Site icon Wielki Buk

„Arena Szczurów” Marek Krajewski – recenzja

Bombla_ArenaSzczurów

Najtrudniej żegna się ukochanego bohatera. Tego prawdziwego, z którym czytelnik spędził całe lata, śledząc każdy jego ruch, towarzysząc mu przy kolejnych przygodach, perypetiach, czy śledztwach. Taki, którego zmagania z codziennością były niczym stała na literackiej mapie lektur i książkowych zdobyczy obowiązkowych. Takie pożegnanie, niby już wyczekiwane, niby zapowiedziane, jest jednak napiętnowane smutkiem i nostalgią. Wspomina się dawne dzieje, zamyka niedopowiedziane rozdziały, rozplątuje nierozwiązane tajemnice – na nowo wychodzą sekrety, przeszłość ta piękna i jasna, ale ta dramatyczna i mroczna także. Bohater musi wrócić do przeszłości, pogodzić się z życiem, zakończyć coś i być może rozpocząć nowy etap od nowa. Tylko już z dala od czytelników, z dala od oczu ciekawskich, przynajmniej na jakiś czas.

Takie pożegnanie w wielkim, niemniej krwawym i brutalnym stylu zaserwował swoim czytelnikom i wiernym fanom Marek Krajewski, żegnając (według plotek i zapowiedzi) komisarza Edwarda Popielskiego w najnowszym, siódmym i być może ostatnim tomie kryminalnego cyklu zatytułowanym „Arena Szczurów”. Nie jest to pożegnanie pośród zwycięskich fanfar, nie ma tu łez rozpaczy, czy histerycznych uniesień, natomiast jest męskie zmierzenie się z własnymi słabościami oparte o nie lada dylemat moralno-filozoficzny: Czy można dla ocalenia własnego życia zabić niewinnych ludzi? To pytanie to demon Popielskiego, z którym po latach, już współcześnie, musi zmierzyć się jego syn i swoją odpowiedzią albo przekląć, albo wyzwolić duszę ojca.

„Tylko nieliczni w naszym mieście nie wierzyli w niemiecką klątwę. Do nich należał przyjaciel męża, nauczyciel łaciny i matematyki w darłowskim liceum, profesor Antoni Hrebecki. Tak naprawdę był on świetnie wykształconym przedwojennym lwowskim policjantem (z doktoratem!) i nazywał się Edward Popielski. Zgodnie z nawykami swej poprzedniej profesji i za podszeptem swej dociekliwej natury rozpoczął energiczne śledztwo w sprawie trupojada. Ale zanim to uczynił, stał się w naszym mieście sławny z zupełnie innego powodu.”

W 1948 roku, w powojennym Darłowie, były już lwowski komisarz Edward Popielski ukrywa się incognito jako Antoni Hrebecki. Odgrywa rolę łacinnika i matematyka w liceum, szanowanego profesora i próbuje wieść w miarę normalne życie. Nadmorskie miasteczko pod władzą Urzędu Bezpieczeństwa i Armii Czerwonej nie jest być może idealną kryjówką, niemniej ma swój urok dla człowieka, który przechodzi na emeryturę. Przynajmniej tak mu się wydaje do czasu, gdy Darłowo nawiedza seria bestialskich, okrutnych morderstw i gwałtów zakończonych zakażeniem śmiertelnym wirusem. Profesor Hrebecki aka Popielski wbrew samemu sobie i obietnicom rozpoczyna śledztwo na własną rękę, nie zdając sobie sprawy, że po ulicach krążą szpiedzy, od miesięcy jest obserwowany i niektórzy tylko czekali, by ujawnił swoje prawdziwe oblicze. I tak, Popielski w poszukiwaniu mordercy trafia do prawdziwego piekła.

„Arena Szczurów” to przede wszystkim pełnokrwisty kryminał, z doskonale poprowadzonym wątkiem historyczno-politycznym, który trzyma w napięciu i nie pozwala oderwać się od lektury. Jednak okrutne morderstwa, złowieszczy gwałciciel o ostrych jak brzytwa zębach, to tylko jedna strona tej opowieści, ta najprostsza i najbardziej kusząca nawet dla samego bohatera. Bowiem to właśnie Trupojad, jak zwyrodnialca nazwali mieszkańcy Darłowa, sprowadza Popielskiego w podziemne ciemności, gdzie przyjdzie mu stanąć oko w oko z prawdą o samym sobie. Kluczem do zagadki Popielskiego, do pytania, jakim udręcza swojego syna po latach, są słowa indyjskiego boga Kriszny: Tak oto stałem się śmiercią, niszczycielem światów. Były komisarz sam rzuca na siebie klątwę, obciąża sumienie swoje i syna, a co więcej dręczy samego czytelnika, bo i my także zostajemy obciążeni domniemaną zbrodnią bohatera. Razem z nim wpadamy w pułapkę i walczymy o przetrwanie – nie tylko ciała, ale duszy i wiary w człowieka.

Jeśli faktycznie Marek Krajewski zdecydował się pożegnać swojego Edwarda Popielskiego, to „Arena Szczurów” jest pożegnaniem w wielkim, kryminalnym stylu, dającym czytelnikom jednocześnie zagadkę zbrodni i moralno-etyczny rebus, który wciąż krąży po głowie w trakcie lektury, a którego rozwiązanie wcale nie jest takie jednoznaczne. Trzeba przyznać, że powieść Krajewskiego to idealne połączenie wewnętrznego psychologicznego thrillera i kryminału historycznego, bo szczegóły Darłowa, postawy, lęki, zachowania jego mieszkańców są odwzorowane znakomicie. Nie da się nie wyobrazić sobie w szczegółach uliczek, morskiego horyzontu, leśnych bunkrów, czy w końcu zamkowych podziemi, do których prowadzą kolejne ślady. „Arena Szczurów” wciąga w wir intrygi i kończy pewien rozdział życia Edwarda Popielskiego. Czy to już na zawsze? Pewnie czas pokaże.

O.

*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem ZNAK 🙂

**Koniecznie zajrzyjcie na VLOGA!

*Marek Krajewski poddaje się badaniu wariografem 😀

**Mapa śladami śledztw Edwarda Popielskiego! TUTAJ!

Exit mobile version