„Dożywocie” i „Szaławiła” Marta Kisiel – recenzja

Ach! A gdyby tak wynieść się na całkowite odludzie! Wynaleźć (a najlepiej odziedziczyć) piękny (a nawet niepiękny też wystarczy), stareńki dom w środku lasu! A w domu pełne wyposażenie i inwentarz również obecny, wszystko gotowe do wzięcia, do zamieszkania, cud, miód, malina! To spełnienie marzeń! Tak, niektórym to się powodzi, niektórym trafia się taka okazja, ale powiem Wam, że lepiej uważać na to, czego się pragnie, lepiej nie wypowiadać głośno, bo Siła Wyższa może zarechotać, zachichotać i łubudubu dziedziczymy taką Lichotkę. Z dożywociem. I Lichem też!

A takie dożywocie może być nie lada skomplikowanych dziedzictwem dla twardo stąpających po ziemi obywateli, którym w głowie żadne fiu bdździu, tylko powaga sytuacji, jak udowodniła Ałtorka Marta Kisiel, mistrzyni słowa i różowej groteski w nomen omen powieści zatytułowanej nie inaczej jak „Dożywocie” właśnie.

Konrad Romańczuk, pisarzyna z nie lada problemami, po nieznanym przodku dziedziczy posesję w środku lasu wraz z dożywotnikami. Rzuca wszystko, sprzedaje, oddaje, a że serce złamane, dusza poszukująca, to Konrad zamiast wyprawy na Mont Blanc w duchu Wieszcza Słowackiego przenosi się na odludzie, by tam zostać prawie dumnym właścicielem, prawie idealnej pustelni o nazwie Lichotka. A w Lichotce czekają na niego nie lada niespodzianki, bo to dom, którego ze świecą szukać. I dziwolągów moc. A to Licho kichające w bamboszkach i z gołym tyłkiem kurze ściera i depilacji dokonuje. A to utopce glonami babrają łazienki. A to kotka chuncwotka wścieklizną prycha. A to dopiero początek niespodzianek.

Istnieją takie książki, które powstają właśnie po to, by poprawić humor, otulić fantastyczną opowieścią, pocieszyć, a nawet rozśmieszyć do łez. Potrzeba do tego odpowiedniego dystansu tak do fabuły, jak do bohaterów. Potrzeba szczypty groteski i absurdu, które umiejętnie doprawią całość. I oczywiście ociupinki słodkości, by całość smakowała jak gorąca czekolada doprawiona chili w zimny, wietrzny dzień, jak kawusia z posmakiem czegoś mocniejszego na rozgrzanie oczywiście, jak ciasto dyniowe hipnotyzujące cynamonową słodkością, kiedy za oknem jesienna słota. Do nabrania rumieńców jak znalazł! Nieco prowokacyjnie, tak żeby nie zrobiło się mdło, co to to nie!

Marta Kisiel bawi się romantyzmem, bawi się literaturą, bawi się popkulturowymi znaczeniami tak, że nie sposób tego nie docenić. „Dożywocie” to smakołyk jesienny tak, tak, do czytania teraz i już, najlepiej jeszcze dziś, przed Wigilią Wszystkich Świętych zanim zegar wybije północ! Lektura diabelnie specyficzna, która z pewnością nie zadowoli wszystkich, ale koneserów gotyckich dziwności z przymrużeniem oka jak najbardziej! A jeśli skończycie przygodę z Lichotką, wciąż nienasyceni, wciąż spragnieni i stęsknieni, to zaczytajcie się w opowiadaniu, które towarzyszy wznowieniu „Dożywocia” „Szaławiła” przywróci uśmiech, obudzi Licho i przyciągnie na nowo wszystkie te siły dobra i zła, które tylko czekają na wezwanie. Alleluja.

O.

*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem W.A.B. i Uroboros. <3

**Zapraszam na filmik i na ROZDANIE!

Komentarz do: “„Dożywocie” i „Szaławiła” Marta Kisiel – recenzja

Dodaj komentarz: