Czytajmy polskich autorów! Cz.1

Moi Drodzy,

Czytajmy polskich autorów!

Niby wszystko jasne, a jednak nie do końca, o czym przekonać może się często każdy, kto aktywnie promuje czytelnictwo i do sięgania po książki polskich autorów próbuje zachęcać zdezorientowanych czytelników.

Zdezorientowanych, bo zagubionych pośród miriad zagranicznych i polskich tytułów, świeżutkich premier wszystkich gatunków i rodzajów literatury, które każdego dnia wyścielają księgarskie półki, a pośród których nawet wytrawny znawca czy obserwator książkowy potrafi stracić rezon. Na półkach bestsellerów polski King tu, polski Patterson tam, polska Tess Gerritsen siam, wszyscy z nalepkami, że niby polscy, niby nasi rodzimi, ale jednak jednocześnie prawie tak dobrzy jak zagraniczni autorzy, a to prawie robi wielką różnicę.

Nie ma co się wtedy dziwić, że kończy się potem jak się kończy i czytelnicy mają wątpliwości. Zaznaczam, że są to wątpliwości, które należy rozwiać od razu, z miejsca, nie spoglądając wstecz, bo mówię tutaj z własnego doświadczenia kto raz zasmakuje naszej rodzimej literatury, ten wpadnie w nią jak śliwka w kompot, rozkocha się i na nowo doceni to, co nasze. Polska literatura współczesna, popularna i wyższa, nagradzana i ta z list bestsellerów jest warta, by ją poznawać, by po nią sięgać i czytać, a do wyboru czytelnik ma moc gatunków, świetne fabuły i co najważniejsze często godny warsztat językowy.

Do tego dodajmy i nie zapominajmy, że z polskimi autorami łączy nas pewna struktura wspólnych znaczeń i doświadczeń, często zapominana i niezauważalna, która jednak przejawia się w wydźwięku utworów, w naszym, w skali europejskiej dość specyficznym, podejściu do życia i historii. Innymi słowy polskich autorów zrozumieć możemy głębiej, na głębszej płaszczyźnie, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy.

Jest w tym również pewien aspekt konsumenckiego wyboru, przekładającego się na konkretne decyzje biznesowe, bo sięgając głównie po autorów zagranicznych pokazujemy naszym wydawcom, że bardziej interesują nas właśnie oni, że nie warto inwestować w młodych polskich autorów i poszukiwać kolejnego Jakuba Małeckiego, Szczepana Twardocha czy Doroty Masłowskiej. A tymczasem gdzieś tam u nas kryją się być może nieodkryte jeszcze talenty, których nie ma po prostu kto podnieść, unieść i wypromować. A nawet ci autorzy, którzy sukces już odnieśli, być może odnieśli go w niewystarczającej skali, by móc prześlizgnąć się przez te granice, fizyczne i mentalne, by ukazać się na szeroko pojętym Zachodzie i zawojować swą prozą Europę. Po prostu brakuje im na to środków, brakuje popularności i zachęty.

Dlatego warto inwestować w swoich, czytać ich, poznawać, podawać dalej i tym samym pokazywać, że nasi polscy pisarze i pisarki nie są wcale gorsi, o nie! Bywają nawet zdecydowanie lepsi i ciekawsi. Wystarczy dać im szansę, przełamując się, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście.

A jako że od początku istnienia Wielkiego Buka niebawem mija już sześć lat dostaję od Was wiadomości z zapytaniami o polską literaturę, to dzisiaj przybywam do Was z moim czytelniczym doświadczeniem i pomocą i z hasłem na dokładkę CZYTAJMY POLSKICH AUTORÓW!

Zapraszam na filmik, w którym przygotowałam dla Was małą ściągę porównawczą na zasadzie skojarzeń między autorami zagranicznymi i polskimi (i na odwrót też zadziała).

Na dokładkę zapraszam Was do wspólnego tworzenia tej serii! Podzielcie się swoimi skojarzeniami, stwórzmy razem wskazówki książkowe dla nas samych i innych czytelników!

Bo warto czytać. (POLSKICH AUTORÓW!)

O.

Komentarze do: “Czytajmy polskich autorów! Cz.1

  1. Moreni napisał(a):

    Przyznam, że trochę skisłam przy porównaniu Sapkowskiego i Salvatore – IMO jedyną wspólną cecha opowieści o Drizzcie i Geralcie jest to, że obaj mają białe włosy i dwa miecze (no i obu zdarza się walczyć z potworami, ale to jakby charakterystyczne dla większości bohaterów fantasy).

    Chciałam tutaj jeszcze zamieścić dłuższy wywód o polskich i zagranicznych autorach fantastycznych, ale w sumie ci zagraniczni nie są zbyt rozpoznawalni (ekranizacji jeszcze nie było), więc chyba to i tak nic nikomu nie powie…

    • Mudd napisał(a):

      Oldze chyba chodziło o to, że jak się jedno podoba, to może spodobać się i drugie, a nie że jedno jest identyczne z drugim (a w każdym bądź razie ja to tak odbieram). Ja tam lubię obu i to bardzo. 🙂

      A napisz tych autorów, bo jestem bardzo ciekaw. Z polskiej fantastyki znam niestety bardzo niewiele nazwisk i utworów, więc jeśli zechcesz się podzielić to może będzie szansa zapoznania się. 🙂 Nie wiem czemu ale akurat w gatunkach sci-fi i fantasy zawsze jakoś lądowałem na twórczości zagranicznej (precyzując: anglosaskiej).

    • Bombeletta napisał(a):

      Ooo! Fajnie, że napisałaś, bo sama zastanawiałam się nad tym porównaniem – kilka lat temu przechodziłam fazę na gry Baldur’s Gate i Icewind Dale, po nich sięgnęłam po Salvatore, a potem po Sapkowskiego (który zachwycił mnie słowiańską mitologią przede wszystkim) i teraz po latach jak szukałam wskazówki dla czytelników to od razu te dwa nazwiska zestawiły mi się ze sobą. 🙂
      Widzę, że masz o wiele więcej doświadczenia w fantastyce ode mnie, to może polecisz coś jeszcze z dobrych polskich autorów fantasy?
      Dzięki piękne za komentarz!

      • Moreni napisał(a):

        Ja tak tu odpowiem zbiorczo Wam obu, bo w sumie pytania i wątpliwości podobne. 🙂

        Zacznę od tego porównania Salvatore z Sapkowskim. Wiecie, to trochę tak, jakby w zestawieniu położyć obok siebie słabego harlequina i prozę Jane Austen. Jest szansa, że miłośnikowi harlequinów Austen się spodoba albo ze go znudzi, bo ciągle tylko gadają, a miłości, emocji i akcji bardzo tam mało. Natomiast jeśli jakiś miłośnik Austen skuszony porównaniem sięgnie po harlequiny, to się boleśnie rozczaruje. (Ogólnie polecam ciągle tworzący się cykl notek analizujących opowiadania Sapkowskiego na blogu Mistycyzm popkulturowy – dałabym linka, ale nie wiem, czy wtedy spamołap nie przechwyci automatycznie komcia).

        Przejdźmy do długiego wywodu z porównaniami 😉
        Jeśli szukacie polskiej Rowling i jej Harryego Pottera to polecam Ewę Białołęcką i jej cykl „Naznaczeni Błękitem” (pomijając porównania, to jest lepsze literacko niż 90% zagranicznej YA, które się u nas wydaje). Co prawda cykl Białołęckiej rozgrywa się w regularnym fantasylandzie i należałoby porównywać go raczej z drugą połową cyklu o HP, idzie też trochę innym tropem, fabularnym, ale mamy tu szkołę czarodziejów i młodocianych bohaterów. Poza tym wiele jest o inności, byciu niepełnosprawnym, cenie, jaką płaci się za moc a walczy się nie ze złym władcą tylko niesprawiedliwością i systemem, który chce głównych bohaterów wykorzystać.

        Olga porównała „Amerykańskich bogów” Gaimana do „Dozywocia”, ale jego młodzieżowe powieści porównałabym raczej do młodzieżowych powieści Anny Kańtoch (druga rzecz, do której moge ja porównać, to Stranger Things, ale tu się opieram raczej na tym, co o serialu przeczytałam, więc nie wiem, na ile trafnie). Mamy tutaj bystrą, nastoletnią bohaterkę, głęboki PRL oraz istoty zwane aniołami. To właśnie ciemne sprawki aniołów wplątują Ninę w różne nieprzyjemne sytuacje (bo wiadomo, ze gdzie są anioły, tam kryją się też demony…)

        Jeśli czytaliście trylogie „Wojny alchemiczne” Iana Tregillisa, to „Zadra” oraz „Czterdzieści i cztery” Piskorskiego tez jest dla Was. Ogólnie mogłabym go polecic miłośnikom steampunku, ale zawsze mam oporo przed takim porównaniem. Anglosaski steampunk to tęsknota za czasami, kiedy byli wielką kolonialna potęgą, tymczasem dla Polaków ten okres historii wiąże się z nostalgicznym wspominaniem, jak to próbowaliśmy się wyzwolić spod jarzma kolonialnej potęgi. Dlatego uważam, że Tregillis do tych akurat dwóch powieści pasuje znacznie lepiej. A poza tym Piskorski zawsze na propsie 😉

        Podobno (bo sama jeszcze nie czytałam) osoby zachwycone Malazańską Księgą Poległych będą też zachwycone Robertem Wegnerem i jego „Opowieściami z meekhańskiego pogranicza” – oba cykle są ponoć tak zbliżone tematyką i motywami, ze oburzeni fani MKP zarzucają Wegnerowi niewybredną inspirację tym cyklem, żeby nie użyć mocniejszych słów (autor zaś twierdzi, ze nigdy MKP nie czytał i sarka, ze w końcu chyba to zrobi, choćby po to, żeby się dowiedzieć, czego ludzie właściwie od niego chcą). W każdym razie, jeśli ktoś szuka napisanego z rozmachem, zaprojektowanego w najdrobniejszych detalach epickiego fantasy rozpisanego na wiele grubaśnych tomów, to Wegnera mogę polecić z czystym sumieniem (a dla niezdecydowanych w sieci jest próbka w postaci darmowego opowiadania z uniwersum – wyguglajcie sobie „Każdy dostanie swoja kozę”).

        Na koniec jeszcze słowo o tych polskich autorach, których absolutnie warto poznać, ale kompletnie nie mam ich do kogo porównać.

        Po pierwsze: cykl o Krzyczącym w Ciemności Agnieszki Hałas (pierwszy tom to „Dwie karty”, drugi „Pośród cieni”, najlepiej czytać jako całość. W przyszłym roku może wyjdzie czwarty). Przez chwilę chciałam ją porównać do Sandersona, bo drobiazgowo opracowany system magiczny, ale jeśli chodzi o poziom literacki, to Sanderson nie godzien jej butów czyścić. Ogólnie jest to dark fantasy skupiona raczej na bohaterach i relacjach między nimi niż na spektakularnej fabule.

        Po drugie: Anna Kańtoch (znowu) i jej trylogia „Przedksiężycowi”. To jest SF na światowym poziomie, przy czym niekoniecznie hard SF, więc nie trzeba się wystraszać. 🙂 Polecam też „Czarne” tej autorki, jako pomieszanie realizmu magicznego z SF w taki sposób, że w zależności czy szukamy jednego, czy drugiego, to właśnie to znajdziemy. 😉

        No i Anna Brzezińska. Spokojnie mogłaby w filmowym zestawieniu zająć miejsce Cherezińskiej ze swoją przedostatnia powieścią (choć może nie, bo Brzezińska „Córkami Wawelu” celuje raczej w coś stylizowanego na reportaż), natomiast „Wody głębokiie jak niebo” to wspaniała, oniryczna fantastyka z niepowtarzalnym klimatem. Z kolei opowiadania o Babuni Jagódce (z których na razie czytałam tylko jedno) to bardziej klasyczna fantasy, zajmująca się błyskotliwym rozmontowywaniem schematów zarówno znanych z gatunku, jak i baśni (trochę jest w tym podobna do Pratchetta, ale nie idzie w kierunku satyry).

        To na razie tyle, i tak wyszło półtorej strony tekstu 😉

        • Bombeletta napisał(a):

          Ogromnie dziękuję Ci za ten komentarz – ile wskazówek dla miłośników gatunku! <3
          Poznałam własnie Brzezińską dzięki "Wodzie na sicie" i nie odpuszczę – będę poznawać dalej!
          Annę Kańtoch znam z kryminału i z niesamowitej "Niepełni", a jej sci-fi brzmi świetnie, więc z przyjemnością poznam.
          Dzięki!

  2. Mudd napisał(a):

    Super pomysł, strasznie mi się podoba. 🙂 Powinno się zdecydowanie więcej promować autorów polskich!

      • GerWazyr napisał(a):

        Zapewne już to kiedyś słyszałaś (a może nawet Ty pisałaś?), ale „444” Macieja Siembiedy powinno przypaść do gustu fanom Dana Browna. Też są wielkie spiski ukrywające historyczne przekręty, też wszystko kręci się wokół sztuki (tutaj obrazu Matejki)… ale całość napisana lepiej i ciekawiej od Browna.

  3. Nocny Marek napisał(a):

    I to właśnie jest dobra koncepcja!! Wstyd się przyznać, ale jeszcze wielu z wymienionych autorów nie czytałem. Cudze chwalicie itepe itede. Czas zakasać rękawy chyba…

  4. GerWazyr napisał(a):

    W pełni popieram. Naszym autorom niczego nie brakuje, a wielu ma ogromne kłopoty żeby się przebić, nawet na rodzimym rynku…

  5. Krzysztof K. napisał(a):

    Ja bym powiedział, że Mróz bardziej dla fanów Pattersona niż Cobena! Mam nadzieję, że w kolejnych odcinkach będą też mniej znani polscy autorzy. Pozdrawiam.

  6. Jesium napisał(a):

    „Pierwiastek zero” Ewy Barańskiej mógłby być chyba dla fanow Micheala Crichtona, tych ktorzy cenią sobie również inne jego książki niż tylko „Park Jurajski” i „Kongo”. 🙂 Barańska to nie Crichton i brakuje jej troche obycia naukowego, u niej nauka nie jest aż tak ważna i tym samym dobrze odwzorowana, ale czyta się świetnie. Genialny chemik odkrywa, że na tablicy Mendelejewa brakuje jednego pierwiastka. Pierwiastka, który odpowiada za ożywianie materii, czyli za tworzenie życia. Dobre czytadło w której jest i tajemnicza korporacja i jakiś tam pomysł naukowo-techniczny przechodzący w dobrą akcję. 🙂

  7. Euklideska napisał(a):

    Biada tym, którzy czytają jakieś zagraniczne książki o podróżach i wyprawach, a nie wzięli nigdy do ręki żadnego z dzieł Kapuścińskiego! BIADA! 😉

  8. Joanna napisał(a):

    To ja mam dla ciebie smaczek. Wiesław Wernic to naprawdę fajny polski westernowiec. Jak się komuś podobają klasyczne powieści przygodowe na dzikim zachodzie jak te Karola Maya to się w nich odnajdzie.

Dodaj komentarz: