Od początku istnienia Wielkiego Buka powtarzam niezmiennie: „Nie liczy się forma, nie liczy się medium. Liczy się opowieść i treść.” To pewnie dlatego nigdy do końca nie potrafiłam zrozumieć tego często pełnego goryczy, wyrzutów i niekończących się argumentów konfliktu* pomiędzy zwolennikami tradycyjnych, papierowych książek a zwolennikami ebooków, czy audiobooków. Jedni próbują przekonywać drugich, czasami delikatnie, czasami nawet agresywnie i nadziwić się nie mogę, gdy jedna strona próbuje na siłę przekonywać drugą, nie szukając nawet wspólnego gruntu, nie licząc na jakikolwiek kompromis. Czy w czytaniu nie chodzi nam wszystkim o to samo? O poznawanie opowieści? O zanurzenie się w inny świat? O naukę poprzez przekazywaną nam treść?
Sama chciałam ten temat poruszyć już od dłuższego czasu, dołożyć swoją cegiełkę i podzielić się z Wami moim punktem widzenia, bo wciąż powraca on w konwersacjach i przewija się w moim otoczeniu. Do tej pory nie było takiego powodu, żeby dotknąć tego tematu, ale ze względu na współpracę z księgarnią internetową Virtualo i dyskusję, która pozwoliła mi usystematyzować myśli mam w końcu okazję, by o tym wspomnieć i wyłożyć moje przemyślenia.
Początek ebookowej przygody
Jak pewnie zauważyliście, w logo Wielkiego Buka nie znajduje się wcale książka, ale połączenie czytnika z tradycyjną zakładką. Nie jest to oczywiście przypadek. Sama sięgam po wszystkie formy przekazu – od papierowej książki, po ebooki aż do audiobooków i odnajduję w każdym z tych mediów najlepsze strony, wykorzystując je na swoją korzyść. Co wcale nie oznacza, że nie wahałam się na początku.
Walczyłam ze sobą długo, zapierałam się i uważałam, że nigdy nie sięgnę po ebooki, bo… i tutaj mogę wstawić cały ciąg argumentów dotyczący faktury papieru, zapachu, poczucia posiadania, eleganckich wydań, wyjątkowości przeżywania dotykiem itp. Jednak nigdy nie mów nigdy, bo kiedy czytnik po raz pierwszy trafił do moich rąk ponad pięć lat temu, to okazało się, że idealnie wpasował do mojego stylu życia. Czytam na zmianę, raz tak, raz tak, a mój bibliofilski świat jest o wiele bogatszy i formy dobieram sobie tak, żeby było mi po prostu jak najwygodniej, bez wahań i bez uprzedzeń.
Nie bój się, że książki znikną
Ebook jako nowoczesna forma przekazu treści idealnie pasuje do naszego nowego, szybszego i bardziej mobilnego świata. Ale tradycyjne, papierowe książki nie znikną nigdy i nigdy nie stracą na popularności. Idąc za słowami Umberto Eco i Jean-Claude Carrière’a, którzy podjęli genialną polemikę i spisali ją we wspólnej książce „Nie myśl, że książki znikną”, tradycyjna, papierowa książka już jest najdoskonalszym z nośników. Po stuleciach poszukiwań to właśnie ona zwyciężyła i zdominowała literaturę. Ale czy to znaczy, że manuskrypty pisane na niedźwiedziej skórze są gorsze? Kamienne zapisy też? Papirusowe zwoje nic nie znaczą? Oczywiście, że nie! Po prostu książka jako medium sprawdziła się najlepiej w testach przeprowadzanych przez wieki. Zmieniał się jej format, zmieniały obwoluty, unowocześniała technika składu, ale książka pozostała niezmienna i zawsze tak będzie. Jednak to wcale nie znaczy, że ludzkość ma zaprzestać poszukiwań. Tym bardziej, gdy zależy nam na ułatwieniu poznawania i przechowywania treści, a nie na konserwatywnym trzymaniu się formy.
Wady i zalety?
Wiadomo, nic nie jest idealne, więc sięgając po książki wirtualne dobrze jest wziąć pod uwagę kilka istotnych rzeczy.
Czytnik/tablet/telefon wypełniony po brzegi setkami książek to wielkie ułatwienie w podróży. Setkami, nawet tysiącami dla koneserów. I nie trzeba wybierać. Nie trzeba obawiać się przepełnienia torebki. Wystarczy, że chcę poczytać, w autobusie, w kolejce, w knajpce – wyjmuję telefon i cała biblioteka leży u moich dłoni.
Dobrym przykładem jest tutaj moja rodzina bibliofilów, bo niegdyś każda podróż oznaczała osobną torbę na książki. I to wcale niemałą. Czytaliśmy wszyscy, dużo i w tempie, które pozwalało nam w wolnym wakacyjnym czasie przeczytać nawet do trzech książek tygodniowo. Na trzy osoby to dziewięć książek, a każde odwiedzane przez nas miejsce i tak zawsze było sprawdzane pod kątem księgarni, więc z urlopu powracaliśmy z jeszcze jedną dodatkową torbą wypełnioną książkami. Kompaktowość ebooków pozwoliła nam nie zamieniać każdej wycieczki na wyprawę tysiąclecia, o ile tego nie chcemy, i poza czytanymi akurat papierowymi wydaniami, nasze lektury zapasowe mieścimy na wirtualnych półkach.
Nie ma również co ukrywać – ebooki pozwalają na zwiększenie wolnego miejsca w biblioteczce. Marzenie o prywatnej bibliotece, w której gigantyczne regały wypełnione po brzegi sięgają sufitu, a przestrzeń przeznaczona tylko na książki to połowa mojego bloku wciąż jest w trakcie realizacji. To oznacza, że o ile nie kolekcjonuję specjalnych wydań, nie zależy mi na konkretnych okładkach, czy wyjątkowych edycjach, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zaoszczędzić trochę miejsca. Czytnik ma to do siebie, że mogę trzymać w nim wszystkie te tytuły, do których raczej już nie wrócę w najbliższym czasie, wszelkie nowości, których wciąż nie jestem pewna i pozycje, na które nie mam już miejsca w rzeczywistej bibliotece. Pozycje mniej uniwersalne, niż chociażby kultowa klasyka literatury, która dzięki niesamowitym wydaniom pięknie się prezentuje i można do niej sięgać dla samej przyjemności obcowania z tradycyjną książką. Wirtualne półki pozwalają na opanowanie chaosu i przestrzeni, a jeśli ktoś nie lubi używać zakreślaczy, zakładek, obwolut itp. – to tutaj wszystko ma na miejscu, klik, klik i niczym nie trzeba się martwić.
Ale, wystarczy brak prądu, niemoc doładowania baterii przez dłuższy czas w czytniku/tablecie/telefonie i natrafiamy na przeszkodę nie do pokonania. Wtedy sięgamy po papierowe wydanie i po kłopocie, no chyba że akurat jest ciemno, to wtedy możemy sami opowiadać sobie historie przy ognisku.
Ebooka nie da się też pożyczyć ani odsprzedać i to faktycznie jest problem, jednak jednocześnie cena ebooków jest na tyle wyważona w stosunku do książki tradycyjnej, że można pozwolić sobie na zakup swojego egzemplarza. Co więcej, księgarnie internetowe i wirtualne oferują opcje „na prezent”, która idealnie sprawdza się, gdy chcemy sprawić komuś niespodziankę, jeśli wiemy, że nie stroni od wirtualnych książek. Należy także dodać, że coraz więcej bibliotek również oferuje czytniki i ebookowe wersje swoich książek, przynajmniej tych najpopularniejszych.
Istotnym argumentem za ebookami jest dla mnie to, że wielu książek nie sposób dostać w Polsce, czasami nawet w Europie, a jeśli można je dostać, to bywa, że cena przesyłki przerasta cenę książki i cała transakcja staje się albo nieopłacalna, albo nierealna dla zwyczajnego, modelowego czytelnika. I właśnie wtedy na ratunek przychodzą księgarnie oferujące ebooki. Nowości, premiery, najświeższe nowinki literackiego świata – to wszystko często jest o wiele łatwiej dostępne wirtualnie, niż w tradycyjnej formie, a cena jest o wiele przystępniejsza, niż przy zamawianiu papierowego wydania.
Niemniej, jeśli z zapachu książek, z szelestu kartek zrobiliśmy sobie mały rytuał, to oczywistym jest, że przy wirtualnych książkach może tego zabraknąć, ale wszystko ma swoje plusy i minusy.
Eksperymentuj!
I tutaj dochodzimy do sedna sprawy, przynajmniej dla mnie. Nie uprzedzajmy się z góry do jednej albo drugiej formy przekazu. Nie trzymajmy się kurczowo tylko jednej strony i nie udowadniajmy na siłę własnych racji. Wypróbujmy nowe formy na sobie i sami sprawdźmy co lubimy najbardziej, bo rezultaty mogą być zaskakujące, tak jak było w moim przypadku.
A cel każdego czytelnika jest jeden: poznać treść, zachwycić się opowieścią oraz nauczyć się czegoś. I warto spróbować podejść do tego tematu otwarcie. Sięgajmy po ebooki, sięgajmy po papierowe książki, testujmy na sobie zdobycze techniki i wracajmy do tradycyjnej formy przekazu. To czytelnik sam musi zadecydować, która forma przemówi do niego najlepiej. Czytajmy tak jak lubimy.
Bo warto czytać.
W każdej formie i w każdym miejscu.
O.
*Być może część konfliktu wywodzi się z nieuchronnych zmian, które przychodzą wraz z technologią, podobnie jak zmiany, które pojawiły się w recenzenckim świecie wraz z nadejściem blogosfery i vlogosfery, bo przecież do dzisiaj słyszymy, że blogerzy i vlogerzy to nie recenzenci… Ale o tym pogadamy następnym razem 🙂
**Tekst powstał we współpracy z księgarnią internetową Virtualo.
Na Virtualo istnieje bardzo fajna opcja prezentowa: EBOOK NA PREZENT – szczegóły TUTAJ
***Na vlogu KOMUNIKAT SPECJALNY od Dr Wielkobuczek!