Site icon Wielki Buk

Bezsenne Środy: HORRORY, KTÓRYCH NIE ZNOSZĘ

Horrory i groza, które mnie wynudziły, które mnie wymęczyły, które mnie zawiodły w jakiś sposób, nie sprostały oczekiwaniom – horrory, których nie znoszę.

„Pod kopułą” Stephen King

Ten tytuł wyznaczył mi pewną cezurę w twórczości Stephena Kinga. Do czasu „Pod kopułą” niemal każda kingowa opowieść robiła na mnie piorunujące wrażenie. Po „Pod kopułą” coraz częściej dostrzegałam, że to już nie jest ten „dobry stary King” co kiedyś. To historia małego miasteczka, które ni stąd, ni zowąd zostaje odcięte przez tytułową kopułę. Ot, pojawia się i całkowicie zamyka dostęp. Obserwujemy mieszkańców, śledzimy ich wewnętrzne konspiracje, ale to, dokąd prowadzi ta historia to prawdziwy koszmar. Podczas lektury miałam wrażenie, że King powiela swoje własne koncepty, że to wszystko już u niego było, te same postacie, te same tropy, by w finale zupełnie uderzyć nonsensem, który niby wszystko tłumaczy, ale jest też najprostszym możliwym wyjaśnieniem. W kontekście małych miasteczek u Kinga cenię „Miasteczko Salem” i „Sklepik z marzeniami”.

„Czarna Madonna” Remigiusz Mróz

Przy książkach Remigiusz powtarzam zawsze jak mantrę, że są w jego twórczości książki, za którymi przepadam, są takie, które są całkiem ok, a są też takie, które zupełnie do mnie nie trafiły. „Czarna Madonna” jest jedną z nich. Z założenia i marketingowych zapowiedzi – to miał być horror. Tylko że Remigiusz jak na twardo stąpającego po ziemi realistę, wykładającego fabułę 0-1, straszyć za bardzo nie potrafi. Mamy tu samolot, który znika z radarów, koncept mistyczno-religijny, wszystko podane wprost na tacy, bez niedopowiedzeń, widziane racjonalnym okiem. To thriller sięgający po narzędzia horroru, ale horror? Niekoniecznie. RECENZJA

„Unicestwienie” Jeff Vandermeer

Pamiętam, że czekałam na polską edycję Vandermeera jak na szpilkach – nie mogłam się doczekać! To miał być horror science fiction najwyższej próby, fantastyka wizjonerska, na miarę klasyków gatunku. Język faktycznie jest klasyczny, piękna fraza Vandermeera wprowadza nas w opowieść o Strefie X i jej tajemnicach, o penetrowaniu nieznanego, ale gdzieś po drodze… Wynudziłam się śmiertelnie, nie potrafiłam docenić. Nie sięgnęłam tym samym po kontynuację. Próbowałam potem z ekranizacją (jedną z ról odgrywa Natalie Portman), ale było podobnie. Pozostało po niej mgliste wrażenie. Może spróbuję do niej wrócić.

„Strażak” Joe Hill

To jedna z książek, które mnie przed laty zawiodły, a które po latach doceniam bardziej, ale już w kontekście tego, co nadeszło po nich. Joe Hill, syn Stephena Kinga, w „Strażaku” nawiązuje fabułą do największych postapokaliptycznych klasyków z „Bastionem” Kinga i z „Łabędziem śpiewem” Roberta McCammona na czele, ale… w infantylny, do bólu uwspółcześniony sposób. Przed laty nazwałam „Strażaka” nawet „nieudaną próbą dogonienia wzorców gatunkowych”. Dzisiaj, po przemyśleniach, po wszystkim tym, co pojawiło się na rynku już po „Strażaku”, widzę w tej powieści ciekawy wstęp do apokalipsy, który sprawdzi się dla nastoletnich czytelników, którzy chcieliby wejść w ten gatunek. I nastoletnim czytelnikom polecam go jak najbardziej. RECENZJA

„Panika” Graham Masterton

Moje pierwsze spotkanie z Mastertonem sprzed niemal dziesięciu lat. Jak bardzo bolało! „Panika” spowodowała, że przez lata trzymałam się od Mastertona na dystans i dopiero Wasze rekomendacje przekonały mnie do powrotu. „Panika” miała być z założenia ukłonem w stronę polskich czytelników, ale wydała mi się wypełniona krzywdzącymi stereotypami, aż do przesady, z bezsensowną fabułą, która mi się zupełnie nie sklejała. Pojawił się tam motyw II Wojny Światowej, żołnierzy, którzy wpadają w morderczy szał – miało być ciekawie, a wyszło jak wyszło. Na szczęście kolejne tytuły Mastertona zrekompensowały mi tamto pierwsze wrażenie. RECENZJA

„Kraken” China Miéville

A propos książek, których nigdy nie dokończyłam… Anegdotka: kilka lat temu wybraliśmy się z Kubą na krótki wypad do Szwecji. W środku lodowatej zimy. Skończyło się tym, że wybraliśmy się do miejscowej księgarni, w której Kuba wybrał jedną z książek Toma Clancy’ego, a ja zbiorek opowiadań Chiny Miéville’a, po angielsku oczywiście. Zaszyliśmy się pod kołdrą w hotelu i pogrążyliśmy w lekturze. Opowiadania były niesamowite, mroczne, niepokojące – zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Tak ogromne, że po powrocie kupiłam inne książki autora, w tym „Krakena”, po którym obiecywałam sobie naprawdę wiele. Okazało się, że jednak za wiele. „Kraken” to urban fantasy, które całkowicie wybiło mnie z rytmu.

„The Darkest Part of the Woods” Ramsey Campbell

O Campbellu słyszałam tyle dobrego, że ostrzyłam sobie na niego pazury całymi miesiącami. A potem okazało się, że zanim wtopiłam się w tę opowieść, to kilka razy prawie przysnęłam. Historia pewnego rodu, tajemnic pewnego lasu, halucynogennego mchu i sekty, która wokół niego się obraca. Pomysł genialny, ale chociaż podchodziłam do tej powieści wielokrotnie, to jednak nie mogłam się przebić. Dałam więc sobie spokój, porzuciłam lekturę. Spróbuję kiedyś raz jeszcze, dla pewności.

„Historia Lisey” Stephen King

To ulubiona powieść samego Kinga. Jedna z tych, które dzielą jego czytelników po połowie – jedni ją uwielbiają, inni nie znoszą. Dla mnie był to koszmar, który nie chciał się skończyć. Postawiłam sobie bowiem za cel ukończenie książki i nie odłożyłam do ostatniej kropki. Cierpiałam. To opowieść o żałobie, o miłości, o sile wyobraźni… Brzmi pięknie, ale pięknie nie jest. King wplata wymyślone przez siebie słowa, fabuła dłuży się jak ciągutka, akcji praktycznie brak. Próbowałam powrócić, docenić po latach – nie dałam rady. Nie będę próbować kolejny raz. RECENZJA

O.

Exit mobile version