„Miniaturzystka” Jessie Burton

Bombla_Miniaturzystka

 

„Ptaszek podfrunął do miejsca, w którym zabiegałem o jego uwolnienie, i wytknąwszy  główkę przez kratki, mocno wparł się w nie piersią, jak gdyby się niecierpliwił. – Biedne stworzenie! – rzekłem –obawiam się, że nie będę mógł Cię uwolnić! –Nie! – powiedział szpaczek. – Nie mogę się wydostać, nie mogę się wydostać– mówił.”

/Podróż sentymentalna Laurence Sterne/

Wyobraźcie sobie zimny, mglisty kanał. Zewsząd unosi się posmród gnijącej wody, odpadów, wdzierającej się przemocą wilgoci. W powietrzu krzyki kupców, dźwięk od czasu do czasu przepływających barek, skrzeki mew na niebie. Na ścianach budynków zielony, śliski w dotyku osad, a na nabrzeżu skamieniałe resztki portowych zaległości. Równiutkie, przytulone do siebie kamienice, a za nimi dziesiątki rodzinnych małych światów ze swoimi tragediami i radościami. Amsterdam drugiej połowy XVII wieku. Czas strachu przed epidemią dżumy. Czas wojny. Ostatnie lata mistrzów Rembrandta i Vermeera. A przede wszystkim czas wielkiego bogactwa – Złoty Wiek dla Wenecji Północy, najbogatszego miasta w Europie. I to właśnie tam, w tej konkretnej epoce historycznej, wyobraźcie sobie jeden z domów kupieckich nad kanałem, a w nim, w ciemnym pokoju na piętrze jego kompletną miniaturę, ukrytą w kredensowej szafie. Za jej drzwiami wyrażający niezwykły kunszt twórcy dom dla lalek – lustrzane odbicie pokoi, pełne odzwierciedlenie otaczających go rzeczywistych wnętrz.

Taka właśnie miniatura, holenderskie cacuszko trzymane obecnie w zbiorach Rijksmuseum w Amsterdamie, zainspirowało Jessie Burton do zadebiutowania w roli pisarki powieścią historyczną zatytułowaną „Miniaturzystka” (org. „The Miniaturist”). Takie domki-zabawki traktowane były wśród holenderskich wyższych sfer jako kosztowne hobby. Ich elementy, tworzone z pieczołowitością przez najlepszych rzemieślników, miały jak najlepiej kopiować rzeczywistość, tworzyć iluzję życia, którą można zmieścić w niedużej szafie. Od razu należy przyznać, że miniatury te były domeną kobiet. Żony najbogatszych kupców w mieście, ich córki i matki spędzały godziny organizując mebelki, obicia, dywaniki i całe wyposażenie. Powód do zazdrości, rywalizacja w czterech ścianach, jedna z nielicznych kobiecych rozrywek. Bo „Miniaturzystka” to tak naprawdę powieść o kobietach. Ich małych światach, jakie zmuszone były budować i tworzyć wokół siebie, gdy te prawdziwe horyzonty, krainy zza oceanów pachnące trzciną cukrową i orientalnymi przyprawami, pozostawały niedostępne.

Powieść Jessie Burton zaczyna się w pewien jesienny poranek, gdy na progu domu najbogatszego amsterdamskiego kupca Johannesa Brandta pojawia się jego nowo poślubiona żona, osiemnastoletnia Petronella Oortman. Dziewczyna, zostawiona po zaślubinach samej sobie, przybywa pełna nadziei do kamienicy, a tam zastaje chłód, ciemność i… brak pana domu. W zamian napotyka jego siostrę, oschłą Marin, służącą Cornelię i byłego niewolnika, teraz lokaja rodziny Brandt – Otta, zwanego pieszczotliwie Tootem. Wkrótce Nella przekonuje się, że idealne małżeńskie życie, jakie sobie wyobraziła nigdy nie dojdzie do skutku. Johannes jest dobry, ale oziębły, wiecznie nieobecny, natomiast reszta domowników skrywa naręcza sekretów rodziny i pilnie ich strzegą przed zagubioną dziewczyną. Pozbawiona jakiejkolwiek realnej władzy w domu, jako zadośćuczynienie w prezencie ślubnym Petronella otrzymuje domek-miniaturę, który staje się jej misją, osobistą obsesją. Wykonanie mebelków powierza tajemniczej miniaturzystce, która daje jej o wiele więcej, niż to, o co ta ją prosiła.

Zminiaturyzowany domek Nelli to symbol. Metafora życia, które jej odebrano. Nie jest ani panią domu, ani żoną, ani matką. Bywa zbędna dla reszty rodziny męża, a jej pojawienie się w amsterdamskiej kamienicy to jedynie zapowiedź nadchodzących nieszczęść. Okazuje się, że całe miasto to pełne kłamstwa i mentalnej ciemnoty miejsce, którego bogactwo omamia, odwracając uwagę od brudu, który kryje się pod jego powierzchnią. Czuć narastającą wilgoć, krępujące więzy gorsetów i przyciasność czepków. Gołym okiem, między zdaniami dostrzec można samotność i pustkę, której nic nie jest w stanie wypełnić. „Miniaturzystka” jest jak dramat w kilku aktach – ma jedynie kilku głównych aktorów na scenie i chór w postaci kościelnych tłumów bądź przypadkowych gapiów, a jednak oni wszyscy wystarczą, by dostarczyć całej gamy niedopowiedzianych wyznań, morza tajemnic, przykrych sekretów, które gdy wyjdą na jaw pogrążą rodzinę Johannesa w czarnych odmętach. W domu po nocach słychać szepty, trzaskają drzwi, ktoś coś ukrywa, chowa się przed wzrokiem ciekawskich. Nowa rodzina Nelli dopełnia wszelkich starań, by trudniej było jej zrozumieć jakiekolwiek zależności, jednak z czasem elementy układanki zaczynają do siebie idealnie pasować. A wszystko dzięki tytułowej Miniaturzystce, niewidzialnej, nieomal nierealnej, innej niż wszystko do tej pory.

Jessie Burton przemyciła pod przykrywką powieści historycznej problemy społeczne współczesnego świata, które okazują się być jak najbardziej uniwersalne i znajdujące swoje odbicie w każdej poprzedniej epoce historycznej.  Tajemnica domu Brandtów, tak jak niedopowiedziana tajemnica miniaturzystki, służą jedynie jako przynęta, by wciągnąć czytelnika pod powierzchnię amsterdamskiego życia. Autorka buduje napięcie niczym dawniej Charlotte Brontë w swoich „Dziwnych losach Jane Eyre”, jak Jane Austen w „Opactwie Northanger” – każda z postaci nosi maskę, pod którą skrywa piętno i własne cierpienie.  Tak jak bohaterki Brontë i Austen, tak i Nella dorasta wraz z pędem fabuły. Jej otwartość i naiwność zanikają, przybierając formę przedwczesnej dojrzałości, gdy wydarza się coś, na co nie była ona jeszcze gotowa, ale zmuszona była przyjąć do wiadomości gorzką prawdę. Bohaterowie w „Miniatrzystce” nie mogą uciec, nie mogą się wyzwolić i muszą trwać, na przekór własnym pragnieniom, wbrew marzeniom o lepszym życiu.

 „Miniaturzystka” Jessie Burton to lektura zaskakująca, zupełnie niespodziewana, która ni stąd, ni zowąd okazuje się opowiadać zupełnie inną historię niż spodziewalibyśmy się na początku. Fabuła omija utarte ścieżki, powielane przez innych szlaki, by wydobyć jak najpełniejszy i jak najbardziej realistyczny obraz egzystencji w Amsterdamie XVII wieku. Jest tu przemoc, okrucieństwo i walka z obłudą holenderskiego społeczeństwa, które nie może wybrać pomiędzy cnotą a bogactwem. Jest próba pokonania ustalonego porządku, wojna o wyzwolenie z narzuconych okowów tak płciowych, rasowych, jak seksualnych. Miejscami bardzo emocjonalna, surowa w opisach tak miejsc, jak i tego, co dzieje się wewnątrz każdego z bohaterów – „Miniaturzystka” zmusza do domyślania się, odczytywania między słowami ukrytych głęboko sensów. Historyczna powieść o mniejszościach, którym jeszcze przez wiele wieków nie uda się ulecieć ze złotych klatek, unikatowa i przenikliwa aż do bólu w swojej pozornej prostocie.

O.

*Za podróż do XVII-wiecznego Amsterdamu i emocjonującą lekturę dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.