Moi Drodzy,
Poniższy tekst to początek nowego cyklu na Wielkim Buku, czyli Wielki Buk w Okopach.
Jak już pewnie zdążyliście zauważyć będzie to cykl poświęcony literaturze wojennej. Jednak tym razem sięgnę po historie prawdziwe, oparte na faktach, opowieści o wojnie, życiu w jej trakcie, o codzienności w okopach.
Wojna to potwór, to monstrum, które stawia człowieka na skraju, które doprowadza do ekstremum i zmusza do przekraczania granic. Na zawsze pozostawia po sobie ślad, niezatarte znamię, o którym nie sposób zapomnieć.
Aby przybliżyć Wam ten tak wyjątkowo bliski mi rodzinnie temat, wybrałam opowieści takie jak „Helikopter w ogniu”, „Dziewczyny z powstania”, „O jeden most za daleko”, czy „We Were Soldiers Once…and Young” – opowieści fascynujące, straszne, niewyobrażalne, a przecież tak prawdziwe. Takie jak ta…
„Rezultatem tych wspólnych doświadczeń była specyficzna więź, nie dająca się porównać z niczym, co kiedykolwiek łączyło ludzi postronnych. Towarzysze broni są sobie bliżsi niż przyjaciele, bliżsi niż bracia. Jest to jednak więź inna od tej, która łączy kochanków. Towarzysze broni znają się na wylot, ufają sobie bez granic. Znają na pamięć swoje historie życia, anegdotki, wiedzą, jak trafili do wojska, kiedy, gdzie i dlaczego zgłosili się na ochotnika do szkolenia spadochronowego, co lubią pić i jeść, do czego są zdolni.”
Temat II Wojny Światowej, historyczno-politycznych reperkusji i osobistych przeżyć z nią związanych stanowi idealne tło do opowieści, jest naturalną kanwą dla pełnych dramatów i realistycznych przeżyć filmów, czy seriali. Powrót do przeszłości jest ciągle obecny, wiecznie żywy i tak naprawdę nikogo nie powinno to dziwić. Bo o II Wojnie Światowej powinno się mówić, powinno pisać, powinno powracać nieprzerwanie, tak, by kolejne pokolenie zdawały sobie sprawę z traum tak wielu narodów, z ich nieszczęść i ogromu wyrządzonych krzywd. Powinno się mówić o bohaterach, co rusz przywracać im blask, nawet jeśli to zwykli ludzie, nawet jak „tylko” chłopaki z okopów. Bo przecież wojna to nie tylko polityka, nie tylko stoły, mapy i generalskie odznaczenia. To ludzie z krwi i kości, walczący o wolność, o wyzwolenie, zmagający się z tyranią i opresją.
O prawdziwych bohaterach, o niezwykłej opowieści, do której samo życie napisało scenariusz opowiada książka „Kompania Braci” autorstwa Stephena E. Ambrose’a. Ten znany amerykański historyk wykonał kawał niesamowitej pisarskiej roboty. Zebrał wspomnienia, listy, notatki – cały zbiór pamiątek i opowieści wciąż żyjących i zmarłych już weteranów wyjątkowej jednostki – Kompanii E, 506 pułku piechoty spadochronowej 101 Dywizji Powietrznodesantowej armii Stanów Zjednoczonych. Dzięki temu powstało doskonałe, wiarygodne świadectwo wojny, przestawione z perspektywy zwyczajnych żołnierzy, prosto z linii frontu, prosto z samych okopów, szczere i niewymuszone. Zaledwie garstka ludzi, wykwalifikowanych jednostek na froncie północno-zachodniej Europy i ich dzieje, od szkolenia, które rozpoczęło się w 1942 roku, przez D-Day, lądowanie w Normandii, przez Holandię, przez Austrię i Niemcy, aż do samego końca wojny i rozwiązania kompanii w 1945 roku.
Kompania poznała się podczas szkolenia, w lipcu 1942 roku, w Camp Toccoa, by pod dowództwem sadystycznego Herberta Sobela, wkrótce zamienić się w wyspecjalizowany oddział silnych młodych mężczyzn, gotowych z własnej, nieprzymuszonej woli oddać życie na jednym z frontów II Wojny Światowej. To właśnie podczas tego szkolenia zżyli się ze sobą tak, jak żadna kompania. Stali się przyjaciółmi, kompanami, braćmi – niezastąpioną elitarną drużyną spadochroniarzy. Wylądowali w Normandii, 6 czerwca, w legendarny D-Day, by zdobyć część odcinka desantowego Utah, bronić i nacierać na kolejne punkty francuskich miasteczek, aby brać udział w operacji Market-Garden, walczyć o Nadrenię i w końcu zająć Orle Gniazdo – kwaterę Hitlera. Przez trzy lata na froncie Kompania E straciła sto pięćdziesiąt procent stanu etatowego, jednak wyróżniła się spośród pozostałych pułków dzięki szczególnej, silnej więzi łączącej jej żołnierzy, nieporównywalnej z jakąkolwiek inną wspólnotą.
W Camp Toccoa Kompania zyskała swój własny bojowy okrzyk, hasło-symbol, oznaczające ich siłę i nieprzejednanie w walce – CURRAHEE, czyli „Nie mamy sobie równych”. I faktycznie, Kompanii E niewielu potrafiło dorównać w wytrzymałości, w sile charakteru, w umiejętności poświęcenia. Jeszcze w lipcu to byli zaledwie chłopcy, którzy zgłosili się na ochotnika, za honor swojej ojczyzny i jej obywateli. Wielu z nich nie miało nawet do tej pory w ustach alkoholu. Młodzi, pełni pasji i zapału wkrótce mieli szansę sprawdzić się w prawdziwym boju i stać się prawdziwymi bohaterami. Przetrwali to, czego wielu nie zdołałoby przeżyć. Wytrwali najdłużej, bez konieczności wymiany i zejścia z linii frontu. Bronili okopów nawet wtedy, gdy od wielu dni przymarzali do leśnej gleby, byle nie pozwolić wrogom zrobić kroku naprzód. Ostrzeliwani ginęli, bywali ranni, ale nawet wtedy wracali szybko do swoich przyjaciół, do swojej Kompanii, która stała się ich prawdziwą rodziną.
„Kompania Braci” Stephena E. Ambrose’a to opowieść, która skrywa podwójne oblicze. Z jednej strony, to historia w najczystszej postaci, wraz z demonami wojny, niewyobrażalnymi potwornościami, z walką o przetrwania, a z drugiej strony, opowieść o braterstwie, o poświęceniu i bohaterstwie zwykłych chłopaków, którzy z honorem wypełniali swój obowiązek wobec ojczyzny i świata. Kawał prawdziwej historii, szczerej i niezwykle osobistej, dlatego tak poruszającej. Winters, Spears, Webster, Nixon, Lipton, Guarnere… I tylu innych. To nie tylko już nazwiska, ale symbole męstwa, niezwykłej odwagi i poświęcenia. Trzy lata w boju, trzy lata w okopach, razem na dobre i na złe, wśród śniegów, spiekoty i deszczu. Nie zostaje nic innego, jak zaczytać się w ich historii i na końcu wykrzyknąć w hołdzie wspomnieniom, w hołdzie żołnierzom i bohaterom – CURRAHEE! Bo nie mieli sobie równych.
O.
*A po więcej „Kompanii Braci” zajrzyjcie koniecznie na vloga 🙂