„Koszmary i fantazje. Listy i eseje” H.P. Lovecraft

Bombla_Koszmary Fantazje

 

„Zawsze będzie istniał pewien mały procent osób odczuwających palącą ciekawość w stosunku do nieznanej przestrzeni kosmosu oraz pragnienie uwolnienia się z więzienia tego, co znane i rzeczywiste, i ucieczki do zaklętych krain pełnych niewiarygodnych przygód oraz nieskończonych możliwości, jakie otwierają przed nami sny i sugerują pewne zjawiska, takie jak głębokie lasy, fantastyczne miejskie wieże oraz ogniste zachody słońca.”

H.P. Lovecraft

Howard Phillip Lovecraft, czyli tak dobrze wszystkim znany Samotnik z Providence. No właśnie. Tak dobrze znany, że prawie oswojony. Wiadomo, że Lovecraft był pisarzem odizolowanym, mizantropem, stroniącym od jakichkolwiek kontaktów z ludźmi, całkowicie pochłoniętym samym sobą. W końcu był przecież odludkiem, prawda? Ten przydomek tak do niego przyrósł, że nawet teraz, po latach, nawet po lekturze jego listów, wciąż trudno uwierzyć i przekonać się, że ten jeden z najwybitniejszych twórców literatury grozy wcale takim samotnikiem nie był i utożsamianie jego osoby z wyobcowaniem było zupełnie nietrafne. Co więcej, po lekturze zaledwie ułamka jego obszernej korespondencji, okazać się może, że H.P. Lovecraft, ten jeden z prekursorów weird fiction i twórca mitologii Cthulhu, paradoksalnie i pomimo swojej narastającej z wiekiem ksenofobii, był zarazem jednym z bardziej oddanych i towarzyskich przyjaciół oraz miłośnikiem korespondencji wśród pisarzy.

„Koszmary i fantazje. Listy i eseje”, w tłumaczeniu Mateusza Kopacza, to doskonały i świetnie zredagowany wybór czterdziestu pięciu tekstów Lovecrafta, dopasowanych i ułożonych tematycznie w taki sposób, by czytelnik lepiej mógł uświadomić sobie ewolucję poglądów pisarza i jego twórczości. Większość swoich listów i esejów Lovecraft poświęcił przede wszystkim literaturze grozy, analizie dzieł swoich ulubionych autorów, czy komentowaniu świata wydawniczego i problemów, z jakimi musi stykać się młody pisarz. W zbiorze odnajdziemy zarówno zabawne anegdotki z życia codziennego, jak i poważne rozważania o tematyce literackiej. Już od pierwszego listu (Do Clarka Ashtona Smitha) pisarz jawi się jako człowiek nietuzinkowy, czerpiący radość ze swojej korespondencji. Mało tu Lovecrafta z legend. Nie przemawia przez jego teksty ani wyobcowanie, ani wrogość. Jest za to wielka ciekawość świata, pragnienie tworzenia opowieści, dzielenia się nimi z czytelnikami, jak również wielka pasja w kreowaniu światów wyobrażonych. I nutka ekscentrycznej, wyjątkowej osobowości, jaką ten pisarz z Providence niezaprzeczalnie posiadał.

W gronie ulubionych korespondencyjnych przyjaciół H.P. Lovecrafta należy wyróżnić przede wszystkim tzw. grupy Kleicomolo i Gallomo. Do tej pierwszej poza samym HPL-em (cząstka „LO” w nazwie odpowiada właśnie jemu) należeli także Rheinhart Kleiner, Ira A. Cole i Maurice W. Mole. Do drugiej, poza Lovecraftem i również Mole’m, należał także Alfred Galpin. W cyklu ich korespondencji wymieniali swoje, zarówno polityczne, jak i filozoficzne przemyślenia, nie pozostawiając bez omówienia żadnych trudnych tematów. Lovecraft opisywał anegdotki z życia codziennego, często w zabawny i bardzo szczery sposób. Warto również wspomnieć jego pozytywne relacje z innymi, współczesnymi mu pisarzami gatunku weird fiction, z którymi dzielił się zarówno swoimi doświadczeniami i pomysłami oraz obszernie omawiał literackie teorie, czy specyfikę gatunku. Przybierał różne pseudonimy, w zależności od swojego korespondenta; bywał LO, Dziadkiem, Theobaldusem, HPL-em i wieloma innymi, często komicznymi postaciami.

W zbiorze, poza wybranymi listami z obszernej korespondencji (w swoim życiu HPL napisał ponad 80 tysięcy listów!), znaleźć możemy również eseistyczne perełki Lovecrafta, jak na przykład Uwagi na temat pisania weird fiction, w których wyjaśnia główne cechy gatunku i daje wskazówki w oparciu o swoje własne doświadczenia; Koty i psy, czyli esej stworzony na potrzeby dyskusji dla Brooklyńskiego Klubu Niebieskiego Ołówka, w którym, w typowy dla siebie, przekonujący sposób, udowadnia wyższość kocich towarzyszy nad psimi; czy W Obronie Dagona, w którym broni swojego stanowiska, polemizując z romantycznymi, realistycznymi i fantastycznymi szkołami beletrystyki. Łakomy kąsek dla każdego miłośnika prozy Lovecrafta stanowić będzie zamieszczony w „Koszmarach i fantazjach” Notatnik z pomysłami, w którym znaleźć można uporządkowane i wyróżnione pomysły pisarza z ponad szesnastu lat jego pracy. Doskonale obrazuje on rozwój wyobraźni HPL-a oraz kierunki, w jakich dążyła jego twórczość w ciągu mijających lat.  Lovecraft należy do grona pisarzy, którzy nigdy nie zamykali się na odmienne poglądy, czy sposoby rozumowania, ale wręcz przeciwnie – otwierał się na nowe kierunki myślenia i przez całe życie dążył do polepszenia swojego warsztatu pisarskiego.

Ta potrzeba samodoskonalenia zaskakuje podczas czytania kolejnych tekstów. Lovecraft daleki był od samo-zachwytów i pławienia się w narcystycznym samouwielbieniu. Jego skromność i wycofanie w tym względzie można nawet uznać za zbyt radykalne. W poszczególnych esejach (Uwagi na temat pisania weird fiction, Lord Dunsany i jego twórczość, Domy Poego i miejsca mu poświęcone), czy nawet w humorystycznej notce autobiograficznej Krótka autobiografia marnego pisarzyny, podziwiając kunszt innych pisarzy literatury grozy, na czele z wielbionym Algernonem Blackwoodem, Edgarem Allanem Poe i Lordem Dunsany, Lovecraft sam wyklucza siebie z rankingu, umniejszając swoje wyjątkowe umiejętności. Nie da się nie zauważyć, że był niezwykle oczytany, wnikliwy do bólu i nie bał się konfrontowania swoich poglądów z innymi pisarzami, szczególnie popularnymi i modnymi w tamtych czasach. Jednak istniała w nim jakaś wrodzona potrzeba samokrytyki, wyjątkowa jak na osobę o takiej inteligencji i zdolnościach. Niemniej, nie stronił od dawania rad twórcom mniej utalentowanym od siebie, potrzebującym pomocy korektora, czy wskazówek stylistycznych.

„Koszmary i fantazje” z pewnością zaskoczą czytelnika przyzwyczajonego do postrzegania H.P. Lovecrafta przez pryzmat jego mrocznej twórczości i od lat krążących o samym pisarzu plotek. Każdy kolejny tekst obala stereotyp Samotnika z Providence i wprowadza nas w świat pisarza ambitnego, ciągle poszukującego i towarzyskiego na tyle, na ile pozwalały mu jego finanse, jak i jego pogłębiające się z wiekiem fobie. Książka ucieszy także wszystkich miłośników wyjątkowej twórczości HPL-a, oferując im głębsze zapoznanie się z jego pomysłami, szkicami i zarysami znanych opowiadań. W końcu Lovecraft był pisarzem niezwykłym, nietuzinkowym. Jednym z nielicznych twórców grozy, którzy przeszli do historii literatury klasycznej, a którego twórczość stanowi kamień milowy literatury amerykańskiej w ogóle. W „Koszmarach i fantazjach jest wszystko to, co potrzebne, aby chociaż po części poznać ten tajemniczy umysł, tak pełen fantazji, sprzeczności, wewnętrznych konfliktów i wielkiego geniuszu, o którym nie można zapomnieć, analizując kosmiczną mitologię Cthulhu. Dziadek O’Casey, Lewis Theobald, LO. Szalony Arab Abdul al-Hazred. Howard Phillips Lovecraft.

O.

* Za książkę dziękuję Oskarowi Grzelakowi z wydawnictwa Sine Qua Non.

„Koszmar w Dunwich” H.P.Lovecraft

Bombla_DunwichHorror

Wielcy Przedwieczni. Śpiący Pradawni. Yog-Sothoth, Azathoth Shub-Niggurath, Nyarlathotep, Cthulhu i tylu innych. Przybyli z pustki kosmosu. Z eonów czasu poza czasem. Z przeszłości i przyszłości. Z wymiarów niepojętych ludzkim rozumem. Z odwiecznych ciemności. Z czarnych otchłani. Zrodzeni z umęczonego umysłu. Jest oczywistym, że to właśnie oni stanowią niepodważalną podstawę twórczości H.P.Lovecraft’a. To oni są głównym filarem łączącym każdy kolejny wątek. Każdą opowieść Samotnika z Providence. Są ich fundamentalnym elementem. Pradawni są tym, co tworzy i buduje wszystkie historie. Są osobnym ich działem. Odrębną mitologią. Bez nich nie byłoby Lovecraft’a. Nie byłoby jego snów.

Jednak, pomimo iż to o nich i przede wszystkim dla nich poznajemy każde kolejne opowiadanie, żadna z tych opowieści nie mogłaby zaistnieć bez swoich głównych bohaterów. Bo Wielcy Przedwieczni bohaterami nie są. Są motywacją. Są tym co nakierowuje owładniętych ich obsesją ludzi. Są tym co odpowiada na modlitwy, błagania i prośby. Wynikową krwawych rytuałów. Bogami pradawnych pogańskich kultów. Są ostatecznym wyzwoleniem. Ostatnim koszmarem. Przeklętym przeznaczeniem. Tym co nieuchronnie nadchodzi i zabiera życie. W każdym znaczeniu.

„Koszmar w Dunwich” („The Dunwich Horror”)to kolejny z serii Wielkich Tekstów Lovecraft’a. Główny rdzeń mitologii Cthulhu. Żeby nikomu nie zepsuć lektury i zabawy odkrywania kolejnych zakamarków fabuły streszczę tylko jej główny punkt wyjścia. Otóż, całość dzieje się w małej, rozpadającej się, zapomnianej przez współczesny świat wiosce, gdzieś na wzgórzach Doliny Miskatonic (czyli jednym z ulubionych miejsc wydarzeń pisarza). Pewna zdegenerowana, szalona kobieta Lavinia Whateley pewnego dnia rodzi syna. Ojciec dziecka pozostaje nieznany. Okoliczności narodzin co najmniej tajemnicze i niewyjaśnione. Sam noworodek, nazwany Wilbur’em, rozwija się nadnaturalnie szybko. I zdrowo, pomimo swojej chorej matki. A z czasem, w okolicy zaczynają ginąć bydło, inne zwierzęta domowe i psy. Mogę dodać jedynie to, że dziadek dziecka znany był w wiosce z bluźnierczych, rytualnych praktyk, których tajemnic nie udało się do końca odkryć nikomu.

Ale nie o samej fabule chciałabym tutaj pisać. Czytając po raz kolejny „Koszmar z Dunwich” zauważyłam pewną istotną cechę całej twórczości H.P.Lovecraft’a. Jest to podział jego bohaterów. Może to zabrzmi dziwnie, ale zauważyłam pewien schemat ich tworzenia. Każdego z ich działań. I głównej charakterystyki. Jak pisałam już wyżej, każda historia opiera się na kulcie jednego z Wielkich Przedwiecznych.  To główna jej podstawa. I te właśnie historie szczegółowo poznajemy dzięki lovcraftiańskim protagonistom.

W uproszczeniu można ich podzielić na trzy podstawowe grupy, oczywiście z możliwością rozszerzenia zakresu, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Gdybym miała przedstawić konkretny schemat, to byłby on pewnie kształtu piramidy. Zaczynając od dołu. Pierwsza grupa to mieszkańcy wiosek, miasteczek i okolic tajemniczych wydarzeń. Druga, to policjanci i inni przedstawiciele prawa, detektywi, urzędnicy, czy naukowcy. Trzecią grupą są natomiast główni uczestnicy wydarzeń, występujący zazwyczaj w pojedynkę, rzadziej grupowo np. stary profesor zajmujący się okultyzmem, bratanek sławnego profesora, księgarz, bibliotekarz, czasami detektyw. To z ich relacji poznajemy wydarzenia. I podobnie jak oni mamy ograniczony punkt widzenia.

Zacznijmy od mieszkańców. Biernych obserwatorów i równie biernych uczestników potwornych wydarzeń. To ludzie, którzy z dziada pradziada żyją na tych samych terenach. W tych samych domach. Obsiewają te same pola. Hodują te same zwierzęta. Zajmują się dokładnie tym samych, co wszyscy w ich rodzinie zajmowali się od wieków. Ich pula genów jest zazwyczaj drastycznie ograniczona. Wszyscy w jakiś dziwny sposób do siebie podobni. Często zdeformowani, albo dotknięci inną chorobą genetyczną. W zależności od miejsca przyjmują cechy swojego otoczenia. Także te fizyczne. Są pogodzeni z losem. Nie walczą o żadne prawa dopóki ich ziemia pozostaje ich ziemią i nikt obcy nie próbuje im jej odebrać. Żyją w zgodzie z naturą. Przynajmniej na tyle ile im ta natura pozwala. Każdy z nich zna siebie na wylot. Wszystkie plotki. Legendy. Zabobony. Zjawiska nadprzyrodzone traktują jako kolejny element, do którego można się przyzwyczaić. Z którym da się żyć. Mieszkańcy Dunwich i okolic są tego idealnym przykładem.

Do drugiej grupy, jak już wspomniałam, należą osoby z zewnątrz, których głównym zadaniem jest pomóc, gdy problem przerasta miejscowych. Są to stróże prawa, osoby z kręgów naukowych itp. Zjeżdżają oni na miejsce wydarzeń, kiedy następuje zbyt duża eskalacja problemu. Kiedy wszystko wymyka się spod kontroli. Swoim zachowaniem przypominają mi tzw. „czerwone koszule” z serii Star Trek: przypadkowe osoby, które przyjeżdżają tłumnie i tłumnie giną. Bardzo często anonimowo, zanim zdążą w jakiś oryginalny sposób zaistnieć. Nie umieją poradzić sobie z własną paniką i niezrozumieniem sytuacji. Próbują za wszelką cenę racjonalnie tłumaczyć to, co zdecydowanie do rozumu nie należy. Wierzą, że w grupie jest siła, a siłą można pokonać wszystko, bo tylko wtedy stają się wystarczająco odważni i zdecydowani.

Trzecia grupa, to szczyt „bohaterskiej” piramidy. To z ich oczu poznajemy wydarzenia. To ich motywacją nieświadomie kierujemy się przekładając kolejne strony książki. Z nimi najłatwiej nam się utożsamić, bo wiemy bardzo konkretnie, co ich prowadzi. Pewni siebie, ciekawscy świata, eksploratorzy „niepoznanego” o otwartych umysłach. Dla nich nie ma ograniczeń. Mają niesamowite szczęście jeśli chodzi o wpadanie na kolejne tropy np. pradawne manuskrypty, okultystyczne dzienniki, pogańskie statuetki itp. Kieruje nimi wiedza i wiara. Zdają sobie sprawę z zagrożeń. Przygotowują się najlepiej jak potrafią i nie biorą pod uwagę swojej porażki. Jeśli taka nastąpi i uda im się przeżyć, to nie omieszkają spisać swoich wspomnień ku przestrodze. Ich ciąg nigdy się nie kończy. W „Koszmarze w Dunwich” takich bohaterów jest aż trzech: doktor Armitrage, profesor Rice i młody doktor Morgan.

Mogłoby się wydawać, że żadna z tych grup bohaterów nie ma chociażby jednej cechy wspólnej. Każda z nich jest na tyle wyjątkowa, że nic tak naprawdę ich nie łączy. Błąd. Lovecraft w swoim geniuszu „sprezentował” im jeden podstawowy szczegół, dzięki któremu wszyscy jego bohaterowie są tak bardzo podobni. I każdy z nich stanowi odzwierciedlenie całej lovecraftiańskiej filozofii.  A mianowicie: bezsilność. Każdy z bohaterów, nieważne czy będzie tylko obserwującym mieszkańcem wioski, zagubionym policjantem, czy nawet narratorem opowieści, wszyscy oni w obliczu Wielkich Przedwiecznych są nikim. Nie mają żadnej władzy. Nic od nich nie zależy. Nie mają wystarczającej siły i wystarczających umiejętności fizycznych na pokonanie zagrożenia. Ich psychika nie umie poradzić sobie z tym co widzą. Ich umysły dosłownie „topią” się od nadmiaru bodźców.  W końcu zatracają się i często umierają nie dowiadując się tego, co było dla nich tak istotne.

Bohaterowie Lovecraft’a nie znaczą nic. Dla samego pisarza byli tylko symbolami, by pokazać, że w otchłani kosmosu człowiek jest nikim. Pyłkiem, który najłatwiej zdmuchnąć. Natomiast dla nas, czytelników, są tylko narzędziami w zgłębieniu wiedzy. Ich losy to tylko kolejna opowieść. Kolejny trop. Następna ścieżka, która zbliża nas do poznania największej prawdy. Zgłębienia najczarniejszej mocy. Podczołgania się przed tytaniczne oblicza Pradawnych. I tylko łudzimy się, że będziemy w stanie ich przeżyć. W jakiś nadludzki sposób pokonać. Bo gdy bogowie powrócą na ziemię, nie będzie przed nimi ucieczki.

O.

„Zew Cthulhu” H.P. Lovecraft

Bombla_Cthulhu
 

„Nie jest wykluczone, że są pozostałości tych wielkich sił i istot… pozostałości bardzo odległego okresu, kiedy… świadomość wyrażała się, być może, w kształtach i formach dawno już zanikłych, jeszcze przed zalewem rozwijającej się ludzkości… formach, o których tylko poezja i legenda zachowały przelotne wspomnienie, zwąc je bogami, potworami, mitycznymi istotami wszelkiego gatunki i rodzaju…”

Algernon Blackwood

Niełatwo jest pisać o twórczości H.P.Lovecraft’a. I nie tylko dlatego, że sam Lovecraft był pisarzem trudnym, o skomplikowanym życiu wewnętrznym. Jednak przede wszystkim dlatego, że jego opowieści, to historie przewodzone lękiem. Chociaż lęk to zbyt mało, by opisać uczucie wszechobecne w jego historiach.  To niesamowity strach, a nawet horrendalne przerażenie. Strach przed czymś tak bardzo nienazwanym, tak potwornie monstrualnym i niezmierzonym, że nie można tego ogarnąć umysłem. Co więcej ten strach jest mocno zaraźliwy. A to niedobrze. Bo strach Lovecraft’a  prowadzi prosto w objęcia szaleństwa. Obłędu totalnego. Katatonii. I śmierci.

Twórczość  Pustelnika z Providence, jak zwano Lovecraft’a, to także ucieczka od znienawidzonej rzeczywistości. Przed ułożonym życiem dorosłych, bez wyobraźni, bez snów. Przed życiem dla samego życia. Jego opowieści otwierają umysł na nowe światy. Na przestrzenie ukryte za zasłoną złudzeń i iluzji. Prawdziwy wszechświat jest pełen okrucieństwa. Człowiek jest w nim samotny. Pozostawiony samemu sobie. I nic nie znaczy. Ale lepiej poznać prawdę, ujrzeć cały ogrom ohydy czający się w przestworzach niż nie widzieć nic. Lepiej poszukiwać istoty wszelkiego zła, poświęcić radość swojego życia niż być nieświadomym. Brak świadomości i ucieczka przed poznaniem to poddanie się  realizmowi. A dla Lovecraft’a nie istniało nic gorszego od prawdziwości życia.

Poszukiwaczami, artystami, pisarzami czy podróżnikami są wszyscy bohaterowie prozy Lovecraft’a. To właśnie oni penetrują najgłębsze zakamarki najciemniejszego kosmosu. To oni poświęcają swoje życia, by poznać oblicze zła. Dokopują się do najgłębszych jaskiń, najmroczniejszych zakamarków ziemi i najgłębszych czeluści oceanów. Badają niezbadane. Próbują nazwać nienazwane. Aż wreszcie udaje im się zobaczyć to co niewidzialne. Przeżywają wielkie objawienie. W obliczu koszmaru mogą tylko patrzeć, przykuci, sparaliżowani strachem są obserwatorami zagłady własnego umysłu. Pozwalają się pożreć i zmiażdżyć, by wreszcie oddać się w ramiona obłędu. Ich śmierć nie ma znaczenia. Nie zostają męczennikami. Nikt o nich nie wspomina. To konieczne ofiary odwiecznego zła.

„Zew Cthulhu” („Call of Cthulhu”) napisany w 1926 roku to pierwszy z serii tzw. wielkich tekstów H.P. Lovecraft’a. Właśnie to opowiadanie zapowiada cały ciąg serii opowieści o Wielkich Pradawnych i zapoczątkowało  to, co dzisiaj nazywamy mitologią Cthulhu.  A czym jest Cthulhu?

Na to właśnie pytanie próbuje sam sobie odpowiedzieć główny bohater opowiadania „Zew Cthulhu”. Po swoim wuju Angellu, tragicznie zmarłym emerytowanym profesorze języków semickich na  Brown University w Providence Rhode Island (miejsce nie jest wybrane przypadkowo) dziedziczy zagadkową skrzynkę. Jej zawartość stanowiły dziwne, niezrozumiałe zapiski i pewna prehistoryczna płaskorzeźba. Przedstawiała ona koszmarne monstrum. Dziwne, nienaturalne połączenie ośmiornicy, człowieka i smoka na tle „cyklopowej architektury”. Zbiór zapisków zatytułowany był „Kult Cthulhu” i zawierał spisane ręcznie relacje dziwnych zdarzeń i zjawisk na przestrzeni kilku lat.

I w tym momencie nasz główny bohater, a my razem z nim, zostajemy wciągnięci w śledztwo i poszukiwanie pochodzenia dziwnej płaskorzeźby. Razem zapuszczamy się odmęty psychicznych schorzeń, tajemnych stowarzyszeń, by wreszcie natrafić na trop pewnego  zapomnianego pierwotnego kultu. Starszego od samej ludzkości. Kultu tak monstrualnie okrutnego, nieznanego i niezwykłego, że każdy z ich rytuałów wydaje się być nieludzki, a opowieści z nim związane niewiarygodne. Ich podstawą są ofiary z ludzi, a ostatecznym spełnieniem wezwanie Wielkiego Starego Bóstwa.

Tym bóstwem jest Cthulhu. Istota istniejąca od eonów wieczności. Śpiąca w otchłaniach oceanów. Która czuwa i czeka. Czeka, by powstać ponownie, zbudzić innych i wspólnie opanować ziemię siejąc chaos i zniszczenie. Ich przebudzenie i przybycie zwiastuje koniec ludzkości. Upadek świata. Pogrążenie w wiecznej ciemności.

„Bóstwa nie mogą żyć. Ale choć teraz nie żyją, to naprawdę nie umierają nigdy. Spoczywają w kamiennych domach w swoim wielkim mieście R’lyeh, zabezpieczone czarami potężnego Cthulhu do czasu chwalebnego zmartwychwstania, kiedy to gwiazdy i ziemia będą znowu gotowe na ich przybycie.”

A do tego czasu sieją strach i obłęd. Bo w swoim uśpieniu wciąż czuwają i rozmyślają. A ich myśli płyną przez wszechświat i tylko najwrażliwsi mogą ich usłyszeć. Zdarza się to jednak niezwykle rzadko. Najczęściej w okresie wiosennego przesilenia. W dni takie jak dzisiaj, kiedy przyroda zaczyna budzić się do życia. Przychodzą w snach, by nawiedzać ludzi straszliwymi wizjami. Uchylają rąbka swojego ogromu i niewypowiedzialnego terroru, jaki potrafią wywołać. Ale tylko odrobinę, by całkowicie nie zniszczyć swojej ofiary. Ich cel jest prosty: nie można o nich zapomnieć. W niesamowitych wizjach przekazują obrazy i słowa, które maja stanowić natchnienie twórczości wrażliwych. Przywołują obłęd konieczny przy tworzeniu cyklopowej twórczości. Przy próbie uchwycenia nieuchwytnego. Tego co nie ma kształtu, koloru czy formy. Tego co nie mieści się w euklidesowych kątach i rozumowaniu człowieka.

H.P. Lovecraft zastawił na nas pułapkę. Podzielił się swoim koszmarem. Zaraził nas swoim przerażeniem. Jego opowieści nie da się zapomnieć. Kto raz wkroczył w ten świat już wie, że nie do końca jest tym samym człowiekiem. Teraz trzeba bardzo uważać. Żeby nie oddać się całkowicie szaleństwu. Nie wpaść w czeluści strachu. Ale już zawsze będziemy pamiętać o Nich, którzy śpią w otchłaniach czasu i że:

„Nie jest umarłym ten, który może spoczywać wiekami,

Nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi eonami.”*

O.

* Tłumaczenia tekstów w przekładzie Ryszardy Grzybowskiej.

** W przemyśleniach pomógł mi Michel Houellebecq i jego praca „H.P.Lovecraft, Przeciw światu, przeciw życiu”.

Rereading: część 1

ReReading_BlogRereading, czyli ponowne czytanie. Powrót do książek z przeszłości. Niby nic niezwykłego, a jednak. O tym, że rereading jest fenomenem dowiedziałam się czytając artykuł „Chwała półkownikom” w grudniowym numerze magazynu Książki. Dziwne, bo przecież wracanie do opowieści z przeszłości nie jest niczym nowym, ale jak widać wszystko da się wypromować, nawet coś tak oczywistego.

Jak z każdym fenomenem zaczęło się niewinnie. Pewna starsza profesor, pani Patricia Meyer Spacks, napisała książkę „On rereading”. Książka ta jest opisem jej powrotów do najważniejszych książek życia, jej emocji i wspomnień, jakie wywołała ponowna lektura. Trzeba dodać, że pani Spacks przez lata wykładała literaturę jako profesor na University of Virginia, więc książek w jej życiu przewinęło się sporo. Eksperyment z rereadingiem zaczęła, gdy przeszła na emeryturę, trwał rok, a „On rereading” jest jego zwieńczeniem. Książkę wydano i… stała sie bestsellerem, a w środowisku intelektualistów zawrzało. Okazało się, że wielbicieli „ponownej lektury” jest mnóstwo. Co więcej, czytelnicy wyróżniają różne metody rereadingu. Mamy tutaj najbardziej otwartych, którzy powracają co jakiś czas do książek z dzieciństwa. Są też tacy, co mają jedną ukochaną książkę, którą czytają raz w roku. Istnieją także rereadingowi maniacy, czyli ludzie, którzy w jakimś momencie życia postanowili, że będą czytać, tylko to, co czytali już wcześniej i nic nowego. Śledząc wybitne historyczne jednostki dowiedziono również, że rereading zdobył już dawno temu olbrzymią popularność, ale dopiero teraz, po wydaniu książki profesor Spacks powrócił na literackie salony. Jak widać o rereadingu mówi się i pisze.

Skąd taka popularność tego nowego-nienowego fenomenu? Może dlatego, że ponowna lektura jest nie tylko modna, ale również wyjątkowa. Za każdym razem, gdy wracamy do książek jesteśmy już innymi ludźmi, naznaczonymi nowymi doświadczeniami i dzięki temu odbiór lektury jest inny. Nie ma dwóch takich samych odczytań. Za to wybrana książka jest niezmienna, jest stałą i wyjątkowym punktem odniesienia. Jak ładnie napisał Wojciech Nowicki w swoim artykule: „Chyba o to właśnie chodzi w czytaniu w kółko. O budowanie wyspy własnej, jednoosobowej, o pewność następnego zdania (…).”

Jako czytelniczka zakochana w literaturze od dziecka (u nas to rodzinne) nigdy nie potrafiłabym zostać rereaderką, która ogranicza czytanie do kilkunastu książek. Co prawda myśl, że nigdy nie uda mi się przeczytać WSZYSTKIEGO bywa porażająca, to i tak dążę nieustannie do tego, by przeczytać i poznać jak najwięcej. Po to właśnie są opowieści, by zostać odkryte, odnalezione i poznane. Mnisia lektura niech pozostanie w średniowiecznych wspomnieniach.

Jednak pomimo obsesji poznawania nowych historii, sama również lubię powracać do ulubionych książek. Niektóre czytałam tylko raz i tęsknię za nimi, jak za długo wyczekiwanymi przyjaciółmi, a niektóre są ze mną zawsze. Czasami czytam tylko fragmenty, a czasami wracam do nich w całości regularnie, raz w roku, czy raz na dwa lata.

Specjalnie dla Was przygotowałam ranking moich ulubionych rereadingowych lektur  i Was również zachęcam do podzielenia się doświadczeniami z ponowną lekturą.

Na początek opowieści upolowane przed laty, do których wracam regularnie, książki ukochane i niezapomniane:

StoLat1. „Sto lat samotności” Gabriel Garcia Márquez

Historia wielopokoleniowej rodziny Buendia z fikcyjnej kolumbijskiej wioski Macondo. Historia niesamowita, wciągająca, pełna niewiarygodnych zwrotów akcji. Arcydzieło realizmu magicznego.

Lovecraft

2. “Antologia: ponad 50 dziwnych opowieści” H.P. Lovecraft (“Anthology: More than 50 Weird Tales”)

Najbardziej inspirujący, najlepszy i najgenialniejszy mistrz horroru. Wywołał Przedwiecznych z najczarniejszych otchłani wszechświata. Wśród ulubionych powieści przerażające „Kolor z przestworzy”, „Koty Ultharu”, „Widmo nad Innsmouth”, „Zew Cthulhu” i  „Koszmar w Dunwich”.

Poe3. „Opowieści Niesamowite” Edgar Allan Poe

Klasyk powieści grozy. Poetycki, gotycki, porażający. Wśród ulubionych opowiadań „Ligeja”, „William Wilson”, „Czarny Kot”, „Zagłada domu Usherów” i „Złoty Żuk”. Do czytania w oryginale lub w pięknym tłumaczeniu Bolesława Leśmiana.

Plath4. „Szklany Klosz” Sylvia Plath

Ponadczasowa opowieść o dojrzewaniu młodej dziewczyny i poszukiwaniu siebie. Depresyjna i ponura, tak jak depresyjne i ponure było życie samej autorki, ale pełne wnikliwych komentarzy, które jak na razie wcale się nie starzeją.

EatPrey5. „Jedz, módl się, kochaj” Elizabeth Gilbert

Miało to być tylko urocze letnie czytadło, a stało się moim literackim kamieniem milowym, który zmobilizował mnie do zmian, bez których dzisiaj nie byłabym tym kim jestem, nawet jeśli brzmi to nieco naiwnie 😉 Od tamtej chwili powracam do tej opowieści co roku i jeszcze nie mam dość.

C.D.N.

O.