„Cujo” Stephen King

Bombla_Cujo

„Tylko, że potwory nigdy nie umierają. Czy będzie to wilkołak, czy wampir, czy upiór, czy tajemniczy stwór z pustkowi. Potwory nigdy nie umierają. I potwór nawiedził Castle Rock znowu wiosną 1980 roku.”

Castle Rock to małe miasteczko w stanie Maine w Stanach Zjednoczonych. Trzeba dodać, że to miasteczko bardzo typowe. Z mieszkańcami charakterystycznymi właśnie dla takich miejsc w Nowej Anglii. Zazwyczaj spokojne, kryje w zanadrzu swoje mroczne i tajemnicze zakamarki . I ciemne, ukryte głęboko sekrety. Czasami ma się wrażenie, że Castle Rock przyciąga ciemność. Przyciąga zło. Przyciąga to, co czai się i tylko czeka na bezksiężycową noc, na słabą przesiąkniętą strachem psychikę wrażliwych dorosłych i dzieci, by nagle wyskoczyć. I zaatakować. Tak. Dokładnie takim miejscem jest Castle Rock. A jeśli jeszcze o tym nie wspomniałam, to twórcą tego wyjątkowego miasteczka jest nie kto inny tylko Stephen King. 

To właśnie tutaj zrodziła się kolejna legenda. Wykreował się z czeluści nowy potwór. Dotychczas ukryty w kilku komórkach i krwinkach połączył się z niewinną istotą i zrodził idealnego zabójcę. „Cujo”. Minęło już ponad trzydzieści lat odkąd pojawił się w literackim świecie King’a, a jednak wciąż pozostaje żywym wspomnieniem. I wraca w innych historiach mieszkańców Castle Rock.

Kim albo czym jest Cujo? Cujo to pies. Dokładnie bernardyn. Jeden z największych psów według kynologii. Jego właścicielami jest rodzina Camberów prowadząca warsztat samochodowy na obrzeżach miasta. Cujo pełni rolę psa pilnującego. I sprawdza się w tej roli perfekcyjnie. Jest tak olbrzymi, że nawet ci, którzy odwiedzają warsztat dość często wahają się, gdy Cujo wychodzi z obejścia albo siedzi w drzwiach stodoły. Porównywany jest do małego kucyka czy kudłatej góry. Jego charakter natomiast jest całkowitym przeciwieństwem wyglądu. Uwielbia dzieci. Daje się im ujeżdżać, jak na koniku. Pozwala wkładać rączki głęboko do pyska.  Tarmosić się za potężną kufę. Głaskać w nieskończoność. Wszystkie te „zabiegi” znosi z anielską cierpliwością. Bo w gruncie rzeczy Cujo ma duszę psiego anioła.

Tej nienaturalnie upalnej, strasznej wiosny wydarzyło się coś, co zamieniło tego łagodnego, kochanego psa w prawdziwego demona. Wypełniło go całkowicie i podmieniło. A zaatakowało nagle i niespodziewanie, jak atakują wszystkie najgroźniejsze istoty. Całkowicie przypadkiem, w trakcie pogoni za małym królikiem, Cujo został ukąszony przez zarażonego wścieklizną nietoperza. Prosto w nos. W najbardziej delikatne i narażone miejsce w ciele zwierzęcia. Od tej sekundy ugryzienia, gdy chore komórki zaczęły atakować układ nerwowy biednego bernardyna, Cujo zupełnie nieświadomie zaczął przekształcać się w potwora. No, może niezupełnie nieświadomie.

Bowiem Stephen King daje nam wgląd w myśli i odczucia Cujo. Pozwala nam podejrzeć prawdziwy charakter psa i z każdym kolejnym zdaniem widzimy, jak bardzo bezradny staje się on wobec postępującej szybko choroby. Jak zupełnie nie jest w stanie pojąć co się z nim dzieje. Nie rozumie, dlaczego nietoperz dziwnie pachniał, ale wie, że na pewno coś było nie tak jak powinno. Próbuje zmyć z siebie piętno „brzydkiego psa” za jakiego w swojej naiwności się uważa. Wie i rozmyśla w swojej wielkiej psiej głowie o konsekwencjach i boi się. A kiedy się boi szuka tego kogo kocha najbardziej, czyli CHŁOPCA (tak myśli o swoim młodym właścicielu Cujo).

Postęp choroby oznacza zanikanie prawdziwej dobrej natury potężnego bernardyna. Do tego nieznośny upał tylko przyspiesza metamorfozę. Zmiana w zachowaniu Cujo jest wyjątkowo gwałtowna i praktycznie od razu zauważalna. Nagle, na dniach, przestaje odczuwać głód i pragnienie. Z pyska zaczynają toczyć się strużki śliny. Jest mu niewygodnie z samym sobą. Wszystko go boli. Palące słońce razi w oczy. Jego samego to drażni. Czuje wewnątrz, że coś złego się z nim dzieje. Warczy na ukochanych właścicieli. Sam siebie tłumaczy w głowie złym samopoczuciem. Nadchodzą jeszcze większe upały. W miasteczku miejscowa wieszczka przepowiada nadchodzące zło. A Cujo zmienia się nieubłaganie. Jego myśli stają z dnia na dzień bardziej chaotyczne i niezrozumiałe. Zapachy nakładają się jeden na drugi. Przestaje je rozpoznawać, tak samo jak przestaje rozpoznawać jego własne znajome, domowe otoczenie. Wie tylko, że kiedyś kochał CHŁOPCA. Wszystko wydaje się być przeciw niemu, a rana na nosie zaognia się i boli jak nigdy dotąd.

Ostatnim stadium choroby jest zanik prawdziwego Cujo. Jego tożsamość zostaje całkowicie wycofana. Głęboko ukryta. Umierająca i zagubiona w nie swoim ciele. Wielki bernardyn zamienia się w maszynę do zabijania. Przed którą nie ma ucieczki. W głowie kołują mu się myśli o mordzie, rozrywaniu ludzi i smaku krwi. Z zewnątrz wygląda tragicznie. Jak smutna parodia tego pięknego psa, którym był jedynie kilkanaście dni wcześniej. Przekrwione, malutkie oczy, utkwione martwo w jednym punkcie. Lejąca się strumieniami z pyska piana. Wykrzywione w warkliwym uśmiechu wargi. Zyskuje nowy cel.  I on sam staje się nagle czyimś przeznaczeniem.

Jak to z legendami bywa utrwaliła się w Castle Rock i okolicach myśl, że Cujo od zawsze był potworem. Zawsze był zły. Zawsze groźny. Że od takiego gigantycznego zwierzęcia nie można było spodziewać się niczego innego. Niewiele osób pamiętało tego dobrego i kochającego psa, jakim był naprawdę. Jeszcze zanim pochłonęła go potworna choroba. Zanim zawładnęła jego ciałem i umysłem. Dla Cujo nigdy nie było ucieczki. On nigdy nie miał wyboru. Skradziono my wszystko i podmieniono to co uważał za najpiękniejsze na groteskowe, wykrzywione bólem. Ten prawdziwy Cujo zniknął wraz z nieszczęśliwym ukąszeniem. Umarł, gdy tylko przestały ustał ruch skrzydeł nietoperza.

Stephenowi Kingowi udało się w makabryczny sposób ziścić największy horror wszystkich właścicieli psów, którzy zdają sobie sprawę, że nawet najlepsza szczepionka przeciw wściekliźnie nie jest w stanie uratować zwierzaka przy niefortunnym ukąszeniu w okolice głowy.  Dziwnie i przejmująco udowodnić, że czasami może wydarzyć się coś całkowicie niezależnego od intencji samego zwierzęcia. Coś totalnie przypadkowego i do końca niewytłumaczalnego. I tym bardziej koszmarnego. Bo to co najbardziej budzi grozę w tej historii to fakt, że tak naprawdę Cujo

„nigdy nie chciał nikogo zabijać. Coś upatrzyło go sobie na swoją ofiarę – być może przeznaczenie, być może ślepy los, a może tylko choroba zwana wścieklizną, wyniszczająca układ nerwowy. Świadoma wola nie miała tu nic do rzeczy.” *

O.

* Użyte w tekście fragmenty „Cujo” Stephen’a King’a w tłumaczeniu Jacka Manickiego.