Gdy Gregor Samsa obudził się pewnego rana z niespokojnych snów, stwierdził, że zmienił się w łóżku w potwornego robaka.
To nie jest senny koszmar, to nie jest głupi żart to absurdalnie przygnębiająca rzeczywistość nieśmiertelnie działającego na wyobraźnię opowiadania Franza Kafki Przemiana. Koniec z jednostką wyzwoloną, bo teraz Gregor jest jedynie nic nieznaczącym owadem, robakiem, którego można osaczyć, przerazić i w końcu przydepnąć, tak by w ostatnim przebłysku odchodzącej jaźni pozostał tylko paraliżujący strach i ból odbierający życie. Koniec podmiotu jeszcze nigdy nie był tak przerażająco realistyczny, a jego zhańbienie tak dosadnie żałosne, nawet jeśli Gregor wcale tym robakiem nie jest dosłownie, ale raczej człowiekiem, którego rzeczywistość zmusiła do odrzucenia indywidualizmu, a jego poniżenie odmieniło to, kim byli jemu najbliżsi.
A gdybym tak jeszcze trochę pospał i zapomniał o wszystkich głupstwach pomyślał.
Biedny Gregor uwikłany w system, który go nienawidzi, w pracę, w której jest nikim i w rodzinę, która nim gardzi. Gregor, który sam siebie nie może znieść i odczuwa rozpacz, kiedy dostrzega swoje robacze przeistoczenie. Turla się, telepie, wytacza Odnóża, czułki, pancerz I słowa, które wypowiada, ale których nikt nie słyszy, nikt nie rozumie. Czy wypowiada je w ogóle na głos? Czy jęczy niecierpliwie, bełkocze w jakimś szoku, rozmyślając o firmie, która od razu przesyła swoich przedstawicieli wyższego szczebla, by sprawdzić, co z tym Samsą. Co z tym robakiem, karaluchem, mróweczką nieistotną, a jednak z założenia podejrzaną. No właśnie co z nim?
Pozostał tam przez całą noc. Spędził ją częścią w półśnie, z którego co chwila wyrywał go głód, częścią zaś wśród trosk i niewyraźnych nadziei, co jednak wszystko prowadziło do wniosku, że tymczasem musi zachowywać się spokojnie i cierpliwością oraz największymi względami złagodzić rodzinie przykrości, które mimo woli wyrządził jej swoim obecnym stanem.
Rodzina Gregora już się panoszy, już szepcze mu za pancerzykiem, ukrywa przed czułkami swoje machinacje i plany na przyszłość. Tu papierek, tam papierek, tu pismo, tam pismo, jakieś orzeczenie, podpis i dalej będą mogli jego pieniędzmi ustawiać swoje życie. Tygodnie obrzydzenia, samotności, odrzucenia Agresji, cierpienia, całkowitego wyobcowania, bo Gregor stał się nagle OBCY. INNY w swojej robaczywości. POTWÓR. I pasożyt, chociaż on latami utrzymywał wszystkich swoją ciężką pracą, a teraz utrzymanie go w tym stanie już po kilku tygodniach dla innych staje się nie do wytrzymania. To nie jest Gregor w oczach tych, którzy go otaczają.
Kochani rodzice powiedziała siostra i na wstępie uderzyła pięścią w stół. Tak dalej być nie może. Jeżeli wy tego nie pojmujecie, to ja to pojmuję. Nie chcę wobec tego potwora wymawiać imienia mojego brata i mówię tylko: musimy spróbować się go pozbyć.
Jakie to proste ZABIĆ. Czy zabić w sensie dosłownym, czy doprowadzić na dno rozpaczy, poczekać aż serce samo pęknie ze smutku i wstydu? Wtedy przynajmniej sumienie nie będzie gryzło, na spacerek rodzinny będzie można pójść, odetchnąć w końcu świeżym powietrzem, otrzepać dłonie z niepotrzebnej nikomu zbiorowej odpowiedzialności. Broń Boże jaka odpowiedzialność! U Kafki jednostka jest zawsze sama ze sobą i umiera samotnie, tak jak każda jednostka obezwładniona przez terror omamionej pozorną władzą masy. Masy, która nie ma właściwości, tylko tarza się w swoich tanich emocjach, tanich uczuciach, tanim smrodzie rozkładającej się moralności.
Piękno plus litość oto najtrafniejsza definicja sztuki. Tam, gdzie jest piękno, musi być i żal, z tej prostej przyczyny, że piękno musi umrzeć; piękno zawsze umiera, indywidualny styl umiera wraz z materią, cały świat umiera wraz z jednostką.
Kto w Przemianie jest człowiekiem, a kto robakiem? Nabokov zdaje się nie mieć co do tego żadnych wątpliwości: Gregor jest istotą ludzką o powierzchowności owada, jego rodzina to insekty o powierzchowności ludzi. Oszukany przez bliskich, zmieciony w kąt, ośmieszony w swojej niemocy i maluczkości naiwniaka oddanego rodzinie nie dziwi to poniżenie, ta wzgarda, ta nienawiść wobec ewidentnej, wyuczonej słabości. Słabości, która nie zdążyła nawet dostrzec, że pod pancerzykiem ma najpewniej ukryte skrzydełka. Potencjał zmarnowany, doszczętnie zarżnięty, piękno obalone. I kiedy zostaje przekroczony punkt bez powrotu, pokonany kamień milowy, Gregor nawet w swoich oczach staje się robakiem, którym zawsze był dla najbliższych i dla pracodawców. Jednostką doszczętnie zniszczoną.
Ogromnie przerażony, choć nikt go nie gonił
Ach, jak pragnę wierzyć, że ten biedny Gregor, ten żuk, robak, potwór to jest człowiek w dosłownej robaczej postaci ta entomologiczna fantazja, o której pisze Nabokov bo myśl, że można tak upodlić człowieka jest dla mnie zbyt nieznośna, zbyt odrażająca. Gregor jako biedny, przepoczwarzony owad wymieciony z kulką kurzu jednak mniej wzrusza niż Gregor odczłowieczony, jednostka dobita, zgnębiona, ZABITA. Człowiek, NIE robak.
Bo jeśli to Gregor odczłowieczony, tożsamość rozszarpana, zmieciona z powierzchni ziemi to na końcu pozostają mi jedynie w głowie słowa Gustawa Herlinga-Grudzińskiego: W tym opowiadaniu nie ma żadnej nadziei. Jakież okrucieństwo tkwi w spacerze rodziny Samsa po wymieceniu martwego karalucha! Istniał kiedyś Gregor Samsa, żywiciel rodziny? Nie, nie istniał nigdy. Metamorfoza to czysty, ciemny, szczelnie zamknięty absurd bez żadnego, najmniejszego choćby, prześwitu.
Ciemność. I więcej nic.
O.
*Po więcej Gregora zajrzyjcie koniecznie do Nai z Literackich Skarbów Świata Całego i do Pyzy z Pierogów Pruskich. <3
**Tekst powstał w inspiracji Wykładami o literaturze Vladimira Nabokova i cyklem NABOKOVIADA.