Site icon Wielki Buk

„Dzika Droga” Cheryl Strayed – Recenzja

Bombla_DzikaDroga

“We hold these truths to be sacred & undeniable; that all men are created equal & independent, that from that equal creation they derive rights inherent & inalienable, among which are the preservation of life, & liberty, & the pursuit of happiness; …”

Deklaracja Niepodległości

Nie istnieje chyba nic bardziej amerykańskiego, jak koncept szczęścia, które osiągnąć można wyłącznie dzięki pracy nad samym sobą i dążeniem do konkretnego celu. To chyba jedyny naród na świecie, który pogoń za szczęściem ma wpisaną w deklarację o własnej niepodległości. Dla którego obywateli, szczęście nie jest jakimś alegorycznym konceptem, czy obietnicą, ale niewzruszonym prawem, które obowiązuje wobec wszystkich, po równo. Szczęście, rozumiane na tak wiele sposobów, ma być tutaj samodzielnym spełnieniem. Tym, do czego dąży każdy człowiek, by na koniec swojej drogi móc rzecz – tak, byłem szczęśliwy, byłem wolny, żyłem prawdziwie. Oczywiście to, co istnieje na papierze, nawet jako niezbywalne i niepodważalne prawo, często nie ma swego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Jednak motywuje do działania. I ta motywacja jest tutaj najważniejsza.

“Odbiegłam, zboczyłam, błąkałam się i stałam się dzika. Przyjęłam to słowo jako nowe nazwisko nie dlatego, że definiowało negatywne aspekty mojego położenia, tylko dlatego, że nawet w najczarniejszych chwilach – kiedy próbowałam nadać sobie nazwisko – rozumiałam siłę tej ciemności. Wiedziałam, że się błąkałam i że jestem zbłąkana, i że dzięki miejscom, do których moje błąkanie się mnie zawiodło, wiem rzeczy, których nie dowiedziałabym się w żaden inny sposób.”

O pogoni za szczęściem, zawróceniem na właściwą ścieżkę i odnalezieniu siebie opowiada bestsellerowa opowieść Cheryl Stayed zatytułowana „Dzika Droga” (oryg. Wild. From Lost to Found on the Pacific Crest Trail”). To historia autobiograficzna, która nie powstałaby wcale, gdyby nie osobiste, bardzo prywatne przeżycia samej autorki. Pewnie nie byłaby nawet częściowo wiarygodna, gdyby nie fakt, że Cheryl Strayed na papierze, to Cheryl Strayed jak najbardziej namacalna  – kobieta, która w chwili najcięższej próby zwyciężyła nad samą sobą, pokonała swoje lęki, słabości, wyruszając trasą zwaną Pacific Crest Trail, a która od 1993 roku stanowi trekkingowo-turystyczny szlak wzdłuż całego zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych, wzdłuż Oceanu Spokojnego. Przez pustynie, przez zlodzone góry, przez baśniowe polany, przez puszcze i skaliste szczyty. Kalejdoskop krajobrazów, których nie da się nawet do końca opisać słowami. I dlatego Cheryl Strayed zdecydowała się, by opowiedzieć o samej sobie.

Kiedy nagle, zupełnie nieoczekiwanie, w przeciągu miesiąca od postawienia diagnozy, na nowotwór płuc umiera ukochana matka Cheryl, Bobbi, ta dwudziestodwuletnia studentka, młoda żona, pasierbica, siostra, ale przede wszystkim córka, załamuje się totalnie. Śmierć mamy jest tak bolesna, a żałoba po niej tak niszcząca i nieokiełznana, że młoda kobieta zaczyna dokonywać autodestrukcji. Rzuca studia. Zdradza swojego ukochanego, najlepszego przyjaciela i męża, z przygodnymi mężczyznami. Popada w heroinowy nałóg i włóczy się od miasta do miasta, dorabiając jako kelnerka. Nie potrafi pogodzić się ze stratą i nie ma już dokąd wracać. Wtedy, zupełnie przypadkiem, szczęśliwym zrządzeniem losu, natrafia na stacji benzynowej na przewodnik po tzw. PCT, czyli Pacific Crest Trail, na który wyruszają wciąż jeszcze nieliczni, odważni śmiałkowie, rządni przygód. Cheryl, zdesperowana, zniszczona, cztery lata w mroku żałoby, sprzedaje wszystko co ma, zbiera swoje ostatnie zaoszczędzone pieniądze, kupuje sprzęt i… rusza w trasę.

Już od pierwszych kroków Cheryl staje się świadoma, że jest zupełnie nieprzygotowana do tej wyprawy. A jednocześnie zdaje sobie sprawę, że jeśli zawróci, jeśli nie spróbuje i podda się w obliczu pomniejszych niepowodzeń – straci wszystko. Cztery lata po śmierci swojej mamy, myśl o jej nieobecności wciąż jest dla niej dobijająca. Dręczą ją koszmary, rozmyśla wciąż o ostatnich dniach choroby, powraca do życia sprzed lat. Wracają wspomnienia patologicznego dzieciństwa, przy rodzonym ojcu pijaku i awanturniku, który katował matkę i zastraszał dzieci. Jednak również powracają wspomnienia dobrego życia u boku mamy i ojczyma Eddiego, który dawał swojej nowej rodzinie wszystko, co zdołał zdobyć własną pracą. Cheryl wspomina upadek tej rodziny, której spoiwem ewidentnie była mama, a której nie dało się złożyć na nowo, gdy ta odeszła. Cheryl wydaje się być w kawałkach – rozbita, rozerwana, rozszarpana przez smutek i rozpacz. Szlak PCT pozwala jej odtworzyć siebie na nowo. Może z dziurą w sercu, może zupełnie inną, niż przed laty, może osamotnioną w swoich dokonaniach, jednak silniejszą, mocniejszą, przygotowaną na dalsze życie, a nie uciekającą przed nim.

„Dzika Droga” wydaje się być klasyczną opowieścią na miarę ostatnich lat, gdy czytelnik poszukuje inspiracji, motywacji i przysłowiowego „kopa”, który pozwoliłby zrobić coś ze swoim życiem, ułatwić podjęcie najważniejszych decyzji, czy popchnąć zwyczajnie do spełniania marzeń. Cheryl udało się przejść Pacific Crest Trail i tym samym, w trzy miesiące, przebyć drogę, która na nowo ustawiła jej życie na właściwych torach. Na drodze do szczęścia, którego nikt nie dostaje gratis, ale które można samemu sobie wypracować, w iście amerykańskim, pozytywnym stylu, o ile znajdziemy w sobie pokłady mocy i pozwolimy poprowadzić się swoim marzeniom. Historia Cheryl udowadnia, że nie trzeba być na szczycie, nie trzeba sięgać najwyżej jak się da, ale można powoli, mozolnie przeć naprzód. Zaliczać kolejne małe cele i w końcu spełnić się, wzmocnić, zmienić na taką osobę, jaką chcielibyśmy być.

„Dzika Droga” Cheryl Strayed umyka jednoznacznej ocenie, bo to nie w gestii czytelnika jest wydanie werdyktu. To opowieść niezwykle osobista, zaangażowana emocjonalnie, zakotwiczona w samej Cheryl i w jej wspomnieniach. Miejscami jest może zbyt udramatyzowana. Miewa momenty, nazwijmy to „prymitywne”, prostackie, które aż chciałoby się wytknąć palcami. Ale to jest jej opowieść. Nikogo innego. I to od czytelnika zależy, czy przyjmie Cheryl taką jaka jest, jaką była te dwadzieścia lat temu, na szlaku Pacific Crest Trail i czy czytelnik wyruszy z nią w tę podróż. Jeśli tak, to niech szykuje się na nieziemskie widoki. Na krajobrazy tak wspaniałe, że umykające jakimkolwiek opisom. Na moc, którą czerpie się z natury, z siły mięśni, z podążania naprzód, byle do przodu. Ale także na niewyobrażalny ból, na cierpienie nie do opisania, tak w sensie fizycznym, jak i metaforycznym. I niech pamięta, że szczęścia nie znajduje się na początku tej dzikiej drogi, ale istnieje całkiem spora szansa, że będzie czekało na jej końcu.

O.

*Recenzja przygotowana we współpracy z Księgarnią Internetową Bonito.

**Po więcej „Dzikiej Drogi” koniecznie zajrzyjcie na VLOGA Wielkiego Buka:

 

Exit mobile version