Czas Klasyki na Wielkim Buku, nowy cykl, w którym będę Wam opowiadać o perełkach literatury polskiej i światowej, wartościowych i ponadczasowych opowieściach, które warto poznać, i do których warto wracać. Na początek… „Znachor” Tadeusza Dołęgi-Mostowicza.
ZNACHOR: CO TO ZNACZY?
Znachor, czyli dosłownie „ten, który zna choroby” to inaczej lekarz ludowy, wiejski, bez specjalistycznego wykształcenia medycznego. Tadeusz Dołęga-Mostowicz nie przez przypadek wykorzystał właśnie ten motyw, symbol mądrości ludowej, jako że w wieku XIX i aż po lata 40. XX wieku istnienie znachorów i znachorek na wsiach polskich było powszechne, a korzystanie z ich usług na porządku dziennym. Znachorzy łączyli wypracowane przez pokolenia metody leczenia z metodami naturalnymi. Stosowali zioła, „zamawiali” choroby, nastawiali złamania i często stosowali rytualne inkantacje. Powieść Dołęgi-Mostowicza napisana w 1937 to próba uchwycenia istoty znachorstwa w opowieści o prawdziwym lekarzu.
O KSIĄŻCE
„Znachor” to historia renomowanego chirurga profesora Wilczura, który zdradzony i porzucony przez żonę upija się, zostaje ofiarą napadu, w którego wyniku traci pamięć. Przypadkiem trafia do małej wsi, w której pod nazwiskiem Antoni Kosiba zaczyna praktykę znachorską. Jako uzdrowiciel zyskuje coraz większą sławę wśród mieszkańców okolicy, a sam próbuje zrozumieć kim naprawdę jest. W końcu poszukiwania Rafała Wilczura nie ustają i nawet mijające lata nie są w stanie zaćmić zagadki jego zniknięcia. I pewnego dnia wszystko się wyjaśni…
FILMOWY SZNYT
Co ciekawe, powieść Tadeusza Dołęgi-Mostowicza była napisana pierwotnie jako… scenariusz filmowy! Scenariusz, który został nomen omen odrzucony i przerobiony na powieść. Powieść stała się kultowa, ekranizacja oczywiście powstała i jeszcze w tym samym 1937 roku trafiła do tysięcy serc widzów, a sam Profesor Wilczur stał się postacią legendarną. Nic więc dziwnego, że książka jest tak dynamiczna, tak współczesna w czytaniu, tak nowoczesna w budowaniu scen. Pozbawiona dłużyzn i rozwleczonych opisów prowadzi czytelników zwinnie przez fabułę aż do poruszającego, emocjonalnego finału. To również miewa swoje gorsze strony jak chociażby brak głębi postaci Beaty, żony Profesora Wilczura, ale wystarczy, by zrozumieć kontekst jej działań i porywów serca.
Być może dlatego żyłam tak długo pod miotłą i w przeświadczeniu, że to powieść z lat 70. Jej nowoczesny sznyt z pewnością może zaskoczyć. Podobnie jak bardzo żywe, bardzo życiowe postacie, bardzo filmowe w opisach i działaniach.
Nigdy nie sądziłam, że „Znachor” może zrobić na mnie tak ogromne wrażenie, ba, myślałam, że to jedna z tych melodramatycznych historii, które nie wnoszą zbyt wiele. Okazało się jednak, że to uniwersalna opowieść o poszukiwaniu siebie, o próbie określenia swojej tożsamości i budowaniu tej nowej, gdy wszystko wydaje się stracone, gdy wszystko zdaje się być za mgłą. Warto dodać, że to nie tylko historia samego Profesora Wilczura dotkniętego amnezją. To także portret Polski lat 30. XX wieku, w tle narracji „Znachora” bowiem widoczne są odniesienia do ówczesnych realiów społecznych i politycznych, co dodaje dziełu głębi i kontekstu historycznego.
Całość jest angażująca i pasjonująca – to jedna z tych historii, które trzymają nas w napięciu i obiecują najlepsze możliwe katharsis.
O.