„Człowiek Nietoperz” Jo Nesbø

Bombla_CzłowiekNietoperz

 

„On the second day, he came with a single red rose

He said: „Give me your loss and your sorrow”

I nodded my head, as I lay on the bed.

If I show you the roses, will you follow?”

Where The Wild Roses Grow Nick Cave&Kylie Minogue

Skandynawskie kryminały. Hasło doskonałe. Przyciąga jak magnes. Przynajmniej mnie. Czytelniczkę wiecznie stęsknioną za zimą i za zimnem w ogóle. Ewentualnie za jesienią. Za zamglonym słońcem. Lodowatym deszczem, siekącym po twarzy. Za hulającym wiatrem. Za mrozem. I chrupiącym śniegiem pod nogami. Spragnioną dobrze opowiedzianych historii na godnym poziomie. Oczekującą silnych bohaterów rodem z Północy, którzy zmagać będą się nie tylko z okrutnymi zbrodniami, ale także nieprzyjaznym otoczeniem lodowatych krajobrazów. Kryminały obiecują porządną, misternie utkaną intrygę. Kuszą tajemnicami i skomplikowanym śledztwem, które mogę spokojnie i po cichu obserwować z oddali, schowana pod kocem. I przede wszystkim nęcą mnie tym lodowym podmuchem, nawet w środku upalnego lata.

I nagle przydarzył mi się Jo Nesbø i jego pierwszy tom kryminalnego cyklu z Harrym Hole w roli głównej, czyli „Człowiek Nietoperz”. No bo jak to? Że niby skandynawski kryminał, ale w Sydney? Gdzieś po drugiej stronie globu, z kangurami, kamiennymi pustyniami i skwierczącym słońcem? Nie, nie – to z pewnością nie mogło się udać. A jednak. Po pierwszych rozdziałach wpadłam jak przysłowiowa śliwka w kompot i nie mogłam się oderwać. I nieistotne stały się zupełnie australijskie okolice. Nieważne nawet, że miejscami czułam się, jakbym z dystansu obserwowała po raz kolejny „Pricillę Królową Pustyni”. I nawet to otumaniające słońce nie drażniło mnie tak bardzo, bo poznając głównego bohatera wiedziałam, że on też czuje się totalnie wyciągnięty z kontekstu. Wtłoczony w świat, który jest mu całkowicie obcy.

No właśnie. Główny bohater. Detektyw Harry Hole.  Już pierwsze zdanie powiedziało mi o nim wszystko. Od razu mogłam wczuć się w jego postać, tym samym wciągając się w opowieść – „Czuł się fatalnie.” W takich warunkach i ja czułabym się potwornie. Harry Hole od wejścia na scenę wydaje się być przytłoczony gorącem, kolorem i rzeczywistością niby wyciągniętą z surrealistycznego filmu. Rasowy Norweg. Surowy w obyciu. Facet z przeszłością. I ta australijska zbrodnia. Niby zwyczajne morderstwo młodej dziewczyny. Wszystko powinno być proste i łatwe. Wokół niego zaczynają się kłębić sami sympatyczni, otwarci ludzie – wszyscy chcą mu pomóc. Każdy ma coś do dorzucenia. A im dalej w śledztwo, tym bardziej rysuje sie obraz Australii, którego my czytelnicy wcale nie mieliśmy ochoty zgłębiać, a tym bardziej nasz bohater, który musi poznać go na własnej skórze.

Z początku Australia wydaje się być niczym hippisowska, pacyfistyczna enklawa zawieszona w czasie. Wszędzie kolorowo. Wszechobecna tolerancja. Króluje otwarta tęczowa kultura. Totalna, międzynarodowa mieszanka. Każdy uśmiechnięty. Szczery do bólu. Nikt nie ma nic do ukrycia. Harry Hole szybko odkrywa, a my razem z nim, że ta radosna twarz to jedynie maska, za którą kryją się zawiść, skrywane od lat urazy i często smutek. Każdy z bohaterów ma tajemnicę. Większość tych sekretów jest brudna, niejasna, powiązana z podziemnym życiem miasta. Kolejne postacie dramatu „Człowieka Nietoperza” zamieszane są w dziwne zależności, których nikt by się po nich nie spodziewał. Osobiste nieszczęścia ukrywają dla siebie i pilnują, by nikt nie spenetrował ich małych, zamkniętych światów.

Jo Nesbø utopijną krainę szczęśliwości ni stąd ni zowąd przekształca, przynajmniej na papierze, w  okrutne i bezlitosne piekło. Sielankowe poczucie szczęśliwości i oderwania zastępuje brutalnym ściągnięciem na ziemię. Australia z każdą kolejną stroną zaczyna przypominać tę mroczną, ciemną Skandynawię, tak bliską wszystkim miłośnikom kryminałów Północy, ale odwróconą do góry nogami. Jej obleczone w palące promienie lustrzane odbicie. Na wierzch wypływają odwieczne społeczne konflikty. Wracają historie wybitych aborygeńskich plemion, przepędzonych i spędzonych niczym bydło na niechciane tereny, do rezerwatów. Ujawniają się nienawiść, niezrozumienie i rasowa niechęć, wypływające z lat kłamstw, którymi karmią się mieszkańcy zagubionego kontynentu. Wystarczy spojrzeć z dystansu. Przyjrzeć się bliżej temu, co za bardzo się świeci i mami wzrok.

Wychodzi na to, że „Człowiek Nietoperz” okazał się być doskonale skonstruowanym kryminałem, w jak najbardziej skandynawskim stylu. Bo wszystko jest na swoim miejscu, a fabuła powieści co prawda spowita gorącym powietrzem, perfekcyjnie znajduje swoje odbicie w lodowatych rejonach Północy. Jo Nesbø stworzył historię, w której nic nie jest takie, jak się wydaje, a każda kolejna napotkana postać ma jeszcze więcej tajemnic i ukrywa się szczelnie za maską pozornego szczęścia. Do tego całość powieści owinięta jest w aborygeńskie legendy, które przeplatają się z fabułą, inspirują kolejne części i rozdziały, by okazać się kluczem do rozwiązania całej zagadki. I na dodatek ten Nick Cave gdzieś w tle mruczący balladę o śmierci… Jak dobrze było poznać Harrego Hole – chcę więcej.

O.