Tego thrillera nie może zabraknąć pośród mrocznych lektur tego lata – „Płonące dziewczyny” C.J. Tudor to opowieść, która wciąga, jak diabli! Jak to się stało, że do tej pory nie czytałam powieści tej autorki?
PŁONĄCE DZIEWCZYNY
Być może Chapel Croft byłoby brytyjską wioską, jakich wiele, ale… nie jest. Między innymi przez „płonące dziewczyny”. Podobno objawiają się tym, których spotka coś złego. Płonące Dziewczyny, czyli duchy dwóch nastoletnich dziewcząt, które zostały spalone na stosie w XVI wieku pośród innych męczenników w wiosce. Ich widmo dostrzega duchowna Jack Brooks, która przyjeżdża do Chapel Croft, by objąć miejsce pastorki w miejscowej parafii po śmierci swojego poprzednika. Wkrótce okazuje się, że jego śmierć jednak nie była przypadkowa, a seria niepokojących zdarzeń tylko utwierdzi ją w przekonaniu, że coś jest tutaj nie tak, jak powinno być. A najgorsze dopiero nadchodzi.
DIABELSKIE SZTUCZKI
„Jaka jest najlepsza sztuczka diabła? Wmówienie ludziom, że go nie ma.”
Czy może być coś lepszego od opowieści o małej, zamkniętej społeczności, niedopowiedzeniach historii i tajemnicach miejscowej parafii? Ano może! C.J. Tudor pisze tak lekko, tak swobodnie, tworząc thriller, którego akcja – chociaż bardzo kameralna, ograniczona do kilku zaledwie przestrzeni – przyciąga uwagę od pierwszych akapitów. Jej bohaterka Jack jest pastorką, co w kościele anglikańskim nikogo nie powinno już dzisiaj dziwić, a jednak wciąż musi mierzyć się ze swoistym wykluczeniem. Nie chodzi jednak o wykluczenie pośród swoich kolegów po fachu, ale raczej poddanie się krzywym spojrzeniom parafian. W „Płonących dziewczynach” temat wykluczenia zresztą jest silnie zarysowany i obecny również w przypadku przypadku nastoletnich bohaterów, z córką pastorki na czele. Młoda dziewczyna, wykorzeniona ze swojego naturalnego środowiska, trafia do miejsca, które jest w jakiś sposób naznaczone, skażone – zaginięcia, morderstwa, wspomnienie egzorcyzmów zdają się trzymać Chapel Croft pomimo mijających lat. Nie wspominając o zjawiskach niewytłumaczalnych, nawet paranomalnych, które podsycają sączące się w tle poczucie grozy. W końcu tutaj diabeł zadomowił się na dobre i stąpa między mieszkańcami. Co więcej, jego postać wcale nie jest tak oczywista, jak mogłoby się wydawać.
W „Płonących dziewczynach” tajemnica goni tajemnicę, sekret goni sekret – nikt nie pozostaje tutaj bez winy. Jak na doskonale skrojony dreszczowiec przystało do drzwi bohaterów puka przeszłość, a ta zawsze ma swoje trzy grosze do dorzucenia i nie pozwala o sobie zapomnieć. Bez względu na okoliczności. C.J. Tudor podbija napięcie, buduje atmosferę bolesnego osaczenia, a czytelnik wystawiony zostaje na niejeden zaskakujący zwrot akcji, który przyspieszy bicie serca.
Jedno dla mnie pozostaje pewne – wychodzi na to, że z książkami C.J. Tudor nie sposób się nudzić. Każdy kolejny rozdział jest skrojony na miarę oczekiwań czytelnika, podrzuca kolejne wątki, myli tropy. A chociaż temat mógłby wydać się dla miłośników thrillerów oklepany (w końcu małe społeczności i ich tajemnice to jedna z najpopularniejszych literackich klisz), to zapewniam, że wciąż potrafi zaskoczyć, nawet wytrawnych wyjadaczy gatunku. To lubię!
O.
*Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Czarna Owca.
**Zapraszam na film i na KONKURS!