Mt 25,30: „A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz – w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów.”
Twórczością Cormaca McCarthy’ego zachwycałam się już niejednokrotnie. Niejednokrotnie również polecałam Wam jego niesamowite powieści. I tym razem nie obejdzie się bez krótkiej chwili podziwu dla tej mocnej, klasycznej prozy Południa Stanów Zjednoczonych, czerpiącej inspiracje z najlepszych tradycji amerykańskiego gotyku. Bo jak pisałam już wcześniej, powieści McCarthy’ego potrafią dać do myślenia i wystraszyć. Często lepiej niż niejeden horror. Porażają realizmem i dosadnością treści. Zabierają nas w smutny, surowy świat, pozbawiony kolorów i esencji, w którym życie, czyli dobro, jedynie tli się w ukrytych głęboko zakamarkach, a wokół niego króluje śmierć i zło. To krajobraz swoistej apokalipsy, w której to nie ludzie zginęli, ale ich pozytywne uczucia i emocje. Nadzieja umarła, a świat pogrążył się w nieszczęściu. I ciemności.
Wydana w 1968 roku „W Ciemność” („Outer Dark”) to druga w kolejności powieść McCarthy’ego, która jest jednocześnie jedną z jego najmocniejszych i najokrutniejszych, wpasowującą się idealnie w mroczny literacki nurt zapoczątkowany w twórczości Williama Faulknera, czy Flannery O’Connor. Czas jest tutaj rozmyty, epoka niepewna, wszystko jest płynne i zaskakująco do siebie podobne. Można się jedynie domyślać, że opisane wydarzenia mają miejsce gdzieś na przełomie wieku XIX i XX, a dzieją się w lasach i na drogach rejonu Appalachów.
„W Ciemność” to historia wielkiego grzechu i pokuty, która nigdy się nie kończy, a wybaczenia próżno szukać, czy oczekiwać. Grzechu, który zaczyna się we wnętrzu głównych bohaterów z pokusy i zagubienia, a który jednocześnie nadaje ich życiu cel i motywację, gdy tylko przychodzi na świat. To również opowieść o iskierce nadziei tam, gdzie Bóg jest jedynie wielkim obserwatorem, obecnym paradoksalnie przez swoją nieobecność. O wyborze, którego skutki są zawsze takie same i niezmienne od wieków.
Historia rozpoczyna się narodzinami chłopca. W środku lasu młoda kobieta – Rinthy rodzi dziecko swojemu bratu imieniem Culla. Kazirodcza para od lat żyje w odizolowanym od reszty świata domku, pozostawieni samym sobie, moralnie zagubieni. Jednak mężczyzna czuje, że to co się wydarzyło między nimi nie jest naturalne i gdy rodzi się ich syn, Culla wynosi go do lasu, zostawia na pastwę losu, okłamując siostrę, że wątłe dziecko umarło z osłabienia. Porzucone i poranione niemowlę odnajduje wędrowny druciarz, który przygarnia je i zabiera ze sobą, w drogę. Rinthy czuje, że została okłamana i gdy mija czas połogu potajemnie rusza w podróż, by odnaleźć swojego synka. W kilka dni później rusza za nią Culla, osamotniony i nękany wyrzutami sumienia.
To jedynie zarys głównej fabuły, której ciąg dalszy rozgrywa się, jak to u Cormaca McCathy’ego bywa, na Drodze. Droga, nie przez przypadek pisana przez duże „D”, jest najważniejszym elementem powieści. Osią, po której idą bohaterowie, napotykając na ścieżce innych, tak jak oni podróżnych i jej mieszkańców. Większość z nich zmaga się z życiem, tak jak Rinthy i Culla, próbując przetrwać i jakoś przeżyć kolejny nadchodzący dzień i dotrwać do następnego poranka. Wieczni podróżnicy. Tułacze brnący po kamieniach, po pustyni, po stepie, po surowych górach. Otaczający ich krajobraz jest pozbawiony intensywnych kolorów i kształtów. Wydaje się być wyszlifowany i obojętny, jak sam człowiek. Obojętny na życie i na śmierć. Obojętny na przebłyski dobra, ale przede wszystkim obojętny na zło. Na panującą wszechobecną zbrodnię. Na cierpienie. Słońce w nim nie grzeje, ale skwierczy. Mróz nie ochładza, ale pożera ciało. Wszystko jest wybielone. Jak w sennym koszmarze. Za białą, jaskrawą mgłą. Człowiek jawi się jako dziwna istota błąkająca się i wyblakła.
W tym porzuconym przez Boga monotonnym świecie, na Drodze, jakakolwiek forma dobra staje się czymś niesamowitym, nienaturalnym, a czasami nawet czymś bardziej niepokojącym niż zło panoszące się po świecie. Zła możemy być tutaj zawsze pewni. Dobra nigdy nie oczekujemy. Jest zaskakujące i pozostawia bohaterów nieufnymi i jeszcze bardziej zagubionymi. Wtedy lepiej uciec na utarte rozmyte moralnie ścieżki niż poddać się czemuś tak niezrozumiałemu. O ile Rinthy, jako matka-tułaczka dość często spotyka się z pewnym rodzajem życzliwości i biernie mu się poddaje, o tyle za Cullą kroczy jedynie zbrodnia i cierpienie.
Na tej samej Drodze, za para bohaterów, podróżuje trzech tajemniczych wędrowców. Ucieleśnienie zła i ręki sprawiedliwości. Popełniają makabryczne zbrodnie: pożerają ludzi, torturują ich, wieszają, czy dźgają. Są w tym bardzo metodyczni i obojętni. Bez sumienia. Podążają śladem grzesznego rodzeństwa i „oczyszczają” wszystkich, którzy się na nich natknęli. Wiedzą o dziecku i to właśnie ono jest ich głównym celem. To wieczni wędrowcy, którzy sprowadzają równowagę tam, gdzie została ona zachwiana. W tej krainie nie ma miejsca na dobro, dlatego tłumią je złem i skazują na śmierć tych, co udzielają Culli schronienia. Rinthy jawi się im jako żałosna, smutna istota, która przecież znajdzie się sama, ślepo podążając śladem druciarza.
Ale gdzieś Droga się kończy. Prowadzi do tego co nieuniknione i wyczekiwane od samego początku. Dla druciarza, dziecka i Rinthy będzie już za późno. Zgaśnie ostatnia iskierka nadziei. A Culla? Dla niego to dopiero początek włóczęgi i próby ostatecznego odkupienia. Trzej wędrowcy poszli dalej, a raczej zawrócili, by podążyć tam gdzie potrzebuje ich przeznaczenie.
Powieść McCarthy’ego to przepełniona symbolami i metafizycznymi odniesieniami przypowieść o życiu. O wygnaniu z raju za ostateczny grzech i tułaniu się po ścieżce, która ma tylko jeden cel. Miejscami wydaje się, że człowiek jest tu narzędziem Boga, jego zabawką, ale to nie jest prawda. W momencie wyboru grzechu bohaterowie po raz pierwszy wykazują się własną, nieprzymuszoną wolą. Podobno świat rozpoczął się od upadku ludzkości, od wyjścia z wewnętrznego mroku w wielką, przepełnioną cierpieniem ciemność.
O.