Nagroda Literacka Gdynia & KONKURS NA POŻEGNANIE LATA!

Moi Drodzy,

Wielkimi krokami zbliżają się obchody jednej z najbardziej prestiżowych nagród literackich w Polsce, czyli Nagrody Literackiej Gdynia. W tym roku świętujemy w dniach 31 sierpnia 3 września w Muzeum Miasta Gdyni, Klubie Ucho oraz Muzeum Emigracji.

Szykują się spotkania z nominowanymi, uroczysta gala, spotkania ze zwycięzcami, oraz imprezy okolicznościowe, w tym koncert Tymona Tymańskiego Zatrzymaj wojnę!, warsztaty krytycznoliterackie GDYNIA pisze – prowadzą Paulina Małochleb i Marcin Wilk, oraz wspaniała akcja Narodowe Czytanie 2017. W tym roku wykonujemy chocholi taniec z „Weselem” Stanisława Wyspiańskiego.

Kilka słów o nagrodzie:

Nagroda Literacka GDYNIA została powołana do życia w 2006 roku przez Prezydenta Gdyni Wojciecha SZCZURKA, w celu uhonorowania wyjątkowych osiągnięć żyjących, polskich twórców. Jest przyznawana rokrocznie autorom najlepszych książek wydanych w poprzednim roku, w kategoriach: ESEJ, POEZJA, PROZA oraz PRZEKŁAD NA JĘZYK POLSKI.

Przewodniczącą kapituły 2016/2017 jest prof. dr hab. Agata Bielik-Robson.

Nominowani 2017 w kategorii PROZA:

  • „Ma być czysto” Anna Cieplak
  • „Pieczeń dla Amfy” Salcia Hałas
  • „Sztuczki” Joanna Lech
  • „Las nie uprzedza” Krzysztof Środa
  • „Król” Szczepan Twardoch

Nominacje w kategoriach: ESEJ, POEZJA oraz PRZEKŁAD NA JĘZYK POLSKI znajdziecie TUTAJ

Program:

Wielki Buk pojawi się: 1 września na spotkaniach z nominowanymi w kategorii proza oraz w kategorii przekład na język polski, na uroczystej gali 2 września, oraz 3 września na spotkaniach ze zwycięzcami.

Czy Wy również będziecie świętować? Kto wpada do Gdyni? 🙂

A teraz zapraszam na:

KONKURS NA POŻEGNANIE LATA!

(rozwiązany)

NAGRODY:

ZWYCIĘZCY:

KONKURS

PYTANIE KONKURSOWE:

Jaka książka zrobiła na Tobie największe wrażenie (pozytywne lub negatywne) tego lata i dlaczego?

WAŻNE:

  • Odpowiedzi wpisujcie w komentarzach pod tekstem.
  • Wygrywa 5 najciekawszych odpowiedzi.
  • UWAGA: zestawy nagród zostaną przyznane losowo, ale jeśli zależy Wam wyjątkowo na którymś z zestawów, to zaznaczcie wybór przy odpowiedzi.

REGULAMIN KONKURSU:

  • Organizator: Olga Kowalska blog Wielki Buk.
  • Konkurs trwa: Od 26 sierpnia do 31 sierpnia 2017 do 23:59.
  • Zwycięzcy: Zwycięzcy zostaną wybrani za najciekawszą odpowiedź po 31 sierpnia 2017.
  • Nagroda: 5 zestawów książek widocznych na zdjęciach powyżej; 1 zestaw dla każdego z 5 zwycięzców.
  • Uczestnikiem konkursu zostaje osoba udzielająca odpowiedzi na pytanie konkursowe, w formie pisemnej, w komentarzach pod tekstem.
  • Koszt nadania nagród ponosi organizator. Nie wysyłam nagród za granicę RP. Termin zgłaszania się po nagrodę to 10 września 2017, po którym to terminie zwycięzca automatycznie zrzeka się nagrody w przypadku niepodania swoich danych do wysyłki.

Cudnej zabawy!

O.

Komentarze do: “Nagroda Literacka Gdynia & KONKURS NA POŻEGNANIE LATA!

  1. Rutka napisał(a):

    A mnie mile zaskoczyła książka, która podszywała się pod inną książkę i sama wybrała mnie, żebym ją przeczytała! Ha! Ciekawe, prawda? Zawsze przygotowuję się do czytania książki – a to vlogi, a to recenzje, a to oceny na książkowych portalach, i tak dalej i dalej. Ale cóż, czytniki lubią robić nam, a może tylko mi psikusy. Pomyłkowo zaczęłam czytać książkę, której nie miałam w planach wakacyjnych. Może mi się palec ześlizgnął, może to jakieś siły nadprzyrodzone – nie wiem. Ale jestem wierna jednej zasadzie – jeśli zacznę książkę to nie mogę porzucić jej nieprzeczytanej (a co jeśli na ostatniej stronie będą fajerwerki?!). W ten sposób przeczytałam książkę całkiem odbiegającą od moich ulubionych gatunków (literatura piękna, czyli co właściwie? Wszystko i nic, nie znam się na tym, dyrdymały, płaczki, umrę z nudów), z oceną innych czytelników ledwie sięgającą siódemki (na 10, więc słabo, nie czytam) i o fabule, której w życiu bym nie tknęła (o rodzinie, więc o babach, dla bab, ziewziew, nie czytam). Mało tego! Główna bohaterka ma na imię Sookie, a tego imienia nie znoszę. A tu taka niespodzianka! Szalona podróż w czasie, współczesność przeplata się z czasami II wojny! Mało tego! Kobiety nie są nudne, nie szydełkują, nie gotują obiadów, nie plotkują o modzie, ale najpierw naprawiają samochody, a później latają samolotami! Pierwsze pilotki, robiące akrobacje w powietrzu, pilotujące kolosalne bombowce! Co tu dużo mówić, szczęka opada, piski, zachwyt! Ale to nie wszystko! To książka o Polkach z rodziny imigranckiej! Szał, Polki super-bohaterki! Po prostu obrazki z Marvela przenoszą się na karty powieści, ale Ironmany i Spidermany to naszym rodaczkom do pięt nie dorostają, bo one naprawdę istniały! Podbiły niebo i zainspirowały Fannie Flagg do napisania Babskiej stacji, książki upamiętniającej odwagę lotniczek z WASP i pochłaniającej czytelnika już od pierwszych stron!

  2. Worldmadbooks napisał(a):

    To lato było niesamowite u mnie pod względem książkowym. Nadrobiłam liczne zaległości czytelnicze i przeczytalam mnóstwo świetnych książek, jednak to jedna wywarła na mnie imponujące wręcz wrażenie, zaskoczyła mnie swoją historią, prostotą, stylistyką i magiczną emocjonalnością. Czasami mówi się, że dobra książka, ma dobry wstęp. Jako że jestem zdeklarowaną konsierką pierwszych zdań w książkach, od poczatku zaintrygowała mnie ” Muza ” autorstwa Jessie Burton. Początek tej wspaniałej powieści zaczyna się od słów ” Nie Każdy z nas oczekuje to, na co sobie zasłużył. Wiele zdarzeń zmieniających bieg naszego życia – rozmowa z nieznajomym na przykład – to zwykły łud szczescia „. I tak zaczyna się ta wspaniała opowieść. Książka ta przeniosła mnie zupełnie do innego, nasyconego różnorodnością świata i ukrytą symboliką. Akcja powieści dzieje się na dwóch płaszczyznach :w Anglii w Londynie w roku 1967 oraz w malowiczej Hiszpanii w 1936roku. Te dwie płaszczyzny dotyczą tego samego – historii ukrytej w obrazie ” Euforia i lew „, który przedstawia dziewczynę mającą naprzeciwko lwa i trzymającą głowę w ręcę. Obraz tennieznanego autorstwa zmienia życia Odelle Bastien – bohaterkę powieści. Na kartach powieści wplata się oniryzm na zmianę z rzeczywistością, a teraźniejszość z przeszłością. Piękna historia o ambicjach, sztuce. miłości, obsesji i intryg. Historia bardzo wzruszająca, którą warto poznać i dać się ponieść niesamowitemu klimatowi tej powieści

    • Worldmadbooks napisał(a):

      A poczatek tej powieści brzmi: ” Nie Każdy z nas OTRZYMUJE to, na co sobie zasłużył „. Ah ten słownik T9

  3. kasi-recenzje-ksiazek.blogspot.com napisał(a):

    Pewnie wszyscy opiszą swoje pozytywne spotkanie, więc dla odmiany ja opiszę NEGATYWNE.
    Niestety okrutnie zawiodłam się na książce „Urok Grace’ów” Laure Eve. Dlaczego?

    1. Średnio oryginalna historia, choć to jeszcze nie jest takie złe.

    2. Do bólu prosty przekaz (aby nie powiedzieć, że prostacki), formułowany jest na głęboką refleksję, co podczas procesu tworzenia tej historii wyglądało zapewne tak:

    „- Napiszmy coś poetyckiego!
    – Ale Bożena, to jest książka o przygotowaniu jajecznicy z cebulą.
    – To co?!”

    3. Epickość, która aż cieknie z każdego zdania. Tylko coś tu nie wyszło chyba :/. Przykład?
    „Jaśniał wśród całej reszty jak światło latarni, niby obecny, ale z własnej woli sam.” – miało być pięknie, ale coś nie pykło…..

    4. Okrutnie irytująca bohaterka, która sięga po książkę tylko po to, by wyglądać ładnie i spodobać się swojemu obiektowi westchnień. Z ręką na sercu – tak było.

    5. Książkę można opisać schematem:
    wino – impreza – wino – wóda – wino – trochę magii – wino – wino – impreza – magia – moment, w którym wszystko się chrzani – brak wina

    Przy czym bohaterka a 15 lat, ale kto by się przejmował? 😀

    6. Powieść jest skrajnie przewidywalna.

    Oczywiście książka nie ma samych wad, jest naprawdę klimatyczna i z czasem staje się nawet ciekawa, więc może się podobać, ale niestety – ogromnie mnie rozczarowała, więc może mój wysiłek i zaparcie w czytaniu tej powieści zostałby mi wynagrodzony pakiecikiem? 😀

    Najbardziej podoba mi się numer 1 i numer 5, ale wszystkie są tak cudowne, że mogę przygarnąć każdy!

  4. Matylda :> napisał(a):

    Tego lata największe wrażenie wywarła na mnie „Buntowniczka z pustyni”. Zacznę od tego, że bardzo nie chciałam jej czytac, ponieważ była taka popularna. Sądziłam, że te wszystkie zachwyty, same ochy i achy są mocno naciągane i nastawiłam się do niej negatywnie. Moje zdziwienie było ogromne, gdy książka nie dość, że była dobra to jeszcze ogromnie wciągająca!
    Jest to idealna pozycja na wakacje: wartka akcja, humor i masa przygód. Czego chcieć więcej?
    Teraz ze zniecierpliwieniem czekam aż dostanę w swoje łapki drugą część, by przekonać się czy będzie tak samo interesująca i pełna przygód jak tom pierwszy.

  5. Ewelina napisał(a):

    Pierwszą i zarazem najlepszą lekturą przeczytaną przeze mnie w tegoroczne wakacje była książka Stephena Kinga pt. „Cztery Pory Roku”. Jest to zbiór 4 opowiadań, z których najsłynniejsze (dzięki ekranizacji) nosi tytuł Skazani na Shawshank. Każde z opowiadań podobało mnie się w różnym stopniu. Najbardziej w pamięci zostało mi wbrew opinii nie pierwsze, ale ostatnie opowiadanie pt. Metoda Oddychania. Jest to historia niezwyklej kobiety, która dla jeszcze nienarodzonego dziecka zmienia swoje życie i gotowa jest poświęcić wiele, aby tylko miało ono szansę przetrwać. To opowieść o sile kobiet i o tym, że wcale nie jesteśmy „słabą płcią” 🙂 Historia ta bardzo mnie poruszyła i przeraziła (w końcu to King, czyli Król Grozy) do tego stopnia ,że po przeczytaniu nie mogłam w nocy spać i jeszcze przez kilka dni myślałam o tej historii.
    Pozostałe 3 minipowieści podobały mi się troszeczkę mniej, ale z pewnością mogę wyróżnić opowiadanie „Pojętny uczeń”, o tym, że nawet w małym grzecznym chłopcu może ukrywać się prawdziwe zło, które niszczy od środka.
    Nigdy nie przepadałam za opowiadaniami, ale dzięki King’owi to się zmieniło 😉 Ten zbiór opowiadań wywarł na mnie ogromne wrażenie i z pewnością sięgnę po kolejne opowiadania Mistrza 🙂 Dzięki tak wysoko zawieszonej poprzeczce już żadna książka tych wakacji nie mogła się równać z tą niezwykłą lekturą. 😀

  6. JULIA napisał(a):

    Olgo, świetne pytanie ! 🙂 Właśnie skończyłam taką pozycję, która idealnie się w nie wpasowuje 🙂
    Książka, która zrobiła na mnie pozytywno/negatywne wrażenie to powieść Harper Lee „Idź, postaw wartownika”, której wydanie wiąże się z dużą kontrowersją. Jednak nie o tym a bardziej o fabule. Co pozytywnie odebrałam to powrót do Maycomb, powrót do bohaterów jednej z moich ukochanych książek i do najwspanialszej Scout. Jednak to miasto nie jest i nie będzie już takie samo. Czas pomiędzy „Zabić drozda” a wydarzeniami z „Idź, postaw wartownika” zmienił mieszkańców do takiego stopnia, że momentami miałam ochotę rzucić książką o podłogę, głównie ze względu na zachowania tego wspaniałego Atticusa z pierwszej części, jednak ze względu na szacunek do książek tego nie zrobiłam 😛 Niekończące się emocje, te pozytywne i negatywne są gwarancją dla fanów pierwszej części. Cieszę się, że światopogląd Scout nie zmienił się, nadal jest tolerancyjną, otwartą na „inność” tamtych czasów bohaterką. Została ona wychowana przez Atticusa na silną, samodzielną kobietę, która wie czego chce i jak powinna postępować. Momenty wzruszenia pojawiały się kiedy główna bohaterka poddawała się refleksji o swoim dzieciństwie, nie tylko przypominała sobie sytuacje opisywane w pierwszej części ale także nowe dla odbiorcy. Mimo wszystko był to wspaniały powrót do klasyku, na którym wychowało się kilka pokoleń 🙂 Krótko mówiąc kontynuacja zachwyciła mnie, jednak było to zarazem ciężkie zderzenie z rzeczywistością. Tym negatywnym aspektem są nieprzyjazne i nieżyczliwe zmiany zachowania większości bohaterów 🙁 Dla wielu ta książka nie powinna nigdy się pojawić, ja uciekam od kontrowersji. Jestem zdania, że „Zabić drozda” niesie za sobą szerszy morał i czytelnik może wyciągnąć z niej wiele wartości – dlatego tytułujemy go klasykiem 🙂

    Zestaw nr 1 wygląda imponująco ! :)))))

  7. Martyna napisał(a):

    Zdecydowanie Legenda niemej wyspy Vanessy Montfort. Historia Wyspy Blackwella, wyspy dla wyrzutków społeczeństwa, tych na których ówczesny Nowy York nie chciał patrzeć, wydała mi się bardzo przyciągająca. Autorka zręcznie połączyła fakty z fikcją i stworzyła niezwykłą książkę, która zaskoczyła mnie swoją treścią. Przyznam się, że z początku spodziewałam się zdecydowanie bardziej mrocznego klimatu niż ten, który zastałam, ale ani trochę mi to nie przeszkadzało! Od tej książki ciężko się oderwać i trudno powiedzieć, czy to przez rozwój akcji, czy może przez pewną opowieść… ale jak opowieść może nie być wciągająca, jeśli prowadzi przez nią sam Karol Dickens? To książka nie tylko o ludziach dotkniętych tragedią, nie zawsze zasługujących na swój los, ale przede wszystkim o nadziei i determinacji w poszukiwaniu skarbu (który nie ma nic wspólnego z pirackimi skarbami). Długo myślałam nad tym, co sprawiło, że ta książka stała się dla mnie wyjątkowa. Doszłam do wniosku, że to jej subtelność w opisie nawet najmroczniejszych tematów. Nie opisuje brutalności praktyk pracowników wyspy, ale nie pozostawia wątpliwości, że takie praktyki miały miejsce. Skupia się na ludziach i ich umiejętności odczuwania, a nie tylko na tym, co im się przytrafiło. Ostatnio nie udawało mi się trafić na współczesne książki o tak magicznym klimacie, który porywa, tak jak porywały baśnie w dzieciństwie. Ta pozycja zrobiła na mnie ogromne wrażenie i ostatnio stała się jednym z moich ulubionych podarków dla znajomych. Póki co nikt nie narzekał :).

  8. piorunwrabarbar napisał(a):

    Ostatnio największe wrażenie wywarli na mnie „Afronauci” Bartka Sabeli. To reportaż opowiadający o zambijskich astronautach i człowieku, który chciał zatknąć zambijską flagę na Księżycu przed Amerykanami i Rosjanami. Edward Mukuka Ngoloso był człowiekiem z wielkim marzeniem. A warto marzyć…

  9. Paulina P. napisał(a):

    Tego lata największe wrażenie wywarła na mnie 'Strefa skażenia’ Richarda Prestona. Książka, w moim odczuciu, PRZERAŻAJĄCA. A najgorsze jest to, że książka stanowi narracyjną literaturę faktu, nie jest fikcją. Zupełnie inne odczucia miałabym, gdyby przedstawiona historia była wymysłem autora. Powiedziałabym wtedy, że jest świetnym thrillerem medycznym. Tymczasem przedstawione wydarzenia są autentyczne, udokumentowane i sprawdzone. I to właśnie jest w całej historii najstraszniejsze. A rzecz dotyczy eboli. Wirusa, o którym parę lat temu było na świecie głośno. Maleńka śmiercionośna struktura. Straszne objawy zakażenia, brak szczepionki, brak leku, straszna śmierć. Mną książka zdecydowanie wstrząsnęła. Pozwolę sobie zacytować fragment zakończenia: „W pewnym sensie Ziemia przygotowuje odpowiedź immunologiczną przeciw rodzajowi ludzkiemu. Zaczyna reagować na pasożyta. Rozprzestrzeniają się infekcje, martwe strefy na całej planecie, występuje klęska chorób nowotworowych w Europie, Japonii i USA, pojawia się zagrożenie skażenia biosfery przez masowe epidemie. Być może biosferze 'nie odpowiada’ koncepcja Ziemi zamieszkanej przez siedem miliardów ludzi. (…) Można by powiedzieć, że układ odpornościowy Ziemi rozpoznał gatunek ludzki i zaczął działać. Ziemia próbuje samodzielnie uwolnić się od zakażenia ludzkim pasożytem.” Czyż to nie jest PRZERAŻAJĄCE? Straszna, wstrząsająca, przerażająca lektura.

  10. Mi napisał(a):

    Właściwie nie czytam takich książek jak Pieśni o wojnie i miłości Santy Montefiore. Nie wiem dlaczego w ogóle wzięłam ją do ręki. Raczej z przyzwyczajenia niż z ciekawości. Okładka typowa dla tanich romansów, aż przytłaczała zielenią. Ale blurb z tyłu rozwiał moje wątpliwości. Wow! Irlandia, początek lat XX i romantyczna miłość Angielki i Irlandczyka. W tle historia krwawego konfliktu, który rozdarł Irlandię na dwie części. To mogło się udać, ale się nie udało. Oczekiwania były wysokie i spotkało mnie chyba największe rozczarowanie tego lata. Zacznijmy od głównej bohaterki. Teoretycznie ma wszystko co powinna mieć postać dająca się polubić. Urodę, intelekt, odwagę, kocha Irlandię i uważa ją za swoją ojczyznę. W dzieciństwie została odrzucona przez swoją matkę, więc możemy jej współczuć. Biedaczka nie zaznała ciepła matczynych uczuć. Biedna, odrzucona Kitty przyciąga chłopców jak magnes, ale serce oddała przystojnemu buntownikowi Jackowi Oleary. A no i widzi duchy. Cóż za kumulacja ! Po paru stronach zamiast polubić Kitty znienawidziłam ją do reszty. Jest tak idealna, że aż sztuczna. Znacznie bardziej zaciekawiła mnie postać jej koleżanki, Birdie. Przez ¾ książki czekałam, aż pokaże pazur i da popalić swojej idealnej przyjaciółce. Ale jak była głupia i jednowymiarowa, tak i pozostała. A szkoda, bo miała potencjał. W tym wszystkim główny bohater męski, Jack, jest z tyłu jak manekin, którego można przestawić. Wcale nie wykazuje jakiejś inicjatywy, po prostu egzystuje. Autorka wręcz marginalnie opisała ten tak ważny dla Irlandii konflikt. Brakuje również opisu wewnętrznych zmagań Kitty. Jest przecież Angielką, jej przodek bezprawnie zajął irlandzką ziemię i nic nawet miłość do tego kraju nie jest w stanie tego zmienić. Ale zamiast wykorzystać te wątki i ukazać wahanie głównej bohaterki, autorka znowu ja spłaszcza. Kitty urodziła się w Irlandii, jest Irlandką, i myśli że jeśli pomoże stronie rebeliantów, prości ludzie wybaczą stare krzywdy. Więc chociaż Santa Montefiore kreuje swoją bohaterkę na inteligentą pannę, czytelnik widzi jej naiwność i głupotę. Książka jest wyjątkowo jednowymiarowa, Kitty gra tu główne skrzypce i wszystko w tle jest nią przygłuszone. Geneza konfliktu, który właściwie trwa do dziś (wystarczy zobaczyć zdjęcia z Belfastu) powinno być istotną częścią fabuły, a niestety nie jest. Jakby powiedział pan Knightley : badly done. Gorąco nie polecam !

  11. Gerald napisał(a):

    Niedawno miałem przyjemność skonfrontować się z twórczością Stefana Dardy, a dokładniej z „DOM NA WYRĘBACH” i „NOWY DOM NA WYRĘBACH”. Podchodziłem z rezerwą nie znając tego gatunku literatury. Książki świetnie się czyta, z wielką lekkością, losy Marka później Huberta i niewiadomo o co chodzi (wiadomo kolejny tom) losy Ewy i ludzi z VW Garbusów tak podkręcają ciekawość że już się czeka na następny tom. Wątki nadprzyrodzone dodają smaczku lekturze i wciągają niczym ruchome piaski.

  12. Daniel Bal napisał(a):

    Tego lata ukazało się wiele fantastycznych książek ale największe wrażenie zrobiła na mnie książka Remigiusza Mroza pt.”Czarna Madonna”
    Dlaczego?
    A dlatego że kto na początku pomyślałby że polski autor który w ciągu roku pisze tyle książek które zazwyczaj są kryminałami przejdzie na coś innego gatunkowego i mrocznego jakim jest jego pierwszy horror jego próba że tak powiem wystawiona na światło dzienne.
    Remigiusz mówił że ma jeszcze wiele pomysłów ale przeskoczyć z kryminału w horror?
    Brzmi znakomicie, tak sądzę.
    Jak wiadomo do wielu osób nie trafiła Czarna Madonna i opinie są podzielone, ale szczerze nie wiem czy jest wiele osób w Polsce które za pierwszym razem trafiłyby z kryminałów w sensacyjny horror który byłby najpopularniejszą i najbardziej sprzedającą się książką w księgarniach.
    Według mnie postawił sobie wysoko poprzeczkę ale to nie skazuje go na potępienie lub to że nie potrafi pisać dobrych horrorów.
    Ja wyobrażam to sobie tak Remigiusza pierwszy horror to coś w rodzaju poznania rywali i sprawdzenia się czy na pewno to będzie dobre i się przyjmie.
    Może sam fakt że ma on multum pomysłów budzi grozę co do niego ale według mnie Czarna Madonna nie była zła jak na początek, to nie jest znakomite dzieło bo wielu siedzących w horrorach też tak powie, że jest wielu lepszych.
    No dobrze jest wielu lepszych ale popatrzmy ile napisali książek ile w tym siedzieli od samego początku.
    Dlatego horror Remigiusza Mroza jest dobrym początkiem takim wstępem w coś możliwego do osiągnięcia przez niego i tworzeniem w różnych gatunkach książek i to jest według mnie perfekcyjne podejście i budzi u mnie pozytywne zaskoczenie.
    Tak jak on zrobił że napisał coś innego, tak jest też w innych sprawach grając przykładowo w jedną grę może nam się powoli znudzić w miarę zdobywania doświadczenia że przerzucimy się na grę innego typu dzięki czemu nie zanudzamy się i nie żyjemy w monotonii 🙂

    Pozdrawiam 🙂

  13. Krystyna napisał(a):

    Biografia Wandy Rutkiewicz Anny Kamińskiej zrobiła na mnie ogromne wrażenie. To opowieść o silnej, inteligentnej kobiecie, która pragnęła miłości. Polecam nie tylko wielbicielom gór.

  14. Julia Deja napisał(a):

    Na mnie największe wrażenie wywarła książka „Chłopiec z Aleppo, który namalował wojnę” Sumii Sukkar. I chociaż uważam tę powieść za jedną z najlepszych, jakie dotychczas przeczytałam, nie mogę uznać, że moje uczucia są wyłącznie pozytywne, bo trudno tak określić brnięcie w tematykę pełną bólu, strachu i paniki. Książka jest w zasadzie niewielka, na dodatek napisana stylem tak lekkim, że dosłownie płynie się przez słowa, jednak… jej treść już do łatwych nie należy. Wojna domowa w Syrii jest niestety przedstawiana w polskich mediach głównie z jednej strony. Nauczono nas bać się uchodźców, nauczono nas ignorować to, co się tam dzieje. Częściowo mnie to nie dziwi, bo przecież wydarzenia z ostatnich lat na świecie sprawiają, że inność może budzić nienawiść i prowadzić do brutalnych aktów przemocy. Ale jest też druga strona medalu, którą autorka tej powieści pokazuje w przerażający sposób. Po tej drugiej stronie są niewinne rodziny, dzieci, nawet do końca nieświadome, dlaczego ich ojczysty kraj nagle zamienił się w piekło, gdzie głód, walka o najmniejszą rzecz czy śmierć stały się chlebem powszednim. Płaczemy, współczujemy ofiarom II wojny światowej, a nie widzimy, że równe okrucieństwo rozgrywa się również teraz. Ponadto narratorem książki jest 14-letni Adam, wyjątkowy chłopiec z zespołem Aspergera, który postrzega świat przez pryzmat barw. W życiu nie widziałam tak trafnej i sprawnej narracji. Dzięki możliwości zajrzenia w umysł takiego dziecka, zobaczyłam, jak bardzo wojna jest absurdalna, jak wiele cierpienia przynosi, i to w jakim celu? Nie ukrywam, że powieść sprawiła również, że jeszcze bardziej doceniłam swój kraj. Marudzimy na tę Polskę, ale w rzeczywistości mamy mnóstwo szczęścia. Lektury „Chłopca z Aleppo…” długo nie zapomnę 🙂
    Pozdrawiam serdecznie!

  15. Karolajna napisał(a):

    Muszę przyznać, że już dawno nie miałam okazji przeczytać tylu książek co w ciągu tego lata. Zaczytywałam się w różnych gatunkach literackich i każda z przeczytanych książek była dla mnie interesującą lekturą. Myślę jednak, że największe wrażenie zrobiła na mnie książka ”Pokochaj mnie mamo” Cassie Harte. Zapewne to dlatego, że książka ta wywołała we mnie mnóstwo emocji, w niektórych momentach to co działo się w książce było dla mnie przerażające, poruszające i niewyobrażalne. Książka oparta jest na faktach, co tylko dodatkowo potęgowało moje odczucia. Opowiedziana jest historia małej dziewczynki, która od najmłodszych lat przechodziła przez piekło, która usilnie domagała się miłości, a była jedynie krzywdzona i zaniedbywana. Czytałam tę książkę ze łzami w oczach nie mogąc się nadziwić bezmiarowi okrucieństwa. Nasza bohaterka dopiero po wielu zakrętach wyszła na prostą, ale to co wydarzyło się w jej dzieciństwie miało znaczący wpływ na jej przyszłe życie. To straszne jak inni ludzie mogą zniszczyć czyjeś życie, jak wielki mają na to wpływ. Książka jest niezwykle poruszająca, wywołuje mnóstwo emocji. To jedna z tych książek, których się nie zapomina, bo ogrom bólu i cierpienia w niej ukazane wymagają od czytelnika naprawdę wielu emocji, ale także siły. Właśnie dlatego ta książka zrobiła na mnie największe wrażenie. Ta prawdziwa historia, która została opisana wiele nam uświadamia i skłania do refleksji.

  16. Netka napisał(a):

    Gdy ,,Dziesięciu Murzynków czytałam,
    bardzo się w nocy bałam.

    Wyspa, morderstwa, kto będzie następny?
    Książki nie odłożyłam na dzień kolejny.

    Nagle w mej głowie zabrzmiało srogo:
    ,,I nie było już nikogo!

    Jako fanka Agaty Christie, na wakacjach przeczytałam jej jedną z najlepszych powieści:
    ,,I nie było już nikogo. Aż do tej pory nigdy nie czułam strachu przy czytaniu kryminałów autorki. Dziesięć osób na wyspie, niesamowita rymowanka, zbrodnie sprzed lat i narastające napięcie. Ludzie z pozoru sobie obcy pod wpływem wydarzeń na wyspie podejrzewają o zbrodnie każdego.
    Ten kryminał to mistrzostwo, klasyka gatunku!
    Aha, i oczywiście nie domyśliłam się rozwiązania zagadki…

    (Gdyby się udało wygrać w konkursie, co było by niesamowite to marzy mi się zestaw 1 lub 4 lub jakikolwiek <3 Pozdrawiam serdecznie :*).

  17. Zuzanna Kasperek napisał(a):

    Książką, przeczytaną podczas tegorocznych wakacji, która wywarła na mnie piorunujące wrażenie, bezsprzecznie jest „Blackout” Marca Elsberga. Jednak… Wrażenie to, było aż tak szokujące, że koniec końców nie potrafię jednoznacznie uznać go za pozytywne.
    Gdyż podczas czytania towarzyszył mi prawdziwy strach, a momentami przerażenie, okraszone nutką refleksji o naturze ludzkiej. Dodatkowo mam wrażenie, że cała ta powieść jest swego rodzaju otrzeźwiającym uderzeniem w policzek, takim zimnym prysznicem od autora dla nas – czytelników.
    Jednak zacznijmy od początku… Pierwszy szok – wykorzystanie motywu braku prądu, wręcz genialne w swojej prostocie, a zarazem okrutnie przerażające. Prąd zawsze wydawał mi się czymś ważnym, ale jednocześnie codziennym i nigdy nie pomyślałabym, że jego brak może być tak katastrofalny w skutkach. Drugi szok – jak bardzo nasze życie jest od niego uzależnione. Byłam przerażona obserwując, że bez prądu tak naprawdę cała Europa stoi i praktycznie nic nie działa.
    Jednak tym co najbardziej mnie zaskoczyło i wywołało przerażenie, było nic innego jak my – ludzie. Przez pierwsze dni bez prądu, wszystkimi kierowała bezinteresowna pomoc. A po tygodniu?
    Ludzie byli zdolni zabić każdego, wedrzeć się wszędzie i zapomnieć o wszystkich zasadach moralnych, byle zdobyć bochenek chleba czy kanister paliwa. Nawet stosunki międzynarodowe i cała Unia Europejska nagle stają się bardzo kruche tak, że w każdej chwili mogą nagle przestać istnieć, bo wszędzie jest niepewność i strach, co przyniesie kolejna godzina. Obserwowanie zachowania i motywów, które kierują ludźmi w ekstremalnych sytuacjach było jednym z najmocniejszych doświadczeń w moim życiu. Szczególnie, że tak naprawdę z każdej chwili może przydarzyć się nam coś podobnego, w jednej chwili nasz świat, może przemienić się w dżunglę jaką przedstawił nam autor.

  18. Oleńka napisał(a):

    Tego lata przeczytałam sporo książek, ale jest jedna, której nie zapomnę nigdy. Chociaż pewnie większość pomysli, że nie ma to nic wspólnego z latem, wakacjami które kojarzą się z przyjemnością i odpoczynkiem to polecam ją każdemu bez względu na to czy interesuje się tą tematyką. Jest to książka w formie reportażu Aleksandry Wójcik i Macieja Zdziarskiego „Dobranoc, Auschwitz”. Od ukończenia szkoły średniej czytałam każda książkę o II wojnie światowej, powstańcach i więźniach niemieckich obozów koncentracyjnych jaka wpadła mi w ręce. Oczywiście nie są to łatwe książki i nie czyta się ich dla przyjemności i z uśmiechem na twarzy, ale mimo wszystko wiem, że warto. Warto wiedzieć , pamiętać i chociaż w ten sposób uczcić pamięć Polaków żyjących w tym okropnym czasie. Książka opowiada o bohaterach, którym udało się przecież koszmar obozów i którzy musieli odnaleźć się na wolność co wcale nie było proste. Ciężko powiedzieć dlaczego sposób wielu przeczytanych książek akurat o tej nie mogę zapomnieć. Przyznam, że ostatnio miałam przerwę w czytaniu tego typu książek. Wybierałam raczej kryminały, thrillery. Jednak, kiedy zobaczyłam tą książkę wiedziałam, że muszę ją mieć i nie pomyliłam się. Przeraziło mnie kiedy uświadomiłam sobie że wszystkie książki kryminalne przeczytane w ostatnim czasie o morderstwach, porwaniach , brutalnych zbrodniach i sadystach to fikcja literacka, a przecież w naszej historii równie okrutne zbrodnie były w czasie wojny codziennością. Każdy powinien przeczytać tą książkę , żeby widzieć , żeby pamiętać , żeby nigdy nie zapomnieć o tych , którzy ginęli przez zbrodniarzy , umierali z głodu i tych którzy mieli siłę i szczęście przeżyć to piekło , które w dzisiejszych czasach jest nie do wyobrażenia. Mimo, że spotykam się często z opiniami że ” jestem dziwna” bo czytam takie książki uważam, że chwila smutku, parę łez i przerażenie podczas czytania tej książki to nic w porównaniu do tego co wycierpieli Ci ludzie. Musimy pamiętać chodzby po to , żeby już nigdy nie dopuścić to takiego okrucieństwa wobec ludzi.

  19. Szklanka napisał(a):

    Każda przeczytana przeze mnie książka, wywiera na mnie jakieś wrażenia. Nie zdarzyło się, abym nie mogła powiedzieć ani słowa o pozycji. Mimo tego, mogę wybrać jedną, która od tej pory będzie mi kojarzyć się z latem. Oczywiście mowa o „13 powodów” autorstwa Jay’a Asher’a.
    Książka sama w sobie nie jest wyjątkowo wybitnie napisana. Fabuła dość przewidywalna. Mimo mankamentów, wspominam o niej, jako o pozycji, która wywarła na mnie pozytywne wrażenie. Jest to historia dziewczyny, która popełniła samobójstwo. Była za razem słaba, jak i silna. Odchodząc, pokazała swoją siłę i wartość, poprzez nagranie 13 taśm. Każda opowiadała o innej osobie, która w większym, lub mniejszym stopniu zawiniła.
    Niby nadal nic wielkiego, książka jak książka. Jednak dla mnie, dla osoby, która również miała problem z akceptacją rówieśników, znaczy wiele. Jay Asher pokazał mi, jak ludzie potrafią być bezlitośni. Pokazał, że nie można się poddawać tak szybko. Hannah popełniła wielki błąd, zabijając się. Uważała, że każdy ją tylko krzywdzi; nie widziała, że jest na tym świecie chłopak, który naprawdę coś do niej czuje. Mimo trudności nie można się poddawać, bo jest ktoś, kto pomoże, niezależnie od sytuacji. Ten aspekt zadecydował o tym, że „13 powodów” mogę nazwać książką, która wywarła na mnie największe wrażenie tego lat. Powieść, która równocześnie dołuje, jak i podnosi na duchu. Cudo.
    Pozdrawiam!

  20. Ksenia Strzeżoń napisał(a):

    Książką, która zdecydowanie zrobiła na mnie największe wrażenie tego lata jest „Czarna Madonna” Remigiusza Mroza. O tej pozycji nie mogę przestać gadać ze znajomymi, siedzi mi głowie każdy rozdział i każdy moment, który przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Tematyka, której się boję, opisy, których się boję…a z drugiej strony autor,ktorego uwielbiam i nowości, które uwielbiam. Po raz pierwszy w życiu miałam dylemat czy przeczytać książkę! (Niektórzy mają tak całe życie )
    Chciałam jednak zwrócić uwagę na coś bardzo drobnego co przykuło moją uwagę w Madonnie, a na co niektórzy w ogóle nie zwróciliby uwagi. Mianowicie…rewelacyjne ciekawostki na temat religii! Było to moje zaskoczenie,ze autor tak fajnie opisywał różne powszechne dla każdego katolika rzeczy, o których symbolice i wymowie nie miałam pojęcia! Dzięki temu…czułam opiekę Czarnej Madonny podczas czytania bądź co bądź strasznej dla mnie pozycji. A czy sięgnę po raz kolejny po nią? Z rozancem w dłoni-nie widzę przeszkód

  21. Justyna napisał(a):

    Z reguły mój książkowy świat kręci się wśród kryminałów/thrillerów/sensacji, ale czasem w moje ręce trafi jakiś „odmóżdżacz”. W takich wypadkach gustuję w historiach o ciężkim losie bohaterów, nieodwzajemnionej lub trudnej miłości, aby na chwilę odciągnąć myśli od morderstw i zagadek dostarczanych przez ulubionych autorów. „Zły Romeo” Leisy Rayven to pozycja, którą pochłonęłam w te wakacje. „Nie da się odnaleźć miłości tam gdzie jej nie ma,ani ukryć jej tam gdzie naprawdę istnieje.” Ja odnalazłam wielkie rozczarowanie tą pozycją. Książkę czyta się szybko, wręcz połyka w całości, więc dlaczego mnie nie przekonała? Spodziewałam się czegoś więcej. W tej książce niedojrzałość bohaterów wręcz razi po oczach. Ethan, który został zraniony w przeszłości niby chce, ale nie chce być z Cassie, niby ją tak mocno kocha i nie chce jej zranić, ale jednocześnie nie może zapomnieć o tym co wydarzyło się kiedyś. Zamiast wziąć się w garść, jego postać dryfuje pomiędzy barierą ochronną, którą sam tworzył a uczuciem, którego nie umiał kontrolować, przez co sam siebie unieszczęśliwiał. Książka buduje napięcie dotyczące ich rozstania w młodości, a kiedy odkryłam prawdę SZOK. Nie spodziewałam się, że ta wielka krzywda, którą jej wyrządził, może nie to, że była błaha, ale nie była też … czymś czego mogłabym się spodziewać. Myślę, że to historia, w której bohaterowie na siłę komplikowali sobie relacje. Historia, w której nie umieli do siebie dotrzeć. Rozumiem zachwyty nad tą książką, w końcu ludzie lubią skomplikowane postacie. Pokazuje również prawdę o części dzisiejszych związków, które budowane są w oparciu o chemię, ale brak emocjonalnej dojrzałości powoduje niestabilność relacji. Może utożsamianie się z nią powoduje tak wysokie noty, ale na pewno dla mnie nie jest to wybitne dzieło. Nie żebym oczekiwała po takiej tematyce czegoś ambitnego, ale ta książka miała potencjał.

  22. Agata napisał(a):

    Ostatnimi czasy nie mam zbyt wiele czasu na czytanie książek, więc staram się wybierać coś, co rzeczywiście mnie zainteresuje. Tym razem postawiłam na coś innego niż fantastyka lub thriller i sięgnęłam po książkę związaną z moimi studiami i przyszłością – czyli Finlandią. I tym sposobem w moje ręce trafiła powieść „Obcy przyszedł na farmę” Miki Waltariego. Przyznam, że było to miłe zaskoczenie – z Waltarim w Finlandii jest jak u nas z Mickiewiczem, Słowackim czy Sienkiewiczem – po prostu trzeba przeczytać „bo wielkim poetą był”. Moja pierwsza przygoda z Waltarim to „Egipcjanin Sinuhe”, którego nie przeczytałam w całości, po prostu nie byłam w stanie. Dlatego też obawiałam się kolejnej powieści tego autora. I tu się myliłam. „Obcy przyszedł na farmę” jest powieścią krótką, prostą, ale pełną nadziei i miłości. Zdziwiłam się, że w tak krótkim utworze, można zawrzeć wszystko, co niezbędne – nieszczęśliwe małżeństwo (a nawet dwa), poznawanie siebie, prawdziwą miłość, tragedię, a w tle opis fińskiej wsi w I połowie XX wieku. Nie ma tu żadnych fajerwerków, smoków, nieznanego stręczyciela czy mordercy – ta powieść zachwyca zwyczajnie swą prostotą. Z całego serca mogę ją wszystkim polecić, ja na pewno nie raz do niej wrócę!

  23. Czas Motyla napisał(a):

    Tego lata bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie książka autorstwa Magdaleny Knedler pt. „Dziewczyna z daleka”. Lektura może mało wakacyjna, bo jej akcja toczy się w czasie mroźnej zimy (a może właśnie to dobrze? takie małe, orzeźwiające ochłodzenie w czasie największych upałów ;)), a i tematyka do lekkich nie należy. W sumie sięgałam po tą książkę z nutką sceptycyzmu, bo – nie wiedzieć czemu – wyobraziłam sobie, że to po prostu kolejna współczesna powieść z gatunku literatury kobiecej, a w przypadku takich najczęściej czuję, że coś nie zgrzyta, że czegoś jest za mało, a coś innego zostało przerysowane, że akcja łudząco przypominająca inne książki z tego gatunku, że momentami infantylna, że mocno przewidywalna, że… i tu w sumie mogłabym wymienić dużo więcej, ale nie o tym przecież teraz mowa 🙂 Sięgnęłam jednak po ten tytuł, ponieważ został mi polecony przez zaufaną osobę i… nie żałuję, wręcz przeciwnie! Poczułam się naprawdę miło zaskoczona. „Dziewczyna z daleka” okazała się być interesującą opowieścią o różnych odcieniach miłości, o zdradzie, wojnie, podejmowaniu trudnych wyborów, wyrzutach sumienia, o umiejętności i potrzebie wybaczania, odnajdowaniu własnych korzeni i ujawnianiu rodzinnych tajemnic. To historia, która niejednokrotnie zdołała mnie zaskoczyć i przyznam, że trudno było mi się od niej oderwać 🙂 Poza tym bardzo lubię Kresy, interesuje mnie ta tematyka i dlatego podobały mi się opisy Wilna oraz życia na Wileńszczyźnie. Brawa dla autorki, bardzo polecam!
    Inną książką, która wywarła na mnie ogromne wrażenie, była „Góra Tajget” Anny Dziewit-Meller. Książka niełatwa, wzruszająca, opisanych zdarzeń nie da się zapomnieć. Dodatkowo pochodzę z Górnego Śląska, a nigdy wcześniej nie słyszałam o strasznych wydarzeniach, jakie podczas II wojny światowej wydarzyły się w szpitalu w Lublińcu, także autorka, dzięki swej książce, zainteresowała mnie przy okazji tematem, który do fikcji literackiej bynajmniej nie należy, i sprowokowała do poszukiwania większej liczby informacji, pogłębienia swojej wiedzy – doceniam bardzo!
    Znalazła się tego lata i taka powieść, która dla odmiany nie powaliła mnie na kolana, choć ogólnie zbiera bardzo dobre opinie. Mowa tu o „Ósmym życiu (dla Brilki)” Nino Haratischwili. W zasadzie to mam pewien problem z oceną tej powieści, ponieważ z jednej strony dostrzegam ciekawy pomysł na fabułę, historię, która miała wielki potencjał. Bardzo podobały mi się kobiece postaci każda tragiczna, niespełniona, bo gotowa poświęcić się, by zadowolić i uratować rodzinę czy ukochanego. Do tego ukazane są one na tle dramatycznych wydarzeń światowych wojen i stalinowskich represji. Z drugiej jednak strony coś w treści tej książki sprawiło, że wydała mi się nieco naciągana, odrobinkę sztuczna. I to mnie niestety zniechęciło, choć książki nie zaliczyłabym do wybitnie złych, jednak detale potrafią czasem zniszczyć całościowe wrażenie. Te próby przypisania wszelkich nieszczęść rodzinnych działaniu czekolady sporządzonej według tajemnej receptury niestety nie przekonały mnie. Nie przekonało mnie również nieco więcej innych wątków, nie będę jednak wszystkich ich przytaczać, aby nie zniechęcić ewentualnych przyszłych czytelników, którzy być może trafią na ten komentarz, zdradzeniem zbyt dużej części fabuły książki. Dodam tylko, że jak dla mnie brakuje w niej również „gruzińskości” – jakichś elementów kultury i tradycji, tak u Gruzinów przecież bogatej, które mogłyby „Ósmemu życiu” dodać kolorytu i lekkości. To troszkę tak, jakbym posmakowała nowej potrawy, takiej, której wcześniej nie jadłam i choć kucharka dodała do niej składniki, które pojedynczo uwielbiam, to jednak ich proporcje są nieodpowiednio dobrane. A co najgorsze, w ogóle zapomniała o przyprawach, o ziołach. Jest magia, ale tylko taka ciut ciut. Nie zdążysz posmakować, a ona już znika. Ale to tylko moje subiektywne odczucie 🙂

  24. Jola napisał(a):

    Zdecydowanie nie mogę polecić książki „Domowy survival”. To chyba największe rozczarowanie mojego lata! Dowiedziałam się, że lada dzień spadnie na nas jakiś kataklizm, więc powinnam szybko kupić mieszkanie (najlepiej nie za kredyt), ukryć oszędności w spłuczce od sedesu, wodę z niej przygotować na ciężkie czasy, zrobić zapas 100 litów wody, zapasy jedzenia zakopać w ogródku, a na balkonie hodować trzy kury. Kupić dwa rodzaje kuchenek turystycznych oraz paliwo na opał i do urządzeń prądotwórczych. A kiedy już będę gotowa na wszystko powinnam niezbyt tego używać i nie obnosić się z tym, że nie przymieram głodem, bo przecież sąsiadom może moja zaradność być nie w smak. No nie dajmy się zwariować!

  25. Belikov napisał(a):

    Co dziwne – a może jednak wcale nie? – najbardziej tego lata zachwyciła mnie książka, którą czytałem już wielokrotnie. W te wakacje niestety poznawanie nowych historii nie wychodziło mi w taki sposób, jak bym chciał – zaczęte, niedoczytane powieści. Ale wracając do zachwycającej pozycji – są to oczywiście „Kroniki krwi” Richelle Mead. To najlepsza seria, z jaką do tej pory się spotkałem. Świat wampirów, świetnie wykreowani bohaterowie, którzy od pierwszych stron zdobywają naszą (moją na pewno!) miłość. Rose, Sydney, Adrian. Nawet Dymitr, a co! „Kroniki …” za każdym razem, gdy je czytam, targają moimi emocjami jak przysłowiowy szatan. Mimo że znam dobrze całą historię, wciąż łapię się na tym, iż daję się zaskoczyć. Będę wracał do niej jeszcze wiele razy.

  26. Jo Park napisał(a):

    Najbardziej zaskoczyła mnie książka, (a raczej seria) Proroctwo sióstr, a dlaczego? Ponieważ oczekiwania, które wobec niej miałam, a to co dostałam sprawiło, że:
    – od patrzenia na tekst pogorszył mi się już i tak nędzny wzrok,
    – kamień, o którym była mowa zagościł w moim sercu, a potem, gdy na szczęście skończyłam serię to mi z niego spadł (prosto do nerek)
    – nastolatki, występujące w treści, próbujące udawać dorosłe odebrały mi chęci na wychowywanie dzieci (i późniejsze użeranie się z nimi)
    – czytając te… no dobrze użyje akceptowalnego słowa, fekalia po zakończeniu dostałam zatwardzenia ;_;
    – tak jak główna bohaterka miała problemy ze snem tak ja cierpię teraz na bezsenność bo jeśli zasnę śni mi się koszmar zwany tą marną twórczością
    – a wracając do serca. Moje oczekiwania do wspaniałej historii były tak wielkie, że po przeczytaniu serduszko mi pękło.

    I co ja mam teraz zrobić? Kto (lub co) naprawi teraz moje zdrowie? 🙁

  27. aineidd napisał(a):

    W te wakacje niestety trafiłam na kilka słabych książek, ale wakacje się kończą, więc skupmy się na tym, co przyjemne. Opowiem o moim bardzo pozytywnym zaskoczeniu powieścią Katji Millay „Morze Spokoju”.
    Ta książka już jakiś czas stała na mojej półce i jakoś nie mogłam się za nią zabrać. Poleciła mi ją kiedyś koleżanka, która najczęściej czyta romanse i dzięki niej „Morze Spokoju” trafiło do mojej biblioteczki. I tak czekało. Aż w te wakacje, przed wyjazdem nad morze, prawie zapomniałam zabrać czegoś do czytania na drogę. W ostatniej chwili zawołałam do mamy, żeby coś mi wzięła z najniższej półki, na której trzymam nieprzeczytane książki. W ten sposób w moich rękach wylądowało „Morze Spokoju”. Ze słowami mamy, że ma nadzieję, że tytuł będzie pasował do wyjazdu 🙂
    Bez czytania opisu, nastawiona na prosty romans, zaczęłam czytać. I z każdą stroną coraz bardziej wciągałam się w historię bohaterów. Autorka świetnie wprowadziła w sytuację i przedstawiała przeszłość postaci, ich przeżycia i charaktery. Myślałam, że bohaterowie będą nieskomplikowani, a powieść lekka. Tymczasem otrzymałam historię, która niesamowicie mnie pochłonęła, zauroczyła i załamała jednocześnie. Historię z bohaterami o wielu twarzach, prawdziwych i wiarygodnych. Każda postać była inna i każda z nich skłoniła mnie do refleksji na inny temat.
    Liczyłam na niezobowiązujący romans, a dostałam powieść o śmierci i odrodzeniu. Miłości i stracie. Rezygnacji i walce. Stracie marzeń i szukaniu nowych celów. Ta książka oszołomiła mnie ilością emocji, jakich mi dostarczyła. Droga nad morze minęła, a ja nawet nie wiedziałam kiedy. Oprócz tego, ominęłam obiad, żeby skończyć czytać. To chyba najlepszy dowód na to, że ta książka bardzo mi się spodobała i do reszty mniepochłonęła 🙂
    Bardzo pozytywne zaskoczenie, które rozpoczęło równie wspaniały wyjazd. Myślę, że z czystym sercem mogę polecić tą powieść, a sama chętnie do niej wrócę. Może tym razem nie na wakacjach, bo przez resztę dni nie mogłam się wciągnąć w drugą książkę, którą spakowałam na plażę, ale to nic :’)
    Pozdrawiam i życzę udanych ostatnich dni wakacji 🙂

    PS.: Jeśliby mi się udało, to bardzo zależałoby mi na zestawie nr 1 🙂

  28. Stacja Książka napisał(a):

    Najlepszą książką, którą przeczytałam podczas tych wakacji i jedną z lepszych, jakie czytałam w ciągu ostatnich kilku lat jest Czarnobylska Modlitwa Swietłany Aleksijewicz. Któż nie słyszał o Czarnobylu?

    W nocy z 25 na 26 kwietnia 1986 roku doszło do wybuchu w elektrowni atomowej w Czarnobylu. Po pierwszej eksplozji liczniki Geigera w elektrowni pokazały odczyt poza zakresem. Żadna z pracujących tam osób nie wiedziała, jaką dawkę promieniowania przyjmuje. Pożar ogromnych grafitowych bloków w czwartym reaktorze trwał dziewięć dni. W tym czasie do atmosfery dostało się najwięcej radioaktywnego pyłu. Dopiero 28 kwietnia (dwie doby po katastrofie) władze ZSRR rozpoczęły wielką akcję ratowniczą, niektórych zagrożonych wiosek zapomniano ewakuować. Wcześniej próbowano zatuszować katastrofę, ale skażenie było tak wielkie, że się to nie udało. Gwałtowny wzrost radioaktywności odkryli Szwedzi. W Polsce drugiego dnia rano po katastrofie stacja monitoringu radiacyjnego w Mikołajkach zarejestrowała aktywność izotopów promieniotwórczych w powietrzu ponad pół miliona razy większą, niż normalnie. Wszyscy myśleli, że to wynik wybuchu bomby atomowej.

    Historia ta, nie tak zresztą odległa, niesie w sobie tak ogromny ładunek emocjonalny, że mimo iż jest napisana doskonałym piórem, nie jest lekturą na jeden raz. Musiałam robić sobie przerwy, bo nie mogłam dosłownie znieść kolejnych tragicznych losów ludzi, którzy to wszystko przeżyli. Czytając ich opowieści czułam niemal fizyczny ból. To jedna z najmocniejszych książek, jaką przeczytałam w ostatnich latach. Nie wiem czy w tej krótkiej opinii uda mi się zawrzeć klimat tego reportażu. To po prostu trzeba przeczytać, żeby zrozumieć

    Jest to zbiór reportaży, a właściwie monologów osób, których dotknęła katastrofa w elektrowni w Czarnobylu. Wypowiadają się w niej żony strażaków, matki zmutowanych dzieci, rodziny likwidatorów i zwykli mieszkańcy, którzy nie byli świadomi, że będą musieli opuścić swoje miasto na zawsze. Błąd ludzki, chęć obniżenia kosztów produkcji energii atomowej nie zważając na bezpieczeństwo oraz próba zatajenia katastrofy przez władze sprawiła, że ogromna część społeczeństwa została okrutnie skrzywdzona. Gdybym nie wiedziała, że wybuch w Czarnobylu był prawdziwy, można by pomyśleć, że to jakiś potworny wymysł autorki. Apokaliptyczna wizja końca świata. Ale nie! To się wydarzyło naprawdę w 1986 roku na sąsiedniej Ukrainie.

    Dla noblistki Swietłany Aleksijewicz jest to temat bliski, bowiem dziennikarka mieszkała w Prypeci, nieopodal reaktora. Być może, niektórzy bohaterowie książki to jej sąsiedzi lub znajomi. Wielu z nich podczas opowieści płacze. Ale jak tu nie płakać, skoro przeżyło się taki koszmar, skoro umarli bliscy? Społeczność wyczekiwała pomocy, a zamiast niej otrzymała żarty o świeceniu w nocy i sztab ubranych w kombinezony ludzi, którzy bali się ich żywności, a oni przecież ją jedli na co dzień.

    Teraz okolice elektrowni można zwiedzać, w ramach tak zwanej turystyki atomowej. Prypeć to wymarłe miasto, w którym nikt nie mieszka, ale tam żyli ludzie, ze swoimi problemami, pasjami, marzeniami, ludzie, którzy chcieli po prostu normalnie doczekać sędziwych dni. Dobrze, że nadal ktoś o nich mówi i że używa tak mocnego i wyrazistego przekazu.

    Posługując się Twoim rankingiem 🙂 – to mój DUŻY BUK!

  29. Marta Korkus napisał(a):

    Tego lata najbardziej pozytywne wrażenie zrobiła na mnie książka Jamesa Rollinsa – Wyłącznik awaryjny, gdyż znajduje się w niej wszystko co cenię w lekturach – dobry research tematu, wartka akcja, ciekawi bohaterowie, przemyślana fabuła, łączenie fikcji z realnymi miejscami, postaciami czy wydarzeniami oraz masa przygód. Lektura, którą warto poznać jeśli lubimy książki przygodowego ala Indiana Jones, ale takie które mają naprawdę dopracowaną i przemyślaną fabułę.

  30. Edyta F. napisał(a):

    Tego lata książką, która wywarła na mnie największe wrażenie jest Bad Mommy od Tarryn Fisher. Dlaczego? Może dlatego, że spodziewałam się czegoś innego. Typowego thrillera, który podczas lektury wzbudzi napięcie, ale po skończeniu zostanie odłożony na półkę i zapomniany w morzu innych thrillerów. Dostałam powieść z perspektywy kilku osób, co uwielbiam w książkach. Pokazuje to, jak ludzie potrafią grać w zwykłym życiu, jak często nie potrafimy dostrzec ich prawdziwej natury, jak potrafią ranić najbliższe osoby, działać z premedytacją, jak można się nadziać na chorą osobę, której jedynym celem jest zniszczenie nam życia. Człowiek, który wydaje się idealny, prowadzi podwójne życie. Jest to straszne. Podczas lektury tego typu książek nachodzą mnie zawsze myśli, że jeśli spotkamy prawdziwych przyjaciół, dobrych ludzi, bezinteresownych, to należy o nich dbać jak o prawdziwy skarb.

  31. Katarzyna Wierzba napisał(a):

    Tego lata książka,albo inaczej książki które wywarły na mnie największe wrażenie tego lata to cała seria „Ania z Zielonego Wzgórza” autorstwa Lucy Maund Montogomery.Pamiętam jak dziś,dzień w którym Pani w bibliotece poleciła mi ją,widząc jak pochłaniam z przyjemnością książkę za książką wręcz z niesamowitym apetytem Wypożyczyłam za jednym zamachem całą serię,Ania z Zielonego Wzgórza,Ania z Avonlea,Ania na uniwersytecie,Ania z Szumiących Topoli,Wymarzony dom Ani,Ania ze Złotego Brzegu ,Dolina Tęczy
    i Rilla ze Złotego Brzegu.Książka wciągnęła mnie od pierwszego tomu tak mocno,że mama gasiła mi na siłę światło w nocy,a ja pod kołdrą czytałam przy latarce.Ile nocy zawaliłam,w szkole na lekcjach usypiałam….ale warto było!!!Kocham tę powieść z wielu powodów. Za ciepło i humor jaki z niej bije, za liczne przygody jakie przeżywałam razem z bohaterką, za jej niesamowity klimat.. Jednak przede wszystkim dlatego, że odnalazłam w niej siebie.Wyobrażałam sobie,że to ja jestem główną bohaterką,marzyłam,że kiedyś spotkam swojego Gilberta,płakałam kiedy umierał Mateusz,póżniej Maryla…… moment, w którym Ania zdaje sobie sprawę, że jej pierwsza córeczka zmarła, śmierć Waltera i wg mnie najbardziej poruszający moment – powrót Jima Blythe’a i powitanie go przez Wtorka. Utożsamiałam się z Anią Piękna, wzruszająca książka, pozostająca w pamięci i sercu na wiele lat. Nigdy się nie nudzi, zawsze potrafi zaskoczyć a jednocześnie urzeka psychologicznymi aspektami, które dostrzega się czytając ja w dorosłym wieku. Jest ponadczasowa i polecam ją wszystkim, bez względu na wiek.Książki o Ani kocham całym sercem i choć znam je na pamięć, co jakiś czas znów do nich wracam. I zawsze zakochuję się na nowo. Mają w sobie tyle magii. I ciepła.Absolutnie książka mojego dzieciństwa i wczesnego wieku nastoletniego,a nawet ze studiów. Mam całą serię na półce, oczywiście zaczytaną na śmierć.I przyszedł czas tego lata,kiedy na urlopie znów po nie sięgnęłam i z zapartym tchem śledziłam losy Ani. Niedługo przyjdzie moment, że wszystkie po raz kolejny przeczytam i jak zwykle się uśmieję, wzruszę i poczuję jakbym znowu miała naście lat.Wciąż trzymam na półce tę serię, licząc po cichu na to,moją malutką córeczkę,jak podrośnie, to uda mi się ją zarazić miłością do Ani.Mój ulubiony cytat: Być może wielkie uczucie nie wkracza w nasze życie w blasku i glorii jak rycerz na koniu; być może wkrada się cichutko jak stary przyjaciel; być może rozwija się w pozornej monotonii, by nagły błysk olśnienia ujawnił rytm i ukrytą muzykę. Być może miłość rozwija się naturalnie z pięknej przyjaźni, jak herbaciana róża z zielonego pąka.Przepiękny,pamiętam go do dzis na pamięć!

  32. WERONIKA napisał(a):

    Dziwne losy Jane Eyre (Jane Eyre) Charlotte Bronte to książka tych wakacji, które tak szybko i bezpowrotnie mijają. Muszę jednak zauważyć, że nie tylko, gdyż to nie była moja pierwsza lektura tej książki. Pomimo tego, wszystko przeżywałam na nowo. Oczywiście za każdym razem urzekają mnie nie tylko dialogi (szczególnie między Jane Eyre i panem Rochesterem), które niejednokrotnie nie zawierają górnolotnych słów i dotyczą najzwyklejszych rzeczy, ale także opisy, z naciskiem na te dotyczące przyrody. W związku z tym pragnę zauważyć, że autorka urzeka nie tylko fantastyczną fabułą, ale również głębią słowa.
    Czytając opisy ogarniało mnie wrażenie, iż jestem obecna gdzieś niedaleko Jane Eyre. Wydawało się, że spaceruję obok niej, oddycham tym samym powietrzem, zachwycam się tym samy co ona, a także przeżywam te same smutki, te same rozterki. Jane opowiada mi co w danej chwili myśli, co czuje, a ja słucham jej w milczeniu. To wszystko wydaje się być rzeczywistością dopóki jakiś dźwięk nie obudzi mnie i nie powie, że to lektura książki.
    Jednak tym razem odczytałam tę powieść inaczej, jako do osoby starszej niż poprzednio. Teraz kiedy o niej myślę, wydaje mi się być pewnym przypomnieniem, iż pomimo przeciwności jakie pojawiają się na drodze życia, warto być wytrwałym i warto mieć zasady, którymi kierujemy się idąc przez życie. Przede wszystkim jednak warto pozostać sobą, ponieważ to pomoże Ci osiągnąć prawdziwy cel Twojego życia, jakim jest szczęście. Szczęście prawdziwe i najlepsze, bo dopasowane do CIEBIE, gdyż dla każdego z nas rysuje się ono w inny sposób, każdy z nas widzi je inaczej.
    Na tych wakacjach urzekło mnie w tej książce właśnie to nowe jej odczytanie.

  33. Karolina Kurpiewska-Hinz napisał(a):

    Tego lata książką, która zrobiła na mnie największe wrażenie, jest pozycja „Strażnicy światła” Abby Geni. Autorka ma niesamowity talent do opisów, których w tej książce bez liku. Jednak nie pozwala nam się nudzić nawet przez sekundę. Z kartki na kartkę dajemy się porwać surowemu urokowi Wysp Farallońskich, które to na zawsze zmienią życie głównej bohaterki. A my wraz z nią będziemy poznawać tajemnice, które kryje to miejsce, mimo że niejedna z nich okaże się nad wyraz mroczna. Nie jest to ani horror ani thriller, nazwałabym to raczej mixem międzygatunkowym na najwyższym poziomie. Dodatkowy bonus w postaci przyrównania rekinów do postaci szekspirowskich 🙂

  34. Karolina napisał(a):

    Gdy „Pasażera 23” przeczytałam-to z wrażenia oniemiałam.
    Uwielbiam kryminały-bez nich mój czytelniczy świat nie byłby taki doskonały.
    Fitzek nie omija tematów kontrowersyjnych – pełno w nich nie tylko morderców seryjnych.
    Fitzek to niekonwencjonowany mistrz odwracania uwagi- w odkrywaniu prawdy nie będziesz mieć przewagi.
    „Pasażer 23” to mocny thriller psychologiczny- buduje napięcie niczym kabel elektryczny.
    Manipuluje podświadomością czytelnika i dba o jego doznania- powoduje że książki Fitzka są nie do porównania!

    * zestaw nr 5

  35. Dariusz napisał(a):

    Najlepszą powieść jaką przeczytałem w okresie letnim to książka „Spóźnione wyznania” Johna Buyne’a. Powieść przy której trzeba się zatrzymać, przetrawić i przemyśleć. Pełna trudnych wyborów, niedomówień, sprostowań. Bardzo dojrzała w swej formie i treści. Ilu z nas żyje łamiąc zasady, trochę z wygody, trochę ze strachu? Nie potrafimy jak główny bohater znaleźć konkretnego wytłumaczenia własnych decyzji. Chyba większość z nas czasem mówi coś, robi coś o co nigdy wcześniej siebie by nie podejrzewała w sytuacjach, które nas przerastają. Jakże trudno żyć z takim poczuciem winy jak Tristan Sadler, który widział okrucieństwo wojny i poddał się tej traumie. Przeżył, tworzył w samotności pokutując za swoje winy, a sukces nie uleczył ran, nigdy nie wybaczył sam sobie…

  36. Anna Paw napisał(a):

    Książkę, która tego lata zrobiła na mnie największe (i jak najbardziej pozytywne) wrażenie, ciężko byłoby nazwać nowością, nowością jednak była dla mnie. No, może nie do końca. Od „zawsze” wiedziałam o jej istnieniu, od dawna była na liście „do przeczytania”… Jej autor jest mi dobrze znany i uważam go za jednego z najbardziej inspirujących ludzi, którzy kiedykolwiek – o ironio… – stąpali po Ziemii. Jest to „Krótka historia czasu” autorstwa Stephena Hawkinga.

    Od jakiegoś czasu coraz częściej patrzę w gwiazdy… O ile ich widok zawsze mnie zachwycał, teraz dodatkowo rozbudza moją ciekawość i coraz większą rządze wiedzy. Jak się to wszystko zaczęło? Czy kiedyś się skończy? Ile zbiegów okoliczności musiało się wydarzyć, że jesteśmy tu i teraz i czy naprawdę był to przypadek, a może obliczony z matematyczną precyzją plan? Ubolewam, że w szkole fizyka została sprowadzona do nudnych równań z których nic dla nas nie wynikało, że nikt nie powiedział nam, jaka tkwi w niej moc, że fizyka dotyczy wszystkiego, od początku wszechświata, aż do jego kresu o ile nastąpi… Prawdopodobnie wiele osób inaczej zaplanowało by swoją przyszłość (kiedy zaczynałam studia na sąsiednim wydziale fizyki było tylko PÓŁ kandydata na miejsce…) Ja napewno rozważyłabym pójście w stronę nauki. Robię to teraz.

    Stephen Hawking poświęcił swoje życie próbie odpowiedzenia na nurtujące ludzkość pytania odnośnie natury wszechświata. Za cel postawił sobie stworzenie uniwersalnej „teorii wszystkiego” i nie zrezygnował z niego nawet wtedy, kiedy w 1963r zachorował na stwardnienie zanikowe boczne i prognozowano, że nie przeżyje najbliższych trzech lat. Nie poddał się, kiedy stopniowo choroba zaczęła odbierać mu sprawność. Kiedy przestał pisać i wszystkie obliczenia musiał wykonywać w pamięci. Kiedy stracił możliwość wypowiadania słów, o teoriach nie wspominając. Nie poddał się i co więcej, został zarówno naukową jak i popkulturową ikoną. Największym „pr-owcem fizyki”, żywą legendą, no i autorem książek, którymi właśnie się zachwycam.

    „Krótka historia czasu” nie jest podręcznikiem do fizyki, jest fascynującą lekturą dla każdego, bez względu na stan jego wiedzy. Przybliża podstawowe zagadnienia związane z astronomią, kosmologią i oczywiście fizyką. Uczy, nie nudzi. Jest to przebłysk geniuszu w łatwej do przełknięcia ba, nawet smacznej – pigułce. Polecam ją każdemu. A każdemu, kto ma dzieci w wieku szkolnym polecam serię książek o przygodach Jerzego, którą Hawking napisał ze swoją córką. Być może nie popełnią wtedy mojego szkolnego błędu.

    Jeśli przy tej licznej konkurencji (i wielu inspirujących odpowiedziach) udało by mi się jednak wygrać, nieśmiało poproszę o zestaw nr.3 😉

  37. Bairre napisał(a):

    Tego lata największe wrażenie zrobił na mnie reportaż Swietłany Aleksijewicz pt. „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. Jest to zbiór wspomnień Rosjanek, uczestniczek II wojny światowej, które opowiadają swoją wojnę. Ale nie tę wojnę pełną bohaterów i heroicznych czynów, które znamy z innych powieści (szczególnie radzieckich) lub lekcji historii, ale swoją, prywatną, taką, jaką ją zapamiętały. Kobiety opisują nie wydarzenia, ale przede wszystkim emocje towarzyszące tym poszczególnym zdarzeniom, których świadkami były. Począwszy od dumy i poczucia obowiązku ratowania swojego kraju, która towarzyszyła im na początku wojny, przez strach – kiedy docierały na front oraz radość zaraz po zakończeniu, i, na sam koniec, rozczarowanie po powrocie do „domu”. Rozczarowanie spowodowane tym, że o nich zapomniano, tym, że bardzo często nie miały gdzie wracać, bo tego „domu” po prostu już nie było, a one nie miały do kogo zwrócić się o pomoc. Dopiero po czterdziestu latach przypomniano sobie o nich, zaczęto zapraszać na spotkania, udzielać pomocy. A wcześniej… mimo zdobytych odznaczeń na wojnie, pomimo poczucia dumy, nie nosiły ich z powodu presji społeczeństwa. A mężczyźni, chociaż podczas wojny dbali o nie, i to je najbardziej chronili, to po powrocie nie widzieli w nich kobiet, ale towarzyszy broni. Oczywiście, nie zawsze. Czasem też na wojnie brano śluby, a małżeństwo oparte było na szczerych i trwałych uczuciach. W tym reportażu każda historia jest inna, każda godna uwagi. A wiele rozmów nie zostało spisanych, ponieważ autorka co rusz docierała do nowych osób, i najprawdopodobniej nigdy nie ukończyłaby swojej książki. Swietłana Aleksijewicz postanowiła pokazać wojnę z perspektywy kobiet na różnych stanowiskach wojskowych, ponieważ przez pryzmat zawodu postrzegały wszystkie wydarzenia. I choć wspomnienia były bolesne i straszne, to pozostawanie w milczeniu jeszcze straszniejsze.

    Szczerze polecam tę książkę, choć może niekoniecznie jest to typowo wakacyjna lektura.

    Jeśli moja wypowiedź zostałaby nagrodzona, to najbardziej zainteresowana byłabym zestawem nr 2, a gdyby się nie udało to zestawem nr 4 🙂

  38. Agnieszka Monika napisał(a):

    Nie lubię. Bardzo nie lubię tych momentów, gdy jakaś książka mnie rozczarowuje. Gdy strona po stronie, kartka po kartce jej czytanie staje się coraz mniej przyjemne i coraz bardziej uciążliwe.
    „Córka handlarza jedwabiem” Dinah Jefferies to jedna z najsłabszych powieści, które miałam okazję przeczytanych tego lata.
    Najpierw rozczarował mnie styl powieści. Niby bez zarzutu, ale nie miał w sobie tego czegoś, co powodowało, że książkę czytało się lekko i przyjemnie. Brakowało mi barwnych opisów miejsc, które pragnie się zwiedzić, czy potraw, których się chce skosztować. Poza tym bohaterowie okazali się strasznie płascy i słabo wykreowani. Nie zyskali mojej sympatii.
    Fabuła powieści również mnie nie porwała. Może jej ocena nie jest do końca subiektywna, ponieważ będąc świeżo po lekturze „Jedwabnej Opowieści” Kelli Estes i „Diamentowej Góry” Cecily Wong w głębi duszy oczekiwałam kolejnej porywającej rodzinnej sagi, po której będę miała kaca książkowego. Tak się jednak nie stało. Przy porównaniu do tych dwóch powieści, książka wypadła bardzo słabo. Brak tajemniczości i całkowita przewidywalność zakończenia sprawiają, że powieść wiele traci, a jej lektura nuży.
    Natomiast gwoździem do trumny, który spowodował, że kilkakrotnie przerywałam lekturę powieści, była główna bohaterka – młoda, naiwna dziewczyna, której zachowanie niezwykle mnie irytowało. Żyjąca w cieniu starszej siostry, pół Wietnamka, pół Francuska była wiecznie zakompleksiona i niezdecydowana, gdyż nie umiała podejmować samodzielnych decyzji. Wątek miłosny nie do końca był dla mnie logiczny i przekonujący, ponieważ bohaterka z jednym mężczyzną sypiała, a do drugiego bez przerwy wzdychała. Rozdarta między nimi, miotała się jak dziecko we mgle, nie wiedząc, którego z nich ostatecznie wybrać….
    No cóż, powieść „Córka handlarza jedwabiem” nie skradła mojego serca, ale to wcale nie znaczy, że nie sięgnę po inne książki Dinah Jefferies. Wręcz przeciwnie. Na pewno dam autorce kolejną szansę 🙂

  39. SUCHATOJA napisał(a):

    Wiele książek bardzo mi się spodobało w te wakacje. Trudno było wybrać tę jedną, wywierającą największe wrażenie. Jednak po dłuższym namyśle moją książką lata zostaje ,,Kwiat pustyni. Z namiotu Nomadów do Nowego Jorku”. To niesamowita opowieść Waris Dirae. Jest ona piękną modelką a zarazem autorką powieści. Kiedy ją czytałam, dowiedziałam się wiele przerażających faktów z życia Nomadów.
    Książka wzruszyła mnie do łez. Waris sama zapracowała sobie na zasłużony sukces, mimo trudnych początków, ponieważ wiele przeszkód stało jej na drodze do spełnienia marzeń, lecz przezwyciężyła je wszystkie. Sprostała wyzwaniom, jakie zadundował jej los. Dziś jest jedną z najsławniejszych modelek.
    Szczerze podziwiam Waris Dirae. Pokazała mi, że dzięki ciężkiej pracy, każde marzenie może się spełnić, dlatego to ta powieść najbardziej zaskoczyła mnie w te wakacje.

  40. Krysia napisał(a):

    W te wakacje przeczytałam wiele książek, większość to lektury łatwe, lekkie i przyjemne. Przeczytane pozycje na ogół mnie nie zawiodły. Trafiłam jednak na jeden tytuł, autora według mnie pewniaka, którego książki jak do tej pory mnie wciągały. Mowa o Remigiuszu Mrozie, jestem fanką jego serii o Joannie Chyłce i komisarzu Forście, jednak jego nowa powieść zatytułowana Czarna Madonna była dla mnie mordęgą. Zwyczajnie się rozczarowałam. Po opisie lektury spodziewałam się czegoś innego, ponadto została określona jako horror, nic bardziej mylnego. Wynudziłam się strasznie czytając tę książkę, parę razy myślałam żeby sobie odpuścić, nigdy jednak tego nie robię wiec i teraz dotrwałam do końca. Połączenie katastrof lotniczych i opętania mogło by się wydawać ciekawe, jednak czegoś zabrakło. Po przeczytaniu jej czułam rozczarowanie.

  41. Paulina napisał(a):

    Wyrwały mnie rankiem ze snu, letniego deszczu krople.
    Myślę – zostanę w domu, z książką pod kocem nie zmoknę.
    Spojrzałam na jej okładkę i nagle…
    Hej, czy to czary?!
    Usiadły obok mnie pędzle, farby i… chłopiec mały!

    Spojrzałam na literki, a on wziął czyste płótno.
    Naszły mnie dziwne przeczucia.
    Poczułam, że będzie smutno…
    Nim zdążyłam pomyśleć, rozpętało się piekło.
    Nie, nie w moich świecie.
    Gdzieś tam.
    W dalekim Aleppo.

    Wojna. I wszystko się zmienia.
    Wojna. Brakuje jedzenia.
    Wojna. Spada deszcz bombowy.
    Wojna. Powstaje obraz nowy.

    Huk, strzały, krzyki ludzi:
    „Zostaw! On się nie obudzi!”
    Ktoś patrzy pustym wzrokiem.
    Ktoś ma już puste serce.
    I znowu krzyk:
    „O Boże. A gdzie są jego ręce?!”

    Wojna. Płoną wkoło mury.
    Wojna. Nad miastem krwawe chmury.
    Wojna. Gruzy i popiół szary.
    Wojna. Umiera świat cały.

    Pośród tego wszystkiego błąka się chłopiec mały.
    Wyrwały go nocą ze snu, głośne, wojenne strzały.
    W ramionach tuli kota, pod pachą niesie farby.
    To wszystko, co mu zostało.
    To jego ostatnie skarby.

    On mi to opowiedział. On mi to namalował.
    Pośród strasznych obrazów, wiele kolorów schował.
    Pokazał mi wielką tragedię, pokazał barwy miłości. Brnęłam z nim pośród zgliszczy, a wokół leżały kości.

    Za oknem deszcz już ustał, lecz z oczu krople kapią…
    „Chłopiec z Aleppo, który namalował wojnę”
    odpowiedzialny jest za to.
    I chociaż nie było wesoło, to jestem mu bardzo wdzięczna, bo po tej lekturze doceniam, że jestem tutaj bezpieczna.

    Gdyby zadziałały czary, to pierwszy zestaw będzie WSPANIAŁY!
    A jak już grać na dwa fronty, to może chociażby piąty? 😉

  42. Wagabunda napisał(a):

    Największe wrażenie wywarła na mnie debiutancka powieść Becky Albertalli. „Simon oraz inni homo sapiens” jest dziełem niezwykłym i wyjątkowym, choć przyznaję, że na tak pozytywny odbiór w moim przypadku miał fakt, że jestem fanką BL. Jednak nawet abstrahując od tego – książka jest po prostu urocza, słodka, piękna i powalająca. No i absolutnie przezabawna.
    Tak współczesna i tak świetnie napisana , że czułam się jej bohaterką.
    Tak przemyślana, że miałam ochotę poznać osobiście wszystkie cudowne i kochane postacie.
    No i tak bajkowa, że mam szczerą i głęboką nadzieję że gdzieś na świecie są tak cudowni ludzie, którzy zachowują się w ten sam sposób.
    I może to kwestia homofobiczniści Polaków, ale właśnie dlatego będę tak często wracać do „Simona”. Żeby uwierzyć, że może kiedyś spojrzę dookoła siebie i zobaczę wydarzenia z tej książki. Wywarła na mnie tak pozytywne wrażenie, bo chciałabym by moje życie też takie było. Pełne cudownych przyjaciół, tolerancji i happy endów. Przyznaję – jest trochę ZBYT pięknie. Ale dla mnie to nie wada.
    Reasumując: trafiła prosto w moje emocjonalne serduszko, wypełniając je ciepłem i nadzieją 🙂
    PS no i cytat, który pokazuje ducha tej książki (kocham go <3):
    "- Co to jest Dementor?
    Nie. Nie wierzę.
    – Nie jesteś już moją siostrą.
    – Aha, czyli coś z Harry'ego Pottera."
    PPS jako młodzież preferowałabym zestaw 1, ale żadnym nie pogardzę 😉

  43. rebellious1713 napisał(a):

    [C]ollen Hoover po raz kolejny mnie nie zawiodła i skradła moje serce swoją nową powieścią, wlewając w nią całą gamę emocji, refleksji i przeżyć. Czytając tę książkę czułam się jak zahipnotyzowana, dlatego też „pochłonęłam ją” (dosłownie) w zaledwie kilka godzin.
    [O]na – Auburn – mimo młodego wieku, musiała dorosnąć znacznie wcześniej, jej życie nie było usłane różami, jak na tak młodziutką kobietę przeszła naprawdę wiele, los ją naprawdę doświadczył. On – Owen – jest malarzem, dość nietypowym, bowiem zbiera anonimowe wyznania od zwyczajnych ludzi, przechodniów z ulicy, by później przelać je na płótno. Od razu wzbudził moją sympatię, pełen ciepła, życzliwości, oddania i pasji.
    [N]a skutek przypadku, zrządzenia losu ich drogi łączą się. Auburn znajduje ogłoszenie o pracę, akurat w momencie, gdy Owen szuka asystentki. Ten niezwykły zbieg okoliczności wywołuje lawinę wydarzeń, budzą się uczucia, które dawno zostały głęboko ukryte.
    [F]ascynacja, miłość, pożądanie to tylko niektóre emocje i uczucia, które wręcz emanują w scenach Auburn i Owena. Długo skrywane i tłumione uczucie wreszcie zostaje uwolnione. Para bohaterów staje się dla siebie wszystkim – ukojeniem, podporą, nadzieją na lepsze jutro.
    [E]lementy artystyczne ukazane w książce, w tym przypadku obrazy wykonane przez brytyjskiego artystę Danny’ego O’Connor, są niezwykłym sposobem urozmaicenia powieści, nadając jej unikatowy charakter. Sztuka potrafi wzbudzać emocje i tak się dzieje również w tym przypadku, dzięki nim historia Auburn i Owena nabiera barw, staje się bardziej rzeczywista, a czytelnik może poczuć się kimś wyjątkowym mając namacalny dowód dzieł swojego ulubionego bohatera.
    [S]am prolog wywołał u mnie strumyk łez, czego zupełnie się nie spodziewałam. Podsycił on tylko pragnienie czytania więcej i więcej, kolejne strony za stroną. Można go potraktować jako iskierkę ognia, która powoli doprowadza do eksplozji serca.
    [S]zczerze,z całego serduszka polecam wszystkim tę piękną historię. Gwarantuję, że tak jak było to w moim przypadku, dostarczy ona zarówno uśmiechu, szczęścia, zadowolenia, lecz nie objedzie się również bez łez i wzruszenia. Jest to swoista karuzela uczuć, a wraz z kolejnymi kartami utworu wzrasta niedosyt i pojawia się pytanie „Dlaczego ta historia już się kończy?!. Dlaczego tak szybko?”. Na pewno jeszcze nie raz wrócę do powieści „Confess” Colleen Hoover, ponieważ obok tak emocjonującej, wzruszającej i prawdziwej historii nie da się przejść obojętnie.

    „Zawsze będę cię kochała, nawet kiedy nie będę już mógł.”
    „Zawsze będę Cię kochała, nawet jeśli nie powinnam.”

    Pozdrawiam serdecznie 🙂

  44. Aronia napisał(a):

    O mój Boże! Doczekałam się w końcu momentu, gdy będę mogła się podzielić swoim literackim odkryciem podczas tych wakacji! A były te wakacje (i nadal są) rozkosznie długie, co jest dla mnie najlepszą nagrodą za zmierzenie się w maju z egzaminem maturalnym.
    Przez te trzy lata, skąpe w wolny czas z powodu nauki – sporządziłam sobie listę książek, które chcę przeczytać podczas lata i solennie sobie przysięgłam, że będę się jej trzymać, jednak – zdarzyły mi się skoki w bok. Wybacz listo!
    Ale samo napotkanie w księgarni tytułu książki Grzegorza Kalinowskiego ,, Śmierć frajerom”, wyzwoliło w moim umyśle dzikie fajerwerki szczęścia. Byłam nawet gotowa (z powodu swojego wzrostu siedzącego psa), wyjść na ramiona ekspedientce, aby tę książkę dosięgnąć, a później gdy już przeczytałam jej opis, to i pocałować skonsternowaną panią w czółko.

    Tytuł jest intrygujący.
    Być może, w pierwszej chwili niektórym może przywodzić na myśl koncepcję, iż autorem tej książki jest lider szemranego ugrupowania, które jest radykalne niebezpieczne. A w środku znajdziemy przepis na najbardziej skutecznego ,,gonga ogłuszacza.
    Nic bardziej mylnego!
    Grzegorz Kalinowski, zabiera nas w niezwykłą podróż w czasie. Z nadzwyczajną dokładnością odtwarza wygląd Warszawy oraz jej mieszkańców z okresu pierwszego ćwierćwiecza XX wieku.
    Barwnym i dowcipnym językiem opowiada nam historię przede wszystkim Heńka Wcisły, którego perypetie doprowadzały mnie albo do tarzania się ze śmiechu po podłodze, albo emocjonującego napięcia i dudniącego niczym pralka piorąca kalosze bicia serca.
    Ta książka nie tylko zabrała mnie w ekscytującą podróż do świata przedwojennej Polski pełnej szpicli, gangsterów, kasiarzy i szemranych interesów. Ale także ( to co tygryski lubią najbardziej!) wzbogaciła wiedzę autentycznymi informacjami o gwarze warszawskiej, zrywach patriotycznych, sytuacjach politycznych, walkach z 1920 roku oraz postaciach historycznych ( bo Szpicbródka król kasiarzy, istniał naprawdę!), a wszystko w otoczce wciągających intryg i spektakularnych akcji.
    Czy to nie brzmi trochę jak opowieść typowo dla zafascynowanych bandziorami chłopców?
    Ależ skąd! Jest w niej także miejsce na miłość tą czystą i prawdziwą oraz, jak to się także często zdarza, tę trochę mniej. Miłosne uczucia są wystawione na próbę z powodu wszelakich przeszkód wynikających z brutalności ówczesnego świata.
    I w całej tej dynamiczności tamtych czasów ,,Śmierć frajerom uwzględnia również rozmyślenia o ludzkim życiu, trudnych wyborach oraz ich konsekwencjach, istotności niepodległości, honorze i zasadach oraz znaczeniu rodziny i prawdziwej przyjaźni, jak i również… czy pieniądze to nie wszystko?

    Do książki niemalże się przyssałam i przeczytałam jednym tchem, mając przy okazji objawy trzymania w rękach dobrej książki, która promieniuje splendorem (tj. cierpły mi dłonie okrutnie, bo nie chciałam jej wypuścić przed skończeniem :D) i już miałam pogrążać się w poksiążkowym kacu, ale… na szczęście są następne dwie kolejne, równie wciągające części 🙂
    Jestem pewna, że Heniek Wcisło to postać, która na zawsze pozostanie w mej pamięci i nawet teraz, w obecnych czasach, wyobrażam go sobie elegancko ubranego i przechadzającego się po ulicach nowoczesnej Warszawy z zawadiackim uśmieszkiem.

    Pozdrawiam, Aronia 🙂

  45. Edyta Ch. napisał(a):

    Bardzo pozytywnym zaskoczeniem tego lata była dla mnie książka Jolanty Kosowskiej „W labiryncie obłędu”. Chętnie czytam polskich autorów i zanim rozpocznę czytanie mam określone przypuszczenia, jak bardzo książka przypadnie mi do gustu, zapadnie w pamięci lub będzie tylko rozluźniającą odskocznią. Nie sądziłam, że „W labiryncie…” tak mocno mnie wciągnie! Bohaterowie są wyraziści, takie mocne charakterki, które potrafią zawrócić w głowie. Karolina zostaje wplątana w jakąś dziwną grę, nie wiadomo co jest rzeczywistością, a co mistyfikacją. Odkrywa swoją mroczną naturę, ma schizofrenię, ktoś bawi się jej kosztem? O co chodzi? Ta niepewność napędza akcję, wciąż coś się dzieje. Do tego piękne, plastyczne opisy Toskanii – nie były one męczące, naprawdę czytałam i oczami wyobraźni widziałam te zielone wzgórza 🙂
    Pierwszy raz przydarzyło mi się, że czytałam książkę mężowi. Wypadł nam akurat dłuższy wyjazd, więc żeby szybciej minęła droga, poprosił, żebym czytała na głos. Szybko się wciągnął 😉 Początek mu opowiedziałam…fajnie tak razem poprzeżywać losy bohaterów 😉
    Muszę sięgnąć po inne książki autorki. Ma świetny styl, warto to docenić 🙂

Dodaj komentarz: