Bezsenne Środy: „Dzikie serce” Jamey Bradbury – recenzja

„Dzikie serce” Jamey Bradbury. John Irving napisał o tej książce, że „to nietypowa opowieść o miłości i niesamowity horror – jak połączenie sióstr Bronte ze Stephenem Kingiem. Siostry Brontë i Stephen King to wysoko podniesiona poprzeczka. Czy John Irving miał rację?

Siedemnastoletnia Tracy do dzika, dorastająca dziewczyna, która najbardziej na świecie ceni sobie samotność, las i psie zaprzęgi. Wychowana na dzikich ostępach Alaski odnajduje się idealnie pośród drzew i śniegu, ale wraz ze śmiercią matki coś się zmienia. Jej ojciec wymaga więcej poświęcenia, chce ukrócić wolność córki, tym bardziej, że pewnego dnia Tracy zostaje napadnięta, a sprawca dotąd nieznany. Niebawem pojawia się w domu nowy lokator, ktoś, kto nosi tajemnicę w sercu, a kogo Tracy bacznie obserwuje. Zaczynają się podchody, taniec myśliwego i jej ofiary i nic nie będzie już takie jak przedtem.

„Dzikie serce” nie straszy, nie przeraża, nie porusza jakoś specjalnie, chociaż przyciąga uwagę dość nietypowym motywem wampirycznym, który wykorzystała Jamey Bradbury. Chociaż trudno z całą pewnością powiedzieć czy mówimy tutaj o wampiryczności, czy elementach wilkołactwa, czy właśnie o tej dzikości serca, jaka przytrafia się niektórym stworzeniom, a czasami także ludziom, w tym dorastającym dziewczętom. Może jest tu coś z Wendigo, element legendy, ale wszystkie te porównania są zbyt eteryczne, by móc trzymać się czegoś konkretnego. Ma w sobie jednak wątek tajemnicy, dziwnego dzikiego alaskańskiego mroku i moc symboli, które można odczytywać na różne sposoby.

To dlatego, że Jamey Bradbury ukryła w swojej powieści wszystkie bolączki dziewczęcości, bolączki dojrzewania,  trudne wybory, przed którymi musi stanąć w życiu niemal kobieta. Stawia również pytanie o to, co trzeba poświęcić, by stać się odpowiedzialnym za drugą osobę. To opowieść operująca symbolami: krwi, ofiary, polowania, poświęcenia, gdzie role myśliwego i ofiary zostają sprytnie odwrócone.  Dorastająca, zbuntowana dziewczyna wbrew utartym stereotypom zamienia się w potwora, a tym samym zmienia mit i wywraca archetypy do góry nogami.

Można tu sporo dołożyć od siebie, można bawić się w interpretacje i nadinterpretacje, ale grozy jako takiej jest tutaj na lekarstwo. Nie ma w „Dzikim sercu” Stephena Kinga, nie ma też sióstr Brontë, ale jest Jamey Bradbury. Jamey Bradbury, której specyficzny styl i prowadzenie narracji sprawdzą się idealnie dla tych, którzy poszukują spokojnych opowieści z tajemnicą w tle. Śnieżnych, niespiesznych, symbolicznych, które być może nie straszą, ale zaskakują obranym przez autorkę kierunkiem. Dla mnie to ciut za mało, by można się zachwycić, ale mimo wszystko intrygująco.

Dzisiaj nie zmrużę oka, bo odgłos kroków niesie się pośród śnieżnych ścieżek.

O.

Dodaj komentarz: