„Jankeski fajter” Aura Xilonen – recenzja

Każdego dnia tysiące ludzi przekraczają nielegalnie granicę pomiędzy Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi. Zostawiają przeszłość, porzucają rodziny i wyruszają na północ w poszukiwaniu nowego życia, nadziei na lepsze jutro, bez względu na konsekwencje. Nie sposób ukryć, że ta nielegalna imigracja z Meksyku to jeden z najważniejszych, najdonośniejszych, najbardziej niejednoznacznych tematów politycznych we współczesnych Stanach Zjednoczonych niektórzy mogliby powiedzieć, że decydujący w ostatnich wyborach prezydenckich. W tym konflikcie zderzają się dwa punkty widzenia, bo z jednego strony to ucieczka mieszcząca się w konwencji amerykańskiego snu, podążaniu za marzeniami i aspiracjami, natomiast z drugiej strony to nieuchronne zmiany polityczne, ekonomiczne i społeczne, oraz statystyki, których zasięgu nie sposób objąć w tabelach. Jednak w tych zawirowaniach i analizach często traci istotę to, co najważniejsze, czyli jednostka, człowiek, pojedyncza osoba, która pragnie uchwycić swoją szansę.

I właśnie na jednostce skupia się Aura Xilonen, której debiutancka powieść „Jankeski Fajter” została wielokrotnie nagrodzona i stała się literacko-lingwistycznym fenomenem na skalę światową. To historia napisana w ingleñol połączeniu potocznej wersji języka hiszpańskiego z angielską duszą, czerpiąca z amerykańskiej wersji angielskiego pełnymi garściami. Dzieje Liboria, chłopaka, który przechodzi przez piekło, by po drugiej stronie odnaleźć siebie, zainspirowana została opowieściami dziadka Aury oraz anegdotami z życia jej rodziny. To rzeczywistość i mit zmieszane ze sobą, by stworzyć realistyczną anty-odyseję, wędrówkę w nieznane, która pozwala przekraczać granice i iść za głosem serca.

To może być każde przygraniczne miasto w Stanach Zjednoczonych. Liborio, nielegalny imigrant z Meksyku, marzy o nowojorskich ulicach, ale na razie może jedynie ukrywać się przed władzą i unikać większych awantur. Pracuje w księgarni za przysłowiowe wikt i opierunek, nie posiada nic na własność i nikt za nim nie tęskni. Pewnego dnia, miesza się w uliczną bijatykę i tak na zawsze odmienia swoje życie.

„Jankeski Fajter” przypomina rebelianckie, brutalne kino widziane oczami Roberta Rodrigueza czy Quentina Tarantino mocny, nieprzebierający w środkach język ulicy, wdzierającą się w codzienność przemoc, dorastanie, w którym każdego dnia trzeba walczyć o byt, o samo życie. Sama Aura Xilonen w wywiadzie ze mną (wywiad pojawi się na stronie 15 sierpnia 2017) zaznacza, że z Tarantino miała dopiero styczność po latach, niemniej widać podobny styl, widać w tym podobny estetyczny zamysł. Jednak to wszystko naznaczone jest u niej swoistą naiwnością, młodzieńczym pragnieniem odnalezienia zarówno miłości, bliskości, jak i nadziei na lepsze jutro. Być może to są właśnie wykładniki amerykańskiego pogranicza, egzystencji na krawędzi, w zagrożeniu i palącym słońcu, pośród bezpańskich psów, bezdomnych dzieciaków, w kraju nieswoim, a jedynie wymarzonym.

Ta niestabilność życia głównego bohatera, jego chaotyczność jest w powieści ważnym elementem centralnego wątku, a także alegorycznie odnosi się do życia imigrantów. Czy jest coś bowiem bardziej charakterystycznego dla imigranta, z każdej szerokości geograficznej, jak nietrwałość, którą pokonać można wyłącznie poprzez ponowne zakorzenienie, a której pokonać wielu nigdy się nie udaje? W powieści stabilność napływa do życia Liborio z czasem, a wraz z tym zmienia się sama powieść, ewoluuje jej język i ogranicza ilość przekleństw, czy brutalnych opisów, a wszystko zaczyna zmierzać ku pozornej normalizacji.

W Stanach Zjednoczonych, publikacja Jankeskiego Fajtera zeszła się z objęciem władzy przez nowego prezydenta i tym samym od razu stała się powieścią politycznie zaangażowaną, względem której ludzie ustosunkowują się nie tylko poprzez jej własną wartość i treść, ale ze względu na to, w którym obozie chcą się znaleźć, co sądzą o meksykańskiej imigracji i jak postrzegają jej potencjalne efekty. Na szczęście, w Polsce, czytelnicy mogą spojrzeć na powieść obiektywnie, odrzucając polityczne szkiełko i skupiają się na samej historii. A ta wciąga i inspiruje, wzrusza i bawi jednocześnie, poraża naturalnością i szczerością. To historia, która jest częścią dziedzictwa pogranicza. Nie pierwszą i pewnie nie ostatnią, ale dającą nadzieję, że gdzieś, ktoś naprawdę spełni swój amerykański sen.

O.

*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem ZNAK. <3

**Zapraszam na mini-wywiad z Aurą Xilonen! <3

Dodaj komentarz: