„Imię Róży” Umberto Eco – recenzja

Bombla_ImięRóży

Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Siła tworzenia zaczyna się właśnie od wymówienia na głos nazwy, imienia, od okrzyku, który nadaje życie. Budzi człowieka do życia niczym uśpionego golema z gliny i skał, ale budzi też do życia przede wszystkim idee, bo to od nich wszystko się zaczyna. I jak niejednokrotnie udowodniono – idee są kuloodporne. Potrafią wzburzyć całe narody, wzniecić skrajne emocje. Słowa kryją w sobie prawdy i kłamstwa, a siła ich przekazu ma w sobie moc, której nie sposób oszacować. Wiedzą o tym wszyscy ci, którzy słowem hipnotyzują, dla których słowo to broń o mocy słonecznych wirów, a którzy właśnie dzięki słowu mogą być niepokonani, przynajmniej przez pewien czas. Ale słowa, nieodpowiednio użyte, wykorzystane przez kogoś, kto nie powinien ich używać mogą być po prostu niebezpieczne. Dlatego wielu próbowało ich chronić, chować w mroku, by nikt niepowołany nigdy nie wymówił ich na głos.

O nieskończonej mocy słowa, o księdze, która mogła zmienić oblicze świata jaki znamy i o poświęceniu, które pozwalało ją chronić opowiada niezwykły, kultowy, rewelacyjny kryminał intelektualny nie kogo innego jak Umberto Eco, czyli „Imię Róży” – opowieść o pewnym zakonie i morderstwach skrywanych wewnątrz murów. I oczywiście pułapka interpretacyjna dla niejednego obsesyjnego czytelnika.

Czytaj dalej

„W Kleszczach Lęku” Henry James

Bombla_KleszczeLekuPisząc ten tekst miałam dylemat, czy „W Kleszczach Lęku” Henry’ego James’a opisać i zinterpretować  jako mroczny horror, czy może raczej jako thriller psychologiczny. Doszłam do wniosku, że o ile powieść ta posiada i wywołuje w czytelniku emocje identyczne z opowieściami grozy, o tyle nie taka była jej główna intencja. W związku z tym, przy pomocy niezastąpionej Marii Janion i jej eseju „Pułapka James’a”, wgłębiłam się w to, co w powieści jest ukryte, a co można odkryć spoglądając tylko pod pewnym kątem. 

Ta anamorfoza obecna we  „W Kleszczach Lęku”, czyli zmiana obrazu, przy zmianie perspektywy, od lat intryguje i sądzę, że interpretacji jest tyle samo, co samych interpretatorów. Jakby nie było, jest to jedna z najbardziej dwuznacznych opowieści w literaturze pięknej, przepełniona symbolami i niedomówieniami, a ponowne odczytywanie zawsze daje inny obraz, zwodzi, sprowadza czytelnika na manowce i każe rozpoczynać grę od nowa. Co więcej, nigdy nie daje odpowiedzi, nie zaspokaja rozwiązaniem, pozostaje całkowicie otwarta na odbiór, obojętnie z jakiej strony do niej podejdziemy.  Ale najlepiej zacząć od początku 🙂

Polski tytuł „W kleszczach lęku” jest odrobinkę mylący. Nawet nie mylący, bo kleszcze i lęk istnieją w powieści, jak najbardziej, ale jego poetyckość pomija niestety jedną bardzo istotną kwestię. Pomija to, co najbardziej znaczące dla głównego wątku, czyli „skręt śruby”. Pojawia się on w tytule „Turn of the Screw” oraz zaraz na początku, kiedy przysłuchujemy się opowieści Douglas’a: „If the child gives the effect another turn of the screw, what do you say to two children?”(w polskim przekładzie Witolda Pospieszały: „Jeśli dziecko tak potęguje atmosferę grozy, to cóż powiecie o dwojgu dzieci…?). Tłumacz potraktował to jako oczywistą metaforę, poetycką i piękną, jednak odbiera ona to co w oryginale jest najważniejsze, czyli MECHANIZM podkręcania napięcia. Mechanizm, którym kieruje dwoje dzieci i który nadaje nam kierunek czytania i podwójne widzenie całości.

Według Janion, tutaj zgadzam się z nią bezsprzecznie, fakt, że ten skręt jest podwójny wyznacza nam możliwość podwójnej perspektywy, narzuconą już przez samego James’a i przez jego sposób prowadzenia narracji. A w czym przejawia się podwójne widzenie, ta wyjątkowa anamorfoza opowieści James’a? Przede wszystkim dwójką dzieci, rodzeństwem, które wprawia w ruch całą historię. Miles jest dziesięcioletnim chłopcem, Flora młodszą, kilkuletnią dziewczynką. Mamy więc tutaj pierwiastek męski i żeński postaci dziecięcej, a jak dodamy duchy Peter’a Quinta i Miss Jessel, to także w postaci dorosłej. Już na samym początku sposób narracji staje się podwójny, bo wspomnienia guwernantki odczytywane są po latach przez Douglas’a, czyli męski głos, który czyta wyznanie kobiety. Niby słowo w słowo, ale jednak. Co więcej, obecna jest różnica postrzegania pomiędzy dorosłym i dzieckiem (kolejna dwoistość), co jest zapalnikiem opowieści, bez którego Douglas w ogóle nie podjąłby się całego wyzwania. Pytaniem kluczowym było, czy osoba dorosła, opiekun jest w stanie przejść na drugą stronę postrzegania, tak jak dziecko, które z założenia jest istotą podatną i wrażliwą na doznania nie z tego świata. Czyli pytanie o to, co jest prawdziwe i realne, a co eteryczne i nierealne, gdzie leży ta cienka granica i czy w ogóle taka granica istnieje?

„Pamiętam, że wszystko rozpoczęło się szeregiem kolejnych wzlotów i upadków, jak gdyby huśtawką poruszającą się na przemian w sposób właściwy i błędny.” Im zapędzamy się dalej w meandry opowieści i jesteśmy wciągani coraz głębiej w historię guwernantki, tym bardziej udziela się nam, czytelnikom, ta dziwna podwójność wszystkiego. Z jednej strony obraz dzieci jest sielsko-anielski, są idealne i przesłodkie, by zaraz zostać nazwanymi przebiegłymi i fałszywymi. Nagle czytelnikowi przez myśl nie może przejść, że jeszcze kilka stron temu myślał inaczej. Idąc tym tropem, z jednej strony skontrastowana jest niewinność typowa dla małych dzieci z wielkim zepsuciem. Czystość Miles’a i Flory zaraz obok deprawacji i zła Quint’a i Miss Jessel. Te dwa obrazy istnieją równocześnie i z czasem zaczynają nakładać się na siebie. Widząc Miles’a nie możemy nie widzieć Quint’a, a spoglądając na Florę od razu narzuca się obraz Miss Jessel. W ten sposób łączą się ze sobą przeciwstawne rzeczywistość, czy jawa ze złudzeniem i snem. Razem z guwernantką tracimy zdolność postrzegania prawdy i wpadamy w niedomówienia, których ta książka jest pełna. Na niczym nie można polegać, bo nawet zmysły zawodzą. Jednocześnie dostrzegamy w dzieciach piękno, by od razu odkryć niewiarygodną brzydotę. Podziwiamy światło dnia, by być zaskoczonym przez ciemność. Nakładają się na siebie odgłosy i „pożera” je nagle przejmująca cisza. Aż wreszcie dostrzegamy to, co narzuca się prawie od razu, czyli życie symbolizowane przez dzieci i śmierć symbolizowana przez obydwa duchy. To wszystko zaskakuje nas niespodziewanie, bo świat wykreowany przez James’a jest bardzo ulotny, złudny, nasze pole percepcji jest w ciągłym ruchu, a to co jawne i ukryte miesza się i „przepływa” przed naszymi oczami.

Interpretacja staje się podwójna także dlatego, że obserwujemy wydarzenia oczami opiekunki oraz kierujemy się swoją wyobraźnią. Możemy przypuszczać, że duchy istnieją naprawdę, a jeśli podejrzewamy, że duchów nie ma, że guwernantka oszalała, to również wskazujemy na nasze własne szaleństwo, bo jej oczami śledzimy całą historię. A jeśli nie możemy ufać zmysłom, to co nam pozostaje? James’owi za pomocą prostych środków narracyjnych udało się zapętlić nas i zgubić we własnym odczytywaniu powieści!

W takim razie co wydarzyło się w Bly? Po lekturze powieści James’a i ja także wpadłam w interpretatorską pułapkę.  Wyszłam z założenia, że tam już wcale nie było dzieci. Dziwne? Już tłumaczę, co mam na myśli. Oczywiście brak dzieci nie jest tutaj dosłowny. Istnieją, są cielesne i żyją, ale… tylko jako naczynia dla Quint’a i Miss Jessel. Są inkarnacją swoich opiekunów. Tropem było dla mnie wyjątkowo sztuczne zachowanie Miles’a i Flory. Oboje są pokazani jako istoty prawie magiczne, idealne. Kiedy analizujemy ich zachowanie, tak jak guwernantka, coś jednak w tym zachowaniu jest nie tak. Nie ma w nim dziecięcego entuzjazmu, nie ma tam dziecinności. One są przerysowanie grzeczne, niewinne tylko na pokaz. Kiedy odwraca się od nich wzrok okazuje się, że prowadzą swoje dziwne gry, zupełnie niezwiązane z byciem dziećmi. Są, szczególnie Miles, przesiąknięci seksualnością. On rozmawia z guwernantką nie tak jak chłopiec rozmawia z dorosłym, tylko tak jak mężczyzna z kobietą. On jest w pełni świadomy. Tak jak świadomy i seksualnie zdeprawowany był Quint. Za życia oskarżony o bycie złym, zboczonym (wzmianki o molestowaniu dzieci i służby przewijają się przez całą powieść) wchodzi w ciało chłopca, by ukrywać się za twarzą małego gentlemana. Za to Miss Jessel wchodzi w ciało niewinnej Flory, by znów poczuć się czystą i dziewiczą. Jeśli prawdziwi Miles i Flora są jeszcze gdzieś w swoich ciałach, to są to tylko uśpione duchy, najprawdopodobniej bardzo skrzywdzone i całkowicie wycofane.  Tylko wiara guwernantki w dziecięcą niewinność powoduje, że Quint musi odejść, a wraz z nim odchodzi Miles, którego już dawno tam nie było…

Moja interpretacja może nie jest doskonała, nie jest pełna i sama pozostawia wiele niedomówień, ale jest i pewnie za kilka lat, jak powrócę do „W kleszczach lęku” wymyślę coś nowego. Po to właśnie ta historia istnieje, a interpretowanie jej to wyzwanie samo w sobie rzucone nam przez Henry’ego James’a.

O.