„The Forge of God” Greg Bear

Bombla_Forge

 

„A moon is bigger than a mountain, and if a mountain, or the river, disappeared without a trace, wouldn’t you be afraid?” *

W opowieściach o końcu świata jest coś fascynującego. Apokalipsa wciąga, przywołuje i od wielu lat nie schodzi z list bestsellerów. Nieważne, czy to opowieść o zagładzie wywołanej przez zmutowany wirus grypy, przez atak obcych na naszą planetę, czy przez zmiany klimatyczne, które spowodowały kolejną epokę lodowcową. Każda z tych historii ma jeden wspólny element, który większość czytelników uwielbia, a którym jest determinacja i siła gatunku ludzkiego. Jego umiejętność przeżycia na przekór wszechświatowi. Gdzieś w głębi czujemy, ba, jesteśmy przekonani, że człowiek, nawet w minimalnej liczbie przetrwa.  Do tego sama koncepcja rozpoczęcia wszystkiego od nowa, białej kartki dla ludzkości, kusi swoją odświeżającą i oczyszczającą mocą. 

Wśród gatunku literatury apokaliptycznej można również odnaleźć takie perełki, jak opowieści, w których ludzkość (nawet nie wiadomo jak silna i zdeterminowana) nie ma nic do gadania. Wydarzenia przebiegają według pewnego ułożonego dawno temu planu, a jego zrealizowanie nie zależy wcale od poczynań naszej planety, ale narzucone jest z góry i nic nie jest w stanie pokonać pradawnego porządku rzeczy.

Właśnie taką powieścią jest „The Forge of God” („Kuźnia Boga”, książka nie jest przetłumaczona jeszcze na język polski) autorstwa Grega Beara, pierwsza powieść z dwutomowego cyklu, której fabuła kontynuowana jest w „The Anvil od Stars” („Kowadło gwiazd”). Koncepcja tytułowej kuźni boga, to dość pesymistyczna i ponura filozoficzna wizja, w której najwyższa istota, tworząca siła, najwyższa inteligencja, nazywana od wieków Bogiem, kreuje świat według swojego wyobrażenia, nadaje mu kształt, „wytwarza” życie, by w końcu – niezadowolona wynikiem – odebrać iskrę, na powrót obrócić w materię i zacząć proces od nowa.

„The Forge of God”  rozpoczyna się od dziwnego i niepokojącego wydarzenia, a mianowicie od zniknięcia jednego z księżyców Jowisza – Europy. Niezrozumiałego poczucia grozy dodaje fakt, że nigdzie nie widać odłamków, ani w ogóle żadnych pozostałości po satelicie. Ot, puste miejsce w przestrzeni. Jakby wyparowała i wszelki ślad po niej zaginął, pomimo iż orbitowała wokół planety od miliardów lat. Z pozoru to zdarzenie nie ma większego znaczenia dla losów naszej planety. W końcu Jowisz oddalony jest o lata świetlne, więc astronomowie, pomimo zaskoczenia, nie przewidują żadnych większych zmian i częściowo ignorują to wydarzenie. Do czasu.

Mijają miesiące, śladów Europy brak, a w zamian, już na Ziemi, pojawia się… góra. A raczej coś na kształt góry, bo zupełnie pozbawione śladów życia, nawet bakterii, roślinności, czy zwierząt. Sztuczny, nienaturalny twór na wspinaczkowym szlaku Doliny Śmierci w Kalifornii. W krótkim czasie okazuje się, że na pozór podobny wytwór ni stąd ni zowąd odnaleziony zostaje w Australii. Z amerykańskiego obiektu wyłania się pterodaktylopodobna istota, która od razu oznajmia, że nasza planeta jest w wielkim niebezpieczeństwie. Natomiast na Antypodach ludziom na spotkanie wychodzą roboty przypominające wizje spodków z początku lat pięćdziesiątych, które zapewniają o przyjacielskich zamiarach. Zarówno istota jak i roboty umiejętnie przekonują wszystkich o swoich racjach, a że ich wersje wzajemnie się wykluczają, zamiast zgody następuje rodzaj kosmicznej zimnej wojny. A czas mija i z pewnością nie na korzyść mieszkańców Ziemi.

„The Forge of God” nie pokazuje nam zmagań ludzkości z kosmicznym wrogiem. Nie pokazuje przygotowań do ratowania zagrożonej planety. Nie opisuje krwawej inwazji. Greg Bear ukazał w swojej powieści ludzką niemożność działania w chwili, gdy powinny być podjęte najważniejsze decyzje. Załamanie instynktów i charakterów. Wielką bezsilność, w której tylko grupka pojedynczych osób próbuje coś zdziałać na własną rękę. I strach, który paraliżuje lepiej niż niejedna trucizna. Ogłupia zmysły i ukierunkowuje mózg na mało racjonalistyczny sposób myślenia.

Wśród ludzi, którzy pragną za wszelką cenę uratować Ziemię jest jeden z pierwszych, którzy ujrzeli brak Europy na nieboskłonie, Arthur Gordon. To między innymi z jego perspektywy poznajemy większość najważniejszych wydarzeń. To jego oczami oglądamy upadający świat i jego rozumem próbujemy pojąć, co tak naprawdę dzieje się w kosmosie. W rozwiązaniu zagadki pomaga mu jego wieloletni przyjaciel Harry Feinman. To dzięki jego rozmyślaniom dowiadujemy się o koncepcji kuźni boga, a także o paradoksie Fermiego, którego jedno z możliwych rozwiązań pokazał Greg Bear w swoim cyklu.

Na czym polega paradoks Fermiego? Najprościej rzecz ujmując paradoks Fermiego zakłada, że skoro wszechświat pełen jest planet podobnych do Ziemi i na ich powierzchni z pewnością istnieje inteligentne życie, to powinniśmy już natrafić na ślady jego istnienia. Jeśli obce cywilizacje istnieją, to z pewnością niejedna z nich byłaby w stanie odwiedzić Ziemię lub przynajmniej odpowiedzieć na nasze próby komunikacji. Jeśli więc wszechświat jest tak pełen życia, jak zakłada statystyka, należy sobie zadać pytanie: gdzie są wszyscy? Bear, podążając za jedną z możliwych odpowiedzi udzielonych przez Fermiego, przyjmuje że cisza ta pochodzi z wyboru. Wszechświat pełen jest niebezpieczeństw i lepiej nie zapraszać do siebie cywilizacji, które mogą okazać się wrogie. Nasz wysyłany bez przerwy w kosmos sygnał przypominać może wrzaski nieświadomego zagrożeń dziecka.

Czytając powieść Beara miałam wrażenie, że jej akcja zawieszona jest niejako w czasoprzestrzeni. Przerażona ludzkość zamiast zmotywować się do walki, złożyła broń i poddała się. Z góry uznała, że wszystko to nie ma większego sensu, bo od zawsze było już za późno. Czas by materia powróciła do kuźni. Czas rozpocząć wszystko od nowa. I tylko główni bohaterowie, wciąż próbujący powstrzymać zagładę, zdają sobie sprawę, że nie oznacza to wcale, że Ziemia powstanie jeszcze kiedyś na nowo. Że odrodzi się w magiczny sposób, a porządek dziejów powróci i powtórzy swój bieg. Koniec świata – jeśli się wydarzy –  będzie ostateczny. Nieodwołalny. Wszechświat nie będzie tęsknił, a jedyne co po nas zostanie, to ostatni krzyk ludzkości zawieszony w pustce.

O.

* „Księżyc jest większy od góry, a gdyby to góra, albo rzeka, zniknęły nagle bez śladu, to czy nie bałbyś się?”