To już dziś! Świętujemy 10. URODZINY Wielkiego Buka! 🥳🎉 Pogadajmy o książkach, które odmieniają człowieka, które potrafią odmienić życie.
Wielki Buk ma już 10 lat. 10 lat to już niemało, to nawet całkiem sporo. Cała dekada.
Te 10 lat to 10 lat wyjątkowych rozmów o literaturze, wyjątkowych spotkań i oczywiście – wyjątkowych książek. A tych książek w ostatnich dziesięciu latach przewinęło się całkiem sporo! W końcu o książki tu przecież chodzi!
A kiedy mówię o książkach, to chciałabym pogadać o tych, które zmieniły mnie, które pozwoliły mi się stać tą osobą, którą jestem dziś, które były ze mną na mojej książkowej literackiej drodze.
KSIĄŻKI, KTÓRE MNIE ZMIENIŁY
Zacznę od tej pierwszej dorosłej książki, tej, od której wszystko się zaczęło dla mnie na poważnie.
„Sto lat samotności” Gabriel Garcia Márquez
Miałam jakoś trzynaście lat. Leżałam chora na anginę lub zapalenie płuc, jedną z tych chorób, które wymagają kilku tygodni wygrzewania się pod kołderką, herbaty z miodem i pysznych opowieści na pocieszenie. To wtedy moja Mama zadecydowała, że już czas – czas na jedną z jej ulubionych powieści, czas, bym na kilka dni przeniosła się do wioski Macondo, czas, bym poznała szalone dzieje rodu Buendia. I tak w gorączce i mentolowych oparach przeniosłam się do innego świata. Przepadłam. Nie wiedziałam, że można pisać w ten sposób. Pierwszy raz miałam styczność z literaturą tak dojrzałą, piękną, realistyczno-magiczną na dokładkę. Do Macondo zresztą wracałam potem nieraz i wciąż do niego wracam. To powieść, która wprowadziła mnie do świata poważnej już literatury.
„Szklany klosz” Sylvia Plath
Czas nastoletni był dla mnie czasem chaosu emocjonalnego i duchowego. Zresztą, dla kogo nie był? Miotałam się między euforią a rozpaczą, szukałam swoich ścieżek, buntowałam się, doprowadzałam rodziców do białej gorączki. Chciałam być kimś innym, nigdy sobą, porównywałam się, och, męczyłam, po prostu. W tym czasie jednak pojawiła się jedna stała, książka, z którą spędzałam dni, do której wracałam, a w której odnajdywałam znajome smutki, znajome rozpacze i przemyślenia. Chociaż moje nie były tak dramatyczne, jak Esther (bohaterki „Szklanego klosza”), to mimo wszystko rozumiałam ją w jakiś sposób. I chciałam jej towarzyszyć do samego końca.
„Z zimną krwią” Truman Capote
Pierwszy thriller mojego życia. Jednocześnie pierwsza powieść true crime w historii literatury. Historia zbrodni dokonanej na rodzinie farmerów z Kansas. Powieść, która otworzyła mi oczy na bezlitosne i okrutne oblicze świata. Pokazała mi, do czego zdolny jest człowiek. Ukazała mi przemoc, której do tej pory była zupełnie nieświadoma. Miałam chyba szesnaście lat i do dzisiaj pamiętam tamto przerażenie, ten ból brzucha i potrzebę sprawdzenia wszystkich drzwi w domu. Tata pytał mnie co się stało, a mi stanęły łzy w oczach, bo pierwszy raz poczułam, że świat wcale nie jest takim bezpiecznym i przyjaznym miejscem. I czasami zło przytrafia się zupełnie bez przyczyny. Lata minęły zanim sięgnęłam po kolejny dreszczowiec, nie wspominając nawet historii true crime.
„Penelopa na wojnie” Oriana Fallaci
Oriana była prawdziwą ikoną, kobietą, której zdjęcie po raz pierwszy zobaczyłam w jednym z maminych czasopism jak miałam kilka lat. Zresztą, moja Mama wprowadziła Orianę do mojego życia. Ta światowej sławy reporterka, pisarka manowała siłą, pewnością siebie, czymś, co bardzo bardzo sama chciałam mieć kiedy dorosnę. Była głośna i odważna. Kontrowersyjna. Nigdy Orianą się nie stałam. Ale do dzisiaj pamiętam jej pierwszą powieść, którą dała mi w liceum Mama (nigdy nie była wznowiona niestety). „Penelopa na wojnie” to opowieść o kobiecej odwadze, o podążaniu własną ścieżką, o budowaniu własnej drogi, podążaniu własną ścieżką. Nawet wbrew ustalonym regułom. To potrafię robić i w bohaterce Oriany znalazłam inspirację.
„Japoński wachlarz” Joanna Bator
Pod koniec liceum przyszedł czas na decyzję – co dalej? Wiedziałam od najmłodszych lat, że będę kontynuować ścieżkę rodziców i pójdę na filologię. Pytanie tylko: jaką? Uczyłam się angielskiego, francuskiego, hiszpańskiego, a ja postanowiłam zaskoczyć wszystkich. Chciałam iść na japonistykę! Wszystko przez kultowy już film Sofii Coppoli „Między słowami”, który rozpoczął moją fascynację Krajem Kwitnącej Wiśni, a którą jedynie umocniła właśnie Joanna Bator i jej reportaż „Japoński wachlarz”. Ile tam było ciekawostek! Ile niesamowitych historii! Co prawda życie potoczyło się inaczej (wszystko przez brak mew w Poznaniu i moją panikę na brak morza), ale Japonia to do dzisiaj moje marzenie, miejsce, które chciałabym chociaż raz w życiu zobaczyć na żywo.
„Jedz, módl się, kochaj” Elizabeth Gilbert
Ostatecznie zaczęłam studia w Gdańsku na romanistyce z polonistyką. Pierwsze lata to był obłęd! Wykłady od rana do wieczora, miliony zaliczeń, miliony lektur – chociaż od dzieciaka czytałam szybko to właśnie na studiach nauczyłam się czytać ekspresowo (innych opcji nie było). Ale. Czas studiów to była nie tylko nauka, ale też największy życiowy przełom. Miałam 21 lat, po raz pierwszy całkiem świadomie stanęłam na życiowym rozdrożu. Mogłam tkwić w życiu, które prowadziło nieuchronnie ku rozpaczy lub… zaryzykować wszystko i zacząć wszystko od nowa. To nie mógł być przypadek, że właśnie w tym momencie pojawiła się książka Elizabeth Gilbert. To jej słowa, jej autobiograficzna historia dały mi siłę, by dokonać tego najtrudniejszego wyboru. I śmiem twierdzić, że to był najlepszy wybór. Gdyby nie „Jedz, módl się, kochaj” nie byłabym tą osobą, którą jestem, nie byłabym z Kubą, nie byłoby Wielkiego Buka. Boję się myśleć, co by było. I nie, nie jest to książka dla każdego, ale jeśli trafi w Waszym życiu na właściwy moment – potrafi wszystko odmienić.
„Atlas zbuntowany” Ayn Rand
To jedna z tych grubaśnych, gargantuicznych, legendarnych powieści. Jedni ją kochają, inni nienawidzą. Dla mnie była absolutnym przełomem myślowym. „Atlasa…” dostałam od Kuby i przepadłam na długie godziny, dni, tygodnie. I nie, nie zgadzam się z większością postulatów Rand, ale to właśnie wykreowani przez nią bohaterowie pozwolili mi uwierzyć w siłę człowieka. W moc jednostki. Pozwolili mi uwierzyć w siebie. Po prostu. Tak jak oni wysoko cenię ciężką pracę. Tak jak oni wspieram indywidualizm, podążanie własną ścieżką. Samodzielne myślenie, bycie sobą – nie kimś innym. Ta lektura była ważną życiową lekcją, otworzyła mi oczy akurat w takim momencie, gdy wciąż jeszcze kreował się mój charakter, kiedy dopiero stawałam się sobą. I za to jestem Rand dozgonnie wdzięczna.
„Lśnienie” Stephen King
I znów mój Kuba i jego podrzucajka. Książka, bez której być może wcale nie byłoby Bezsennych Śród! Mój pierwszy horror pióra samego Króla Horroru na dokładkę! I lato, w którym przekonałam się, że co jak co, ale bać podczas lektury książek to ja lubię się bardzo, a nawet najbardziej! Było gorąco, a ja spędziłam dni zagrzebana pod kocem, trzęsąc się z przerażenia. I tak to się z tym horrorem zaczęło. „Lśnienie” zapisało się w Wielkobukowej historii, chociaż nie jest to wcale moja ulubiona kingowa opowieść. A jednak, być może, ta najważniejsza.
„Hobbit” J.R.R. Tolkien
Pierwszy raz przeniosłam się do Śródziemia jak miałam dziesięć lat i było to moje pierwsze spotkanie z fantastyką. Ale! Nie o to pierwsze czytanie się tu rozchodzi, ale o mój powrót do „Hobbita”, który dziesięć lat temu w listopadzie zainspirował mnie do napisania tego PIERWSZEGO Wielkobukowego wpisu! To od „Hobbita” oficjalnie wystartował Wielki Buk! I nie był to przypadek. Opowieść o wielkiej przygodzie, o wyprawie, o poszukiwaniu zainspirowała mnie do zapoczątkowania mojej własnej, metaforycznej przygody. A ta – jak sami widzicie – trwa do dziś.
„Ciemno, prawie noc” Joanna Bator
I znowu ona, moja ulubiona polska pisarka, nie jest to żadna tajemnica. Najpierw zaraziła mnie Japonią, by kilka lat później… Wciągnąć mnie w świat polskiej literatury, który do tej pory znałam jedynie z lektur. I tak już zostałam! „Ciemno, prawie noc”, powieść nagrodzona wtedy Nagrodą NIKE, była dla mnie prawdziwym objawieniem. To było jak cios prosto w splot, jak kop w brzuch – tak intensywne, tak sugestywne! Z lektury wyszłam zaczarowana i przerażona, chciałam więcej! Nagle okazało się, że nasi rodzimi twórcy otwierają przed czytelnikami światy niezwykłe i niezapomniane, potrafią zahipnotyzować. Od tamtej pory przepadłam w literaturze polskiej, pięknej i gatunkowej, uwielbiam odkrywać nowych twórców, prowadzić rozmowy. Tamta lektura była jak zaklęcie do nowego świata.
„Głód” Martín Caparrós
A teraz książka, która powraca do mnie często, do której wracam myślami co kilka dni (nie jest to przesada), z której nie potrafię się otrząsnąć, chociaż czytałam ją już niemal siedem lat temu. Reportaż totalny. Bolesny i niepokojący. Drążący dziurę w brzuchu od pierwszej do ostatniej strony. To reportaż o głodzie, o łańcuchach dostaw, o systemie żywieniowym, ale przede wszystkim o absurdzie żywnościowym, na którym opiera się świat. To reportaż, który sprawił, że kilka razy zastanawiam się, zanim wyrzucę cokolwiek do jedzenia, który zmusił mnie do przemyśleń każdych zakupów, który został ze mną i we mnie tkwi, a który polecam wszystkim i każdemu. Już nigdy nie spojrzycie na swoją lodówkę jak do tej pory.
„Pani Dalloway” Virginia Woolf
Sześć lat temu przekroczyłam pewną granicę – skończyłam trzydzieści lat. Pewien szczególny kamień milowy. Dzisiaj, patrząc z perspektywy czasu, nie miałam się czego obawiać (ba, do czasów dwudziestki nie chciałabym już wracać), ale wtedy przeżyłam mały wewnętrzny kryzys. Rozchwiane emocje, pytania i konfrontacja z własnymi oczekiwaniami, marzeniami. Do pionu postawiła mnie Pani Dalloway z historią tego jednego dnia, który wszystko odmienił. Zaczyna się od kultowego wyjścia po kwiaty. Wewnętrzne perturbacje bohaterki przeżywałam bardzo, płakałam, czułam. Kiedy skończyłam okazało się, że mam siłę iść dalej naprzód, z tą magiczną trzydziestką na karku. Aż boję się co będzie, jak śmignie mi 40.!
„Krwawy Południk” Cormac McCarthy
I wreszcie jest i on. Cormac McCarthy. Pisarz mojego życia. Ten najważniejszy. Przynajmniej do tej pory. Jak do tego doszło? To znowu moja Mama, która w jednym z czasopism wyhaczyła recenzję jednej z jego powieści. I tak Cormac pojawił się w naszym domu, a potem wszystkie powieści wydawane po kolei, tu po polskiej premierze. Okazało się, że w prozie McCarthy’ego odnajduję odpowiedź na jakiś mój wewnętrzny mrok, na ciemność, na melancholię. Każda jego powieść to majstersztyk, ale „Krwawy Południk” to kwintesencja wszystkiego. Okrutna wizja pustynnej wędrówki przez wyjałowione ziemie Pogranicza, na której nikt nie ma litości. A w tym wszystkim Sędzia i jego jeźdźcy, którzy plądrują spaloną ziemię. Oparta na faktach, bezlitosna, miejscami obrzydliwa. A jednak – ta najważniejsza, do której wracam, podczytuję, podkreślam i zakreślam. Nigdy nie mam dość.
Bo warto czytać.
O.