Moi Drodzy,
Dzisiaj w ramach cyklu Wielkobukowych wywiadów rozmowa w duchu poetycko-prozatorskim! Przed Wami…
JOANNA LECH
Pisarka i poetka, laureatka wielu konkursów, autorka tomów wierszy „Zapaść”, „Nawroty” i „Trans” oraz powieści „Sztuczki” nominowanej do Nagrody Literackiej Gdynia. Stypendystka Miasta Krakowa i Fundacji Grazella. Felietonistka Korporacji Ha!art.
Olga Kowalska: Poeta to był kiedyś gość. Wieszcz, oblatywacz narodowej woli, kierownik umysłów, marzeń. A kim jest dzisiaj poeta lub poetka? Taki po prostu piszący człowiek, co przeżywa odrobinę bardziej?
Joanna Lech: Myślę, że jest to wykwalifikowany specjalista w niszowej branży. Ma uznanie we własnym, hermetycznym środowisku, dla reszty społeczeństwa może wydawać się jednak zdziwaczałym, oderwanym od rzeczywistości leśnym dziadkiem 😉 Niemniej, można to podciągnąć pod wszelkiej maści literatów. Zawód, jak każdy inny. Z tym, że pisarze/pisarki jednak podpisują umowy wydawnicze i za spotkania autorskie zazwyczaj im się płaci 😉
Piszesz, odnosząc sukcesy tak w prozie, jak i poezji… Co pisze Ci się naturalniej?
Hm, może: zupełnie inaczej. Proza mnie pochłania. Wiersze można pisać między dwoma pracami, wracając do domu można sobie wychodzić poszczególne frazy, obrazy, dobudować zdania. Resztę dopisać w wolnej chwili. Trzeba do pisania poezji wyjątkowego skupienia, ale właśnie: przez chwilę. W prozie jest się zanurzonym w fabułę, w stanie skupienia przez dni, miesiące. Nie ważne, jak dobrze rozpisane są wątki i plan na ścianie, w głowie i tak się nosi całość non stop, fabułę i postaci, a to jest niezły ciężar. No i dobry pomysł może złapać nawet pod prysznicem 🙂 Jeśli mogę posłużyć się, nomen omen, metaforą: jeśli pisanie wiersza jest jak rzeźbienie w kawałku drewna figurki, wygładzanie rysów i dłubanie szczególików, przez kilka dni z rzędu, to pisanie powieści można porównać tylko do wyrębu całego parku narodowego, tępą siekierą, w palącym słońcu, na kacu.
Skąd przyszedł pomysł na „Sztuczki”? Wydają mi się – podobnie zresztą jak twoja poezja – bardzo intymne, osobiste. Czułaś chęć by się nimi podzielić?
Tak, czułam się zobowiązana, żeby jakąś kapliczkę zostawić. Po tych ludziach, po miejscach, po Andym. A że, jako ateistka nie wierzę w sens wieńców, świeczek i pielęgnowanie nagrobków…Cóż, to jest mój pomnik, to jest moja pamięć. „Sztuczki” to jedna z tych książek o rzeczach ważnych, które po prostu muszą być napisane, mniejsza, czy uda się je potem wydać.
Jednocześnie w Sztuczkach odnajduję moje, Twoje, nasze, te kolektywne wspomnienia całego pokolenia nieważne, czy wychowaliśmy się na blokowiskach w mniejszym czy większym mieście, czy na wsi. Mamy wiele wspólnego. Też to zauważyłaś?
Tak! Podczas pisania w ogóle nie zwróciłabym na to uwagi, ale już w czasie premiery książki (w krakowskim De Revo) stała się rzecz przepiękna: zaproszeni goście, zamiast zadawać pytania, zaczęli dzielić się swoimi opowieściami. O własnych szaleńczych, podwórkowych zabawach, o noszeniu klucza na sznurku, o tym, jak po śmierci prababć zasłaniano lustra, o dotykaniu zmarłych, którzy leżeli w domu, o budowaniu tam, szałasów i baz na drzewach a nawet o kolekcjonowaniu plakatów z Depeche Mode 🙂 W jakiś dziwny sposób wszyscy bawiliśmy się w to samo, nie ważne, czy mieszkaliśmy na wsi, w mieście, czy jeździliśmy na wakacje do dziadków, w górach czy nad morzem, każdy bawił się w karteczki i w Tarzanów i kapsle, to się roznosiło chyba droga telepatyczną, nie mieliśmy przecież internetu ani telefonów i żadnego ze sobą kontaktu. Ale to nie tylko sztuczki; jednocześnie odnajduję te same wnioski w innych książkach, które zakorzenione są w dzieciństwie i ogólnie przeszłości.
Być może byliśmy po prostu ostatnim pokoleniem tak pięknie zwariowanym 😉 Czego dzisiejsze dzieciaki, niestety, mogą nam tylko pozazdrościć. Och, ale to nie znaczy, że i nie przeżyliśmy swojego.
Powiedziałaś kiedyś, że cała literatura to próba zaklinania przeszłości. W Twoim przypadku była to próba udana? Udało się tę przeszłość w coś zakląć?
Odpowiem tak: wybrałam się po latach do tej wioski, do Nieba. Wszystko się tam niesamowicie zmieniło i Cóż, nikt nie lubi, jak się go ograbia ze wspomnień. Nie, że nie cieszę się, że jest czyściej i tam, gdzie stały studnie i wychodki na podwórkach są teraz odmalowane domy, a kółko gospodyń wiejskich zmieniło się w zajęcia dla seniorów typu Nordic Walking, to nikt nie pamięta już tej historii. Tych ludzi. Większość młodych się wyprowadziła. A wieś nie chce pamiętać rzeczy, która przynosiła im wstyd na gminę i gdy wspomniałam, że wydałam o tym książkę, jedna z pań dosłownie się przeżegnała. Tu muszę dodać, że właściwie śmierć Andiego nigdy nie została wyjaśniona, mieliśmy podejrzenia, że mógł to nie być tylko nieszczęśliwy wypadek, może sam się utopił, może ktoś mu pomógł. Nikt tego nie badał, postępowanie policji odczuliśmy to jako: umarł to umarł, jeden więcej kłopot z głowy i teraz tak samo, wszyscy woleliby zamieść to pod dywan. Ale otóż, proszę państwa, nie, nie da się, jest książka, jest oto kapliczka i pamięć o tym świecie nie zgaśnie, nie zatrze się śladu.
„Sztuczki” to książka, między innymi, a może przede wszystkim o śmierci. Towarzyszy czytelnikowi niemal na każdej stronie. Czy tak właśnie odbierasz śmierć w życiu – wszędzie jej pełno? Jak w utworze grupy Lynyrd Skynyrd: what aint dead is surely dying, one day at a time? A potrafilibyśmy bez niej żyć, bez śmierci?
To bardziej skomplikowane. Dla dzieci nie ma jeszcze śmierci, one się rodzą nieśmiertelne i bezczelnie odważne, dopiero w jakimś tam wieku zaczynają ją dostrzegać. I muszą się z nią oswoić. Pamiętam, jakim szokiem było dla mnie odkrycie, że to, co jest na talerzu i zawsze było obiadem nazywa się tak samo, co rybka, którą się głaskało. Czy rybka. No bo jest tym samym. Nie mówiąc o świniobiciu, czy dniu, gdy dziadek zabijał króliki. A potem śmierć, najwcześniej zaczyna się od prababć. Dorośli już zapominają, jakim szokiem jest odkrycie własnej śmiertelności. I przemijania świata. Najczęściej rodzicie mają poradę typu : babcia jest w niebie i tam zza chmurki nad tobą czuwa. Dla dzieci to jest totalna abstrakcja, łatwiej im zrozumieć bebechy, które wypływają z rozprutej żaby, łatwiej im się oswoić z umieraniem, gdy zakradają się podglądać stopniowy rozkład szczątków martwego kota. I robią mu pogrzeb. Uczą się żałoby. Ileż to pochowaliśmy takich ptaków i świnek morskich? To jest niezmiernie potrzebne. I dzieci żyją, długi czas z tą świadomością wszechobecnej na każdym kroku śmierci, a potem się przyzwyczajają, dorastają. I dorastają do niej. I zapominają. Myślę, że ludzie zbyt często o tym zapominają, żyją z dnia na dzień albo odwrotnie, robią dalekosiężne, wieloletnie plany. Tymczasem los lubi dawać nam prztyczka w nos. Ja już miałam kilkanaście bardzo poważnych wypadków, dlatego mogę się mądrzyć, jak to jestem świadoma 😉 Ale to prawda, żyję z tym delikatnie łaskoczącym przeświadczeniem z tyłu czaszki, że w każdej minucie może się coś złego zdarzyć. Na każdych światłach coś może we mnie wjechać. Już tak było. Mogę sobie głowę rozbić na rowerze dwa razy dziennie. Już tak było. Statystycznie, najwięcej wypadków zdarza się w domu. Statystycznie, to bardzo głupie wypadki. Też taki miałam. Kiedyś Kasia Nosowska napisała w którymś felietonie, że za każdym razem, gdy jej mężczyzna wychodzi z domu, to się z nim dobrze żegna, tak na wszelki wypadek. I ten wszelki wypadek, uważam, jest naprawdę świetną strategią. Przecież wystarczy małymi kroczkami. Że nie warto ważnych spraw odkładać na potem, wiecznie zbywać z braku czasu ważnych dla nas ludzi. Spisać testament. Jak się wyjeżdża, zostawić listy. Zadzwonić do domu. Nie czekać, tylko zaprosić kogoś na kawę. Nie odkładać wszystkiego przyjemnego na świętego nigdy. Nie odkładać życia na potem, po pracy. Być bardziej wdzięczna, nieco bardziej na co dzień świadoma śmierci, żyć mocniej w tu i teraz. Tak się staram.
W „Sztuczkach”, oprócz poetyckości pewnych obrazów, rzuca się w oczy kunszt językowy, którego chyba każdy mógłby Ci pozazdrościć. Czy swój tekst konstruujesz „z marszu”, czy raczej mozolnie przerabiasz każde zdanie aż zabrzmi dokładnie tak, jakbyś chciała?
Tu wychodzi mój warsztat poetycki, który nawet się staram przytemperować. Raczej pisane są jednym rzutem. Kiedyś, podczas jednego z czytań zarzucono mi, że fragmenty są wręcz przepoetyzowane, zbyt liryczne, nieistotne dla fabuły, jakby wciśnięte na siłę. Nie uważam tak. Ale niektóre rzeczy są po prostu zbyt bolesne, zbyt osobiste, żeby je można było prosto napisać; nie umiem, nie chcę, może o to chodzi.
Na fejsbuku zdradziłaś, że często piszesz poza domem: w pociągu, parku, pubie, hotelu… Łatwo się tak skupić? Pisać o śmierci, ranach, bliznach, gdy obok ktoś wraca z działki i zajada kanapkę?
Absolutnie nie łatwo! Nie wiem, jak ci hipsterzy z filmów piszą po kawiarniach, nie ma warunków, żeby się skupić. Przynajmniej przy książce. Jest to niewygodne i frustrujące. Na szczęście już nie piszę o ranach i bliznach, to by dopiero było! Chociaż, gdy w pociągu niedawno kończyłam dość dziwna scenę seksualną, starszy pan non stop zerkał mi na ekran:) Nie, Sztuczki, muszę przyznać, pisałam w komfortowych, jak na współczesną pisarkę, warunkach- przy własnym biurku, w cieple, pod godzinach a potem kończyłam już na zwolnieniu. I miesiąc na rezydencji literackiej, czyli kompletny luksus. To pałętanie się teraz jest związane z nieszczęśliwymi okolicznościami remontu, przez który jestem bezdomna już drugi miesiąc. A że obiecałam jak najszybciej skończyć książkę…Robię, co mogę.
A może ludzie obok nie życzą sobie, żeby ktoś wokół nich – za przeproszeniem – zaklinał tę przeszłość? Być może spojrzałam na to ze złej strony: może to Ty im dyskretnie pogarszasz smak kanapki przez swoje pisanie o rzeczach strasznych i bytowych?
Ci, którzy chcą czytać o rzeczach ważnych, być może przeczytają także kilka niedyskretnie strasznych i bytowych książek. Ci, którzy lubią wyłącznie swoje bezpieczne kanapki- cóż, nie ma żadnej potrzeby, żeby odrywali się od programów telewizyjnych poświęconych przepisom na kanapki 🙂
Proces wydawniczy „Sztuczek” był dość niestandardowy, a jednocześnie bardzo nowoczesny – wsparty był bowiem kampanią crowdfundingową w serwisie Pomagam.pl, chyba dość rzadko wykorzystywanym przez środowisko literackie. Udana akcja? Warto by pisarze interesowali się takimi formami bardziej, wychodzili po finansowanie bezpośrednio do odbiorców?
Uważam, że to zdecydowanie świetna strategia: i dla debiutantów i dla niszowych wydawnictw. Czasem jedynym wyjściem, żeby wydać książkę ważną i potrzebną jest znalezienie sponsora albo dofinansowanie jej przez autora. Więc czemu nie zrobić akcji zbiórkowej, przedsprzedaży, w której ci, którzy na tę pozycję naprawdę czekają, mogą ją zamówić, opłacając tym samym jej wydruk? Jest to piękny pomysł. I bardzo wszystkich namawiam. Może się wydawać, że to ryzykowane przedsięwzięcie, może wyglądać też nieco desperacko, tak, na początku też miałam wątpliwości, ale im dłużej trwała moja zbiórka, tym bardziej się przekonywałam, że było warto. Nie ma co ukrywać, że gdybym do druku dopłaciła i pierwsza książka nieznanej autorki wyszła w innej, malutkiej oficynie, która nie może zaoferować nic, żadnej promocji, „Sztuczki” by pro prostu zniknęły. Nie miałyby szans na rynku. Zbiórka w social media bardzo nam pomogła, nie mówię tylko o ilości recenzji, nominacjach, ale i fakt, że dość szybko sprzedał się cały pierwszy nakład. Najważniejsze jednak dla mnie było wsparcie od ludzi, którzy w zbiórce pomogli, chcieli książkę przeczytać, to, że ktoś na nią czekał!Wszystkie te dobre słowa. I mówię to najszczerzej, bez żadnej fałszywej intencji. Dla debiutantki, wątpiącej chorobliwie w swoje możliwości, to było naprawdę bezcenne. Ukłony!
A powiedz mi czy to Ty wybrałaś ten zjawiskowy, oniryczny obraz Katarzyny Gintowt na okładkę, czy był to pomysł wydawcy?
Było kilka projektów na okładkę, długo je rozważałyśmy, w końcu wydawczyni wpadła na to, by wykorzystać obrazy Kasi i -bomba! Strzał w dziesiątkę. Szalenie mi się spodobały. Wybrałam dwa projekty, niestety, pierwszy nie był dostępny. I dobrze się stało, bo ten mi bardziej pasuje, są tu moje drogie, martwe, utopione postaci, jestem i ja, dryfująca, jest jezioro. Są Sztuczki.
W ciągu niespełna dwóch miesięcy przeszłaś u mnie z kategorii pisarki nieznanej do bacznie obserwowanej. W jakiej formie ujrzymy Cię w najbliższej przyszłości? Pracujesz już nad czymś nowym?
Czuję się w takim razie zobowiązana do jeszcze cięższej pracy 🙂
Właściwie, dopiero co skończyłam drugą powieść, więc być może uda się wydać już w przyszłym roku, ale na razie o tym ciiiii:)
I na koniec pytanie niezmienne, które zadaję wszystkim, ale dla Ciebie z poetyckim twistem czy masz swoje poetyckie Wielkie Buki, strofy, całe tomy, które najmocniej ruszyły Twoje serce?
Właściwie nie, ja się wychowałam na tej wstrętnej, śmieciowej, amerykańskiej popkulturze, w sensie najbardziej na filmach i zagranicznych autorach/kach, nie mam niestety wielkich mistrzów, choć tacy bywali, oczytałam się już co niemiara. Ale pamiętam szczególny moment, olśnienie w środku nudnej lekcji polskiego. Przeglądałam podręcznik i tu nagle:
Mam dwadzieścia cztery lata
ocalałem
prowadzony na rzeź.
Strasznie mnie to uderzyło, nie żartuję: wzruszenie w gardle i dreszcze.
Człowieka tak się zabija jak zwierzę
widziałem:
furgony porąbanych ludzi
którzy nie zostaną zbawieni.
To jest poezja? To niby nudne coś z lekcji i rozważanie, co wieszcz miał na myśli? Czemu takich rzeczy się nie uczymy, odkąd wyrosiliśmy z bajek?
I tak zaczęłam czytać, najpierw po kryjomu, w lokalnej bibliotece, między półkami. Bo kto to się widział z wierszami obnosić.
Ślicznie dziękuję za rozmowę!
Kochani! „Sztuczki” to powieść, która urzekła mnie swoją szczerością, smutkiem, który snuje się między stronami, wspomnieniami, które być może i Wy odnajdziecie w swojej przeszłości. Czytajcie, zachwyćcie się – dla mnie to jedna z najpiękniejszych polskich powieści, które poznałam w tym roku.
O.