„Świnki morskie” Ludvík Vaculík – recenzja & PATRONAT

bombla_swinki

Jeszcze kiedyś, całkiem niedawno, kiedy ktoś pomyślał sobie o puszystym, miłym zwierzątku, nietrudnym i niedużym, odwiedzając sklep zoologiczny prosił o pokazanie klatki z świnką morską. Czemu świnką? Nie do końca wiadomo, skoro nie ma w sobie nic specjalnie prosiacznego poza sporadycznym, radosnym pochrumkiwaniem. A czemu morską, skoro nie tylko żyje z dala od wszelkich wodnych basenów, ale sama nigdy nie podejmuje się kąpieli? Kto wie co też kierowało tym, kto tego uroczego gryzonia nazwał świnką, tym bardziej, że podobną nazwę nosi również… ryba. Prosiaki prosiakami, ale jedno jest pewne – to zagwostka etymologiczna jak się patrzy, ciekawostka, której polecam przyjrzeć się bliżej. Dlatego pewnie od jakiegoś czasu świnek już w zoologicznym nie uświadczysz, natomiast znajdziesz tam… kawię domową z rodziny kawiowatych.

Ale o kawiach nie miał jeszcze pojęcia legendarny czeski pisarz Ludvík Vaculík, gdy tworzył swoją iście mroczną, do szpiku niepokojącą powieść, skrywającą się za pozorami uroczej opowiastki o pewnej praskiej rodzinie – „Świnki morskie”.

Rodzina Vaszka to on – ojciec i mąż, bankier i pracownik Banku Narodowego, jego żona Ewa – nauczycielka praskiej szkoły, oraz dwaj synowie – Vaszek i Paweł. Ach. I nie zapominajmy, że od niedawna także świnki morskie. Odkąd zawitały do ich domu, w psychice starszego Vaszka-narratora coś zaczyna się zmieniać. Niby naturalna obserwacja zwierzątek przekształca się wkrótce w zabawę w Doktora Moreau. Utajnioną, po ciemku, nocną porą, gdy głowa rodziny czuje swoje psychopatyczne potrzeby i powoli, systematycznie wdraża je w życie. Niby nic się nie dzieje, a dzieje się wszystko. Nadchodzi nieuniknione.

„Świnka siedzi, zjada siano, wcina ziarno, odwraca się podskokiem, pociąga noskiem – i tak już na wieki. To jest złudne: człowiek chce uwierzyć również w stabilność innych, z postępowaniem świnki niezwiązanych i do niego niepodobnych rzeczy.”

Ach, te małe, urocze kawie domowe! Tfu, tfu, świnki morskie. Bamorskie. Aż się proszą, by je przytulić mocno, jeszcze mocniej, trochę ugnieść, sprawdzić, ile wytrzymają. Tak myśli Vaszek, podtapiając świnki, tak myśli jego żona Ewa, kiedy walczy z pokusą włożenia śwince palca do oka. Sadyzm wcielony, sadyzm tak ludzki! Świnki pokochają swoich państwa, jeśli tylko zmobilizują się same do ostatniego wysiłku, jeśli tylko przejdą pomyślnie wszelkie próby. Wiadomo, że świnka śwince nierówna. Jedna jest  bierna i przez swoją bierność szczęśliwa, a nawet bezpieczna w naturalnej głupocie. Druga jest waleczna, silna i nieugięta, ale wie, kiedy iść na kompromis, żeby przeżyć. Inna jest zadziorna, buntownicza, nie wie nic, więc musi umrzeć. To jej wina przecież, bo miała wybór. Wybór jednostka ma w końcu zawsze, nawet jeśli sama przed sobą udaje, że poddaje się sile wyższej, a wszystko to tylko kwestia dobrej woli.

okladkowy258

Potworna jest ta powiastka rodem z kafkowskiego koszmaru. Bo niby wszystko jest takie spokojne, kochane i puchate, a pod płaszczykiem tej cukierkowej rodzinności czai się ostateczne zło, reżim, wir ciemny, czarniejszy od nocy. Wir, który prześladuje bohatera, a który zaczerpnięty został z opowiadania gotyckiego mistrza grozy Edgara Allana Poe i jego „W bezdni Maelströmu”. Nieprzypadkowy to wybór, gdyż tak jak u Poe, tak u Vaculíka, to co pełne przemocy, to co straszne i okrutne staje się przedmiotem nieporównywalnej z niczym fascynacji. W końcu u Vaculíka to nie świnki morskie stają się przedmiotem obserwacji, ale sam człowiek i jego potrzeba zniszczenia. Impuls do zadawania bólu, do zadawania tortur, do bycia panem życia i śmierci, kiedy tylko nadarzy się ku temu okazja. Ale to nie koniec nawiązań do twórczości Amerykanina, bo czai się także gdzieś w czeskim cieniu jego „Czarny kot” wraz z nieustępliwą potrzebą wypierania oczywistych faktów, wraz z odracaniem tego przysłowiowego kota ogonem. Drapieżnik na skraju załamania nerwowego, uchwycony w ostatniej chwili, tuż przed upadkiem w otchłań wewnętrznej ciemności.

„Świnki morskie” Ludvíka Vaculíka przerażają. To horror ukryty za pozorami opowiastki obyczajowej. To ludzka natura zamknięta w nieco prześmiewczej literackiej pigułce. Bestialska, owszem, ale jakże przez to dziwnie prawdziwa. To także gorzka metafora na dręczący jednostki reżim, który wymaga całkowitego podporządkowania. To sztuczny uśmiech zamknięty w masce okrucieństwa. Dziwne, że od niektórych fragmentów robi się niedobrze, że czytelnik czuje się jak w potrzasku, jak ta świnka, tfu, kawia, która nie ma dokąd uciec przed złowieszczym dotykiem swojego opiekuna. I któż by pomyślał, że czeska literatura może być tak złowieszcza, że Edgar Allan Poe mrugnie to tu, to tam, że Franz Kafka będzie przypatrywał się rodzinie Vaszka w tym samym drastycznym uniesieniu, jak swojemu Gregorowi Samsie. I znowu na końcu odczujemy swojego rodzaju ulgę, że to koniec, że nie ma odwrotu. Horror. Horror.

O.

paseczeknaskroty

FABUŁA

  • Świnki morskie zmieniają na zawsze życie pewnej, zwyczajnej praskiej rodziny. Zło kiełkuje zupełnie nieoczekiwanie, a ludzka natura drapieżnika i eksperymentatora daje o sobie znać. Jaka jest prawdziwa rola świnek?

TEMATYKA

  • Świnki morskie, kawie, reżim, komunizm, jednostka vs. system, bunt, rodzina, Franz Kafka, Edgar Allan Poe.

DLA KOGO?

  • Dla wielbicieli doskonałej, ponadczasowej czeskiej literatury i nie tylko, którym nie straszne obrazy znęcania się na zwierzętach.

*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Stara Szkoła. <3

podziekowanienewstaraszkola

**Zapraszam na filmik i ROZDANIE! <3 

Komentarze do: “„Świnki morskie” Ludvík Vaculík – recenzja & PATRONAT

      • tanayah napisał(a):

        Ech, pamiętam, jak chorowałam czytając „Auteczko” Hrabala (a po tym, co czytam, tak mi się to kojarzy jako coś podobnego) i przez to aż nabrałam awersji do autora i do tej pory po żadną inną jego książkę nie sięgnęłam, więc chyba jednak, jeśli chodzi o Vaculika, przeczytam „Siekierę”, bo nie chcę się znowu zrazić 😉

        • naia napisał(a):

          Karola, jeśli mogę się wtrącić 😉 to „Świnki morskie” są zupełnie inną książką niż „Auteczko”. W sensie, że „Świnki” są jednak bardziej sadystyczne :). W „Auteczku” główny bohater, czyli właściwie Hrabal, nie czerpał w żaden sposób satysfakcji z zabijania kociąt, uważał tylko, że to coś, co musi zrobić, i co później mocno przeżył. Bohaterowie „Świnek” są trochę bardziej bezwzględni :). Ale książka jest bardzo dobra, więc mimo że pewnie nie brzmi to wszystko dla Ciebie zachęcająco, również polecam!

          Olga, z takiego mrocznego nurtu literatury czeskiej to ja bardzo polecam Ladislava Fuksa, autora „Palacza zwłok”. Jeśli jeszcze nie miałaś okazji :).

          • tanayah napisał(a):

            Pewnie, wtrącaj się śmiało, a już zwłaszcza w temacie literatury czeskiej 🙂

            Ja rozumiem, o co Ci chodzi, i wiem, że bohater „Auteczka” nie czerpał z tego przyjemności, porównałam to bardziej na zasadzie drastycznych scen znęcania się nad zwierzętami, które osobiście źle znoszę i potem bywa, że zrażam się do twórczości danego autora 🙁 A raczej chciałabym tego uniknąć, więc pewnie jeśli już to sięgnę po „Siekierę” 🙂

  1. Moreni napisał(a):

    Nazwa świnki nie dziwi nikogo, kto miał okazję te zwierzaki obserwować jakiś czas. Kwiczą jak świnie i podobnie się poruszają 😀
    Acz samą książkę chyba sobie odpuszczę, bo bardzo mną trzepią opisy przemocy, a jeszcze bardziej tej wobec zwierząt. Nawet (a może zwłaszcza) jeśli mają być metaforą.

  2. Książka Do Plecaka napisał(a):

    Powieść wydaje się tak nietypowa, żeby nie powiedzieć ekscentryczna, że chyba przyjrzę jej się bliżej. Oczywiście nie przybliżę twarzy do monitora, ale zastanowię się nad kupnem 🙂

  3. Rina napisał(a):

    I teraz mam zagwozdkę – uwielbiam książki nieoczywiste, które zmuszają do myślenia i każą się zastanowić nad ich właściwym sensem, ale znęcanie się nad zwierzętami nieco mnie odstrasza. Zawsze bardzo przeżywam takie obrazy, często śnią mi się potem w nocy. Mam zatem klasyczny dylemat kobiecy: i chciałabym, i boję się… 😉

Dodaj komentarz: