„Frankenstein” Mary Shelley

bombla_frankenstein

UWAGA: to przypomnienie recenzji opublikowanej oryginalnie 26 października 2013 roku z uwagi na zbliżającą się Wigilię Wszystkich Świętych, czyli Halloween. 🙂

„Nieszczęśników wszyscy nienawidzą, jakżeż muszą tedy nienawidzić mnie, najżałośniejszego spośród wszystkich żywych istot! Ale i ty, mój stworzyciel, odrzucasz mnie ze wzgardą, choć jestem twym własnym dziełem, choć związaniśmy węzłem, który może przeciąć tylko śmierć jednego z nas. Oto pragniesz mnie zgładzić. Jak śmiesz tak igrać z życiem?”

Pewnego czerwcowego dnia, w deszczowe lato 1816 roku, zwanego Rokiem Bez Lata, grupa wyjątkowych przyjaciół postanowiła urozmaicić sobie mroczny wieczór spędzany w willi nad Jeziorem Genewskim. Podjęli wyzwanie jednego z najznamienitszych poetów wszech czasów, który znudzony niepogodą, wymyślił dla wszystkich zabawę – napisanie gotyckiej opowieści grozy, historii o duchach,  którą każde z nich przedstawi innym w nadchodzących dniach. Poetą tym był lord George Byron, a współtowarzyszami wyprawy: jego osobisty lekarz John William Polidori, nowy znajomy i przyjaciel po piórze Percy Shelley wraz z kochanką, czyli młodziutką Mary Godwin oraz jej siostra przyrodnia Clare Clairmont. Zakład ten przeszedł do historii literatury, wydając dwie nowe pisarskie osobistości, w tym przyszłą żonę Shelleya – Mary Shelley, która spisała wtedy swoją nocną wizję i zatytułowała ją „Frankenstein”.

„Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz”, bo tak brzmi pełny tytuł tej opowieści, został wydany anonimowo w 1818 roku, w nakładzie liczącym jedynie pięćset egzemplarzy. Pomimo swojej niszowości, stał się wkrótce na tyle popularny w kręgach czytelniczych, że przekazywany z rąk do rąk, już w pięć lat później doczekał się swojej pierwszej adaptacji teatralnej. Wydania wznawiano, uzupełniano, a nawet po części zmieniano wraz z oddaniem praw do utworu przez samą pisarkę. W połowie XIX wieku Frankenstein i jego potworna historia zyskali drugie, pozaliterackie życie, które trwa do dziś w kulturze masowej i popularnej.

Fabuła „Frankensteina” rozpoczyna się na skutych lodem wodach Arktyki, po których płynie statek podróżnika i niedoszłego odkrywcy – Roberta Waltona. Ten młody, niedoświadczony marzyciel pragnie dotrzeć do północnego bieguna, gdzie żaden człowiek jeszcze się nie zapędził. Na śnieżnych, bezkresnych połaciach, ku swemu zdziwieniu, spotyka Wiktora Frankensteina, człowieka u kresu sił, który przed śmiercią opowiada mu swoją smutną historię. Wychowany w idealnej, kochającej się rodzinie, już w młodych latach uległ fascynacji alchemicznymi pismami zapomnianych filozofów. Podczas studiów w Ingolstadt dziecięca fascynacja i chorobliwe pragnienie kreacji życia stały się jego obsesją. Wiktor zapragnął odkryć tajemnicę bogów i zdobyć iskrę, która rozbudza życie w ciele człowieka. Poświęcił wszystko, by zamysł się powiódł. Po serii makabrycznych eksperymentów, setkach godzin badań i miesiącach poszukiwań, Wiktor Frankenstein powołuje do życia istotę. Od tej chwili zaczyna się koszmar.

Istota stworzona przez Frankensteina, zwana przez niego na zmianę potworem, demonem i szatanem, pod  żadnym aspektem nie spełnia oczekiwań swojego stwórcy. Przede wszystkim dlatego, że w niczym nie przypomina wyidealizowanego obrazu pierwszego, boskiego stworzenia – Adama. Stwór jest pokraczny, niedoskonały, a jego ciało brzydzi i przeraża. Ale żyje. Jest świadomy siebie. A z czasem, odtrącony przez Wiktora i wszystkich, do których próbuje się zbliżyć, staje się świadomy swojej inności i cierpi. Zło rodzi się w nim powoli, stopniowo, wraz z kolejnymi upokorzeniami i aktami przemocy. Istota, uznana przez wszystkich za potwora, w końcu naprawdę staje się tym potworem, a jedynym sensem jej życia jest zemsta na ojcu, który porzucił go na pastwę losu.

Osobista tragedia i wewnętrzny dramat Wiktora Frankensteina szybko stają się dramatem i tragedią całej jego rodziny. Stworzony przez niego potwór nie odpuszcza, ale naciera, a jego celem jest odebranie swojemu twórcy wszystkich tych, których on pokochał. Potwór staje się cieniem Wiktora i nie przestaje, póki nie dokona ostatecznej zemsty. Tymczasem Frankenstein odmawia wzięcia na siebie odpowiedzialności. Zamiast działać i nauczyć życia stworzoną przez siebie istotę, pogrąża się on w romantycznej gorączce i wypiera wszystko, czego dokonał. Jedyne czego pragnie, to zapomnieć, ale nie pozwala mu na to wspomnienie pierwszego widoku pełnych nadziei oczu swojego wytworu. Życie Wiktora zostaje przeklęte i wyłącznie on jest winny temu przekleństwu.

Powieść Mary Shelley warto znać nie tylko dlatego, że przeszła do kanonu zarówno literatury światowej, jak i kultury masowej z kinem na czele, ale przede wszystkim ze względu na to, że jest niezwykle uniwersalna. Otwiera dziesiątki możliwych interpretacji, z których żadna nie jest błędna. Wszystko zależy od spojrzenia czytelnika. „Frankenstein” zawiera w sobie wszystko to, co uwielbiają zwolennicy powieści grozy, czyli tajemnicę, morderstwa i istotę z piekła rodem. Historia Wiktora Frankensteina jest również współczesną wersją mitu prometejskiego, czyli dramatu człowieka, który zapragnął wykraść moce przypisane bogom. To także filozoficzna przypowieść, w której ludzkość za wszelką cenę próbuje przeniknąć tajemnicę życia i rozwiązać najważniejszy sekret wszechświata. Co więcej, to romans i opowieść o niespełnionej miłości, pogrążaniu się w marzeniach, które nie mogą się ziścić. Wszystko to i jeszcze więcej w jednej, kultowej powieści, która na zawsze naznaczyła literaturę popularną.

O.

* W nagłówku wykorzystałam ilustrację autorstwa Lynda Warda do najnowszego wydania „Frankensteina” z Wydawnictwa Vesper.

Komentarze do: “„Frankenstein” Mary Shelley

  1. Dobry Jan napisał(a):

    Z popkulturą jest chyba trochę tak, że potrafi skutecznie upowszechnić jakiś motyw i zakorzenić go w ogólnej świadomości na niemal całym świecie, ale zazwyczaj dzieje się to kosztem jakości. I „Frankenstein” jest chyba znakomitym przykładem, bo z kina, telewizji itp. znamy przede wszystkim motyw składania z cmentarnych ingrediencji koleżki o prostokątnej głowie i dwoma bolcami w szyi oraz ożywianie go obowiązkowym piorunem. A z pierwowzorem zgadza się tu jedynie nazwisko i fakt ożywiania części umarłych. To, co stało się doskonałą pożywką dla prościutkich fabuł grozy, kreskówek itp. ma zadziwiająco głębokie źródło – tak jak piszesz, możliwości interpretacji jest tutaj moc, choć rzekłbym, że to bardziej powieść psychologiczna, niż horror. Nawiasem mówiąc jeśli taka książka powstała w wyniku zakładu, to ja się pytam: gdzie są dzisiaj takie talenty z żyłką hazardzisty?! 😉

    • Bombeletta napisał(a):

      A wiesz, ze podobno Frankenstein faktycznie ożywił potwora elektryczną iskrą? Czytałam świetny tekst uzupełniający nowe, polskie wydanie „Frankensteina” i tam Maciej Płaza przytacza filozoficzne wątki i elementy teorii, które można odnaleźć w tekście i jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że w ten sposób pobudził iskrę życia w martwym ciele 🙂

      A jeśli chodzi o Twoje pytanie, to pozostawmy je pytaniem retorycznym, bo dzisiaj w wyniku zakładu najwyżej może powstać „60 Shades of Yellow” albo inne tego typu para-literackie wymysły 😉

      • Dobry Jan napisał(a):

        No pięknie… Przez Ciebie chcę teraz kupić książkę, którą już mam, tylko dlatego, że jest nowe tłumaczenie z dodatkami ;> (sam mam i czytałem – sprawdziłem właśnie – tłumaczenie Henryka Goldmanna, wydanie z 1958 roku)

    • Bombeletta napisał(a):

      Tu Cię zaskoczę, bo tej wersji „Frankensteina” na pewno nie masz 🙂 To najnowsze wydanie Vespera, z ilustracjami (linorytami) Lynda Warda, ale to nie jest najlepsze. Bo najlepsze jest to, że to wydanie totalnie pierwotne, jeszcze przed poprawkami samej Mary Shelley do trzeciego wydania. To jest wersja dłuższa i (moim zdaniem) o niebo lepsza, bo do trzeciej edycji częściowo zmieniła treść (!). Ta wersja jest pełna, bez zmian, dokładnie taka, jaką napisała na samym początku.

      Ale to też nie wszystko – tłumaczenie Płazy jest świetne, a ja rzadko zachwycam się tłumaczeniami. W tym wypadku widać wiedzę i pasję, a to jest najważniejsze.

      A na dodatek do całości na końcu zamieszczono wszystkie teksty, jakie miały swój początek tamtego wieczora nad Jeziorem Genewskim. Jest „Wampir” Polidoriego, krótkie opowiadanie Byrona i 4 historie, którymi się zabawiali.

      A na samym końcu dokładne omówienie Płazy + kontekst filozoficzno-biograficzno-historyczny. Moim zdaniem perełka 🙂

      • Dobry Jan napisał(a):

        No właśnie wygooglowałem sobie to wydanie i zacząłem się lekko wahać, ale po tym, co teraz napisałaś, to dziękuję bardzo, sprawa jest przesądzona 😉 Faktycznie intrygujące jest, że zachwalasz tłumaczenie ;> Ale przyznaję, że najbardziej ciekaw jestem tych wszystkich dodatków.
        Jesteś winna przeprosiny mojemu portfelowi 😉

Dodaj komentarz: