„Catherine Earnshaw, obyś nie zaznała spoczynku, jak długo ja żyję! Powiedziałaś, że cię zabiłem – więc mnie nawiedzaj! Wszak ofiary prześladują swych zabójców. Wiem, że duchy zstępowały niegdyś na ziemię. Bądź ze mną zawsze – w jakiej chcesz postaci – doprowadź mnie do obłędu! Tylko nie zostawiaj mnie w tej otchłani, gdzie cię nie mogę znaleźć! Och, Boże! Tego się nie da wypowiedzieć! Nie mogę żyć bez mego życia! Nie mogę żyć bez mojej duszy!”.
Nie umiałabym zacząć inaczej tego tekstu, jak właśnie od tej bolesnej, wykrzyczanej w największej rozpaczy klątwy Heathcliff’a. Tyle smutku. Tyle nieszczęścia. Dwa stracone życia, a wokół kilka innych zmarnowanych. Historia „Wichrowych Wzgórz” to opowieść pisana krwią i łzami bohaterów. To opowieść, w której nigdy nie miało być dobrego zakończenia. Tylko śmierć, rozpacz i krzyk na wrzosowisku. To historia miłości przeklętej, ale takiej, którą przeklęli oboje kochankowie.
Emily Brontë, podobnie jak jej dwie pozostałe piszące siostry, Anne i Charlotte, posiadała wyjątkową umiejętność. Otóż, stworzyła postacie tak silne i rozpaczliwie nieszczęśliwe, że próżno szukać podobnych w literaturze angielskiej. Żyjąca w świadomej izolacji pisarka dała życie jednym z najbardziej romantycznych bohaterów wszechczasów. Stworzyła dramat samotności i niezrozumienia kobiety i mężczyzny, których przeznaczeniem było żyć razem na mglistych wrzosowiskach, a którzy stracili tą szansę na zawsze.
Cathy i Heathcliff. Heathcliff i Cathy. Nie można tych imion niczym rozdzielić. Stworzyli sami siebie na podobieństwo wolnych istot z wrzosowisk. Oboje aroganccy, zbuntowani i niszczący. Nie pojmowali różnic, które próbowano im udowodnić, bo oboje stanowili jedno. Nie rozumieli zasad, które próbowano im wpoić, bo jedyną zasadą była ich namiętność. Nie chcieli być częścią życia innych, bo sami dla siebie byli już wszystkim.
Świat Heathcliff’a i Cathy to świat dziki i wolny, tak jak dzika i wolna była natura tych obojga. Tak jak dzika i pierwotna była ich miłość. Wiatr hulający po wrzosowiskach był ich głosem. Byli częścią tego co naturalne. Stali się integralną częścią otaczającej ich przyrody. Stłumienie ich dzikich charakterów nie mogło zakończyć się inaczej niż śmiercią. Byli nieujarzmieni, a tego co nieujarzmione nie można zamykać w klatce. Tragedią w „Wichrowych Wzgórzach” jest właśnie ta nieudana wymuszona próba „ucywilizowania” obojga. Cathy podejmuje wybór i skazuje się na powolne umieranie w tęsknocie i samotności. Przeklina siebie i swojego ukochanego, walcząc każdego dnia sama ze sobą.
A walka Cathy, to także zmagania Heathcliff’a. Bo tych dwojga nie można ze sobą rozdzielić. Nawet osobno, nawet po latach są tak silnie związani, jakby nigdy siebie nie opuścili, nawet na chwilę. Być może właśnie ta więź doprowadziła oboje do samozniszczenia. Gdyby potrafili zapomnieć, gdyby chociaż potrafili zrozumieć dlaczego nie mogą być razem. U żadnego z nich taka myśl nigdy się nie pojawia. Są jedną istotą, dominującą w swoim nieszczęściu i pragnącą unieszczęśliwić innych.
„Miłość do Heathcliffa przypomina odwieczne skały pod korzeniami drzew: nie przyciąga oka, lecz jest czymś nieodzownym. Nelly, ja jestem Heathcliffem! Zawsze, w każdej chwili, żyje w mojej pamięci. Myśl o nim nie jest rozrywką(…) lecz stanowi moją istotę. Nie mów więc już nigdy, że się rozstaniemy. To niemożliwe.”
Życie na Wichrowych Wzgórzach było dla jego mieszkańców życiem w odosobnionym miejscu cierpienia. Po śmierci Cathy staje się jeszcze bardziej nie do zniesienia. Dziki i nieokrzesany Heathcliff, którego znamy z początku opowieści, pod jej koniec zamienia się w wyrachowanego, sadystycznego potwora, który pała żądzą zemsty. Gdzieś wewnątrz rozumie jednak, że jeśli istnieje ktoś na kim mógłby się zemścić, to jest nim on sam i jego ukochana. Dlatego nie potrafi wybaczyć. Ani jej, ani sobie. Już za życia skazuje się na przynależność do złych duchów, które nawiedzają Wichrowe Wzgórza. Żyje by niszczyć innych i by na koniec sam paść na zgliszcza tych, których zabije swoim złem.
„Wichrowe Wzgórza” to opowieść o wielkiej miłości, która nigdy nie mogła zostać spełniona. To opowieść o duchach, które nie znają ukojenia. I nie mogła potoczyć się inaczej. Takie istoty jak Cathy i Heatcliff nie mogą być szczęśliwe za życia. Ale nie jestem pewna, czy potrafią odnaleźć szczęście także po śmierci. Mam wrażenie, że wciąż, gdzieś tam w świecie Wichrowych Wzgórz, oboje przeklęci przez własną miłość, błąkają się po ukochanych wrzosowiskach. I błąkać będą na zawsze.
O.
P.S. Dla tych, którzy chcieliby przedłużyć niesamowite doznania z „Wichrowych Wzgórz” mam muzyczny kąsek, poetycki i piękny, czyli Kate Bush i tytułowe „Wuthering Heights”.
„I’m coming back love, cruel Heathcliff
My one dream, my only master…”
*Fragmenty tekstu w tłumaczeniu Janiny Sujkowskiej, Wydawnictwo Zielona Sowa.