Bezsenne Środy: „Gość Draculi” Bram Stoker

Bombla_BezsenneGośćDraculi

 

„The dead travel fast.”

Czy wiecie, która noc, poza Wigilią Wszystkich Świętych, jest kolejną przeklętą nocą w roku? Kiedy z ciemności wychylają się duchy, wiedźmy i upiory, by odprawiać swe czary? Kiedy bariera pomiędzy światem żywych a umarłych znów staje się nieomal przezroczysta? Jest, moi Drodzy, taka noc. Noc jeszcze nie ciepła, lecz już nie lodowata, zapowiadająca nową porę roku, sezon rozkwitu. Noc, której obchody, już od wieków nieprzerwanie trwają od zachodu słońca, ostatniego dnia kwietnia, aż do świtu. Noc germańska. Noc sabatów. Noc Walpurgii. W tę właśnie noc czarownice podobno mają się zbierać na szczycie Brocken, a przewodzić ma im władczyni krainy zmarłych zwana Hel – córka Lokiego, siostra Fenrira, personifikacja śmierci. W taką noc jak Noc Walpurgii lepiej nie wybierać się samemu na górskie ścieżki. Lepiej nie podróżować samotnie po nieznanych szlakach. Lepiej omijać cmentarzyska i pradawne miejsca kultu. Bo nigdy nie wiadomo, co napotkamy w ciemności po zachodzie słońce, gdy zmierzch otuli wszystko wokół nas nierealną poświatą.

Istnieją jednak śmiałkowie, którzy na własnej skórze, z własnej naiwności, przekonali się, że w Noc Walpurgii lepiej nie kręcić się po nieznanych drogach. Jednym z nich był niby nienazwany, a jednak znany bardzo  Jonathan Harker z opowiadania Brama Stokera zatytułowanego „Gość Draculi”. Zanim przybliżę Wam jego treść, to tylko w ramach ciekawostki napiszę, że opowiadanie to stanowi tak naprawdę wycięty rozdział z samego „Draculi”, który wydała już pośmiertnie, z wyjaśnieniem, żona pisarza. Dla potrzeb tomu, opowiadanie zostało przeredagowane, nazwisko Harkera wykreślone, lecz reszta pozostała niezmieniona.

Brytyjski dżentelmen (Jonathan Harker tak naprawdę) podróżuje do Transylwanii. W drodze, gdzieś w okolicach Monachium, pomimo ostrzeżeń hotelarza i przypadkowych osób jakie spotyka przed wyprawą, postanawia wyruszyć właśnie tego wieczoru, tuż przed zachodem słońca, w Noc Walpurgii. Woźnica, pełen złych przeczuć i zabobonnie przerażony, pędzi na złamanie karku, lecz powóz zatrzymuje się nagle, by z impetem ruszyć po chwili, gdy konie płoszy dziwna, wychudzona sylwetka na pobliskim wzgórzu. Harker zostaje sam, na górsko-leśnych ostępach. Zapada zmrok. W Harkerze narasta niepewność. Jednak jak na brytyjskiego dżentelmena przystało, rusza przed siebie, by zupełnie przypadkiem (chociaż my już wiemy, że Dracula czuwa od początku do końca tej opowieści) trafić do „przeklętej” wioski, opuszczonej przed laty i na przyległy cmentarz. Tam przyjdzie Harkerowi spędzić tę Noc. Jedną z pierwszych nocy, które naznaczą jego życie na zawsze.

Kto czytał już kultową wampirzą powieść Brama Stokera, ten „Gościa Draculi” potraktuje jak cudowny, literacki kąsek, jak ciekawostkę i brakujący element tej historii. Dodam jedynie, że Francis Ford Coppola wykorzystał jego fragmenty w swojej doskonałej ekranizacji. Kto jednak „Draculi” nie zna, ten w idealny sposób będzie miał szansę zaznajomić się z genialnym stylem Stokera, a także formą samej książki. Jakkolwiek by nie było, czytelnik ma szansę pysznie się wystraszyć, jednocześnie bawiąc się wychwytywaniem drobnych szczegółów, które nie tylko wprowadzają nas w draculiczną rzeczywistość, lecz także budują całą atmosferę tej krótkiej historii.

Dzisiaj nie zmrużę oka, bo wilk-nie wilk spogląda na mnie spośród drzew.

*Jeśli chcecie się zaczytać, porwać i omamić przez cmentarne zjawy i hrabiego Draculę, to opowiadanie, zupełnie legalnie, w oryginale znajdziecie do poczytania TUTAJ.

BEZSENNE ŚRODY: „Dom Sędziego” Bram Stoker

Bombla_BEZSENNEDomSędziego

 

„As to what there was against the house itself she could not tell. She had often asked, bu no one could inform her; but there was a general feeling that there was something (…).”

O nawiedzonych domach można by pisać całe eseje. Zapełnić grubaśne tomiszcza w dziesiątkach tysięcy, dokładając do tego ryciny, zdjęcia i nagrane filmy. Analizować to wszystko krok po kroku, by na własnej skórze pewnego dnia przekonać się, czy to co nierealne naprawdę nierealnym jest, a może wręcz odwrotnie? Jedno jest pewne – nawiedzone domy niezmiennie działają na wyobraźnię, a opowieści o nich z biegiem lat jedynie zyskują i na kolejnych pokoleniach pozostawiają niezatarte wrażenie. Co więcej, takich opowieści nigdy nie jest zbyt wiele, bo lubimy się bać i musimy mieć o czym opowiadać przy ogniskach. A takie historie o miejscach obleczonych w klątwy i duchy wydają się idealnie wpasowywać w nasze gusta. Jedną z takich opowieści, które krążą od wieków, od miasta do miasta i wszędzie tam, gdzie stoją puste, samotne domy o smutnej, tajemniczej historii jest właśnie tytułowy „Dom Sędziego” z opowiadania Brama Stokera z tomu „Gość Draculi”.

Młody naukowiec Malcolm Malcolmson szuka cichego, spokojnego miejsca, w którym będzie mógł dokończyć swoje badania. Z tą myślą przyjeżdża do miejscowości Benchurch, by wynająć przytulny dom, doskonały do jego pracy. Zauważa opuszczony budynek, zwany przez miejscowych Domem Sędziego. Wydaje mu się, że to idealne miejsce dla kogoś takiego jak on i postanawia zamieszkać w nim, pomimo ostrzeżeń gosposi i napomknień o przypadkach nawiedzeń w tym miejscu. Nikt nie chce tam mieszkać. Mówią, że w domu straszy duch okrutnego sędziego, który uwielbiał torturować ludzi, ale nawet jeśli tak było, to Malcolmson nie wierzy w nonsensy o duchach i uważa takie wierzenia za stek bzdur. Wprowadza się, by już pierwszej nocy przekonać się, że coś jest mocno nie tak. Szczury harcują pośród ścian, piszczą i drapią, nie dając mu ani spać spokojnie, ani pracować. Ale przyzwyczaja się. Mniej więcej. Jest w stanie znieść najbardziej natarczywe hałasy, ignorować dziwne odgłosy wokół, przynajmniej do czasu, gdy po sznurze dzwona przychodzi coś, czego nigdy by się nie spodziewał zobaczyć.

„Dom Sędziego” jest modelowym opowiadaniem o nawiedzonym domu, nad którym zawisła jakaś nieszczęsna klątwa. Jest na tyle doskonałe, że nawet jeśli czytelnik dokładnie potrafi przewidzieć, co wydarzy się za chwilę, to wciąż czuje niepokój, a jego żołądek zwija się w kłębek na myśl o kolejnej nocy Malcolma. Podczas lektury rodzi się prawdziwa groza i wielkie współczucie dla bohatera, który w tej krótkiej opowieści zyskał więcej w naszych oczach, niż niejeden bohater opasłych powieści. Szkoda jego naiwności. Szkoda tej ślepej wiary w naukę i niepodważalne prawa natury, które ewidentnie zostają złamane w Domu Sędziego.  Szkoda tego młodego umysłu zniszczonego przez nienazwane. Los Malcolma zdaje się być przypieczętowany od pierwszych zdań, jednak my wciąż chcemy towarzyszyć mu w jego powolnej zagładzie. Patrzeć jak przenika go strach. Przez rozczapierzone palce podziwiać, jak nachodzi go ostateczne szaleństwo.

Dzisiaj nie zmrużę oka, bo słyszę chrobotanie zza ścian.

O.

*Kto jeszcze jest zaintrygowany opowieściami Brama Stokera, może zajrzeć TUTAJ i przeczytać o „Indiance”, a pełny tom „Gość Draculi” znajdziecie w oryginale na stronie Project Gutenberg TUTAJ.

BEZSENNE ŚRODY: „Indianka” Bram Stoker

Bombla_BezsenneIndianka

 

„But the central object in the whole of this chamber of horrors was the engine known as the Iron Virgin, which stood near the centre of the room.”

Uwielbiam wpadać na tropy doskonałych opowieści.  Zajrzeć, podejrzeć, przeczytać gdzieś, gdzie często zaglądam i odkryć coś wspaniałego. Tym bardziej, gdy taka odkryta opowieść okazuje się być zupełnie przypadkowo polecana przez uwielbianego pisarza (ach, ten Stephen King!) i uznana za idealny przykład literatury grozy. Taka historia zyskuje jeszcze istotniejszy wydźwięk, gdy okazuje się być opowieścią o zemście, z morałem, z przesłaniem, który zostawia po sobie godziny wypełnione nie tylko bezsennością i strachem, ale przede wszystkim rozmyślaniem nad kondycją człowieka i jak to bywa w takich przypadkach, nad odwieczną walką dobra ze złem. Gdy zaczęłam lekturę wspaniałego zbioru opowiadań Brama Stokera zatytułowanego „Gość Draculi” (ang. „Dracula’s Guest”) nie spodziewałam się, że trafię na tak przejmujące opowiadanie jakim jest „Indianka” („The Squaw”). Opowiadanie dające do myślenia, niby wcale niestraszne (przynajmniej nie w ten typowy gotycki sposób), ale o wiele mroczniejsze i potworniejsze, gdy tylko się nad nim głębiej zastanowić.

Podczas podróży poślubnej, do pewnej młodej pary objeżdżającej europejskie krainy, przyłącza się niejaki Elias P. Hutcheson, by ożywić lekko znudzone już sobą towarzystwo. W Norymberdze we trójkę postanawiają zwiedzić zabytkowy zamek, w którym na największą uwagę zasługuje idealnie zachowana Sala Tortur, wraz z całym arsenałem przyrządów do zadawania bólu, w tym Żelazną Dziewicą jako główną turystyczną atrakcją. Jeszcze przed zamkiem stają na murach, by podziwiać sielankowe okolice, a ich uwagę przykuwa mały kotek podskakując wesoło wokół wylegującej się na słońcu matki. Zupełnie przypadkiem Elias, by popisać się przed nowymi znajomymi i przykuć uwagę zwierząt, zrzuca kamień, który niefortunnie spada na głowę kotka i zabija go na miejscu. Zrozpaczona kocica rusza tropem bohaterów, by wymierzyć karę i zemścić się na ludzkim mordercy. A ten, Amerykanin o wesołym i pewnym siebie usposobieniu, wydaje się być jedynie dobrodusznym turystą, jednak im więcej opowiada anegdot z własnego życia (w tym wspomnienia z wojny i spotkania z Apaczami), tym bardziej ujawnia się jego druga, skrywana natura.

Kto jak kto, ale Bram Stoker wie dokładnie jak budować napięcie. W „Indiance” tworzy bardzo nastrojowe sceny – maluje sielankowe krajobrazy, by w chwilę później przełamać je nagłą potwornością śmierci, a zaraz potem zamknąć opowieść w surowych i zimnych wnętrzach średniowiecznego zamczyska. Dawkuje emocje, rozprasza uczucia – od radości, żartu, uśmiechu do przerażenia, krzyków i omdleń. Jest tu dokładnie wszystko co tworzy perfekcyjne opowiadanie grozy. Jest powód, jest przyczyna i są konsekwencje. Stoker udowadnia, że nic nie ginie w naturze ot tak, przypadkowo, a z całą pewnością nic nie umiera na marne. Coś zawsze zostaje – szyderczy uśmiech, klątwa, skaza, które grożą powrotem, gdy nadchodzi czas prawdziwej zemsty. „Indianka” poraża realnością kary. Podkreśla to miejsce, podkreśla powrót do przeszłości, a przede wszystkim podkreśla narzędzie, które wciąż potrafi wymierzyć sprawiedliwość.

Dziś nie zmrużę oka, bo słyszę głuchy dźwięk uderzających kamieni i jęk rozpaczy tuż po.

O.

*Za polecenie „Indianki” i całego wspaniałego tomu „Gość Draculi” dziękuję Tommyknockerowi z Samotni.

**Kto zaintrygowany i zainteresowany lekturą, to znajdzie cały tom opowiadań Brama Stokera „Dracula’s Guest”, w oryginale, całkowicie za darmo na stronie Project Gutenberg TUTAJ, a samą „Indiankę”, również w oryginale TUTAJ.