„He’d already discovered several dozen unindexed thallophytesbodied fungus. Zoned polyphores, clitopili, tricholomas, rough-stemmed paneoli. The grid-by-grid burning of the forests was making passage to areas virtually unexplored. The collection teams were all going nuts – new insects, new reptiles, new birds, new plants. Everywhere. And lots of new fungi.”
Nie wiem jak to wyglądało u Was, ale odkąd pamiętam fascynowały mnie tematy przyrodnicze. Od dzieciństwa wgapiałam się w ekran, chłonąc każde słowo sir Davida Attenborough, który w „Na ścieżkach życia” krył się w krzakach, czy za skałami i przybliżał świat natury, do którego nie miałam dostępu. Mikro i makrokosmosy, w których kryły się miriady nieodgadnionych tajemnic. Sekretów do tej pory niezbadanych jeszcze przez ludzkie oko. Czułam, że tak naprawdę wszystko może wciąż ukrywać się przed ludzkim okiem – nowe gatunki, niepoznane brakujące ogniwa, a może nawet dinozaury gdzieś tam, w tropikalnym lesie? Ta potrzeba zbadania najbardziej intrygujących tajemnic natury zwróciła się w stronę miłości do wszystkiego co pochodzi z oceanicznych głębin, do marzeń o Cthulhu i innych cudach podwodnego świata.
Z drugiej zaś strony, od zawsze widziałam siebie na wyprawie w głąb Amazonii, by niczym jakiś Indiana Jones historii naturalnej i biologii, odkrywać dziewicze tereny, przedzierać się przez dżunglę, znajdując odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Niefortunnym byłoby jednak odkryć coś, co wcale nie powinno było być nigdy odkryte. Powiedzmy, że na przykład byłby to wyjątkowo drapieżny, zaraźliwy i żarłoczny gatunek pewnego grzyba… Tak jak to przytrafiło się bohaterowi doskonałego opowiadania Edwarda Lee i Jacka Ketchuma zatytułowanego „Love Letters from the Rain Forest”.
Howard Moley jest specjalistą od grzybów. Wybitny w swojej dziedzinie, prawdziwy pasjonat, a w dodatku tak się złożyło, że udało mu się zdobyć stypendium i ruszyć wraz z pokaźną uniwersytecką drużyną badaczy w głąb amazońskiej dżungli. Na kampusie, w Stanach, zostawił swoją „dziewczynę”, niejaką Clarę Holmes, która według wszystkich i jej samej sądzi, że Howardowi jak tej przysłowiowej ślepej kurze trafiło się ziarno. Howard, nudziarz i obsesyjny nerd, naprawdę się w niej zakochał, a Clara, korzystając z wolności, chodzi do łóżka z kim popadnie, nie odpisując na kolejne listy Howarda. A Howard ma o czym opowiadać – otóż, pewnego dnia, podczas spaceru po dżungli odkrył truchło oposa, a na nim wyjątkowy, piękny i unikatowy nieznany gatunek czerwonego grzyba. Grzyb okazuje się być wyjątkowo agresywny, szybko się rozprzestrzenia, a kolejni członkowie ekipy Howarda umierają w męczarniach. Natomiast Clara ma dość Howarda i postanawia raz na zawsze zakończyć ten „związek”, wysyłając mu swój ostatni i jedyny list, na który wkrótce doczeka się odpowiedzi, już po jego śmierci.
Edward Lee i Jack Ketchum połączyli pisarskie siły, tworząc opowiadanie doskonale łączące seksualny mrok znany z historii Lee wraz z tajemnicą i zemstą znaną z książek Ketchuma. A wokół tego wszystkiego sekret amazońskiej dżungli – nie da się przejść obok tej historii obojętnie. Zarówno Lee, jak i Ketchum to mistrzowie grozy, w której tak naprawdę główną rolę odgrywa człowiek. Człowiek jako potwór, człowiek jako nieszczęście dla drugiego człowieka. I tutaj jest podobnie, chociaż dodatkowym elementem, podkreślającym Inność pozostaje wciąż nieznany gatunek grzyba odkryty przez Howarda. I zemsta, której ten grzyb się posłuży, w czym ja widzę akurat zemstę podwójną, bo skierowaną tak w kierunku Clary, jak i tych, którzy zdecydowali się spenetrować dolinę Amazonki, nieodwracalnie ją niszcząc. I kolejny raz, na kilku stronach otrzymujemy prosty, mroczny i smutny komunikat dla gatunku ludzkiego.
Dzisiaj nie zmrużę oka, bo rozmyślam o tajemnicach, jakie wciąż skrywa natura.
O.
*Opowiadanie pochodzi z tomu „Sleep Disorder” autorstwa Edwarda Lee i Jacka Ketchuma – duet doskonały 🙂