupilu, więc byłam bardzo podekscytowana. W pierwszą noc wstawałam z łóżka, aby sprawdzić czy pies faktycznie jest w moim domu,aż wkońcu nad ranem nie wróciłam do łóżka tylko bawiłam się z sunią. Byłam bardzo szczęśliwa.
    Niestety miesiąc później szczeniak czymś się zatruł i umarł, ale moment kiedy go adoptowałam był jednym z najpiękniejszych wspomnień jakie mam…

  6. Paulina Badowska napisał(a):

    Moje najmilsze wspomnienie ? chyba wakacje corocznie spędzane z dziadkami pachnące sernikiem na zimno pieczonym specjalnie dla mnie i świeżo wykrochmaloną pościelą w jakiej tam spałam pamiętam spacery pod rękę z dziadkiem ( jego już nie ma ale ja ciągle mam w głowie ten obraz ) kiedy opowiadał mi o dzieciństwie mojej mamy i oprowadzał po miejscach z nim związanych dziś kiedy chodzę tamtymi ulicami sama to już nie to samo szkoda że nie mogę cofnąć czasu pamiętam też wieczory z babcią zawsze wtedy sięgałam po leżący na półce kuferek ze zdjęciami siadałam jej na kolanach wyjmowałyśmy kolejne fotografie najczęściej w kolorze sepii lub wręcz czarno białe a na nich kolejni ludzie których ja mała dziewczynka nie miałam prawa rozpoznać zadawałam strasznie dużo pytań o tych ludzi a ona cierpliwie opowiadała mi o wszystkich uwielbiałam te nasze podróże w czasie śladami mojej wielopokoleniowej rodziny do dziś kiedy chcę się poczuć jak dziecko którym już niestety nie jestem jadę do Babci siadam jej na kolanach tulę się do niej wyjmuję pudło pełne zdjęć i błagalnym tonem proszę babciu opowiedz mi o nich !!!!

  7. Alicja K napisał(a):

    Z tego co zauważyłam nie będę oryginalna, bo każdy pisze o swoich dziadkach.
    Najmilej wspominam niedzielne rodzinne spotkania na działkowym ogródku pradziadków. Kiedy to wszyscy byliśmy mali, woziliśmy się taczkami i niczym nie przejmowaliśmy się. Nasi rodzice przesiadywali na drewnianej huśtawce, która była opleciona winogronem, prababcia ciągle przesiadywała w warzywniaku, a pradziadek w drewnianym domku szukał narzędzi- nigdy nie wiedziałam po co mu aż tyle. Nigdy nie zapomnę „udawanego” śmiechu (nie żebym była kiepskim komikiem), kiedy opowiadałam co tydzień ten sam dowcip. Może ktoś jeszcze go kojarzy? „Przychodzi baba do lekarza z radiem na głowie. Lekarz pyta: Co Pani dolega? Ona na to: RMF FM”. Oczywiście za każdym razem wszyscy płakali ze śmiechu 🙂
    Tak, to są najmilsze wspomnienia.

  8. Magdalena Ś. napisał(a):

    W dzieciństwie miałam wiele marzeń, ale czasami nie wszystkie dało się spełnić. Pamiętam jedno z nich, które spełniło się dzięki mojej mamie. Po lekturze książek typu Księga dżungli, Pipi Langstrumpf, W pustyni i w puszczy czy Przygody małpki Fiki Miki zamarzyłam o małpce. Od biedy wystarczyłaby mi tak zwykła, pluszowa, ale skąd w czasach ponurego Peerelu taką wziąć? Radę na smutki znalazła moja pomysłowa mama i w ciągu jednej nocy uszyła mi wymarzoną małpkę! Kiedy rano wstałam i zobaczyłam wymarzoną zabawkę siedzącą jak gdyby nigdy nic na krześle, o mało co się z radości nie rozpłakałam. Mama wykorzystała moje stare czerwone rajstopy, z których powstał korpus wypchany watą oraz głowa. W oczy i nos zamieniły się guziki, małpka miała nawet naszyty uśmiech, śmiesznie odstające uszy i czuprynę ze starego futerka. I nawet potrafiła chodzić! Ręce i nogi mama przypięła za pomocą żyłki do drewnianego krzyżaka, którym wystarczyło umiejętnie poruszać, by moja nowa zabawka zaczęła wyczyniać różne małpie figle;) Otrzymała wdzięczne imię Koko i honorowe miejsce na półce z zabawkami:)

  9. natiKa napisał(a):

    Nie bez przyczyny odwiedzam blogi takie jak Twój, kocham książki od zawsze, cały czas twierdze że jestem szczęśliwsza od kiedy potrafię czytać:) Doświadczam dzięki nim życia tysiące razy. I w związku z tym moim najmilszym wspomnieniem z dzieciństwa jes to kiedy pierwszy raz dostałam własną książkę, wybraną i kupioną w największej księgarni wtedy w mieście. Wąchałam ją, tuliłam i z nią spałam. Było to „Słoneczko” Marii Buyno-Arctowej. Książkę mam do dziś, zajmuje szczególne miejsce w mojej biblioteczce. I oczywiście planuje ją przekazać następnym pokoleniom z nadzieją na to że pokochają książki tak jak ja.
    Ps.: dorzucam jeszcze wspomnienie moich rodziców, którzy wszystkim znajomym opowiadają o tym jak to będąc maluchem (nieco ponad 2 latka)przewracałam strony Lokomotywy udając że ją czytam (znałam ją na pamięć i podobno te strony przewracał zgodnie z tekstem więc niektorzy nabierali się na to że czytam naprawdę) 🙂

  10. Agata napisał(a):

    Spoglądając na dzieciaki w dzisiejszych czasach, które większość swoich młodzieńczych lat spędzają siedząc przed komputerem, mogę powiedzieć, że każdą – nawet najmniejszą chwilę mojego dzieciństwa będę miło wspominać. Pierwszy wyjazd nad morze z rodziną, oglądanie wieczorami bajek na rzutniku z siostrami, granie w gry planszowe z babcią, największa atrakcja zimą – kulig, wymyślanie zabaw z przyjaciółmi i wiele innych. Jeżeli miałabym wybrać jedno najmilsze wspomnienie z mojego dzieciństwa to na myśli nasuwa mi się jedna rzecz. Najbardziej w tamtych czasach podobało mi się, że nikt z moich znajomych nie miał telefonu komórkowego i nigdy nie umawialiśmy się na konkretną godzinę, a mimo to jak wyszło się na dwór zawsze spotkało się kogoś do zabawy i największą karą było jak mama kazała wracać do domu. Praktycznie nikt nie posiadał zegarka, a zawsze wiedziało się, że zaraz w telewizji będzie puszczana dobranocka i trzeba na chwilę skończyć zabawę. W dzieciństwie wydawało się, że czas płynie wolniej – i tego najbardziej brakuje mi teraz w dorosłym, zabieganym życiu.

  11. Marzena napisał(a):

    Mój tata od zawsze był zaintrygowany kulturą Rosji. Fascynowały go zwłaszcza baśnie pisane przez Rosjan. Kiedy się urodziłam, był szczęśliwy, że pojawił się ktoś, z kim może podzielić się swoją pasją. Czytał mi wspaniałe rosyjskie baśnie przed snem. Szczególnie jedna z nich była mi bliska. Opowiadała ona o koniku Garbusku i jego właścicielu, Iwanie, na którego wołano „Wania”. Podobała mi się tak bardzo, że wołałam na mojego rodziciela „Wanio!”. Ja natomiast byłam Garbuskiem. Do dziś w mojej rodzinie powtarzana jest opowieść, kiedy tata po raz pierwszy zabrał mnie do sklepu z zabawkami. Byłam oczarowana. Na każdej półce było pełno przepięknych przedmiotów! Moja radość była tak wielka, że na cały głos krzyknęłam „Wania! Patrz, ile tu zabawek!”. Panie sprzedawczynie śmiały się na całe gardło, a tata niezrażony wziął swoją niesforną czterolatkę na barana i kupił jej pluszowego konika. Pamiętam to dobrze, i myślę że to właśnie jest moim najmilszym wspomnieniem z dzieciństwa, a mojego konika, którego ochrzciłam Garbuskiem, mam do dziś.

  12. Weronika (Zimno tutaj) napisał(a):

    Story time. 😀

    Zdaje się, że skończyłam wtedy zerówkę. Miałam dumne 6 wiosen na karku i niewiele do roboty. Pałętałam się po rozleniwionej upałem wsi, uliczki były zupełnie wyludnione. Wysuszone przez palące słońce kwiaty nieszczególnie nadawały się do robienia wianków, zniechęcona porzuciłam więc łamiącą się plecionkę. Co dalej?
    Po raz sześćsetny tego dnia rozpoczęłam przemarsz przez centrum wioski. Minęłam dom Starszej Pani, Której Lepiej Unikać, przeszłam też koło jabłoni i zerwałam jabłko, choć wiedziałam, że będzie jeszcze kwaśne. Następny był ogródek Tego Zabawnego Pana, Który Kiedyś Dał Mi Czekoladę, a kawałek dalej – grządki Przyjaciółki Babci. Nuda. Wzdychając przeskoczyłam rów i zaczęłam szukać kamieni na polu obok drogi. To też nie okazało się być szczególnie zajmujące, bo już dawno wyzbierałam stamtąd te najładniejsze. Zrezygnowana rozejrzałam się dokoła. Kątem oka zarejestrowałam pokonujące rów grube cielsko w biało-czarne pręgi.
    – Steeefaaan! – Wydarłam się tak entuzjastycznie jak to tylko śmiertelnie znudzona sześciolatka potrafi.
    Stary kot uniósł głowę, spojrzał na mnie z dezaprobatą i kontynuował przeprawę. Oczywiście, natychmiast podążyłam jego śladem. Ruszył w kierunku domu, którego pobliża ja zwykle unikałam. Mieszkał tam wyjątkowo wredny pies, za Właścicielem Wyjątkowo Wrednego Psa też szczególnie nie przepadałam. Na Stefanie uporczywe szczekanie nie zrobiło jednak większego wrażenia. Nie mogłam okazać się gorsza od grubego kota, więc, z całą godnością na jaką było mnie wtedy stać, przebiegłam dzielący mnie od niego kawałek. Kocur obrócił się w moją stronę, a jego wyraz pyszczka wydał mi się nieco przyjaźniejszy. Po chwili ruszyliśmy w dalszą drogę. Po minutowym spacerze zatrzymaliśmy się pod niewielkim szarym budynkiem, który nie budził we mnie żadnych skojarzeń. Stefan spojrzał na mnie wyczekująco. Wyglądał jakby czegoś ode mnie chciał. Nie odrywając ode mnie wzroku wskoczył na pierwszy stopień prowadzący do budynku. Podeszłam bliżej, bo zaintrygowało mnie dziwne zachowanie kota. Na drzwiach przyczepiono nierzucające się w oczy litery. Przechyliłam głowę i odszyfrowałam napis: b i b l i o t e k a. (Zrobiłam to bez problemu, w zerówce szczyciłam się najlepszymi umiejętnościami czytania w grupie. Uwielbiałam się tym przechwalać.) Skonsternowana (choć wtedy raczej nie znałam jeszcze tego określenia) zrobiłam krok w tył. Czy w mojej wiosce naprawdę było coś takiego jak biblioteka, a ja nie miałam o tym pojęcia? Zerknęłam na Stefana. Zdawał się zachęcająco machać ogonem. (Nie mam pojęcia, jak można zachęcająco machać ogonem, ale ten kocur najwyraźniej wiedział o tym całkiem sporo.) Wzięłam głęboki oddech i chwyciłam klamkę.
    Przez resztę wakacji już się nie nudziłam.

    Książki uwielbiałam już wcześniej (dziękuję, Mamo <3), ale odkrycie wiejskiej biblioteki było prawdziwym przełomem w moim życiu. Nic więc dziwnego, że to właśnie wspomnienie przyszło mi na myśl, gdy czytałam zadanie konkursowe. 🙂

  13. ymmm napisał(a):

    Hej, w treści konkursu mówisz o 3 egzemplarzach, a rozlosowałaś tylko jeden… dlaczego? 🙁

  14. ymmm napisał(a):

    Nie wiem czy tamten komentarz się dodał… Hej, w treści konkursu napisałaś o 3 egzemplarzach, a rozlosowałaś tylko jeden… dlaczego? :((

Dodaj komentarz: