Podsumowanie miesiąca – styczeń 2014

Bombla_PodsumowaniStyczen2014Tak sobie ostatnio pomyślałam, że czytelnicy blogów, jak i sami blogerzy, surfujący po odmętach internetu w poszukiwaniu bukowych inspiracji, lubią różnorakie rankingi, zestawienia i podsumowania. Czemu? No nie wiem do końca, ale to pewnie przez ich syntetyczność i łatwość odbioru. Sama lubię podglądać tzw. „stosiki”, chociaż przez usta ani przez palce nie przeszłoby mi nazwanie tak zbioru książek (stos to może być chrustu, albo guzików, ewentualnie na czarownice, ale nie na książki) ;). I w ten sposób doszłam do wniosku, że może ucieszy Was mój pomysł, totalnie nowy dla samego Wielkiego Buka (ale zupełnie nie nowy dla reszty blogosfery), żeby co miesiąc publikować nieduże podsumowanie, bo przecież czemu nie?

Rok 2014 zaczął się dla mnie ekstremalnie bukowo. Nie potrafię nawet zliczyć wszystkich nowych książek, które dołączyły do wiecznie wydłużającej się listy „koniecznie do przeczytania”, ale taka już ewidentnie dola czytaczy absolutnych, uzależnionych od słowa pisanego. Pozostaje ubolewać nad wiecznym brakiem czasu i obserwować portale naukowe, bo może w końcu komuś uda się nagiąć czas i stworzyć dodatkowy wymiar dla książkoholików 😀

Rozpoczęłam nowe wyzwanie na portalu Goodreads (TUTAJ link do mojego profilu) i w tym roku mam w planach przeczytać 85 książek, czyli o dziesięć więcej niż rok temu. Jak na razie idzie mi całkiem nieźle, bo w styczniu przeczytałam dokładnie 9 buków (stron nie liczę, bo na to przyjdzie czas na koniec roku), w tym 4 w oryginale, co oznacza, że jak nad tym pomyślę, to liczba buków polskich i oryginalnych mniej więcej wyrównuje się w moim życiu:

  • „Łabędzi Śpiew” Roberta McCammona tom 1 i 2 (ale liczę je razem, bo to jedna opowieść jest) – do poczytania TUTAJ.
  • „Taniec szczęśliwych cieni” Alice Munro – czyli moje pierwsze spotkanie z prozą noblistki (już niebawem).
  • „Niewidzialny Strażnik” Dolores Redondo – do poczytania TUTAJ.
  • „The Willows” Algernona Blackwooda (w oryginale) – czyli absolutny klasyk literatury grozy (już niebawem).
  • „Myszy i Ludzie” Johna Steinbecka” (w oryginale) – do poczytania TUTAJ.
  • „Sandkings” George’a R.R. Martina (w oryginale) – polecone przez Phila Hornshaw, który co prawda nie czyta po polsku, ale i tak podziękowania mu się należą, bo opowiadanie genialne 🙂
  • „Dom Duchów” Isabel Allende – do poczytania TUTAJ.
  • „Wołanie Kukułki” Robert Galbraith aka J.K. Rowling – oczekuje na publikację na Gildii i już niebawem pojawi się również na Buku.
  • „The Golem and The Jinni” Helen Wecker (wersja pełna, w oryginale) – piękna, metaforyczna opowieść o miłości do człowieczeństwa i ludzkości (już niebawem).

Z początkiem stycznia rozpoczęłam recenzencką współpracę z księgarnią internetową Dybook, z którą, jak widać, łączy nas buczność nazwy, ale nie tylko, bo także wielka miłość do książek i potrzeba promowania dobrej literatury i czytania w ogóle. Pierwszym owocem naszej współpracy jest recenzja „Domu Duchów” Isabel Allende, którą znajdziecie również TUTAJ.

Ekstremalna bukowość wyraża się również w tłumie nowych, nagromadzonych książek, które ni stąd ni zowąd pojawiły się na półkach i stworzyły dwa urocze zestawy:

ZESTAW 1:

Zestaw1

 

  • „Szczęśliwa ziemia” Łukasza Orbitowskiego – propozycja do zrecenzowania od wydawnictwa Sine Qua Non. Myślę, że to dobry pomysł, żeby rozpocząć małe, prywatne wyzwanie literackie, a mianowicie czytać więcej polskiej współczesnej prozy, bo wstyd przyznać, ale nie znam prawie w ogóle.
  • „Dom duchów” Isabel Allende – pierwsza książka do recenzji od księgarni Dybook. Piękny klasyk literatury iberoamerykańskiej i sztandarowe dzieło realizmu magicznego.
  • „The Golem and The Jinni” Helene Wecker – cudny, zaoceaniczny świąteczny prezent od Goshi (dziękuję!). Nawet nie wiecie jaka radość, tym bardziej gdy okazało się, że w Polsce powieść wychodzi w dwóch tomach i trzeba czekać na kontynuację kilka miesięcy.
  • „The Bleeding Edge” Thomasa Pynchona – długo wyczekiwana przeze mnie najnowsza powieść autora i przywieziona dla mnie dzięki niezastąpionej G. 🙂
  • „Transcendental” Jamesa Gunna – świąteczny prezent (co prawda tym razem nie dla mnie), ale dołączył do wspólnej biblioteczki. Genialnie brzmiąca space opera, czyli kosmiczna przygoda na najwyższym poziomie.
  • ZESTAW 2:

    Zestaw2

     

  • „Sourland” Joyce Carol Oates – zbiór opowiadań doskonałej amerykańskiej pisarki, do zrecenzowania dla Gildii Literatury.
  • „Krew Elfów” i „Czas pogardy” Andrzeja Sapkowskiego – czyli WIĘCEJ Wiedźmina!
  • „Człowiek nietoperz” Jo Nesbø – pierwsze spotkanie domostwa z cyklem kryminalnym o Harrym Hole.
  • „Ulubione rzeczy” S.J. Bolton – bo wciągnęła mnie „Karuzela samobójczyń” i muszę poznać początek serii o Lacey Flint.
  • „Wiele demonów” Jerzego Pilcha – pewnie będę się wstydzić, kiedy napiszę, że to moje pierwsze podejście w ogóle do prozy Pilcha. Ale kiedyś trzeba zacząć, a na tę książkę czaiłam się prawie rok.
  • i genialny BONUS, czyli dwa notatniki Moleskine z limitowanej edycji Hobbita! (dla spostrzegawczych – tak, z tyłu widać mini dynię, która czeka na rychłe pożarcie), za który bardzo mocno chcę podziękować Goshi, która zawsze wie, czym mnie zachwycić. O czym Goshia może nie wiedzieć, albo nie zdawać sobie sprawy, to że ja będę chyba żałować cokolwiek w nich zapisywać 😀 Cierpię na przypadłość podziwiania i oczekiwania na „bardzo ważkie zapiski”, ale tym razem (mam nadzieję) przełamię opór i nie będę się tylko w nie wgapiać.

    Notatniki

    I jeszcze coś, o czym zapomniałam napisać w grudniu, a co zalicza się do najpiękniejszych prezentów, jakie sama sobie zrobiłam, kiedykolwiek – na Amazonie, całkiem przypadkiem, za niecałe 3 USD zakupiłam CAŁY, PEŁNY zestaw twórczości Victora Hugo, w ORYGINALE, w wersji elektronicznej, i pisząc cały, mam na myśli CAŁY, prawie 30 000 stron! To był piękny moment, jak wygrać na loterii (autentycznie wzruszyłam się), bo te kilka złotych za cały pisarski dorobek tego genialnego twórcy, do tego po francusku, to jest bezcen. I szok.

    VictorHugo

    A na sam koniec piękne zaskoczenie i zapowiedź bukowego cudeńka. Totalnie przedpremierowo i z dużym wyprzedzeniem, do zrecenzowania dla Gildii Literatury, dostałam recenzencki egzemplarz „Zimowej opowieści” („Winter’s Tale”) Marka Helprina, w wersji elektronicznej, więc poniżej zamieszczam zapowiedź powieści, która po raz pierwszy pojawi się w polskich księgarniach 19 lutego, nakładem wydawnictwa Otwarte. Cieszę się jak dziecko, bo brzmi przeuroczo, a należy do kanonu urban fantasy.

    okladka_HELPRIN.indd

    Teraz tak patrzę, że faktycznie mnóstwo się działo w styczniu 🙂 i oby tak dalej, bo czymś trzeba dokarmiać bukowe obsesje.

    Bo warto czytać.

    O.

    „Łabędzi Śpiew” Robert McCammon

    Bombla_SwanSong

     

    „…Oto jest Belladonna, Pani Skał,
    Pani Okoliczności.
    Tu mężczyzna z trzema pałkami, a tam koło,
    A to jednooki kupiec, a ta karta
    Ślepa, oznacza coś, co niesie na swych plecach,
    Co przede mną zakryte.”
    T.S. Eliot Ziemia Jałowa

    Ludzkość już od początku swojego istnienia snuła opowieści o końcu dziejów. Wielkiej zemście bogów, wszechobecnej śmierci i ostatecznej zagładzie, która zmiecie wszystko i wszystkich z powierzchni ziemi. W wyobraźni następuje wielkie oczyszczenie, rodzi się nowy lepszy świat, a każde nowe życie jest znowu białą kartą. Nic dziwnego, że wizje ostatecznej apokalipsy fascynują i pobudzają wyobraźnię. Koniec takiego świata, jaki znamy. Nagły, nieprzewidywalny, katastroficzny, pełen bólu i cierpienia koniec ludzkości. Śmierć miliardów ludzi. Powodów mogą być setki. Wielka erupcja hiperwulkanu, a wraz z nią nadejście nowej epoki lodowcowej. Wybuchy na słońcu prowadzące do zwiększenia jego aktywności i wielkie globalne ocieplenie. Pożary, potopy, uderzenie asteroidy, która zmieni na zawsze klimat ziemi. Nieokiełznane epidemie ciągle mutujących wirusów. I w końcu wojna atomowa, czyli samozagłada ludzkości.

    Historię upadku świata, wywołanego kolejną wielką wojną światową z zabójczą bronią jądrową, opisał Robert McCammon w swojej gigantycznej, mistrzowskiej powieści zatytułowanej „Łabędzi Śpiew” (tytuł w tym wypadku jest dwuznaczny, bowiem oznacza zarówno „ostatni wysiłek”, czy „ostatnie dzieło”, a jednocześnie odnosi się do imienia najważniejszej z bohaterek – Swan, czyli łabędź.). Czas powstania powieści, druga połowa lat osiemdziesiątych, nie pozostaje bez znaczenia, jeśli chodzi o tematykę utworu. Był to czas niezwykle intensywnych zmian politycznych na świecie, gdy dwie największe potęgi polityczne, czyli Stany Zjednoczone i Związek Radziecki, zbliżały się do apogeum wyścigu zbrojeń. Wzajemne prowokacje, szpiegowanie, podsycanie niesnasek itp. od lat wywoływały strach przed „komunistycznym wrogiem” w USA, a u Rosjan obawy przed imperializmem „kapitalistycznego Zachodu”. W „Łabędzim Śpiewie” dochodzi do eskalacji tego cichego dotąd konfliktu, który kończy się masowym wzajemnym atakiem i zniszczeniem całego świata.

    Wystarczyło zaledwie kilka chwil, by wszystko obróciło się w proch. Zniknęła cywilizacja jaką znamy, spłonęły miasta, wszystko zrównano z ziemią, a wszelkie życie wyparowało w ułamku sekund. Przeżyć ten kataklizm udało się jedynie nielicznym „szczęśliwcom”, chociaż trudno nawet mówić w ich przypadku o szczęściu. Niemniej, garstka ludzi przeżyła. Dotkliwie poparzeni, napromieniowani i zatruci toksycznymi oparami, ale wciąż żywi. Trzymający się resztek nadziei. Gdy popiół opada, w różnych częściach kraju wychodzą z kryjówek kolejni ocaleni, rozbitkowie na ziemi jałowej. W Nowym Jorku, z zawalonych tuneli metra, wyłania się niegdyś bezdomna, szalona kobieta zwana Siostrą, której tragiczna przeszłość, trauma i wyrzuty sumienia przesłoniły rzeczywistość. Powstaje niczym feniks z popiołów, dostając nowe życie i szansę odkupienia win. Z czeluści zawalonego schronu wychodzi, zagubiony w światach swojej wyobraźni, nastoletni Roland, który w chwilę po kataklizmie wyzwala swoje mroczne alter ego zwane Rycerzem Rolandem i wprowadza krwawe marzenia w czyn. Tym samym staje się doskonałym towarzyszem dla opętanego wojennymi wizjami Pułkownika Macklina i razem ruszają na powierzchnię, by stworzyć Armię Doskonałych. Gdzieś w Kansas, z mroków piwnicy, na wypaloną powierzchnię wychodzi zapaśnik Josh i jego nowa podopieczna – mała, poparzona dziewczynka imieniem Swan. Jeszcze wiele lat minie, by w końcu losy tych ludzi połączyły się w niezwykły sposób.

    Życie ukazane w „Łabędzim Śpiewie” straciło swoją spójność. Po wielkim kataklizmie pewne ustalone granice zostały zatarte. Rzeczywistość łączy się z magią, sfera sacrum wnika w sferę profanum. Po zdewastowanej ziemi zaczynają krążyć anioły i demony w ludzkiej skórze. Zdezorientowani ocaleni, zgodnie ze swoim sumieniem i wewnętrzną intuicją zaczynają się szukać, przegrupowywać i przemieszczać. Nowy świat rodzi się w bólach. Ludzie łapią się każdej deski ratunku, szukają nadziei w najmniej prawdopodobnych miejscach. Każdy z bohaterów jest na swój sposób wyjątkowy. Każdy przeżył wiele, by móc spróbować zacząć swoje życie na nowo, wśród nowych ludzi. Historia nakierowuje ich na nową przyszłość. Każdy z nich dostaje wybór. Zaczyna kreację samego siebie od nowa.

    Ale wybór i tak pozostaje jeden: mogą stanąć albo po stronie dobra albo po stronie zła. I dobro i zło zależne są od wielu czynników, ale najważniejszym z nich jest fakt, że obydwa są spersonifikowane. Wysłannikiem dobra, osobą całkowicie nieświadomą swojej wyjątkowej roli, jest Swan, dziecko o wyjątkowej zdolności przywracania życia na martwej ziemi. Dotyk jej dłoni budzi obumarłe korzonki i przekazuje im płynącą z dobrego serca energię. Wysłannikiem zła jest postać o wiele bardziej skomplikowana, bo nieposiadająca ani konkretnej twarzy, ani konkretnego imienia. To wieczny wędrowiec, ucieleśnienie wszystkiego, co najgorsze. Krąży wokół ludzi z problemami psychicznymi, zachwianych emocjonalnie, zniszczonych przez życie, zagubionych, żądnych zemsty, gwałcicieli i morderców. Widzi nowe możliwości tam, gdzie nie ma już nadziei. Jego jedynym celem jest zniszczenie. Ogólnie pojęta destrukcja, do której sam przykłada rękę, zarażając kolejne ofiary.

    W tym świecie, jak w każdej rzeczywistości post-apokaliptycznej, konfrontacja sił dobra i zła jest nieuchronna. Mieszkańcy nowego świata muszą dokonać wyboru, bo nie mogą współistnieć na tych samych prawach, na jakich koegzystowali wcześniej. Atomowe bomby nie tylko zniszczyły Ziemię, ale podzieliły ludzkość skrajnie i ostatecznie. Jednych kusi ciemność, innych światło. Jednych wojna, drugich pokój. Śmierć staje naprzeciw życia. Zło naprzeciw dobra. To, co pomiędzy, przestaje być ważne, gdy ostatnią wielką bitwą jest bitwa o duszę człowieka i przyszłość ludzkości. A wszystko to na oczach Boga i Szatana. Pozostaje zrobić ostatni wysiłek, wydobyć ostatni dźwięk i postawić jeden właściwy krok ku lepszej przyszłości.

    O.

    *Recenzja napisana dla portalu Gildia.pl, która ukazała się 18 stycznia, a którą można przeczytać także TUTAJ.

    „Dom Duchów” Isabel Allende

    Bombla_DomDuchów

     

    „Clara spędziła dzieciństwo i młodość wśród straszydeł i w spokoju milczenia domu, w którym czasu nie odmierzały zegary i gdzie przedmioty żyły własnym życiem, zjawy siadały przy stole i rozmawiały z ludźmi, przeszłość i przyszłość stapiały się w jedną całość, a rzeczywistość teraźniejszości była kalejdoskopem z bezładnych lusterek, w którym wszystko mogło się zdarzyć.”

    „Dom Duchów” Isabel Allende

    W żadnej literaturze na świecie nie istnieje tak silny brak granic pomiędzy tym, co wyobrażone, a tym, co rzeczywiste, jak w literaturze iberoamerykańskiej. Realizm magiczny, który w kulturze Ameryki Południowej ma swoje korzenie, a który wywodzi się z miejscowego folkloru i wrodzonej wręcz wiary w zjawiska nadprzyrodzone, przeniknął do każdej dziedziny sztuki, a przede wszystkim do literatury. Realizm magiczny nie narzuca zasad. Może wydarzyć się dosłownie wszystko, oczywiście w granicach przedstawianego świata.  Dziwne, często niewytłumaczalne wydarzenia z pogranicza magii, przedstawione są ot tak, po prostu, jakby to było coś zwyczajnego. Czas jest pojęciem czysto teoretycznym, a duchy stąpają po ziemi. Na czele tego wyjątkowego gatunku stoją najważniejsze powieści iberoamerykańskie, w tym światowy bestseller i zarazem literacki debiut Isabel Allende – „Dom Duchów”.

    „Dom duchów”, wydany po raz pierwszy w 1982 roku, od razu podbił serca wszystkich miłośników gatunku. I nic dziwnego, bo opowieść Isabel Allende to pełna niesamowitości saga rodu Estebana Trueby, silnego i brutalnego właściciela majątku, który wszystko, co posiada zdobył ciężką, wieloletnią pracą. I chociaż mogłoby się wydawać, że to właśnie jego życie stanowi kanwę całej historii, to jednak nie Esteban jest jej głównym bohaterem. Dzieje rodu opowiedziane są przez otaczające go kobiety, przewijające się z pokolenia na pokolenie przez zbudowany przez Estebana dom. To ich historia, przeżycia i zmagania z codziennością kreują główne wątki. Natomiast tłem są wydarzenia w kraju na przestrzeni lat, podczas tragicznych przemian w kontekście krwawej rewolucji i nastania nowej epoki.

    Przenikające się w „Domu duchów” pierwiastki męskie i kobiece, co prawda współistnieją w jednym wspólnym świecie, w jakiś sposób uzupełniają się, jednak w żadnym wypadku nie współgrają ze sobą. Kobiety i mężczyźni w powieści mijają się nawzajem w codzienności. Nić porozumienia jest bardzo wątła, prawie nieistniejąca. Kobiety w rodzinie Trueba, zaczynając od Clary, przez Blankę i kończąc na Albie, zawieszone są po części w nierealnym świecie przeżyć duchowych i snów, który z nieznanych względów jest nieuchwytny dla ich męskich partnerów. Współistnieją z istotami spoza czasu i przestrzeni, komunikują się z nimi i czytają przyszłość. Co prawda, ani Blanka, ani Alba nie miały tak silnego daru jak Clara, jednak każda z nich żyje podobnie. Te trzy główne kobiece postacie uzupełniane są przez jasnowidzące siostry Mora oraz wszystkie inne poboczne bohaterki, które czują potrzebę dzielenia się swoją siostrzaną miłością ze wszystkimi istotami tej samej płci.

    A mężczyźni? W opowieści Isabel Allende stanowią jedynie wypełnienie pustej przestrzeni wokół bohaterek. I jakby nieistotnym wydaje się być fakt, że narratorem tej opowieści, co kilka rozdziałów, bywa też ojciec rodziny i założyciel rodu – Esteban Trueba. Jego wątek, jego własna historia, to tak naprawdę historia wszystkich jego kobiet. Matki, siostry, pierwszej narzeczonej Rosy, ukochanej Clary, córki Blanki i wnuczki Alby. One wszystkie są jego jasnością (nie przez przypadek wszystkie te imiona są derywatami światłości, czyli tego, co czyste i dobre), dzięki nim udaje mu się trwać. Są światełkiem w tunelu, gdy wszystko inne pogrąża się w okrutnej ciemności i nieodwracalności. Życie z nimi to dla niego cel sam w sobie i zdaje on sobie sprawę, że jego dzieje są nieistotne bez kobiecych opowieści. Niemniej, żadna z nich nie miałaby racji bytu, gdyby nie Esteban Trueba. Jego przyziemność, surowość i brutalność pozwalała równoważyć to kobiece oderwanie od rzeczywistości i ściągać je na ziemię właśnie wtedy, gdy spokój był im najbardziej potrzebny.

    Podobną rolę odgrywają wszyscy męscy bohaterowie partnerujący bohaterkom „Domu duchów”. Pedro Trzeci García, miłość życia Blanki i ojciec Alby, stanowi to, co najpewniejsze na świecie. Podporę, na którą można zawsze liczyć w razie życiowej zawieruchy. Gdy wszystko wokół się wali, przemoc i gwałt siłą wnikają do spokojnego i ustalonego porządku, Blanka i Pedro zawsze mogą na siebie liczyć. Kochają się, pomimo wielkich różnic, jakie ich dzielą. Dla Blanki nie ma miejsca w politycznej działalności Pedra, podobnie jak dla niego nie ma miejsca w ustatkowanym narożnym domu, w którym mieszkają Blanka z Albą. Dokładnie taką samą rolę pełni w życiu Alby Miguel, który przypomina jej ojca. Politycznie zdystansowany, stanowi azyl bezpieczeństwa, nawet wtedy, gdy świat dziewczyny wali się jej na głowę. Przeciwieństwem jest wcielony koszmar Alby, jej wywróżone w dzieciństwie zagrożenie, czyli pułkownik Esteban García. Okrutny i sadystyczny, którego rolą jest zemsta i uświadomienie całemu rodowi Trueba, że lud nigdy nie zapomina.

    Tym samym, w „Domu duchów” na zmianę przenikają się siły dobra, symbolizowane przez mocno związane ze sobą, z tradycją i z przeszłością kobiety oraz siły zła, w których mieści się cały brutalny, krwawy i upolityczniony świat mężczyzn. Bohaterki Allende to boginie ogniska domowego, ciepłego, eterycznego wnętrza, pilnie strzegące sekretów i ukrywające się przed atawistycznymi popędami partnerów. Babki, matki i córki broniące się przed wojownikami i mścicielami. Za kobietami idzie światło, życiodajna energia, która jest ich odpowiedzią na niepewność jutra. Przyzwyczajone do dziwnych zjawisk nie z tego świata, na każdym kroku oswajają śmierć i godzą się ze swoim losem. W tym pogodzeniu odnajdują radość i spełnienie. Pomagają i wspierają dokładnie tam, gdzie najbardziej to wsparcie jest potrzebne. Kobiety rodu Trueba udowadniają, że dramatyczne wydarzenia, których są świadkami, upadające reżimy, nowe rządy, tak naprawdę niewiele znaczą, gdy w sercu nosisz miłość, wiarę i nadzieję na lepsze jutro.

    O.

    *Recenzja napisana dla księgarni internetowej Dybook, a którą możecie przeczytać również TUTAJ.

    „Niewidzialny strażnik” Dolores Redondo

    Bombla_NiewidzialnyStraznik

    Prowincja Nawarra. Północny rejon Hiszpanii. A w nim, położona na pograniczu Hiszpanii i Francji, tajemnicza i wciąż nie do końca poznana kraina – Baskonia, czyli Kraj Basków. Miejsce wyjątkowe na mapie Europy, zamieszkane przez autonomiczną społeczność, mówiącą swoim własnym językiem i posiadającą własną kulturę oraz folklor. Sami Baskowie należą do typowej ludności regionalnej, świadomej swojej tożsamości i unikatowości. Odcinają się od reszty kraju i pielęgnują tę izolację, dbając o zachowanie odpowiednich granic. Nie było jeszcze opowieści penetrującej tę zamkniętą społeczność, wnikającej w jej kulturę i mitologię. Przynajmniej do tej pory.

    Thriller Dolores Redondo zatytułowany „Niewidzialny strażnik” jest jedną z nielicznych powieści, jeśli nie jedyną w swoim gatunku, której mroczna fabuła toczy się w baskijskiej krainie lasów. Sama opowieść Redondo przypomina klasyczne hiszpańskie horrory, które od kilku lat podbijają serca widzów na całym świecie. Jest tu tajemnica, sekrety przeszłości i brutalne zbrodnie, umiejętnie powiązane z elementami mitologicznymi i magicznymi. Pisarce udało się połączyć to, co realne z tym, co zawieszone na granicy rzeczywistości i ludowych wierzeń. Powołuje do życia stwory i postacie z legend, jednak nie przysłania nimi historii, ale wplata w pomniejsze wątki, delikatnie zaznacza ich obecność, dając czytelnikowi do zrozumienia, że nic do końca nie jest takie, jakie mogłoby się wydawać.

    Główną bohaterką Niewidzialnego strażnika jest Amaia Salazar, detektyw mieszkająca w Pampelunie. Nie przez przypadek szef wybiera właśnie ją do wytropienia seryjnego zabójcy. Przez lata Amaia szkoliła się u najlepszych z najlepszych w siedzibie FBI w Quantico, brała udział w trudnych śledztwach za oceanem i ma największe doświadczenie, jeśli chodzi o profilowanie i podążanie śladem seryjnych morderców. Ale najważniejszym czynnikiem jest fakt, że pani detektyw pochodzi z Elizondo w dolinie rzeki Baztàn, w krainie Basków, gdzie doszło do makabrycznych zbrodni. Zna zarówno teren, jak i samych mieszkańców, więc z łatwością może poprowadzić skomplikowane śledztwo i współpracować z lokalnymi służbami z miasteczka i okolic. Co więcej, na miejscu ma swoją najbliższą rodzinę – siostry i ciotkę, więc teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie, by Amaia spokojnie przeniosła się na miejsce i tam rozpoczęła śledztwo.

    W dolinie rzeki policja odkrywa kolejne zwłoki nastoletnich dziewczynek. Ciała ofiar pozostawiane są nagie, upozowane nad wodą w środku lasu, a przyczyną zgonów jest uduszenie. Na każdym miejscu zbrodni morderca pozostawia swój unikatowy podpis – na łonie dziewczynki kładzie słodkie ciastko, przygotowane według miejscowej, regionalnej receptury. Nieprzypadkowym wydaje się fakt, że rodzina Amai prowadzi jedną z największych cukierni w kraju, a jej wyjątkowe wypieki znane są nie tylko w regionie, ale i całej Hiszpanii. Amaia musi ponownie wejść w świat miejscowych rozgrywek, powiązań i tajemnic z przeszłości, chociaż tak wiele czasu poświęciła, aby uciec z Elizondo i na zawsze się od niego oderwać.

    Po latach wracają wyparte traumy dzieciństwa, chore relacje rodzinne i sekrety szczelnie skrywane za kłamstwami najbliższych. Pomimo trwającego śledztwa, morderca atakuje raz po raz i wygląda na to, że wcale nie zamierza przestać.  Zestresowana Amaia czuje się przytłoczona. Nie może liczyć na wsparcie swoich dwóch sióstr, z którymi od momentu wyprowadzki do Pampeluny utrzymywała jedynie sporadyczne kontakty. Flora jest despotyczną, samowystarczalną bizneswoman, która stoi na czele cukierniczego imperium rodziny Salazar i panuje nad wszystkim. Natomiast Rosaura, z natury potulna, ciągle szuka pomocy i nie potrafi wziąć życia w swoje ręce. Do tego, obie siostry nie mają szczęścia w małżeństwie i użerają się z mężczyznami, których albo nie kochają, albo nie potrafią zostawić. Amaia zostaje rzucona w te rodzinne konflikty, gdzie wciąż nad wszystkimi wisi widmo chorej psychicznie matki, która zniszczyła dzieciństwo sióstr, rozbijając rodzinę i nieodwołalnie je rozdzielając.

    To właśnie dramatyczne wspomnienia sprzed lat doprowadzają Amaię do sytuacji, w której sama przestaje sobie do końca ufać. W najbliższej rodzinie nigdy nie mogła szukać oparcia i teraz, gdy sytuacja z morderstwami wymyka się spod kontroli, również tego oparcia nie ma. Flora ciągle wypomina jej odrzucenie matki i zgodę na jej pobyt w szpitalu psychiatrycznym, a małżeńskie problemy Ros, ni stąd ni zowąd, stają się problemami całej okolicy. Pani detektyw zostaje sama ze swoimi obsesjami i wielkim strachem przed powrotem koszmarów z dzieciństwa, a z każdym dniem coraz więcej sekretów wychodzi na jaw i narastają konflikty. Co więcej, grupa podejrzanych powiększa się zamiast zacieśniać, a tropy prowadzą już nie tylko do mieszkańców Elizondo, ale sięgają nawet postaci z zapomnianych legend.

    W „Niewidzialnym Strażniku” Dolores Redondo stworzyła intrygującą, wciągającą fabułę w zupełnie nowym, nieznanym do tej pory otoczeniu. Jednak wnikliwy czytelnik może odnieść miejscami wrażenie, że sama pisarka nie była do końca pewna, co chciała poprzez swoją historię opowiedzieć. Mamy tu zarówno wątek konfliktu rodzinnego, traumy trudnego dzieciństwa, jak i wewnętrzną walkę pani detektyw o zostanie matką. A wszystko to wśród morderstw i zbrodni, równie wielowątkowych i okraszonych elementami mitologii baskijskiej. Niemniej, „Niewidzialny strażnik” wnosi świeży powiew do zastałego kryminału europejskiego, który do tej pory utożsamiany był przede wszystkim z zimnymi powieściami ze skandynawskiej północy. A to dopiero początek historii pani detektyw i pierwszy tom trylogii Baztàn. Jej kolejna część zapowiada się jeszcze mocniej niż obecna, więc możemy mieć nadzieję, że wszystko rozwinie się odpowiednio w swoim czasie i już niebawem poznamy kolejny rozdział życia Amai Salazar.

    O.

    *Recenzja napisana dla portalu Gildia.pl, która ukazała się 17 stycznia, a którą można przeczytać także TUTAJ.

    „Myszy i ludzie” John Steinbeck

    Bombla_MyszyiLuzie

     

    „Nobody never gets to heaven, and nobody gets no land. It’s just in their head. They’re all the time talkin’ about it, but it’s jus’ in their head.”

    „Of Mice and Men”

    Czasami, a w sumie to bardzo rzadko, natrafiam na swojej bukowej drodze na opowieści, które zapadają w pamięć, osiadają w zakamarkach wyobraźni i jeszcze długo pozostawiają po sobie dziwne uczucia, budząc we mnie od czasu do czasu wewnętrzne konflikty i wzniecając trudne, niewygodne pytania. Fakt, niewiele jest takich historii, ale jeśli już uda mi się takową przeczytać, to zazwyczaj należy ona do kanonu literatury światowej. Jedną z takich niesamowitych, bolesnych opowieści poznałam całkiem niedawno (chociaż od lat znałam jej zakończenie). Jej niesamowitość zawiera się przede wszystkim w uniwersalności i prostocie fabularnej. To jedna z tych historii, które trzeba poznać koniecznie i obowiązkowo, gdzieś w trakcie swojego życia. Nie jest za długa, nie jest za krótka. Jest w sam raz. I nie pozwala o sobie zapomnieć.

    O czym mowa? O „Myszach i ludziach” Johna Steinbecka (tytuł oryginału: „Of Mice and Men”), czyli jednej z najbardziej kultowych historii w literaturze amerykańskiej, wielokrotnie nagradzanej, szeroko komentowanej, omawianej z każdej strony, a nawet cenzurowanej na terenie całych Stanów Zjednoczonych. Wydana w 1937 roku nowela opowiada historię dwóch bliskich przyjaciół, którzy w trakcie trwania Wielkiego Kryzysu przemierzają kalifornijskie rancza w poszukiwaniu pracy. Był to bardzo ciężki okres po I Wojnie Światowej, ale szczególnie kryzys dotknął farmerów i właścicieli rancz. Spadek cen plonów spowodował konieczność powiększania majątków, by wyrównać różnicę w zarobku. To natomiast prowadziło do zadłużenia, które często kończyło się utratą całej ziemi i zmuszało rolników do migracji w poszukiwaniu tymczasowej pracy. Dolina rzeki Salinas w Kalifonii była uznawana za swoiste Eldorado, gdzie każdy mógł znaleźć zajęcie i, w zamian za ciężką pracę, zyskać mniej więcej godny zarobek.

    Dokładnie w takiej sytuacji znaleźli się dwaj główni bohaterowie „Myszy i ludzi” – George Milton i Lennie Small, który dość przewrotnie, pomimo swojego nazwiska (z ang. „small” znaczy „mały”) wcale a wcale taki mały nie jest. Wręcz przeciwnie – Lennie jest wielki, potężnie zbudowany i niezwykle silny. Niestety również lekko upośledzony, co daje mu pozorny wygląd dziecka zamkniętego w ciele dorosłego siłacza. George, drobny, ale mądry i tolerancyjny wobec swojego przyjaciela, wspiera go i uzupełnia. Wędrują razem po zagubionym kraju, korzystając z różnych okazji, podejmując się ciężkich prac farmerskich na mijanych ranczach. To George za nich dwóch podejmuje wszelkie decyzje, chroni i tłumaczy Lenniego, który nijak nie pasuje do świata w jakim przyszło mu żyć. Często muszą zmieniać pracę, uciekać i przemieszczać się, bo potulny olbrzym, jakim zdaje się być Lennie nie do końca potrafi nad sobą panować, tym bardziej w gniewie lub strachu.

    Na George’u od wielu lat spoczywa wielka odpowiedzialność pilnowania przyjaciela zarówno przed sobą samym, jak i przed wszystkimi niesprawiedliwościami, jakie spotykają go z zewnątrz. Jest to tym bardziej trudne zadanie, bo w tak ciężkim okresie trudno zdrowemu człowiekowi zadbać o samego siebie, nie mówiąc już o opiekowaniu się kimś, kto nie potrafi zrozumieć podstawowych praw koegzystowania wśród innych ludzi. Problem leży przede wszystkim w tym, że Lennie nie postrzega świata w kategoriach dobry-zły, czarny-biały, ale w różnych pomniejszych odcieniach szarości. On nie rozumie konsekwencji moralnych swoich czynów, a jedynie boi się reakcji – złości, nieuchronności kary, ale jest to wyłącznie strach wyuczony, bo dokładnie wie czego spodziewać się od George’a.

    A George tym ogromem spoczywającej na nim odpowiedzialności jest już po prostu zmęczony. Od lat próbuje zapanować nad Lennie’m. Uczy go, powtarza, zawsze jest wyrozumiały. Nigdy się nad nim nie znęcał, ani nie wykorzystywał w żaden niecny sposób. On go po prostu kocha i chce jak najlepiej, ale trudno poradzić sobie z kimś, kto nie rozumie, bo nie jest w stanie zrozumieć. I takie zachowanie raz po raz wciąga ich w kłopoty. Bo widzicie, jak już pisałam wyżej, Lennie jest niezwykle silny. Jest tak silny, że jedną ręką potrafi podnosić tak kilkudziesięciokilogramowe wory z ziarnem, jak zmiażdżyć komuś dłoń. Całą. Pogruchotać w niej wszystkie kości. A takie wypadki przydarzają się Lenniemu od czasu do czasu i wtedy trzeba uciekać. Uciekać należy także wtedy, gdy Lennie uprze się na coś ładnego i, całkiem przypadkiem lub też nie (trudno wywnioskować ostatecznie), zdarzy mu się to coś… zagłaskać na śmierć. Pół biedy, gdy spod jego dłoni zginie mała polna mysz, czy szczeniak, ale znacznie gorzej, gdy jest to na przykład młoda dziewczyna o jedwabistych włosach.

    Przypadek Lenniego jest niestety totalnie beznadziejny. Jego niemożność zrozumienia podstawowych zasad moralnych połączona z obsesyjnością na punkcie rzeczy i spraw nieistotnych, stwarza między nim a rzeczywistością barierę nie do pokonania. Przewodnikiem i jedynym ogniwem, które łączy go z innymi jest George. A co stanie się, gdy George’a chociaż na chwilę zabraknie? Gdy zniknie z pola widzenia i Lennie będzie musiał samodzielnie podjąć decyzję? John Steinbeck dał tej postaci jedno rozwiązanie, bo tylko tak może zakończyć się opowieść o człowieku, dla którego nigdzie nie było odpowiedniego miejsca. My, po latach możemy polemizować, kto dla kogo powinien był się zmienić, kto do kogo przystosować. Lennie dla świata? Świat do Lenniego Z jednej strony widzimy upośledzonego, poczciwego olbrzyma, który przywołuje na myśl bezrozumne dziecko. Z drugiej widzimy człowieka brutalnego, dorosłego mężczyznę, który nie potrafi zapanować nad odruchami i nie rozumie przyczyn ani skutków swoich działań. I chciałoby się zrzucić winę na George’a, ale nie potrafimy, bo „Myszy i ludzie” zostawiają nas z dylematem moralnym, który ciężko jednostronnie rozwiązać. I który zostaje w nas na bardzo długo.

    O.

    „Koszmary i fantazje. Listy i eseje” H.P. Lovecraft

    Bombla_Koszmary Fantazje

     

    „Zawsze będzie istniał pewien mały procent osób odczuwających palącą ciekawość w stosunku do nieznanej przestrzeni kosmosu oraz pragnienie uwolnienia się z więzienia tego, co znane i rzeczywiste, i ucieczki do zaklętych krain pełnych niewiarygodnych przygód oraz nieskończonych możliwości, jakie otwierają przed nami sny i sugerują pewne zjawiska, takie jak głębokie lasy, fantastyczne miejskie wieże oraz ogniste zachody słońca.”

    H.P. Lovecraft

    Howard Phillip Lovecraft, czyli tak dobrze wszystkim znany Samotnik z Providence. No właśnie. Tak dobrze znany, że prawie oswojony. Wiadomo, że Lovecraft był pisarzem odizolowanym, mizantropem, stroniącym od jakichkolwiek kontaktów z ludźmi, całkowicie pochłoniętym samym sobą. W końcu był przecież odludkiem, prawda? Ten przydomek tak do niego przyrósł, że nawet teraz, po latach, nawet po lekturze jego listów, wciąż trudno uwierzyć i przekonać się, że ten jeden z najwybitniejszych twórców literatury grozy wcale takim samotnikiem nie był i utożsamianie jego osoby z wyobcowaniem było zupełnie nietrafne. Co więcej, po lekturze zaledwie ułamka jego obszernej korespondencji, okazać się może, że H.P. Lovecraft, ten jeden z prekursorów weird fiction i twórca mitologii Cthulhu, paradoksalnie i pomimo swojej narastającej z wiekiem ksenofobii, był zarazem jednym z bardziej oddanych i towarzyskich przyjaciół oraz miłośnikiem korespondencji wśród pisarzy.

    „Koszmary i fantazje. Listy i eseje”, w tłumaczeniu Mateusza Kopacza, to doskonały i świetnie zredagowany wybór czterdziestu pięciu tekstów Lovecrafta, dopasowanych i ułożonych tematycznie w taki sposób, by czytelnik lepiej mógł uświadomić sobie ewolucję poglądów pisarza i jego twórczości. Większość swoich listów i esejów Lovecraft poświęcił przede wszystkim literaturze grozy, analizie dzieł swoich ulubionych autorów, czy komentowaniu świata wydawniczego i problemów, z jakimi musi stykać się młody pisarz. W zbiorze odnajdziemy zarówno zabawne anegdotki z życia codziennego, jak i poważne rozważania o tematyce literackiej. Już od pierwszego listu (Do Clarka Ashtona Smitha) pisarz jawi się jako człowiek nietuzinkowy, czerpiący radość ze swojej korespondencji. Mało tu Lovecrafta z legend. Nie przemawia przez jego teksty ani wyobcowanie, ani wrogość. Jest za to wielka ciekawość świata, pragnienie tworzenia opowieści, dzielenia się nimi z czytelnikami, jak również wielka pasja w kreowaniu światów wyobrażonych. I nutka ekscentrycznej, wyjątkowej osobowości, jaką ten pisarz z Providence niezaprzeczalnie posiadał.

    W gronie ulubionych korespondencyjnych przyjaciół H.P. Lovecrafta należy wyróżnić przede wszystkim tzw. grupy Kleicomolo i Gallomo. Do tej pierwszej poza samym HPL-em (cząstka „LO” w nazwie odpowiada właśnie jemu) należeli także Rheinhart Kleiner, Ira A. Cole i Maurice W. Mole. Do drugiej, poza Lovecraftem i również Mole’m, należał także Alfred Galpin. W cyklu ich korespondencji wymieniali swoje, zarówno polityczne, jak i filozoficzne przemyślenia, nie pozostawiając bez omówienia żadnych trudnych tematów. Lovecraft opisywał anegdotki z życia codziennego, często w zabawny i bardzo szczery sposób. Warto również wspomnieć jego pozytywne relacje z innymi, współczesnymi mu pisarzami gatunku weird fiction, z którymi dzielił się zarówno swoimi doświadczeniami i pomysłami oraz obszernie omawiał literackie teorie, czy specyfikę gatunku. Przybierał różne pseudonimy, w zależności od swojego korespondenta; bywał LO, Dziadkiem, Theobaldusem, HPL-em i wieloma innymi, często komicznymi postaciami.

    W zbiorze, poza wybranymi listami z obszernej korespondencji (w swoim życiu HPL napisał ponad 80 tysięcy listów!), znaleźć możemy również eseistyczne perełki Lovecrafta, jak na przykład Uwagi na temat pisania weird fiction, w których wyjaśnia główne cechy gatunku i daje wskazówki w oparciu o swoje własne doświadczenia; Koty i psy, czyli esej stworzony na potrzeby dyskusji dla Brooklyńskiego Klubu Niebieskiego Ołówka, w którym, w typowy dla siebie, przekonujący sposób, udowadnia wyższość kocich towarzyszy nad psimi; czy W Obronie Dagona, w którym broni swojego stanowiska, polemizując z romantycznymi, realistycznymi i fantastycznymi szkołami beletrystyki. Łakomy kąsek dla każdego miłośnika prozy Lovecrafta stanowić będzie zamieszczony w „Koszmarach i fantazjach” Notatnik z pomysłami, w którym znaleźć można uporządkowane i wyróżnione pomysły pisarza z ponad szesnastu lat jego pracy. Doskonale obrazuje on rozwój wyobraźni HPL-a oraz kierunki, w jakich dążyła jego twórczość w ciągu mijających lat.  Lovecraft należy do grona pisarzy, którzy nigdy nie zamykali się na odmienne poglądy, czy sposoby rozumowania, ale wręcz przeciwnie – otwierał się na nowe kierunki myślenia i przez całe życie dążył do polepszenia swojego warsztatu pisarskiego.

    Ta potrzeba samodoskonalenia zaskakuje podczas czytania kolejnych tekstów. Lovecraft daleki był od samo-zachwytów i pławienia się w narcystycznym samouwielbieniu. Jego skromność i wycofanie w tym względzie można nawet uznać za zbyt radykalne. W poszczególnych esejach (Uwagi na temat pisania weird fiction, Lord Dunsany i jego twórczość, Domy Poego i miejsca mu poświęcone), czy nawet w humorystycznej notce autobiograficznej Krótka autobiografia marnego pisarzyny, podziwiając kunszt innych pisarzy literatury grozy, na czele z wielbionym Algernonem Blackwoodem, Edgarem Allanem Poe i Lordem Dunsany, Lovecraft sam wyklucza siebie z rankingu, umniejszając swoje wyjątkowe umiejętności. Nie da się nie zauważyć, że był niezwykle oczytany, wnikliwy do bólu i nie bał się konfrontowania swoich poglądów z innymi pisarzami, szczególnie popularnymi i modnymi w tamtych czasach. Jednak istniała w nim jakaś wrodzona potrzeba samokrytyki, wyjątkowa jak na osobę o takiej inteligencji i zdolnościach. Niemniej, nie stronił od dawania rad twórcom mniej utalentowanym od siebie, potrzebującym pomocy korektora, czy wskazówek stylistycznych.

    „Koszmary i fantazje” z pewnością zaskoczą czytelnika przyzwyczajonego do postrzegania H.P. Lovecrafta przez pryzmat jego mrocznej twórczości i od lat krążących o samym pisarzu plotek. Każdy kolejny tekst obala stereotyp Samotnika z Providence i wprowadza nas w świat pisarza ambitnego, ciągle poszukującego i towarzyskiego na tyle, na ile pozwalały mu jego finanse, jak i jego pogłębiające się z wiekiem fobie. Książka ucieszy także wszystkich miłośników wyjątkowej twórczości HPL-a, oferując im głębsze zapoznanie się z jego pomysłami, szkicami i zarysami znanych opowiadań. W końcu Lovecraft był pisarzem niezwykłym, nietuzinkowym. Jednym z nielicznych twórców grozy, którzy przeszli do historii literatury klasycznej, a którego twórczość stanowi kamień milowy literatury amerykańskiej w ogóle. W „Koszmarach i fantazjach jest wszystko to, co potrzebne, aby chociaż po części poznać ten tajemniczy umysł, tak pełen fantazji, sprzeczności, wewnętrznych konfliktów i wielkiego geniuszu, o którym nie można zapomnieć, analizując kosmiczną mitologię Cthulhu. Dziadek O’Casey, Lewis Theobald, LO. Szalony Arab Abdul al-Hazred. Howard Phillips Lovecraft.

    O.

    * Za książkę dziękuję Oskarowi Grzelakowi z wydawnictwa Sine Qua Non.

    „Villette” Charlotte Brontë

    Bombla_Villette

     

    „Jeśli życie ma być walką, to moim przeznaczeniem było toczyć ją w pojedynkę.”

    W ciągu mijającego roku w Polsce ponownie nastała moda na twórczość sióstr Brontë. Co rusz mylone i znane dotychczas przede wszystkim z dwóch kultowych powieści romantycznych, czyli „Wichrowych Wzgórz” i „Jane Eyre”, wracają do łask i w końcu każda z nich staje się rozpoznawalna wśród naszych rodzimych czytelników. Pomogły w tym wydawnicze wznowienia, odświeżone tłumaczenia, a także książka autorstwa Eryka Ostrowskiego „Charlotte Brontë i jej siostry śpiące”, w której autor próbuje rozwikłać zagadki życiorysów trzech sióstr, z których każda przecież przeszła do historii literatury. Jednak wciąż nie do końca można być pewnym, kto tak naprawdę pisał wszystkie wydawane od lat powieści. Spekuluje się nawet, że to właśnie Charlotte była autorką wszystkich napisanych dzieł. Te kontrowersje dodają pikanterii nowym wydaniom, a z pewnością zachęcają do czytania powieści, tym bardziej, że większość z nich podobno oparta jest na prawdziwych przeżyciach trójki tych wyjątkowych kobiet.

    Nie inaczej jest z ostatnią w dorobku powieścią i arcydziełem życia Charlotte Brontë, zatytułowanym „Villette”. Przygodę z ostatnią pisaną przez siebie historią rozpoczęła w styczniu 1850 roku, rok po śmierci wszystkich swoich najbliższych chorych na gruźlicę, czyli obydwu sióstr, Emily i Anne oraz brata Patricka. Przebywając w Londynie, pogrążona w żałobie pisarka poznaje George’a Smitha – młodego, angielskiego biznesmena i wydawcę jej książek. To rodzące się do niego uczucie zainspiruje jej wyobraźnię i stanie się główną osią fabuły „Villette”. Wydawać by się mogło, że będzie to kolejny romans, prosta historia miłości, jednak będąc w filozoficznym i podniosłym nastroju, Charlotte Brontë tworzy coś, co w pełni docenione zostanie dopiero w następnym stuleciu. Mianowicie – pierwszą w światowej literaturze powieść posługującą się monologiem wewnętrznym bohaterki, czyli strumieniem świadomości. Tym samym, jest to jedna z pierwszych powieści psychologicznych, gdzie przede wszystkim skupiamy się na odczuciach postaci i jej spojrzeniu na dziejące się wokół wydarzenia.

    Bohaterką „Villette” jest Lucy Snowe, którą poznajemy w czternastym roku jej życia. Tymczasowo przebywa w domu swojej matki chrzestnej, jedynej żyjącej krewnej. Lucy, to z zewnątrz bardzo cicha, spokojna dziewczyna, po której nigdy nie widać trapiących ją wewnętrznych dramatów. Według wszystkich znajomych rodziny Lucy jest stonowana, doskonale opanowana i świadoma swoich umiejętności. Już w pierwszych rozdziałach czytelnik przekonuje się, że pozory mogą mylić, a młoda, „nieciekawa” dziewczyna prowadzi bardzo bogate życie wewnętrzne i jest jedną z najbardziej spostrzegawczych bohaterek powieści. Swoją postawą Lucy wzbudza zaufanie, jest ogólnie lubiana i doceniana za dyskrecję. Wokół niej rozbrzmiewa życie, a ona jak na razie przepływa przez nie, nie pozwalając sobie na porywy serca.

    Lata mijają, a Lucy przymuszona ciężką sytuacją materialną, dzięki swojemu zacięciu i wewnętrznej sile, podejmuje pracę guwernantki i nauczycielki angielskiego w szkole dla dziewcząt w tytułowym Villette. Ma dwadzieścia trzy lata, żadnego majątku, a wszystko co posiada, zdobyła dzięki swojej ciężkiej pracy i poświęceniu dla innych. Lucy rzadko myśli o swoich potrzebach, jej własne pragnienia nie mają dla niej wyjątkowej wartości. Wszystko zmienia się, gdy w szkole poznaje młodego, przystojnego doktora Johna. Mężczyzna rozbudza w niej uczucia, których do tej pory nigdy nie znała. Znajomość przeradza się w głęboką przyjaźń, wracają wspomnienia, powracają znajome twarze i życie Lucy wreszcie nabiera kolorów. Wszystkie wydarzenia śledzimy z perspektywy młodej kobiety i to właśnie jej spojrzenie staje się dla nas zasadniczym punktem odniesienia.

    Podróż w głąb kobiecej psychiki jest głównym założeniem „Villette”. Zanurzamy się w świat Lucy Snowe i zdajemy sobie sprawę, jak smutną i samotną osobą jest narratorka. Jak mało kto, świadoma jest swojej pozycji społecznej i nietypowej sytuacji, w jakiej się znalazła. To właśnie ta świadomość prowadzi bohaterkę ku depresji i powolnemu wycofywaniu się ze świata, na którym jej zależy. Lucy, często na własne życzenie, odsuwa się od tych osób, do których paradoksalnie bardzo chciałaby się zbliżyć. Mówi otwarcie o tej samotności, przyznaje się do niej i skłonności ku niej, a potem popada w mistyczne humory. Miejscami bywa w tym bardzo romantyczna i wzniosła, a czasami naraża siebie na niebezpieczeństwo i martwi swoich bliskich.

    Charlotte Brontë w „Villette” zabiera nas w podróż do wnętrza kobiecej duszy, do samego jej sedna, a my niestety nie powracamy z tej przygody szczęśliwi. W opowieści Lucy, poczucie szczęścia i zadowolenia występują wyłącznie jako chwilowe przebłyski wyłaniające się z  mroków jej  depresyjnej duszy. Życie nie oszczędza dziewczyny i często w konfrontacji z jej  prawdziwą naturą, rzuca jej kłody pod nogi. Co więcej, gdy wizja spełnienia jawi się już na horyzoncie, nagle umiera i znika, pozostawiając naszą bohaterkę złamaną i jeszcze bardziej przekonaną o swoim samotnym przeznaczeniu. „Villette” zdecydowanie nie można pominąć, gdy mowa o twórczości Charlotte Brontë. Powieść staje się jedną z kluczowych pozycji i jedną z najnowocześniejszych, jakie wyszły spod pióra autorki. Wychodzi nią naprzeciw nadchodzącej epoce zagubionych dusz, z Virginią Woolf na czele, poszukujących swojej wartości i potwierdzenia w świecie, w którym o to naprawdę trudno.

    O.

    *Recenzja napisana dla portalu Gildia.pl, która ukazała się 4 stycznia, a którą można przeczytać także TUTAJ.

    „Wiedźmin: Ostatnie życzenie” Andrzej Sapkowski

    Bombla_Wiedźmin01

     

    „Bo my ludzie byliśmy tu intruzami. Tą ziemią władały smoki, mantikory, gryfy i amfisbeny, wampiry, wilkołaki i strzygi, kikimory, chimery i latawce. I trzeba było im tę ziemię odbierać po kawałku, każdą dolinę, każdą przełęcz, każdy bór i każdą polanę. I udało nam się to nie bez nieocenionej pomocy wiedźminów. Ale te czasy minęły, Geralt, minęły bezpowrotnie.”

    „Ostatnie życzenie” Andrzej Sapkowski

    Nadszedł czas, by zacytować pierwsze słowa z magicznej gry Fable2, którymi rozpoczynałam rozgrywkę, a które pamiętam do dziś: „And so our story begins…”. Początek przygody i zarazem początek opowieści idealnie odnosi się do tego, czym chcę się z Wami dzisiaj podzielić – po latach mijania się i zwlekania, na mojej bukowej, czytelniczej drodze w końcu stanął… Wiedźmin! Nie jestem dokładnie pewna dlaczego tak długo zajęło mi zapoznanie się, z pierwszym tomem serii Andrzeja Sapkowskiego, ale najwidoczniej były ku temu jakieś bardzo ważkie powody. Wiedźmin zawitał na moich półkach i już wiem, że jeszcze dużo czasu spędzę zaczytując się w jego przygodach.

    Zbiór opowiadań „Ostatnie życzenie” to jednocześnie wstęp i pierwszy tom serii, który poprzedza sagę i powoli wprowadza w świat Geralta z Rivii. To wojownik-hybryda stworzony w Wiedźmińskim Siedliszczu Kaer Morhen, gdzie od dziecka był szkolony i przystosowywany do walki. Dzięki odpowiednim eksperymentom i eliksirom, poddawany mutacjom i wielu próbom, Geralt jako jeden z nielicznych, a zarazem najlepszych rusza w świat. Jest inny. Wyjątkowy. Zawieszony między tym co ludzkie i magiczne, niespokojnie przewalające się na okrągło po zmieniającym się świecie.  Zyskał nadludzkie zdolności – jest silniejszy, szybszy i zwinniejszy. Ma lepszy wzrok, słuch i refleks. Jego celem jest pilnowanie zachowania biologicznej równowagi, czyli polowanie i zabijanie potworów, które zagrażają bądź niepokoją napotkane po drodze siedliska.

    Wiedźmińskie życie wydaje się być dokładnie zaprogramowanym. Doskonałym i doprecyzowanym. Geralt ma wędrować, śledzić i zabijać, w zamian otrzymując odpowiednią zapłatę. Nie mieszać się w sprawy ludzi, ich konflikty i niesnaski. Bo nie takie jest jego powołanie. Tyle tylko, że ludzie sami stają wiedźminowi na drodze. Jedni są dobrzy i gościnni, inni, uprzedzeni do jego „gatunku”, próbują wykorzystać jego niezwykłe zdolności. Jeszcze inni – zupełnie obojętni. Geralt nie jest młody, więc widział i przeżył już swoje, a obserwacja otaczającej go rzeczywistości przyniosła jedynie smutne wnioski, prowadzące do jeszcze smutniejszych rozważań. Kończy się czas wiedźminów. Kończy się czas elfów. Kończy się czas potworów i czarów. Nadchodzi epoka ludzi – straszna i okrutna w swojej potrzebie zniszczenia.

    W nowym, nadchodzącym świecie nie będzie miejsca na magię, legendy i pradawne mitologie. Nie będzie nawet miejsca dla bohaterów. Wszystkie stwory będą musiały zniknąć prędzej czy później, bo panowanie człowieka to wieczny rozwój, poprzez zabijanie i postępującą dewastację. Geralt zdaje sobie z tego sprawę, dostosowuje się do nowych realiów, ale wie, że to właśnie on jest niejako narzędziem tego zniszczenia. Odpowiedzią na nieznane i tajemnicze. Jedyną siłą, która może i która potrafi ujarzmić tajemne moce wciąż kryjące się wokół. Kieruje się swoimi zasadami, jest nieufny i wycofany. Przez lata wyrobił sobie niewielu, ale za to szczerych i oddanych mu przyjaciół. Są lojalni wobec niego i zdolni do wielkich poświęceń. On odpłaca im tym samym, bo bardzo dobrze wie, że niełatwo wśród zagubionych ludzi znaleźć tych najlepszych, którzy dla wiedźmina będą gotowi oddać to co najcenniejsze, nawet swoje życie.

    A wiadomo, że wiedźmiński fach nie jest łatwym kawałkiem chleba. Wyzwalanie zamienionych w strzygi księżniczek, które nocami zamieniają się w żarłoczne potwory („Wiedźmin”), przypadkowe spotkania z krwiożerczymi rusałkami („Ziarno prawdy”), czy ratowanie wiosek przed żartami sylvanów („Kraniec świata”), to tylko nieliczne, ale jakże typowe dla Geralta przygody. Do tego niechęć mieszkańców ludzkich osiedli również nie ułatwia mu codziennej pracy. Wiedźmin, nieważne jak bliski i pomocny, nigdy nie zostanie zaakceptowany przez prostych, pogrążonych w tępych zabobonach ludzi.  W ich oczach ma taką samą wartość, jak te bazyliszki, czy upiory, na które od lat poluje. Najchętniej pozbyliby się go i tylko nabożny strach przed jego siłą i mieczami chroni Geralta przed ostatecznym wykluczeniem.

    W „Ostatnim życzeniu” Sapkowski zarysował świat balansujący na krawędzi, tuż przed wielkimi zmianami. Jest to świat zagubiony i zniszczony, który trwa w wiecznym konflikcie zarówno sam ze sobą, jak ze wszystkim co inne, tajemnicze, niewytłumaczalne. Geralt stoi gdzieś na przecięciu świata ludzi i magii. Brnie naprzód, godzi się z tym co nieuchronne, bo  zdaje sobie sprawę ze zmienności kolei losu. Z jednej strony, gdy nastąpią zmiany, sam odszedłby tam, gdzie wszystkie relikty dawnego świata, a z drugiej jednak, odczuwa w sobie pewne pierwiastki, które na zawsze połączyły go ludźmi – miłość i przyjaźń. Tak bliskie, a zarazem tak obce. Więc Wiedźmin trwa, a jego opowieść dopiero się rozpoczyna.

    „Ludzie (…) lubią wymyślać potwory i potworności. Sami sobie wydają się wtedy mniej potworni. Gdy piją na umór, oszukują, kradną, leją żonę lejcami, morzą głodem babkę staruszkę, tłuką siekierą schwytanego w paści lisa lub szpikują strzałami ostatniego pozostałego na świecie jednorożca, lubią myśleć, że jednak potworniejsza od nich jest Mora wchodząca do chat o brzasku. Wtedy jakoś lżej im się robi na sercu. I łatwiej im żyć.”

    O.

    „Kostka” Iza Korsaj

    Bombla_Kostka

     

    “Odkąd pamiętam, odcinałem się od uczuć wybitnie grubą kreską. Nie, nie zostałem w życiu specjalnie źle doświadczony. Nie miałem dysfunkcyjnych rodziców. Nie dorastałem w paskudnej dzielnicy. Nie doświadczyłem przemocy, molestowania ani biedy. Nie tkwi we mnie żaden pierwotny czynnik, żaden zaprzeszły wyzwalacz. Po prostu taki jestem, od zawsze. Jest mi dobrze z niedającą się zmanipulować, odporną i tylko własną wolą.”

    „Kostka” Iza Korsaj

    Psychopatyczne, zaburzone umysły fascynują twórców, czytelników i widzów od lat. Postacie bez serca, bez emocji. Bohaterowie twardzi, o stalowych nerwach i pozbawieni jakichkolwiek skrupułów w niszczeniu drugiego człowieka. W kulturze popularnej psychopatów było wielu, a do kanonu najpopularniejszych w historii literatury światowej przeszli m.in. młodociany, zdziczały Alex z „Mechanicznej Pomarańczy” Anthony’ego Burgessa, pogrążony w miłości do przemocy i krwi Patrick Bateman z „American Psycho” Breta Eastona Ellisa, najwierniejsza czytelniczka Annie Wilkes z „Misery” Stephena Kinga, a na ich czele stoi niezachwiany król -żarłoczny, kanibalistyczny Hannibal Lecter. Teraz, dzięki najnowszej, debiutanckiej powieści Izy Korsaj zatytułowanej „Kostka”, polscy czytelnicy zyskali nareszcie następcę tych największych psychopatycznych postaci. Bohatera zasługującego, by być wymienianym jednym tchem z tymi najgorszymi z najgorszych, doktora Marvina Crossa.

    Ten perfekcyjnie skonstruowany, ostry i precyzyjny, jak chirurgiczny skalpel thriller psychologiczny rozpoczyna się polowaniem. Polowaniem nietypowym, bo zwierzyną łowną jest w nim człowiek, a dokładnie niejaki Jerry. Mężczyzna biegnie bez tchu po śnieżnym, leśnym poszyciu, uciekając ile sił w nogach przed nieznanymi sprawcami. Nie domyśla się, że wpędzenie go w ciemny, zimowy las było jedynie preludium do szykującego się dla niego koszmaru, bo nieświadomy niczego Jerry nie zdaje sobie sprawy, że prawdziwym drapieżnikiem jest ktoś, kto czeka spokojnie w środku leśnej głuszy, a z początku wyda się mu najlepszym wybawcą. Doktor Marvin Cross, który zaczaił się, wyczekał i zaplanował atak na zagubioną życiowo ofiarę, jaką jest Jerry. Plan jest prosty – Naprawa umysłu, najnowszy projekt terapii opracowany przez doktora, dla którego drugi człowiek to wyłącznie narzędzie do stworzenia istoty doskonalszej.

    To właśnie doktor Marvin jest głównym bohaterem „Kostki”. Ten chirurg o specjalizacji transplantologicznej jest jednym z najlepszych w swoim fachu. Jest tak popularny, że założył nawet swoją własną klinikę, w której, za odpowiednią cenę, funduje wymiany chorych organów. Robi to niemal od ręki, poza niekończącą się kolejką w klinikach publicznych. Cross nazywa samego siebie inżynierem Naprawy, bowiem naprawia ludzkie ciała, usprawnia je i przedłuża ich egzystencję. Nieważne, że ceną może być życie, godność, czy niewinność innych. Marvin Cross to rasowy psychopata, który ma tylko jedną pasję i tej pasji od najmłodszych lat poświęca swój czas. Gdzieś w przeszłości widzimy jego żonę, nawet syna, a w teraźniejszości bliskich współpracowników, którzy nie zdają sobie sprawy, co kryje przystojne, hipnotyzujące oblicze tego wyjątkowego lekarza.

    Wydawać by się mogło, że próbując przeniknąć osobowość Marvina, czytelnik natrafi na surrealistyczny, zdeformowany i niemożliwy do pojęcia obraz jego wewnętrznej rzeczywistości, skrywany za surową maską okrucieństwa. Dzięki temu łatwiej byłoby zrozumieć jego motywacje, czy odchylenia. Stworzyłoby to empatyczną więź, a psychopata zyskałby lepszą, bardziej ludzką twarz. W zamian, paradoksalnie, wnikając w psychikę doktora natrafiamy na… sterylną przestrzeń. Nawet to miejsce, podobnie jak jego właściciel, jest dokładnie zaplanowane i poukładane; doprecyzowane i dopięte na ostatni guzik. Nie plączą się tu żadne zagubione myśli, żadne szczelnie skrywane wyrzuty sumienia, czy bolesne wspomnienia z przeszłości. Umysłu Marvina nie przenikają chore wizje, ani maniakalne sny – jest cicho i bardzo spokojnie. Każda myśl jest skatalogowana w jego prywatnej Bibliotece Umysłu, czyli archiwum, w którym nic nie może umknąć, a każdy człowiek napotkany na jego życiowej drodze posiada tam swoją teczkę i folder.

    Doktor Marvin Cross jest po prostu z gruntu zły. Nie przeżył nigdy żadnej traumy. Nie pochodzi z patologicznej rodziny. Nikt się nad nim nie znęcał, nikt go nie molestował. Jest inny. Intelektualnie zniekształcony, ale jednocześnie swoiście bardziej przejrzysty, bo nie posiada konkretnych emocji, czy rozbudowanej siatki uczuć. W jego zachowaniu każdy ruch jest precyzyjny, specjalnie wyreżyserowany. Każda czynność zaplanowana. Nie ma w nim nic przypadkowego.  Do tego jest mistrzem samodoskonalenia. Narzuca sobie dyscyplinę i podporządkowuje się swojej wewnętrznej programowej prostocie. Marvin jest po prostu psychopatą z krwi i kości, który nie potrzebuje dodatkowego wyjaśnienia, by być dokładnie tym, kim jest. Doskonale skonstruowany. Idealnie apatyczny. Wierny sobie i swoim przekonaniom. Wyjątkowo idealistyczny. Ma swoje pasje, ma swój cel, a tym celem jest stworzenie lepszego człowieka.

    Koncepcję człowieka-idealnego, nadczłowieka, który wykroczy poza to, co tak zwyczajne i ludzkie, czyli po prostu słabe, od wieków próbowali wykreować filozofowie i myśliciele. Był literacki Człowiek Integralny Markiza de Sade, był artystyczny Nadczłowiek w teatrze okrucieństwa Antonina Artaud i wreszcie filozoficzny, tak często komentowany Übermensch Fryderyka Nietzschego. O ile wizje snute przez wszystkich bohaterów pogrążonych w marzeniach o lepszej istocie ludzkiej były wyłącznie mrzonkami, nierealnymi filozoficznymi konceptami o górnolotnych zamysłach, to już wizja Marvina Crossa jest jak najbardziej realna. Dosłownie na wyciągnięcie ręki. Wystarczy posiadać odpowiednie warunki, konkretny zasób wiedzy i umiejętności, by zabrać się za budowę człowieka od nowa, za wielką Naprawę. W Marvinie jest ten sam pierwiastek, który można odnaleźć także w postaci Viktora Frankensteina z powieści Mary Shelley – obsesja i wizja, ale w tej najmroczniejszej wersji, pozbawiona słabości, czy moralnego kręgosłupa. Pozbawiona strachu i wszelkich skrupułów. Marvin jest bogiem, jest twórcą, a jego ostatecznym dziełem pewnego dnia, będzie nowy wspaniały człowiek. Na razie pozostaje on w fazie eksperymentów, ale porażki nie są wcale w jego oczach porażkami, a tylko kolejnym krokiem naprzód.

    Izie Korsaj udało się w „Kostce” stworzyć postać, której od lat brakowało zarówno w naszej rodzimej literaturze, jak i literaturze światowej. Stworzyła psychopatę modelowego, wykorzystując zapomniany już koncept wcielonego zła, w którym ludzki element istnieje wyłącznie jako kamuflaż.  Ta maska nie chroni Marvina przed rzeczywistością, ale otaczających go ludzi przed nim samym. On jest Innym, w bardzo dosłownym sensie. Jak w twórczości H.P. Lovecrafta nieprzenikniony obraz ostatecznego okrucieństwa i zła doprowadza bohaterów do szaleństwa, tak też prawdziwy, niedozowany kontakt z doktorem kończy się psychicznym załamaniem – śmiercią umysłu, bo nikt normalny nie jest w stanie znieść tak dużej dozy całkowitej apatii i odhumanizowania. Dla ofiar, za maską twarzy Marvina kryje się ciemność, wielkie nieznane. I sama tego świadomość jest już gorsza od śmierci.

    O.

    *Dziękuję Izie Korsaj za podarowanie mi „poranionego Marvina”, który odnalazł nowy dom, a już w najbliższych dniach rusza na czytelnicze tournée 😀