Site icon Wielki Buk

„Amerykańscy Bogowie” Neil Gaiman

Bombel_AmericanGods„A czy uwierzyłabyś, że wszyscy bogowie, jakich kiedykolwiek wykreowała ludzkość, wciąż żyją wśród nas?”. No właśnie… Co by było, gdyby bóstwa zamiast znikać, wycofywać się do odwiecznych, zapomnianych krain, żyły wciąż pośród nas, tak jak zwykli ludzie? Gdyby każdy z nich, nawet najpotężniejszy, prowadził normalne życie, gdzieś w wybranym miejscu na świecie? Co by się stało, gdyby ich istnieniu zagrażała sama ludzkość i nowi bogowie przez nią stworzeni? 

Neil Gaiman w „Amerykańskich Bogach” wykreował właśnie taki zagrożony świat bóstw, bożków i duchów. Natomiast głównym założeniem, na którym opiera się fabuła jest idea, że one istnieją dopóki ktoś w nie wierzy. Jeśli znajdzie się chociaż jedna osoba na świecie wierząca, to już wystarczy, by dane bóstwo przetrwało. Za główne miejsce wydarzeń, nie bez powodu, wybrał Stany Zjednoczone. To kraj o bardzo rozłożystych korzeniach kulturowych i religijnych. Ze względu na swoją przeszłość i historię, jak również ze względu na wszystkich, którzy przez wieki przybywali i odkrywali Amerykę na nowo, kraj ten jest wielkim „kotłem”, w którym mieszały się, łączyły się  i tworzyły całkowicie nowe zjawiska wyznaniowe (i wciąż się tworzą). Niektóre z tych kultów wciąż są bardzo żywe, pomimo że minęły już wieki od ich pojawienia się na tej części kuli ziemskiej. Nie wspominając również o pierwotnych kulturach i religiach samej Ameryki, zanim jeszcze pojawili się tutaj Europejczycy.

„Amerykańscy Bogowie”, to powieść intensywnie metafizyczna. Próbuje odpowiedzieć na pytanie męczące ludzkość od zawsze, czyli: skąd przychodzimy i dokąd zmierzamy? I nie owija w bawełnę. Dosłownie dotyka treści, które zazwyczaj są zawoalowane i bardzo często ukryte za niezrozumiałymi metaforami. Tutaj nie ma metafor. Bogowie istnieją. Są dosłowni. Chcą przetrwać i cierpią, bo z każdym dniem stają się coraz słabsi. Na ich miejscu pojawiają sie nowe twory, w powieści Gaimana bardzo sztuczne, o cechach wyjątkowo odrażających. Są to bóstwa typowo współczesne, którym ludzie (Stany symbolizują tutaj całą ludzkość, właśnie dzięki bogactwu swojej etnicznej różnorodności) każdego dnia składają hołd nie zdając sobie z tego sprawy. To kreatury społeczeństw konsumpcyjnych (w tym najbardziej negatywnym znaczeniu), plastikowe i kuszące, kolorowe i pełne wdzięku, ale tylko z daleka. Z bliska odrażające i gnijące, pragnące jedynie „ewolucji, degeneracji i rewolucji” jednocześnie. To Media, Internet, Pieniądz itp. Czyste zło, bo sprawiają, że ludzkość zapomina o tym co najważniejsze i traci swoją tożsamość.

Właśnie ta tożsamość, a raczej jej „krzyczący” z nicości brak jest moim zdaniem najważniejszym wątkiem „Amerykańskich Bogów”. Bo jak można wierzyć w coś, cokolwiek, jeśli samemu nie ma się pojęcia kim jest się naprawdę? Jeśli jest się nawet dla siebie tak niezdefiniowanym, tak bez żadnych konkretnych wyróżniających cech, snującym się pomiędzy innymi, że zamiast człowieka stajesz się jego cieniem?

Bo właśnie głównym bohaterem tej powieści jest Shadow (czyli po angielsku: cień). Poznajemy go w momencie, gdy już za chwilę ma jakby narodzić się na nowo i rozpocząć całkowicie nowe, ulepszone życie. To skazaniec, który na dniach wychodzi z więzienia, po trzech latach odsiadywania kary za ciężkie pobicie. Shadow czuje się lepszym człowiekiem. Żałuje popełnionych czynów, sam siebie resocjalizuje i przygotowuje na powrót do świata na zewnątrz. Czyta filozofów, unika więziennych sprzeczek i nie daje manipulować się współwięźniom. Jest cichy, spokojny i zdystansowany. Prawie tak, jakby w ogóle go nie było… Ale Shadow nie jest zwykłym człowiekiem. I nie tylko człowiekiem. (Nie chciałabym nikomu psuć lektury, więc nie zdradzę najważniejszych zwrotów akcji).

I w tym momencie powieść staje się trochę mitologiczną przypowieścią o wybrańcu bogów. Shadow jest wyjątkowy i potrzebny, by starzy bogowie odzyskali świat ludzi. Chociaż na chwilę, chociaż tylko niewielki kawałeczek tego świata.

Neil Gaiman wykorzystał w powieści panteon bóstw mitologii nordyckiej i germańskiej, bożki starosłowiańskie i irlandzkie, bóstwa karaibskie, afrykańskie, staroegipskie, bogów hinduizmu i wierzeń indiańskich. Czerpał inspiracje z folkloru, starych opowieści i pieśni, zabobonów i małych codziennych wierzeń, o elementach pogańskich, do dzisiaj traktowanych jako formy rytuałów.

I w tej dziwnej, trochę szalonej nowej rzeczywistości Shadow musi odnaleźć siebie i sens swojego życia. Oddaje się temu bez słowa i wyrusza w podróż, jako specjalny pracownik pewnego pana o nazwisku Wednesday (Tutaj muszę nadmienić, że jego imię, choć niby oznacza dzień tygodnia, to zawiera derywat zdradzający jego prawdziwą tożsamość). Tożsamości Shadow’a musimy domyślić się sami. Wskazówką jest wszystko, co mu się przydarza, jego reakcje i budujący się z czasem charakter. Nie jest to łatwe zadanie, bo sam główny bohater jest zagubiony. Wskazówek na to kim jest Shadow jest wiele i ukryte są w całej fabule powieści. Po kolei dowiadujemy się, że należy do „zapomnianych”, zauważamy, że pomimo niefortunnej przeszłości Shadow, to symbol niewinności i dobra. Nie może umknąć nam, że potrafi wybaczyć wszystko, bo przecież sam sobie również przebaczył, przebaczył żonie i staremu przyjacielowi. Pamięta, że jemu życie również dało drugą szansę.

Poza tym, a może przede wszystkim, „Amerykańscy Bogowie” to również próba odpowiedzi na trudne pytanie o tożsamość samych Stanów Zjednoczonych. Próba pokazania, że być może amerykańskie społeczeństwo powinno zatrzymać się, zastanowić nad sobą i obrać nowy kierunek, bo jak powtarzają niejednokrotnie bohaterowie: „To nie jest kraina dla bogów”. Może trzeba spróbować zwrócić się do tego co bardziej pierwotne i naturalne, a odrzucić sztuczne, narzucone przez siebie ramy. Może zadać również pytanie o istotę wiary. Może to także jest próba pokazania, że warto wierzyć, bo nasza wiara nie zamiera gdzieś w niebycie, ale ma większy sens, nadaje treść życiu i pozwala odnaleźć prawdziwego siebie. A gdy już dowiemy się kim jesteśmy tylko od nas samych będzie zależeć dokąd pójdziemy i jaki będzie ostateczny cel naszej podróży.

O.

Exit mobile version