„Ułuda” Artur Cieślar – recenzja

Kiedy gasną światła nic nie jest pewne i wszystko może być Ułudą, jak w opowieści o drodze, podróży i śmierci Artura Cieślara.

Miewacie czasami takie niecodzienne, dziwaczne wrażenie, że wcale nie jesteście sobą, że coś jest nie tak, przenieśliście się w inne miejsce, inny czas, inną rzeczywistość? Przeświadczenie, że to wszystko co Was otacza jest, parafrazując Edgara Allana Poe snem we śnie, innym wymiarem, nieznanym, zapomnianym życiem? Iluzją, fatamorganą, ułudą jakąś, w której niczym marionetki odgrywamy nieswoją rolę, w nieswoim ciele, a wokół nas krążą bliscy-niebliscy znajomi, rodzina, przyjaciele. Niby wszystko nasze, a jednak obce

Mat dostał misję specjalną od swojej przyjaciółki po jej przedwczesnej śmierci w wyniku choroby nowotworowej ma wyruszyć w podróż do Indii i tam, w jednym ze świętych miejsc rozsypać jej prochy. Na swojej drodze w głąb zakurzonego Orientu spotka niezwykłych ludzi, zagubi się w czasie i przestrzeni, by wreszcie odnaleźć swoją ścieżkę. Wędrówka zapętli się i Mat w końcu rozpozna samego siebie.

Niezwykła jest lektura powieści Artura Cieślara. Przejmująca, bolesna, na swój sposób hipnotyzująca. Trochę tak, jakby czytelnik spoglądał w oko kalejdoskopu, a obraz dzielił się, mnożył, rozszczepiał i sczepiał na nowo, niby podobny, a jednak zawsze odmienny. Jaki cel ma wędrówka Mata przez indyjskie ścieżki, tego nie wie nawet on sam. Czas zapętlił się, stanął w miejscu, a może ruszył naprzód, monsun już uderzył, albo dopiero ciężkie powietrze zawisło nad horyzontem. Ułuda ma w sobie coś mglistego, zapylonego, niewyraźnego po prostu, co sprawia, że czytelnik podąża za myślą bohatera, stąpa krok w krok za jego umysłem, a mimo wszystko gubi go, traci z oczu i nigdy nie wiadomo, czy to wizja pośród dymu, odbicie, czy rzeczywista postać.

Ułuda bywa oniryczna, bywa nieoczywista, ale kiedy nadchodzi jej koniec uderza obuchem w głowę. Sny we śnie mają to do siebie, a Artur Cieślar bardzo umiejętnie snuje kłęby niedopowiedzeń, wciąga jak Ariadna w labirynt, w którego sercu czai się potwór. Na szczęście wyjść z labiryntu jest wiele, ścieżek na drodze jeszcze więcej, sekretnych szlaków niezmierzona ilość. Można się ukryć przed samym sobą, ale konfrontacja zawsze będzie bolesna. Taka jest właśnie Ułuda, w pewien sposób nie do opisania, bo jak opisać doświadczenia straty, snu, śmierci, powrotów i medytacji w jednym? Niekończąca się wędrówka duszy, uroboros życia, od którego nie ma ucieczki.

Na melancholijne, uśpione upałem dni jak znalazł!

O.

*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Świat Książki. <3

**Zapraszam na filmik i na KONKURS!

Komentarze do: “„Ułuda” Artur Cieślar – recenzja

Dodaj komentarz: