
Wielka MAJÓWKA już rozkręciła się na dobre! A jeśli wolne dni, jeśli wypady i mini podróże, relaks, czas wolny i ogólnie pojęta rekreacja, to dlaczego nie zabrać ze sobą czegoś do poczytania? Jeśli tak ja nawet na czas oczekiwania w kolejce w banku zabieracie ze sobą książkę, to specjalnie dla Was na te chwile wypoczynku przygotowałam kilka propozycji o tematyce wyjazdowo-podróżniczej. Chociaż lepiej nazwać je opowieściami drogi, albo historiami ze szlaku.
Ale żeby Was nie zmylić, nie są to w żadnym wypadku opowieści przygodowe. Zachowała się w nich raczej sama idea podróży. Pewien zamysł, wspomnienie, element wspólny. Bywa, że podróż jest symboliczna. Staje się punktem wyjścia dla fabuły. Albo jej kluczowym elementem, dzięki któremu bohaterowie mogą trafić do miejsca przeznaczenia. Czasami sama wyprawa jest już przeznaczeniem, od którego nie ma ucieczki. Czasami jest echem przeszłości i wraca, by o sobie przypomnieć. Na nowo wywołać dawne wrażenia…
Wybrałam pięć historii, które w jakiś sposób odpowiadają różnym charakterom podróżniczym. Coś dla każdego. Albo prawie dla każdego.
1. „Podróż Sentymentalna” Laurence Sterne („A Sentimental Journey Through France and Italy”)
Coś dla marzycieli o romantycznych duszach, którzy potrafią dostrzec piękno w rzeczach najbardziej błahych. Dla których istotą podróży jest zanurzyć się w nowy, poznawany dopiero świat i odkrywać go małymi kroczkami, z dala od utartych turystycznych szlaków. Bohaterem tej XVIII-wiecznej powieści jest Yorick, który opisuje swoje doznania i przeżyte przygody z podróży do Francji i Włoch. Przelotne miłostki, elementy krajobrazu, piesze wycieczki, napotkani po drodze ludzie i poetyckie wyobrażenia, to główni bohaterowie jego wspomnień. Wszystko napisane pięknym językiem wyjątkowo intensywnie oddziałującym na zmysły czytelnika.
2. „W Drodze” Jack Kerouac („On the Road”)
Na całym świecie ta amerykańska powieść uznawana jest za kultową historię pokolenia bitników. Uwielbiana przez współczesnych buntowników, cytowana przez awangardowych pisarzy i wszystkich innych nonkonformistów stającym na przeciw konsumpcyjnego społeczeństwa. Historia kilku młodych spontanicznych przyjaciół z początku lat pięćdziesiątych, jest idealną powieścią dla tych, dla których sama podróż jest już przygodą i celem samym w sobie. Dla tych czytelników, którzy wyjeżdżając nie mają konkretnego celu, ale póki się przemieszczają i nie mają konkretnych planów staje się to idealną formą podróży i wielką przygodą.
3. „Poza Sezonem” Jack Ketchum („Off Season”)
Idealna lektura dla spędzających czas na leśnych odludziach, morskich ostępach i małych miejscowościach jeszcze poza sezonem. Dla tych co lubią się bać, bo przecież nigdy nie wiadomo co może zaczaić się w ciemnych zaroślach za domem. Powieść Ketchum’a to pierwsza część trylogii, pełna krwi, pierwotnego zła i ludzi, w których nie ostało się zbyt wiele cech człowieczeństwa. To historia żywej legendy, która jest jeszcze gorsza niż krążące po okolicach opowieści. Przypomina, że ludzie w każdym miejscu na ziemi są inni, odróżniają ich motywacje i tradycje, a przyjazd grupki turystów nigdy tego nie zmieni.
4. „Droga” Cormac McCarthy („The Road”)
Coś dla alternatywnych, dla których podróż to nie przyjemność i przygoda, ale raczej walka o przetrwanie i niekończąca się męka. Dla tych co nigdy do końca nie mogą się dopakować, a potem włóczą za sobą wielkie nieporęczne walizki i torby i czekają niecierpliwie na powrót do domu. Ta przejmująca opowieść to smutna post apokaliptyczna wizja świata, w którym droga nie daje celu, a podróż nigdy się nie kończy. Gdzie bycie nomadem, ciągle w drodze to jedyna możliwość przeżycia i dotrwania do końca. Aż do śmierci.
5. „Desperacja” Stephen King („Desperation”)
Kolejna rewelacyjna powieść króla grozy dla wszystkich tych naiwnych podróżników, którzy wierzą, że w drodze powrotnej nic złego już nie może się wydarzyć. Owszem może. King udowadnia, że czasami nawet zwykła kontrola policji na drodze może zamienić się w prawdziwy horror. I że lepiej trzymać się wytyczonej trasy, a nie na siłę wybierać nieznane skróty. Bo można przypadkiem natrafić na takie małe miasteczko jak Desperacja i na jego wyjątkowych mieszkańców.
Wszystkim moim Czytelnikom i Czytelniczkom życzę miłego i udanego odpoczynku, bez niepotrzebnych przygód 🙂
O.


Obiecałam w zeszłym tygodniu i dzisiaj tej obietnicy dotrzymałam. Już jest upolowana bukowa świeżynka: „I’m Not Sam”. Opowiadanie, nowela (a raczej nowele dwie) literacki owoc współpracy Jack’a Ketchum’a i Lucky’ego McKee. Jack’a Ketchum’a przedstawiać nie muszę, ale przyda się kilka słów o drugim twórcy. Lucky McKee jest reżyserem i scenarzystą wielokrotnie współpracującym przy adaptacjach filmowych powieści Ketchum’a (np. „Kobieta”czy „Red”). „I’m not Sam” pierwotnie miała być tylko filmem. W zamyśle powstawała jedynie jako scenariusz.
Ten tekst z pewnością ucieszy wszystkich tych, których zafascynował „Bighead” Edward’a Lee. „Minotauress” (dosłownie Minotaurzyca, ale nie tłumaczmy tego tytułu nigdy więcej) jest kontynuacją, a raczej luźnym prequelem do wyżej wymienionej książki. Ponownie wracamy do zwyrodniałego miasteczka gdzieś w sercu Appalachów. Do końca nie wiadomo, czy to dokładnie to samo miasteczko co w poprzedniej historii, czy może sąsiednie, ale spotykamy kilka wspólnych, znanych już postaci. Mamy szansę zobaczyć jak mordercza para, czyli Dicky i Balls, zaczynała życie zbrodni i okrucieństwa. Natomiast głównym narratorem pierwszej z dwóch pojawiających się w tomie opowieści jest Pisarz, postać przez lata powracająca i wielokrotnie obecna, chociażby epizodycznie, w opowiadaniach Edward’a Lee. Bighead również ma swoje momenty, ale jak na razie pozostaje jedynie legendą, jeszcze ukrytą głęboko w lasach, która dopiero uczy się korzystania ze swoich „wyjątkowych” przymiotów.
Wszyscy fani Jack’a Ketchum’a mogą zacząć trzymać kciuki i zastygnąć w oczekiwaniu!
Pierwszy raz usłyszałam o Wendigo kilka lat temu przy okazji powieści „Cmętarz Zwieżąt” Stephen’a King’a. Nie wnikałam w temat aż do momentu mojego powrotu do tej powieści przed kilkoma tygodniami. Tym razem historia Wendigo zaintrygowała mnie. Zaczęłam szperać i węszyć. Wpadłam na trop. Duch Wendigo zawładnął moim umysłem i rozpoczęłam polowanie.
Jestem czytelniczką horrorów i lubię się bać. Inaczej nie sięgałabym po ten gatunek. To oczywiste. Lubię przeżywać moje najskrytsze lęki i obawy. Rzecz jasna na niby. Pod kontrolą. Tak, żeby wyrzucić te emocje z systemu i nie martwić się już więcej.
1. „Królestwo Spokoju” Jack Ketchum („Peaceable Kingdom”)
2. „Carnal Surgery” Edward Lee (nieprzetłumaczone na język polski)
3. „Szkieletowa Załoga” Stephen King („Skeleton Crew”)
4. „Sleep Disorder” Jack Ketchum i Edward Lee (nieprzetłumaczone na język polski)
5. „Czarna Bezgwiezdna Noc” Stephen King („Full Dark, No Stars”)
H.P. Lovecraft wierzył, że niektóre miejsca maja duszę. Ta dusza może być dobra lub zła. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę doświadczenia tego mistrza horroru z Providence i opowiadanie, w którym tą tezę zamieścił, możemy być pewni, że miał na myśli ten drugi przypadek. Istnieją miejsca, które są złe. Po prostu. Nie jest to wina ich mieszkańców. Nie jest to wina przypadkowych wydarzeń i śmierci. To wewnętrzna istota tych miejsc. To właśnie ta dusza sprawia, że miejsce jest złe i wywołuje negatywny wpływ na tych co w nim przebywają. Nawiedzenie staje się skutkiem nie przyczyną, dla którego miejsce staje się złe. Dodaje to tylko dodatkowy, jeszcze bardziej mroczny element do całej układanki.
Szwecja. To dziwne miejsce. Piszę to z własnego doświadczenia, a nie tylko dlatego, że tak mi się wydaje. Rok temu miałam okazję przekonać się na własnej skórze, czym jest ten północny kraj zimą. I teraz, dzięki tej krótkiej podróży, już wszystko rozumiem. Rozumiem, czemu w literaturze szwedzkiej króluje mroczny kryminał. Rozumiem, skąd tyle wątków depresji i alienacji. Rozumiem, skąd wśród bohaterów takie poczucie zagubienia i niezrozumienia. I wiem, dlaczego pisarze traktują to miejsce jako naturalny wybór seryjnych morderców i tym podobnych psychopatycznych zwyrodnialców.