„Most of us are never seen, not clearly, and when we are we likely jump and run. Because being seen can be followed by the crack of a shot or the twang of an arrow.”
Czy znacie to uczucie, gdy w waszym wyjątkowym, zorganizowanym życiu coś zaczyna szwankować i rozpadać się, ale zupełnie poza waszą kontrolą? Gdy stajecie się biernymi obserwatorami zniszczenia czegoś co budowaliście przez tyle lat, mozolnie i z poświęceniem wszystkich swoich możliwych sił? Gdy wali się wasze życie i nic nie potraficie z tym zrobić? Gdy ktoś rani kogoś bliskiego, zupełnie niespodziewanie, całkowicie przypadkowo, a wam nie pozostaje nic innego jak patrzeć na ich cierpienie i czekać na lepsze chwile? Ci, których spotyka takie smutne przeznaczenie dzielą się zazwyczaj na dwie, nierówne grupy. Jedni zwieszają głowę i godzą się ze swoim losem. Są gotowi nadstawić drugi policzek i niczym biblijny Hiob czekać na kolejny cios. Natomiast drudzy, ta mniejsza grupa, to tacy, dla których już nawet ta jedna tragedia, jeden moment zawahania równowagi to zbyt wiele. To ci, którzy mają w sobie brutalną siłę i wiarę w możliwość odbicia przeznaczenia. Każde kolejne załamanie prowadzi do momentu ostatecznego przejścia – przekroczenia punktu, z którego już nie będzie powrotu. Wybór ścieżki stanie się ostateczny, a przyszłość na ścieżce zemsty mocno niepewna.
W swojej najnowszej powieści „The Painter” (dosł. „malarz”) Peter Heller snuje historię człowieka, który wybrał drugą, trudniejszą drogę. Mroczniejszą i nie do końca określoną. Poprzednia, debiutancka powieść tego niezwykłego amerykańskiego publicysty, zapalonego wędkarza, kajakarza i survivalowca, zatytułowana „Gwiazdozbiór psa”, w zeszłym roku po prostu zbiła mnie z nóg (klik! klik!). Wzruszała raz po raz, drażniła najczulsze struny i prowokowała do rozmyślań. Wszystko z męskiej surowej perspektywy człowieka, który współistnieje w zgodzie z przyrodą i swoją pierwotną częścią osobowości. W przypadku „The Painter” jest dokładnie tak samo. Powieść chwyta za serce, wzburza, podbija stawki i nie pozwala zaczerpnąć tchu. Zaskakuje niejednoznacznością, zmusza do rozmyślań i rozważań na temat ludzkiej kondycji, dychotomii dobra i zła, a także konieczności zemsty. To opowieść o zbrodni, wyrzutach sumienia i konieczności podejmowania trudnych decyzji w rzeczywistości, w której przestają obowiązywać pewne ustalone zasady, a granica pomiędzy tym do dobre i złe często rozmazuje się.
Bohaterem „The Painter” jest Jim Stegner – dzisiaj ustabilizowany, rozchwytywany malarz-ekspresjonista. Prawdziwy, lekko ekscentryczny artysta po czterdziestce, który przed światem ukrywa się w górskim domku w Kolorado, tworząc swoje niezwykłe obrazy i relaksując się poprzez wędkowanie w pobliskich strumieniach i rzeczkach. Próbuje prowadzić spokojną egzystencję, nikomu nie wadząc, z dala od innych ludzi, bez możliwości sprowokowania przemocy, czy niepotrzebnego cierpienia. Ale życie Jima kiedyś nie wyglądało tak pozornie błogo. Jim od lat zmaga się ze stratą. Wielkim bólem i żałobą, z której nie potrafi się wydostać. Kiedyś Jim miał żonę i śliczną córkę, która była dla niego całym światem. Urocza dziewczynka, która po ojcu odziedziczyła zamiłowanie do wędkowania, wspinania się po górach, leśnych wędrówek, a także wielką miłość do otaczającej ją przyrody. Ojciec i córka przeżyli ze sobą mnóstwo najszczęśliwszych w ich życiu chwil. Ale jak to bywa z dzieciakami, gdy zaczynają dorastać, córka Jima wpadła w kłopoty. Po tacie miała wybuchowy temperament i lubiła ryzyko. Miała słabość do rozrabiaków. Jeden z nich, jej pierwsza wielka miłość, wciągnął dziewczynę w narkotyki. I pewnego dnia wydarzyła się tragedia – córka Jima ginie dźgnięta nożem na parkingu, kupując kolejną działkę.
Śmierć córki złamała Jima, zniszczyła jego małżeństwo i wywołała falę niepohamowanych brutalnych emocji, które ten próbował uciszać najpierw alkoholem, a potem malowaniem. Jego świat zachwiał sie w posadach, runęły marzenia i plany, ale udało mu się jako tako ustatkować. Poprzez swoje niezwykłe obrazy kontrolował siebie. Przelewał na płótna to co miał w sobie najlepszego. Tylko czasami domyślał się, że drzemie w nim coś, co dawno dawno temu uśpił na chwilę. Bo widzicie, lata wcześniej Jim próbował zastrzelić człowieka. Z premedytacją. Dodam tylko, że człowiek ten był gwałcicielem, któremu udało się cudem uniknąć kary więzienia. Jim odsiedział swoje, naprawił swoje życie najlepiej jak potrafił i wyprowadził je na prostą. W tym pełnym przemocy akcie oddawał sprawiedliwość za wszystkie skrzywdzone dziewczynki. Ale pewnego dnia Jim po raz kolejny zostaje wystawiony na próbę – jest świadkiem okrutnego znęcania się nad małym koniem. Młodziutką klacz katuje znany miejscowy myśliwy, człowiek, który w małej społeczności wzbudza respekt i strach. Ale Jim nie pozostaje obojętny.
Peter Heller po raz kolejny zbudował niezwykle poruszającą scenę (jedną z bardzo wielu), w której czytelnik wraz z bohaterem staje przed niezwykle trudnym moralnie wyborem. To co wydarzy się w chwilę później naznaczy przeznaczenie Jima już na zawsze. To będzie ten ostateczny punkt, z którego nie będzie już nigdy powrotu. Jim traci coś i rozbudza w sobie instynkt, który drzemał w nim od lat. Obserwujemy z niemym okrzykiem na twarzy jak świat Malarza rozpada się i odbudowuje po chwili, raz za razem, inaczej, jak w kalejdoskopie. Bohater „The Painter” musi odzyskać siebie i jednocześnie poznać siebie na nowo. Brutalna natura człowieka, nieujarzmiona strona jego charakteru, zrodzona ze spokoju przemoc – z jednej strony nie można mu nie dopingować, ale z drugiej łatwo się domyślić do czego taka nagła wolność prowadzi. Realizm każdej kolejnej sceny nie pozwala nam zapomnieć, jak bardzo życiowym bohaterem jest Jim Stegner. Jak bardzo realne są jego cierpienie, ból i wschodząca wściekłość. Jak bardzo pragnie odzyskać to, co tak bezpowrotnie utracił. Jim zmienia się, przekształca, jego malarski styl dojrzewa wraz z nim. Sielankowe życie nabiera mroczniejszych barw, tak jak jego obrazy. A jednak coś także w tej ciemności się rodzi i wcale nie musi być to rzecz jednoznacznie zła.
„The Painter” trzyma w napięciu, torturuje czytelnika trudnością dokonania wyboru, jednocześnie wciąga w swój nostalgiczny, piękny świat harmonijnej przyrody, gdzie wszystko czemuś służy, każdy element idealnie pasuje do układanki. To proza wyzuta z „ochów” i „achów”, czysta i pierwotna, sięgająca sedna, wzruszająca swoją prostotą. Ta opowieść miejscami pachnie lasem, palonym drewnem i żywicą, a czasami poranną rosą, górskimi potokami i czymś ulotnym, dzikim, kryjącym się wśród drzew. Czymś czego do końca nie można nazwać, co niesie za sobą metaliczny zapach krwi, piżma i strachu. Peter Heller oczarował mnie i zahipnotyzował głębią, cierpieniem, ale także miłością i wspomnieniem szczęścia. Szczęścia, które można odbudować na nowo, od podstaw, gdy tylko stawi się czoła swoim emocjom i przestanie się uciekać.
O.