AmA, czyli Stephen King w odwiedzinach na Reddicie

Bombla_RedditAMAOstatni piątek, 21 czerwca, był wielkim dniem dla fanów Stephena Kinga z całego świata. Mistrz horroru odwiedził portal społecznościowo-informacyjny Reddit, by wziąć udział w popularnej, organizowanej od lat akcji serwisu AmA, czyli Ask me Anything („Zapytaj mnie o wszystko”). Wizyta miała na celu promowanie zarówno najnowszego serialu stacji CBS, którego Stephen King jest producentem i scenarzystą, a który oparty jest na jego powieści „Under the Dome” („Pod Kopułą”), jak i jego najnowszej powieści, czyli „Joyland” i nadchodzącego we wrześniu „Dr Sleep” na dokładkę.

Wirtualne spotkanie trwało kilka godzin, wzięło w nim udział kilkadziesiąt tysięcy użytkowników, a najlepsze w tym wszystkim było to, że każdy mógł zadać swoje pytanie, licząc na to, że Stephen King mu odpowie 🙂 Wiele pytań się powtarzało. Wiele było zabawnych, trywialnych, albo takich, na które pisarz odpowiadał już w niejednym wywiadzie. Specjalnie dla Was wybrałam piętnaście tych najciekawszych z całego AmA.

Przed Wami: wszystko co chcielibyście wiedzieć o Stephenie Kingu, ale baliście się o to zapytać:

1. Skąd czerpie swoje pomysły? (to najczęściej zadawane pisarzowi pytanie, którego nie potrafi już traktować poważnie)

Odp. Z małego sklepu z używanymi pomysłami w Pittsburgu. Sprzedajesz swoją duszę, a w zamian dają ci pomysły.

„A little used idea shop in Pittsburgh. You sell them your soul, they give you ideas. :-)”

2. Którą ze swoich powieści uważa za ulubioną?

Odp. „Historia Lisey.”

„Lisey’s Story.”

3. Który aktor lub aktorka najlepiej odegrali swoje role w jednej z adaptacji jego filmów?

Odp. Kathy Bates była świetną Annie Wilkes. Do tego także czterej chłopcy, którzy grali w adaptacji „Stand by me”. Najlepszy był River Phoenix.

” Kathy Bates was a great Annie Wilkes. and I’d say the four boys who played the kids in STAND BY ME. River Phoenix was a standout.”

4. Co sprawia, że nie może zasnąć w nocy?

Odp. Nie za wiele. Zazwyczaj przenoszę własne lęki na moich czytelników.

„Not much, I usually send my fears on to my readers.”

5. Czego boi się najbardziej na świecie?

Odp. Choroby Alzheimera.

„Alzheimer’s Disease.”

6. Dlaczego w jego powieściach zawsze obecne są pająki albo obcy?

Odp. Nie zawsze obcy albo pająki, ale pomyśl o tym: pająki są istotami najbardziej podobnymi do obcych, prawda? Coś w nich jest. Nie za często umieszczam węże, ale to dlatego, że się ich nie boję,

„Well, not ALWAYS aliens or spiders, but think about it: are spiders the most alien creatures on earth, or what? I’ve just got a thing about them. I don’t usually use snakes, because they don’t creep me out.”

7. Co uważa za najstraszniejsze w Maine, stanie, w którym mieszka?

Odp. Najstraszniejsze w Maine są niekończące się lasy. Najbardziej wtedy, gdy zgubisz się w nich, nie mając zasięgu w telefonie. ARRGGHHH.

” The creepiest thing about Maine is the endless woods. Especially if you’re lost in them with no cell phone service. ARRGGHHH.”

8. Jeśli mógłby przenieść jednego bohatera lub bohaterkę swoich powieści do prawdziwego świata, to kto by to był?

Odp. Nie Annie Wilkes. Jeśli mógłbym kogoś przenieść do prawdziwego świata to byłby to Danny Torrance z „Lśnienia”.

„Not Annie Wilkes. I’d guess if I could move any character to the real world, it would be Danny Torrance in The Shining.”

9. Czy planuje kiedyś powrócić do „It” i napisać kontynuację?

Odp. Nie wiem, czy byłbym w stanie ponownie znosić Pennywise’a. Był zbyt straszny, nawet jak dla mnie.

” I don’t think I could bear to deal with Pennywise again. Too scary, even for me.”

10. Czy pisząc swoje powieści bierze pod uwagę ich przyszłe adaptacje filmowe?

Odp. Nigdy nie myślę o filmowych wersjach, bo to ograniczyłoby moje myślenie. Ja tylko piszę historie. Jeśli ktoś chce zrobić z nich film, to nie ma sprawy.”

„I never think about movie versions when I write, because that would put a border around my thinking. I just write the stories. If someone wants to make a movie, that’s fine.”

11. Czy planuje napisać kontynuację „Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika” lub „Danse Macabre”?

Odp. Pytano mnie już zarówno o kontynuację „Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika” jak i „Danse Macabre”, ale myślę, że wystarczy po jednej książce w tym temacie. Chociaż uaktualnienie DM jest dobrym pomysłem.

„I’ve been asked about a sequel to both DANSE MACABRE and ON WRITING, but I think one book on each subject is enough. Updating DM might be a good idea, though.”

12. Jak odnosi się do ebooków i czy uważa, że tradycyjna „papierowa” książka ma przyszłość?

Odp. Lubię opowieści. Forma ich przekazu nie jest tak ważna dla mnie jak sama dobra opowieść. Powiem tak: jeśli książka wpadnie Ci do toalety, to nie spowoduje zwarcia. A wielu z nas czyta w toalecie!

„I like stories. The delivery system isn’t as important to me as a good story. I will say this: if you drop a book into the toilet, it doesn’t short out. And a lot of us read in the bathroom!”

13. Jak radzi sobie z momentami niemożności pisania? (writer’s block)

Odp. Jedyną rzeczą, jaką można w takim wypadku zrobić to przeczekać. Niektóre historie czasami po prostu umierają. Nie można tego wytłumaczyć. Taki zawód.

„The only thing you can do with writer’s block is wait it out. Sometimes a few stories just die. There’s no explaining it. It goes with the territory.”

14. Jaka jest najważniejsza rada, jaką może dać innym aspirującym pisarzom?

Odp. Sądzę, że najważniejszą zasadą pisania opowieści, jest pozwolić bohaterom się prowadzić, a nie zmuszać ich do rzeczy, których nie chcą robić.

„I think the most important thing about storytelling is to let the characters lead, and not try to force them into things they don’t want to do.”

15. Jeśli nie byłby pisarzem, to kim by był?

Odp. Gdybym nie pisał, to prawdopodobnie uczyłbym w szkole. Ale bycie pisarzem jest właśnie tym, do czego zostałem stworzony.

„If I wasn’t writing, I’d probably be teaching school, but this is what I was meant to do.”

StephenReddit

Jeśli chcielibyście poznać Stephena Kinga jeszcze bliżej, to możecie odwiedzić Reddita i stronę z całym AmA:

http://www.reddit.com/r/IAmA/comments/1gqzn2/i_am_stephen_king_novelist_executive_producer_on/

O.

A Buk na to jak na lato

Bombla_LatoNadeszło lato. Jak zwykle trochę z zaskoczenia. Nagle i z przytupem. Wraz z latem słońce, upał i wakacje. Przynajmniej dla niektórych szykują się wyczekiwane od miesięcy urlopy, wyjazdy i weekendowe  wycieczki. Morze, góry, jeziora czekają otworem. Podróż i wielka przygoda. I przede wszystkim wypoczynek. A jeśli wypoczynek, to najlepiej taki książkowy. Godziny wylegiwania wypełnione czytaniem i błogim zagłębianiem się w nowe światy to właśnie to, co Wielki Buk lubi najbardziej 🙂

Specjalnie dla Was na te letnie miesiące wybrałam dziesięć powieści i – w ramach wyjątku- jedną dodatkową opowieść, które z pewnością umilą Wam wolne dni, a tym którzy nie mają takiego szczęścia pozwolą chociaż na chwilę uciec  od codzienności:

truman1. „Harfa Traw” Truman Capote („The Grass Harp”)

Piękna, ciepła opowieść o ucieczce od okrutnej rzeczywistości w bezpieczną krainę dzieciństwa. Tu wszyscy i przez cały rok mogą mieszkać w domku na drzewie, a bezduszny świat zewnętrzny nie ma tam wstępu. Poetyckie opisy rozkwitłej przyrody, atmosfery pełni lata, jak również pragnienie uchwycenia najgłębszych uczuć bohaterów to znak firmowy i magia prozy Capote’a. Hipnotyzujące.

Hollywood2. „Hollywood” Charles Bukowski

Kontrowersyjny. Męski. Genialny. Charles Bukowski, to pisarz, dla którego „wino, kobiety i śpiew” nie było jedynie powiedzonkiem. Do tego literatura. Jedyna w swoim rodzaju. Pikantna, rubaszna i nad wyraz realistyczna. Ta historia to żartobliwe wspomnienie pisarza z okresu, gdy powstawał film „Ćma barowa” (Barfly) oparty na jego powieściach, a w tworzeniu którego miał szansę brać udział. Prześmiewcza, a jednocześnie szczera wizja światka filmowego Hollywood.

virginia3. „Do latarni morskiej” Virginia Woolf („To the Lighthouse”)

Nie bez przyczyny uznana za jedną z najlepszych powieści angielskich XX wieku i jednocześnie kamień milowy w literaturze tzw. modernizmu wysokiego. To historia rodu Ramseyów, którzy spędzają przedwojenne lato w swojej nadmorskiej posiadłości, w pobliżu tytułowej latarni morskiej. Nostalgiczna, melancholijna, miejscami mocno depresyjna, dosłownie „wgryza” się w wewnętrzne przeżycia członków rodziny. A w tle morze, piasek i poczucie nieustępliwego przemijania.

Ernest4. „Zielone wzgórza Afryki” Ernest Hemingway („The Green Hills of Africa”)

Jeśli ktoś uwielbia biograficzne wspomnienia z safari, to trafi na prawdziwą perełkę w tej kategorii. Hemingway snuje opowieści ze swojego miesięcznego pobytu w Afryce. Codzienne polowania w towarzystwie żony i przyjaciół, anegdotki codzienności, a przede wszystkim rewelacyjne opisy rywalizacji między polującymi sprawią, że ci mniej wrażliwi sami zapragną zaczaić się w trawie sawanny i zapolować na nieuchwytne kudu.

pochwałaMacochy5. „Pochwała macochy” Mario Vargas Llosa („Elogio de la madrastra”)

Mocna, perwersyjna, przepełniona namiętnością historia rodziny Don Rigoberta, którego największą pasją jest jego nowa żona – doña Lukrecja i erotyczne malarstwo, a obsesją higiena osobista. Wszechobecna cielesność, „okrągłość” i kobiecość. Erotyczne uniesienia. A w tym wszystkim mały, niewinny chłopiec. Dziecko o duszy aniołka. Opowieść idealna na upalne wieczory. Daje do myślenia.

Muminki6. „Lato Muminków” Tove Jansson

Nie ma pory roku, do której nie pasowałby chociaż jeden tom Muminków. Poczciwa, ciepła i rodzinna historia, tym razem w duchu wielkiej muminkowej przygody. Wielka powódź zmusza trolle do ewakuacji z Doliny. Znajdują tajemniczy budynek na wodzie. Nietypowy. Sztuczny. Inny. Pomimo wszystko postanawiają w nim zamieszkać. Nawet jeśli trochę w nim straszy ;).

ketchum7. „Hide and Seek” Jack Ketchum

Maine. Turystyczna nadmorska miejscowość w środku sezonu. Grupa znudzonych monotonią letnich dni nastolatków. Tajemniczy dom, który skrywa mroczny sekret z przeszłości. I pewna propozycja gry w chowanego, która odmieni ich życie. Nie liczą się zasady. Nie liczy się strach. Grasz albo nie grasz. Najwyższa stawka. Klimatyczny i mocny horror, idealny by zmrozić krew w żyłach w upalny wieczór.

witajSmutku8. „Witaj smutku” Françoise Sagan („Bonjour tristesse”)

Bolączki dojrzewania nastolatki na francuskiej riwierze lat 60-tych. Cécile spędza lato z ojcem i dużo młodszą od niego kochanką. Odrzucona przez oboje rodziców, nierozumiana przez otoczenie na siłę szuka miłości u innych. To opowieść  o stawaniu się młodą kobietą i pierwszych, trudnych wyborach, które trzeba podjąć u progu dorosłości. Klimatyczna i idealna dla młodszych czytelniczek, które zmęczone są już wilkołaczno-wampiryczną para-literaturą.

pachnidło9. „Pachnidło” Patrick Süskind

XVIII-wieczny Paryż. Tętniące życiem miasto. Targ rybny. Tu zaczyna się historia pewnego mordercy. A imię jego Jean-Babtiste Grenouille. To człowiek-nieczłowiek, bardziej istota. Nieludzki. Bez sumienia. Okrutny, tak jak okrutne jest dla niego życie. Postrzega świat jedynie zmysłem węchu. Czuje wszystko i bardziej. Wszędzie. Zawsze. I jego obsesja, by stworzyć zapach zapachów. Jedyny, idealny i wszechmocny.

sen nocy letniej10. „Sen nocy letniej” William Shakespeare („A Midsummer Night’s Dream”)

Klasyczna szekspirowska komedia, w której rzeczywistość miesza się ze światem duchów, baśniową opowieścią i mitologią. Jest tajemniczo i zabawnie,  a czytelnik ma szansę zanurzyć się w magiczny świat snów, w którym zawsze triumfują dobro i miłość. Piękne i ponadczasowe.

joyland11. „Joyland” Stephen King

A na dokładkę świeżutka powieść mistrza grozy, którą przybliżyłam Wam ostatnio. To jednocześnie kryminał, thriller i melancholijna opowieść o przemijaniu i śmierci w jednym. Trochę inna na tle twórczości Kinga. Smutna i nostalgiczna. Historia Devina Jonesa, który podejmuje się letniej pracy w rodzinnym parku rozrywki, nie wiedząc, że doświadczenia wakacji zmienią go na zawsze.

Pięknego lata!

O.

„Joyland” Stephen King

Bombla_JoylandStephen King miał rację. Jest coś wyjątkowego w świeżo wydanej przez Hard Case Crime, nowiutkiej i pachnącej książce „Joyland”. Tak jak zapowiadano wcześniej, powieść ta dostępna jest tylko w wersji papierowej, czyli bardzo „retro” jak na dzisiejsze czasy. A jednak nie da się nie zauważyć, że akurat to konkretne wydanie jest właśnie tym, czym powinno być. Jedynym idealnym wyborem dla tej historii i trudno nawet pomyśleć o „Joyland w wersji zdigitalizowanej. Dlaczego? Hard Case Crime to wydawnictwo z tradycjami. Specjalizuje się od lat w powieściach „pulpowych”, czyli książkach w miękkich „gorszych” okładkach, z charakterystyczną grafiką (często w stylu noir, rysowaną ręcznie), na które składają się przede wszystkim kryminały, thrillery, czy fantastyka. Takie wydanie – miękkie, z unikatową okładką projektu Glena Orbika – to relikt przeszłości. Nawiązanie do niewinnych czasów młodości, która przeminęła i już nie wróci. Dokładnie tak, jak  „Joyland”: opowieść-wspomnienie.

Kto oczekiwał od nowej powieści Kinga, że będzie to mrożący krew w żyłach horror, po którym przebywanie w ciemnym pokoju byłoby nie lada wyczynem, może się nieco zawieść. Podobnie jak wszystkie powieści wydawane w Hard Case Crime, również „Joyland” jest przede wszystkim kryminałem z miejscowymi elementami powieści grozy. Jest tu morderstwo z przeszłości. Jest pełen tajemnic i wyjątkowych postaci park rozrywki. Jest ktoś, kto skrywa mroczny sekret. I jest nasz bohater – Devin Jones, dla którego Joyland miał być jedynie letnią, sezonową przygodą między semestrami na uczelni. Jednak to, co najbardziej rzuca się w oczy w tej opowieści, to wszechobecna i wszechogarniająca obecność śmierci.

Śmierć w „Joyland” ma nie tylko wymiar realny, ale przede wszystkim symboliczny. Całość fabuły dzieje się w drugiej połowie lat siedemdziesiątych XX wieku. Dla Stanów Zjednoczonych był to okres przejściowy. Po aferze Watergate i nieudanej interwencji zbrojnej w Laosie i Kambodży, kraj ten w pewnym zawieszeniu czekał na dalszy rozwój wydarzeń, by pod koniec dziesięciolecia wyjść z kryzysu i rozkwitnąć na nowo. Opowieść Kinga przypada właśnie na ten dziwny moment końca pewnej ery. Devin przypomina sobie o tych letnich miesiącach będąc już u progu śmierci, kiedy przychodzi czas na rozstrzygnięcie życia i doprowadzenie pewnych spraw do końca. Tak, by wszystko stało się jasne.

Żeby dobrze zrozumieć ideę, którą przemycił King, najlepiej będzie poznać kilka faktów na temat jednego z najbardziej amerykańskich przedsięwzięć, jakim są rodzinne parki rozrywki. Co prawda takie parki istnieją na całym świecie i od zawsze, ale w Stanach mają one szczególne, przede wszystkim ekonomiczne znaczenie. Od lat dwudziestych do pięćdziesiątych przypadał czas przyjezdnych wesołych miasteczek, zwanych w USA „carnivals”. Od tego okresu do końca lat siedemdziesiątych królowały prywatne miasteczka stacjonarne, a wraz z postępującą komercjalizacją zostały one zastąpione korporacyjnymi lunaparkami tematycznymi typu Disneyland, które tak dobrze znamy dziś.

Tytułowy Joyland to rodzinny biznes, którego okres świetności już przeminął, ostatni właściciel ma ponad dziewięćdziesiąt lat, a sama idea prywatnego lunaparku chyli się ku upadkowi. Wielka inwestycja, oparta na jednym nazwisku i pojedynczej marce przestaje być modna, a w kolejnych latach całkowicie wyginie, by przeobrazić się w franczyzowe lunaparki, identyczne na całym świecie. Devin, zupełnie się tego nie domyślając, trafia więc do umierającego wesołego miasteczka, dla którego nazwa „wesoły” (ang. joy, czyli radość), przybiera formę anachronizmu.

Główny bohater niedługo kończy dwadzieścia jeden lat, a to oficjalny wiek wyznaczający w Stanach granicę dorosłości. Dla Devina to trudny moment. Jego wieloletnia dziewczyna, Wendy, nagle odsuwa się od niego, zaczyna go ignorować i zarówno on, jak i czytelnicy wiedzą, że wraz z końcem lata nadejdzie także koniec pierwszej, wielkiej miłości. W ciężkiej pracy i codzienności lunaparku, Devin znajduje swego rodzaju ukojenie od dręczących go myśli i bólu złamanego serca. Poświęca siebie dla dobra innych, tak by każdy kto odwiedza park wychodził z niego zadowolony. Szczęśliwszy.

W Joyland Devin sprzedaje radość. Jednak on sam o smutku nie zapomina nigdy. Od śmierci matki to stałe uczucie zawsze gościło w domu, w którym został sam z kochającym ojcem. Mimo to wierzy, że takie krótkie momenty czystego zachwytu zarówno dla młodzieży, dzieciaków, jak i ich rodziców mogą zdziałać cuda i pozwolić chociaż na chwilę zapomnieć o wszelkich otaczających ich troskach. Tylko że samego Devina otacza cień. Czytając powieść może się wydawać, że śmierć obserwuje głównego bohatera na każdym kroku. Coś czai się w mroku i czeka, by schwytać go w swoje szpony i nic nie można na to poradzić.

Głównym wątkiem spajającym „Joyland” jest tajemnicze morderstwo sprzed lat. Cztery lata wcześniej, w jednej z największych atrakcji, jakim jest Dom Strachu, młody mężczyzna zadźgał nożem swoją domniemaną dziewczynę – Lindę Grey. Ciało odnaleziono dopiero na drugi dzień, a jej duch podobno wciąż widziany jest w jednej z alejek strasznej kolejki. Gdy Devin poznaje tę historię całość nabiera tempa, a kolejne puzzle układanki tworzą coraz bardziej spójny i koszmarny obraz. Dalej wydarzenia przybierają dramatyczny obrót, by zakończyć się wielkim, „filmowym” finałem.

Stephen King po raz pierwszy w swojej pisarskiej karierze stworzył historię tak nostalgiczną i tak otwarcie dotykającą tematu śmierci i przemijającego czasu. Pokazał, że nic nie jest stałe. Niczego ani nikogo nie można mieć na wieczność. Na pewnym etapie egzystencji zamiast zyskiwać zaczyna się tracić, a ta strata jest nieodwracalna i nieodwołalna.  Nie można skoczyć w przeszłość, czy powrócić do okresu niewinności. Wszystko jest ulotne, a najbardziej życie człowieka. I właśnie ta myśl staje się największym koszmarem, jaki pozostaje nam po lekturze „Joyland”.

O.

joyland

„Gwiazdozbiór Psa” Peter Heller

Bombla_Gwiazdozbior

 

„Zastanawiam się: Czy to właśnie znaczy umrzeć? Być tak samotnym? Nieść w sobie morze miłości i lecieć dalej?”

Bardzo rzadko wzruszam się czytając książki. W zasadzie tak rzadko, że potrafię przypomnieć sobie tylko dwa takie przypadki, a tak naprawdę jeden konkretny – „Wielkie Nadzieje” Dickensa, przeczytane po raz pierwszy dopiero na początku tego roku. Ale to było jedynie wzruszenie, takie tyci, tyci, łezka w oku. Aż do czasu… Na Dzień Dziecka dostałam w prezencie „Gwiazdozbiór Psa” Petera Hellera. Historia porównywana nieudolnie do „Drogi” Cormaca McCarthy’ego nie ma z nią prawie nic wspólnego. Może poza głównym założeniem, czyli wizją świata w kilka lat po apokalipsie, a przecież takich pozycji jest teraz na rynku setki. Książka okazała się być jedną z najpiękniejszych i najsmutniejszych powieści, na jakie udało mi się w życiu natrafić. Tym razem czytając nie wzruszyłam się, ale popłakałam. Trzy razy.

Aby w pełni docenić i zrozumieć „Gwiazdozbiór Psa” (tytuł oryginału „The Dog Stars”) przyda się najpierw kilka słów o jego autorze. Peter Heller to twórca wielokrotnie nagradzanych reportaży dla takich czasopism jak „Outside Magazine”, „Men’s Journal” i „National Geographic Adventure”, czyli skierowanych na zajęcia typu outdoor, tzn. plenerowe. Pisarz jest zapalonym surferem, uczestnikiem wielu ekspedycji kajakarskich, miłośnikiem wędkarstwa, pilotem, survivalowcem i wielbicielem ogólno pojętych wypraw przygodowo-podróżniczych. Zna się na broni i na sztuce przetrwania w trudnych warunkach. Wiedząc to wszystko o Peterze Hellerze zrozumiemy, że to co zamieścił w swojej powieści, nawet każdy najmniejszy szczegół, nie jest jedynie wymysłem pisarza, wybrykiem wyobraźni, ale konkretną wiedzą, podpartą latami doświadczenia.

Fabuła „Gwiazdozbioru Psa” zaczyna się w dziewięć lat po wielkiej epidemii grypy. Choroba, której zmutowany gen spustoszył naszą planetę, zabrała ok. 95% całej populacji. Z grupy ocalałych kolejne 4% zmarły w kilka lat później, w wyniku powikłań, wywołanym rzadko spotykanym zapaleniem krwi. Co więcej, po nagłych i nienaturalnych zmianach klimatycznych na Ziemi wyginęła również część fauny i flory. Zmienia się pogoda, krajobraz powoli przekształca się w preriowo-pustynny, lata są dłuższe i bardziej dokuczliwe. Ludzkość rozsypana po świecie, pomimo wspólnej tragedii, jest jeszcze bardziej wrogo nastawiona wobec siebie nawzajem. Pojedyncze grupki, niczym maruderzy umierającego świata, napadają, zabijają, kradną… bez pytań, bez próby nawiązania kontaktu, czy udzielenia pomocy.

Główny bohater powieści to Hig, zwany również Dużym Higiem, który po śmierci swojej ukochanej żony Melissy, w obliczu upadku i wszechobecnej zagłady, przeniósł się z miasta na wiejskie tereny małego, podmiejskiego lotniska. Przed epidemią Hig był przedsiębiorcą budowlanym, którego największą pasją było wędkarstwo i latanie małym samolotem Cessną. Uwielbiana maszyna, zwana Bestią, jest jedynym co pozostało po jego dawnym życiu. Teraz Hig jest sam. No prawie. Towarzyszy mu ukochany pies Jasper i jego sąsiad, od czasu do czasu nazywany przyjacielem, były żołnierz jednostki specjalnej Navy SEAL, Bruce Bangley.

Ich życie polega na wspólnej zależności. W czasach, w których każdy może okazać się wrogiem, każdy może nagle pojawić się, napaść i zabić, Hig i Bangley nie mają wyjścia, jak zostać partnerami w przeżyciu. Mieszkają w zabudowaniach przy lotnisku, w sąsiadujących domach. Bangley, który jest specem od wszelkiego rodzaju broni, a tej po apokalipsie jest pod dostatkiem, dysponuje wszelkimi jej rodzajami i organizuje doskonałą ochronę przez światem zewnętrznym lotniska. Z drugiej strony Hig, wraz z towarzyszącym mu zawsze Jasperem, każdego dnia oblatują okolicę, by zrobić rekonesans i zdobyć potrzebne zapasy. Razem, we trójkę, Hig, Jasper i Bangley, stawiają czoła światu i za wszelką cenę próbują żyć.

Codzienność opisana w „Gwiazdozbiorze Psa” jest bolesna. Każdy krok, każdy lot, każda, nawet najprostsza czynność, wywołują w Higu wspomnienia. Przychodzą nagle falami i równie szybko odchodzą, zostawiając go jeszcze bardziej osamotnionym niż był na początku. Dziewięć lat to niby nie jest długo dla kogoś kto żyje normalnie, otoczony rodziną, przyjaciółmi, w świecie z przyszłością. Jednak dla Higa, który żyje, ale z dnia na dzień, pogrążony w smutnej i nic nieznaczącej rutynie, dziewięć lat to prawdziwa wieczność. On nie potrafi naprawić świata i czuje, że pewnego dnia także dla niego nadejdzie koniec. Ten człowiek wręcz oczekuje śmierci i wypatruje jej z nadzieją. Bo może wtedy będzie lepiej. Może wtedy będzie miał szansę na odrobinę szczęścia.

W tym życiu Hig utracił już wszystko. Prawie. Wszystko odchodzi, życie najbliższych najszybciej, a ta myśl przeraża go jak nic innego. On boi się straty, boi się śmierci, sam niosąc śmierć i czasami nawet sam tą stratę prowokując. W jego umyśle jest tylko przemijanie. Wszystko ma swój czas i ten czas się powoli kończy. Hig podziwia wszystko tak, jakby już zniknęło. Umarło, pomimo, iż wciąż jeszcze istnieje i walczy o przetrwanie. Czasami próbuje się pocieszyć. A pocieszenia szuka w małych rzeczach. Uroczych, prostych elementach swojej codzienności. Czuje, że żyje, gdy idzie z Jasperem nad leśny strumień łowić ryby. Cieszy się, gdy wsiada za ster Bestii i wzbija się w chmury. Z tej perspektywy świat wciąż wygląda na uporządkowany. Im wyżej, tym bardziej znikają spalone miasta, wraki samochodów, zrujnowane domy… Prawie normalność.

Gdy Hig staje u kresu straty, gdy uznaje, że więcej wewnętrznej krzywdy nie można już przeżyć, kiedy prawie z bólu pęka mu serce, pewnego dnia pojawia się nowa możliwość. Nadzieja. Coś zaczyna się na nowo. Nie da się wymazać przeszłości, ale będzie można w końcu spojrzeć w przyszłość. Ujrzeć chociaż mały jej zalążek, dzięki któremu będzie warto utrzymać się przy życiu. Nawet na siłę.

Peter Heller bardzo mnie zaskoczył. Prostymi słowami, prostymi konstrukcjami przekazał idealnie wszystko to, co większości pisarzy nie udało się nigdy. W tej powieści jest coś takiego, co sprawia, że nie można o niej przestać rozmyślać. Nie da się zapomnieć. Pozwala przemyśleć wszystko od nowa i przypomnieć sobie, jak piękne jest życie. Duży, bardzo duży buk.

O.

„The Forge of God” Greg Bear

Bombla_Forge

 

„A moon is bigger than a mountain, and if a mountain, or the river, disappeared without a trace, wouldn’t you be afraid?” *

W opowieściach o końcu świata jest coś fascynującego. Apokalipsa wciąga, przywołuje i od wielu lat nie schodzi z list bestsellerów. Nieważne, czy to opowieść o zagładzie wywołanej przez zmutowany wirus grypy, przez atak obcych na naszą planetę, czy przez zmiany klimatyczne, które spowodowały kolejną epokę lodowcową. Każda z tych historii ma jeden wspólny element, który większość czytelników uwielbia, a którym jest determinacja i siła gatunku ludzkiego. Jego umiejętność przeżycia na przekór wszechświatowi. Gdzieś w głębi czujemy, ba, jesteśmy przekonani, że człowiek, nawet w minimalnej liczbie przetrwa.  Do tego sama koncepcja rozpoczęcia wszystkiego od nowa, białej kartki dla ludzkości, kusi swoją odświeżającą i oczyszczającą mocą. 

Wśród gatunku literatury apokaliptycznej można również odnaleźć takie perełki, jak opowieści, w których ludzkość (nawet nie wiadomo jak silna i zdeterminowana) nie ma nic do gadania. Wydarzenia przebiegają według pewnego ułożonego dawno temu planu, a jego zrealizowanie nie zależy wcale od poczynań naszej planety, ale narzucone jest z góry i nic nie jest w stanie pokonać pradawnego porządku rzeczy.

Właśnie taką powieścią jest „The Forge of God” („Kuźnia Boga”, książka nie jest przetłumaczona jeszcze na język polski) autorstwa Grega Beara, pierwsza powieść z dwutomowego cyklu, której fabuła kontynuowana jest w „The Anvil od Stars” („Kowadło gwiazd”). Koncepcja tytułowej kuźni boga, to dość pesymistyczna i ponura filozoficzna wizja, w której najwyższa istota, tworząca siła, najwyższa inteligencja, nazywana od wieków Bogiem, kreuje świat według swojego wyobrażenia, nadaje mu kształt, „wytwarza” życie, by w końcu – niezadowolona wynikiem – odebrać iskrę, na powrót obrócić w materię i zacząć proces od nowa.

„The Forge of God”  rozpoczyna się od dziwnego i niepokojącego wydarzenia, a mianowicie od zniknięcia jednego z księżyców Jowisza – Europy. Niezrozumiałego poczucia grozy dodaje fakt, że nigdzie nie widać odłamków, ani w ogóle żadnych pozostałości po satelicie. Ot, puste miejsce w przestrzeni. Jakby wyparowała i wszelki ślad po niej zaginął, pomimo iż orbitowała wokół planety od miliardów lat. Z pozoru to zdarzenie nie ma większego znaczenia dla losów naszej planety. W końcu Jowisz oddalony jest o lata świetlne, więc astronomowie, pomimo zaskoczenia, nie przewidują żadnych większych zmian i częściowo ignorują to wydarzenie. Do czasu.

Mijają miesiące, śladów Europy brak, a w zamian, już na Ziemi, pojawia się… góra. A raczej coś na kształt góry, bo zupełnie pozbawione śladów życia, nawet bakterii, roślinności, czy zwierząt. Sztuczny, nienaturalny twór na wspinaczkowym szlaku Doliny Śmierci w Kalifornii. W krótkim czasie okazuje się, że na pozór podobny wytwór ni stąd ni zowąd odnaleziony zostaje w Australii. Z amerykańskiego obiektu wyłania się pterodaktylopodobna istota, która od razu oznajmia, że nasza planeta jest w wielkim niebezpieczeństwie. Natomiast na Antypodach ludziom na spotkanie wychodzą roboty przypominające wizje spodków z początku lat pięćdziesiątych, które zapewniają o przyjacielskich zamiarach. Zarówno istota jak i roboty umiejętnie przekonują wszystkich o swoich racjach, a że ich wersje wzajemnie się wykluczają, zamiast zgody następuje rodzaj kosmicznej zimnej wojny. A czas mija i z pewnością nie na korzyść mieszkańców Ziemi.

„The Forge of God” nie pokazuje nam zmagań ludzkości z kosmicznym wrogiem. Nie pokazuje przygotowań do ratowania zagrożonej planety. Nie opisuje krwawej inwazji. Greg Bear ukazał w swojej powieści ludzką niemożność działania w chwili, gdy powinny być podjęte najważniejsze decyzje. Załamanie instynktów i charakterów. Wielką bezsilność, w której tylko grupka pojedynczych osób próbuje coś zdziałać na własną rękę. I strach, który paraliżuje lepiej niż niejedna trucizna. Ogłupia zmysły i ukierunkowuje mózg na mało racjonalistyczny sposób myślenia.

Wśród ludzi, którzy pragną za wszelką cenę uratować Ziemię jest jeden z pierwszych, którzy ujrzeli brak Europy na nieboskłonie, Arthur Gordon. To między innymi z jego perspektywy poznajemy większość najważniejszych wydarzeń. To jego oczami oglądamy upadający świat i jego rozumem próbujemy pojąć, co tak naprawdę dzieje się w kosmosie. W rozwiązaniu zagadki pomaga mu jego wieloletni przyjaciel Harry Feinman. To dzięki jego rozmyślaniom dowiadujemy się o koncepcji kuźni boga, a także o paradoksie Fermiego, którego jedno z możliwych rozwiązań pokazał Greg Bear w swoim cyklu.

Na czym polega paradoks Fermiego? Najprościej rzecz ujmując paradoks Fermiego zakłada, że skoro wszechświat pełen jest planet podobnych do Ziemi i na ich powierzchni z pewnością istnieje inteligentne życie, to powinniśmy już natrafić na ślady jego istnienia. Jeśli obce cywilizacje istnieją, to z pewnością niejedna z nich byłaby w stanie odwiedzić Ziemię lub przynajmniej odpowiedzieć na nasze próby komunikacji. Jeśli więc wszechświat jest tak pełen życia, jak zakłada statystyka, należy sobie zadać pytanie: gdzie są wszyscy? Bear, podążając za jedną z możliwych odpowiedzi udzielonych przez Fermiego, przyjmuje że cisza ta pochodzi z wyboru. Wszechświat pełen jest niebezpieczeństw i lepiej nie zapraszać do siebie cywilizacji, które mogą okazać się wrogie. Nasz wysyłany bez przerwy w kosmos sygnał przypominać może wrzaski nieświadomego zagrożeń dziecka.

Czytając powieść Beara miałam wrażenie, że jej akcja zawieszona jest niejako w czasoprzestrzeni. Przerażona ludzkość zamiast zmotywować się do walki, złożyła broń i poddała się. Z góry uznała, że wszystko to nie ma większego sensu, bo od zawsze było już za późno. Czas by materia powróciła do kuźni. Czas rozpocząć wszystko od nowa. I tylko główni bohaterowie, wciąż próbujący powstrzymać zagładę, zdają sobie sprawę, że nie oznacza to wcale, że Ziemia powstanie jeszcze kiedyś na nowo. Że odrodzi się w magiczny sposób, a porządek dziejów powróci i powtórzy swój bieg. Koniec świata – jeśli się wydarzy –  będzie ostateczny. Nieodwołalny. Wszechświat nie będzie tęsknił, a jedyne co po nas zostanie, to ostatni krzyk ludzkości zawieszony w pustce.

O.

* „Księżyc jest większy od góry, a gdyby to góra, albo rzeka, zniknęły nagle bez śladu, to czy nie bałbyś się?”

Trylogia pogranicza: „Rącze konie” Cormac McCarthy

Bombla_KonieW prozie Cormaca McCarthy’ego zdecydowanie jest coś hipnotycznego. Każda jego opowieść poczynając od „W ciemność” i „Dziecię Boże”, aż po kultową „Drogę” jest na swój sposób niesamowita i pozwala czytelnikowi przenieść się na prerię, dzikie ostępy  i tajemniczy interior Stanów Zjednoczonych.  Nie znajdziemy tu buchającej intensywnością akcji. Nie doświadczymy przepełnionej rozmachem opowieści, w której bohaterowie mieszają się i zmieniają niczym układy w kalejdoskopie. Historie Cormaca McCarthy’ego są przypowieściami o ludzkiej sile charakteru. Przenoszą nas w zapomniany świat Dzikiego Zachodu i wydają się pasować idealnie do słuchania ich przy pustynnym ognisku. 

Trylogia Pogranicza, na którą składają się „Rącze Konie”, „Przeprawa” i „Sodoma i Gomora”, jest w twórczości tego amerykańskiego pisarza  wyjątkowym punktem zaczepienia. Odgradza nas zarówno od pełnych ciemnych instynktów, mrocznych powieści z początku kariery McCarthy’ego, jak i od tych późniejszych, pełnych zagubienia i ludzkiej niegodziwości. W Trylogii świat i jego bohaterowie są zawieszeni w czasie. Z początku nie do końca wiadomo, kiedy przedstawione wydarzenia mają miejsce, dopiero wraz z postępem fabuły wyszukujemy odpowiednie znaki i symboliczne wskazówki pozostawione nam przez autora. Wszystkie trzy części są na swój sposób autonomiczne, pomimo iż ostatnia łączy bohaterów pierwszej i drugiej.

„Rącze Konie”, których oryginalny tytuł brzmi „All the Pretty Horses” i  jest zaczerpnięty z dziecięcej kołysanki, jest pierwszą w cyklu i zarazem najbardziej pozytywną (pomimo swej melancholii) powieścią w całej twórczości Cormaca McCarthy’ego. Kto czytał inne jego dzieła wie co mam na myśli. Są one bardzo smutne i bolesne, a bohaterowie – poddawani największym próbom – często muszą poświęcić siebie i swoje człowieczeństwo, by przetrwać. W „Rączych Koniach” ta wizja ostatecznego nieszczęścia jest bardzo rozmazana. Nie czujemy nadchodzącej zagłady. Co więcej główny dramat rozgrywa się tutaj na innej płaszczyźnie, a zło, które dotyka bohatera nie jest narzucone z góry, tylko dzieje się z jego winy, będąc wynikową jego niefortunnych decyzji i błędów młodości.

Głównym bohaterem „Rączych Koni” jest John Grady Cole, szesnastoletni cowboy z Teksasu. Całe swoje życie spędził na rodzinnym ranczu. Konie to wszystko na czym się zna i co kocha. Jest świetnym ujeżdżaczem, intuicyjnie rozumie koński umysł, zna się na swoim fachu i pomimo młodego wieku potrafi ciężko pracować, poświęcając cały swój czas koniom. Fabuła powieści rozpoczyna się, gdy dowiadujemy się wraz z naszym bohaterem, że rodzinne ranczo idzie na sprzedaż. Razem z nim znikają marzenia Johna i jego wizja przyszłości. Ranczo to wszystko co miał i na czym mu zależało. Teraz, gdy wszystko przepadło nie pozostaje mu nic innego, jak odejść i szukać lepszego życia po drugiej stronie granicy.

Sposób prowadzenia głównego bohatera, jak i sama narracja, pozwalają nam wierzyć, że świat wokół niego jest otwarty, relatywnie przyjazny i pełen nowych możliwości dla młodego, pewnego siebie i swoich umiejętności człowieka. Razem z Johnem i jego przyjacielem wyruszamy w podróż niczym dawni eksploratorzy dzikich ostępów prerii. Podobnie jak John czujemy się cowboyami z krwi i kości. Idealizujemy podróż na końskim grzbiecie, podczas której jedynym bagażem są ubrania i przewieszona przez ramię strzelbę.

Kiedy tylko mężczyźni mijają granicę, krajobraz pozostaje taki sam, ale zmieniają się realia, a piękny sen o beztroskim przemierzaniu meksykańskiej krainy zmienia się ni stąd ni zowąd w koszmar. Ludzie mieszkający w tym zapomnianym zakątku świata nie są do końca dobrzy. Wywalczyli swój kawałek ziemi i pamiętają tych, którzy próbowali im go odebrać. Częściowo żyją wciąż w poczuciu niższości, a jednocześnie z góry traktują wszystkich, którzy nie próbują się w żaden sposób wywyższać. Dla Cole’a i jego przyjaciela Meksyk okazuje się być miejscem koślawej biurokracji, przekupstwa i taniego łapówkarstwa. Krajem ludzi, którzy każdego dnia walczą o byt, próbując wybić się ponad innych. Nieważne czyim kosztem. W tym dzikim światku człowiek może zniknąć i nikt nigdy nie dowie się, co takiego mu się przytrafiło. To miejsce, gdzie kobiety nie mają praw, a ich cnota jest jedynym, co należy choć odrobinę do nich. Dlatego nawet młodzieńcza miłość ma tu swoją cenę i smutne konsekwencje, a związane z nią pierwsze uniesienia i magiczne chwile pękają jak bańki mydlane. To co wydaje się być tak podobne, przy bliższym poznaniu okazuje się być całkowicie inne. Ta namiastka dawnego porządku wciąż na nowo przyciąga kolejnych romantyków pogrążonych w pragnieniu odnalezienia lepszego życia.

W tekście o „Dziecięciu Bożym” napisałam, że czas w powieściach McCarthy’ego jest względny. Nie można być go nigdy do końca pewnym. Poszczególne epoki nakładają się na siebie,  upodabniają się i w końcu czytelnikowi trudno jest odróżnić wiek XIX od XX. Razem z naszymi bohaterami dryfujemy pomiędzy czasem a historią. Największy dramat następuje nagle, gdy spadamy na ziemię i zdajemy sobie sprawę, że nie istnieje coś takiego jak bezczas, a nasz bohater bezkarnie marzył o świecie, który już nie istnieje i zniknął w innej epoce, albo – co gorsza – był tylko wytworem zagubionego umysłu.

Tak właśnie dzieje się w przypadku Johna Grady’ego Cole’a. Z czasem zauważamy, że to tylko szesnastoletni marzyciel, o silnej woli i pragnieniu nowego życia, ale jednocześnie niedojrzały, kierujący się niemądrymi uczuciami. Zaczynamy zdawać sobie sprawę z jego nieszczęścia i zagubienia. Uświadamiamy sobie czas i epokę, w której obserwujemy wydarzenia i już wiemy, że bohater nigdy nie zazna spokoju. Cole jest wykorzeniony. Wyrwany z czasu i przestrzeni. Jego idealistyczny punkt widzenia okazuje się być jedynie pustą mrzonką, a sam bohater utracił przynależność i pozostały mu tylko stracone złudzenia.

Czas cowboyów już dawno przeminął. Nie ma miejsca na beztroskie przemierzanie prerii. Nie ma już miejsca dla tych, którzy utknęli między światami.

O.

P.S. By zrozumieć za czym tęskni John Grady Cole specjalnie dla Was nostalgiczna piosenka Deana Martina z filmu „Rio Bravo”, zatytułowana „My rifle, my pony and me”: