BEZSENNE ŚRODY: „In The Tall Grass” Stephen King & Joe Hill

Bombla_BezsenneInTheTallGrass

 

„A girl once hid in tall grass,
And ambushed any boy who walked past.
As lions eat gazelles,
so many men fell,
and each tasted better than the last.”

Jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. I lubi się to bardzo. Tym intensywniej, gdy to, co się już ma odpowiada idealnie na wszystkie oczekiwania i czytelnicze potrzeby. Kiedy okazuje się, że jest dokładnie tym, czego poszukiwało się w innych dziełach tego konkretnego autora. I znowu mowa nie o kim innym, ale o Stephenie Kingu. Tym razem jednak w duecie, bo z własnym synem, twórcą klasycznych horrorów, czyli Joe Hillem. Jeśli jest doskonalszy tandem pisarski, to ja go jeszcze nie odnalazłam, a tym bardziej w tym określonym gatunku, jakim jest groza. King i Hill straszą tak, jak tylko oni potrafią. Knują i spiskują przeciw czytelnikowi, by znowu wciągnąć go w szpony przerażenia i nie wypuszczać, nie zbaczając na rozpaczliwe szamotanie się i pokrzykiwanie. I po raz kolejny kreują traumę, z której trudno będzie się otrząsnąć. Horror, o którym ciężko będzie zapomnieć za każdym razem, gdy przejeżdżać będę obok łanów zieleniejących traw, czy zbóż. Aż by się chciało więcej, dłużej, ale powiem Wam, że „In The Tall Grass” (pol. „W wysokiej trawie”), nowela sprzed ponad roku, robi niezwykłe i wystarczające wrażenie. 

Becky i Cal, kochające się rodzeństwo, wybiera się w podróż do San Diego. Tam, ciężarna Becky ma odczekać pozostałe miesiące do porodu i zdecydować o dalszym losie dziecka. Przejeżdżając przez zielone połacie stanu Kansas, gdzieś na wiejskim pustkowiu, słyszą krzyk prosto z traw. Dziecięcy głos woła o pomoc, a zaraz potem dołącza do niego drugi, kobiecy, który prosi ich, by zawrócili, nie reagowali i zapomnieli o całej sprawie. Ale Cal i Becky ignorują ostrzeżenie. Zatrzymują samochód na parkingu pobliskiego kościoła pod nietypowym wezwaniem Czarnego Kamienia Odkupiciela i wchodzą w trawę. Nienaturalną trawę wyjątkowych rozmiarów, w której już po chwili gubią się wzajemnie, tracą poczucie kierunku i odległości. Wołające glosy nie ustają. Co więcej, dołączają do nich inne, mroczniejsze, bardziej przebiegłe. A czas mija. Becky czuje się coraz gorzej. Nie ma wody. Słońce praży, a łany szumią i niosą głosy. I ktoś zmierza w jej stronę.

Kto tak jak ja boi się kukurydzy, tego połacie zielonej szumiącej trawy również do siebie nie przekonają w prawdziwym życiu. Nieważne kto by z tej trawy krzyczał. Nieważne kto by wołał o pomoc. Nieistotne co by wyłaniało się na horyzoncie – nie, ja nie wchodzę. Zamykam oczy, zasłaniam uszy i udaję, że nic się nie wydarzyło. Kolejny raz Joe Hill i Stephen King udowodnili, że nie wszystko jest zawsze tak idylliczne, piękne i kolorowe, jak może się wydawać z zewnątrz. Pokazali, że ludzie gotowi są zignorować wszelkie, nawet te najbardziej rzucające się w oczy ostrzeżenia, jeśli sytuacja i otoczenie doskonale kamuflują prawdziwe niebezpieczeństwo. I że czasami dobre serce, chęć niesienia pomocy, te zwykłe ludzkie odruchy mogą mieć tragiczne w skutkach konsekwencje i być wyłącznie częścią bardziej wyrafinowanego przeznaczenia.

Dzisiaj nie zmrużę oka, bo w nozdrzach wciąż czuję duszący zapach traw.

O.

*Tę krótką nowelę polecam wszystkim miłośnikom klasycznych opowieści grozy, typowego kingowskiego stylu podrasowanego nowoczesnym horrorem Joe Hilla. To za takimi historiami tęskniłam. Takich opowieści wyczekiwałam. „In The Tall Grass” stała się moim ulubionym literackim tworem Stephena Kinga od czasu zbioru „Czarna Bezgwiezdna Noc”.

„Heart-Shaped Box” Joe Hill

Bombla_HeartShapedBox

 

„The dead win when you quit singing and let them take you on down the road with them.”

Całkiem niedawno, przy okazji październikowych zdobyczy pisałam Wam o bukowej, zupełnie przypadkowej niespodziance na jaką natrafiłam poszukując dobrego, zimowego horroru. O powieści, której intrygujący tytuł przyczepił się do mnie i kręcił się za mną, dopóki jej nie zakupiłam i nie zaspokoiłam chorobliwej ciekawości. Chodzi mi oczywiście o „NOS4A2” (polska premiera podobno w czerwcu) i jednocześnie odkrycie twórczości Joe Hilla, najstarszego syna Stephena Kinga, który (całe szczęście!) poszedł w ślady ojca i ma szansę kontynuować dzieło mistrza literatury grozy. W jego opowieściach jest coś znanego, jakaś namiastka przeszłości i klasyki, za którą tęsknię teraz, poznając nowe twory samego Kinga. 

Tym razem jednak zdecydowałam się sięgnąć po debiutancką powieść Hilla, czyli „Heart-Shaped Box” (tytuł zaczerpnięty z piosenki Nirvany pod tym samym tytułem i oznacza Pudełko w kształcie serca) i lektura tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że pisarz ten ma w głowie równie intrygujące historie co jego skądinąd uwielbiany przeze mnie ojciec i wcale a wcale nie ma zamiaru zaprzestać się nimi dzielić. Co więcej, pozostawia wrażenie, że dopiero się rozkręca i jeszcze długo nie przestanie nas porządnie straszyć. Od razu nadmienię, że „Heart-Shaped Box” to bardzo klasyczny horror, który swoje korzenie zawarł w tradycyjnych historiach grozy – czerpie od najlepszych, w tym również od Lovecrafta, którego czuć intensywnie wzdłuż fabularnych wątków, zachowujących jednak nowoczesny zamysł całości. Głównym spoiwem powieści jest strach, zarówno ten bohaterów przed śmiercią, przed nieuniknionym, jak również nasz czytelniczy strach przez nieznanym i potwornym, przed światem zmarłych i tym co wychodzi „z drugiej strony”, a czego nie chcielibyśmy nigdy spotkać.

Jude Coyne to podstarzały artysta rockowy, który po rozpadzie swojego zespołu, pogrąża się powoli w marazmie i otchłani swoich wspomnień o dawnej sławie. Nie daje już koncertów, większość czasu spędza na wywiadach, spotkaniach, albo innych tego typu imprezach, na których nie musi okazywać swojego talentu, a raczej po prostu bywać ku radości tłumów. Prowadzi spokojne, w miarę ułożone życie, którym kieruje jego menadżer, a on sam w tym czasie zajmuje się swoim domem, dwoma ukochanymi psami i licznymi kochankami, które z przyczyn dużej ilości rozpoznaje jedynie po przydomkach zaczerpniętych z nazw stanów, z których dziewczyny pochodzą. W ten sposób przez jego dom przewinęły się Florydy, Kentucky i Goergie – każda podobna do drugiej, młoda i zagubiona dziewczyna.

Coyle ma także wyjątkową pasję, a raczej rodzaj osobliwego hobby. Otóż zbiera przedmioty okultystyczne, związane ze śmiercią i wszystkim co mroczne i nietypowe. W jego kolekcji znaleźć można zarówno spreparowaną ludzką czaszkę, stary stryczek po prawdziwych egzekucjach, czy film „ostatniego tchnienia” tzn. gatunku snuff. Przedmioty te dostawał w prezencie, kupował na aukcjach (osobiście bądź przez agentów) lub wynajdywał na różnorakich stronach internetowych. Kiedy przychodzi do niego propozycja zakupienia prawdziwego ducha, Coyle nie waha się ani chwili, tym bardziej, że cena jest jak najbardziej przystępna, a sama oferta stworzona jakby specjalnie dla niego.

Duch, zdaniem jego pierwotnej właścicielki, ma przybyć za swoim ulubionym garniturem zamkniętym w pudełku w kształcie serca. Ma to być niegroźna, sympatyczna obecność pozostała po ojcu kobiety, która idealnie dopełni niesamowitej kolekcji rockmana. I jak się z pewnością domyślacie duch faktycznie przybywa za pudełkiem. Tylko że nie jest to wcale duch miłego, przyjaznego staruszka, ale mściwej istoty, która za swój pośmiertny cel postanowiła postawić sobie zniszczenie Judasa Coyle’a, poprzedzone doprowadzeniem go na skraj obłędu i odebraniu mu wszystkich tych, na których mu zależy. By tego dokonać i ziścić swoje marzenie duch wykorzystuje umiejętności, których mistrzem był za życia – hipnozę i manipulację emocjami. Na jaw wychodzą przerażające wydarzenia sprzed lat, traumy dzieciństwa i smutne konsekwencje wyborów, jakich Judas dokonał lata wcześniej. I rozpoczyna się wyścig ze śmiercią.

Joe Hill w „Heart-Shaped Box” zawarł wszystkie podstawowe elementy, które często przewijają się zarówno w jego twórczości, jak i w prozie Kinga. Znajdziemy tu umiłowanie do motoryzacji i tym samym nawiązanie do klasycznych powieści drogi, w których bohaterowie przemierzają kraj w poszukiwaniu odpowiedzi na najbardziej dręczące ich pytania. Idąc tym tropem zauważymy równie znany motyw walki o własne, zagubione „ja”, pogodzenia się ze swoją przeszłością i błędami młodości. Powrót do lat młodzieńczych wyciąga na wierzch stare traumy, które nawiedzały bohaterów całe życie i w końcu, po latach, przychodzi możliwość ich zrozumienia i odpuszczenia dawnych win. Tym samym ich życie od nowa nabiera sensu, zyskuje nowy kierunek – są gotowi na poświęcenie i otwarci na miłość.

W „Heart-Shaped Box” czytelnik obeznany z horrorem i literaturą grozy odnajdzie wiele pomniejszych nawiązań i znanych motywów, które wywodzą się z klasyki tego gatunku. Hill jednak poobracał i wykorzystał je tak umiejętnie, że zebrane razem tworzą zestaw doskonały. Sprawdzony, a jednak wciąż zaskakujący, który sprawia, że z każdą kolejną stroną coraz bardziej pragniemy siedzieć przy zapalonym świetle i z całą pewnością wolimy nie zgłębiać tajemnic kryjących się pod naszymi łóżkami, czy w odmętach szaf. Historia Judasa Coyne’a zaraża nas strachem, który sączy się poprzez rozdziały. Przypomina też, że wszelkie krzywdy, jakie wyrządzamy w trakcie swojego życia innym, bliskim nam ludziom, mogą mieć nieprzyjemne konsekwencje, wrócić do nas z siłą pędzącego bumerangu, w najmniej spodziewanym momencie. I oczywiście, gdy jest już po wszystkim, „Heart-Shaped Box” pozostawia po sobie wielką traumę, niczym z czasów dzieciństwa i zaczątki fobii przed czarnymi pudełkami w kształcie serca.

O.

„NOS4A2” Joe Hill

Bombla_NOS4A2
 

„Everyone lives in two worlds, right? There’s the physical world… but there’s also our private inner worlds, the world of our thoughts. A world made of ideas instead of stuff. It’s just as real as our world, but it’s inside. It’s an inscape.”

„An inscape, a world of thought. In a world made of thought – in an inscape – every idea is a fact. Emotions are as real as gravity.”

„NOS4A2” Joe Hill

Lubię pozytywne zaskoczenia. Takie małe niespodzianki, które pojawiają się ni stąd ni zowąd i od razu budzą zachwyt swoją niesamowitością. Na taką, bukową niespodziankę, natrafiłam całkiem niedawno, zupełnie przypadkiem. Do tej książki przyciągnął mnie tytuł. Nietuzinkowy, a jednak niezwykle znajomy. Zlepek liter i cyfr, układający się w wyraz, który, biorąc pod uwagę mroczne fascynacje, przyciąga mnie jak magnez. W ten sposób, po raz pierwszy, kierowana ciekawością, sięgnęłam po powieść napisaną przez jednego z synów Stephena Kinga, licząc na dobrą zabawę i intrygujące ujęcie tematu. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, gdy okazało się, że książka ta jest wspaniałym horrorem, napisanym  przyjaznym, skądinąd znanym z zakamarków pamięci językiem, a sama opowieść rzuciła mnie na kolana. Dlaczego? Naszło mnie uczucie, że cofnęłam się w czasie i czytam jedną z pierwszych, klasycznych opowieści grozy samego Stephena Kinga, a Mistrz jest w lepszej formie pisarskiej niż kiedykolwiek.

„NOS4A2” (czyt. Nosferatu), bo tak brzmi oryginalny tytuł powieści, to trzecia po „Heart Shaped Box” i „Horns” powieść Joe Hilla, najstarszego syna w rodzinie Kingów. Nie sposób nie zauważyć podobieństwa stylu, inspiracji, a nawet nawiązań do znanych i uwielbianych książek ojca. Wykreowane przez nich światy łączą się, uzupełniając nawzajem i tworząc jedno spójne uniwersum grozy. Całość ma jednak unikatowy wydźwięk i doskonale skomponowaną fabułę, a Joe Hill już teraz kontynuuje pisarską legendę kingowego klanu.

Historia „NOS4A2” rozpoczyna się w 2008 roku, gdy na specjalnym oddziale szpitala przeznaczonego dla skazańców w stanie śpiączki, nagle, na krótką chwilę, wybudza się niejaki Charles Manx – sławny porywacz i morderca dzieci, który lata wcześniej skazany został za swoje bestialskie zbrodnie. Wybudzenie Manxa trwa jedynie sekundy, w trakcie których udaje mu się przerazić pielęgniarkę, przywołując imię jej synka i zapraszając go w podróż do krainy zwanej Christmasland. Po tych słowach Manx wraca do poprzedniego stanu, by nigdy więcej się nie obudzić.

Po tym wydarzeniu, fabuła cofa się w czasie do roku 1986. Poznajemy naszą główną bohaterkę – Vic McQueen. Vic wydaje się być normalną dziewczynką, ze zwykłej, małomiasteczkowej rodziny z problemami, gdzie rodzice wciąż kłócą się, próbując wiązać koniec z końcem, by ostatecznie stwierdzić, że w tym układzie nikt nie jest szczęśliwy. Dziewczyna, by uniknąć domowych potyczek, często ucieka i na swoim ukochanym rowerze przemierza leśne okolice. Pewnego razu, całkiem przypadkiem natrafia po raz pierwszy na Shorter Way Bridge (dosł. Most na skróty), zbudowany nad rwącą rzeką. Gdy mama Vic gubi wartościową bransoletkę, to ten most, co dziwne, w kilka sekund, doprowadza ją do miejsca, w którym zapodziała się poszukiwana zguba. Vic jest zdziwiona, ale przyjmuje wydarzenie ze zrozumieniem i wraca do domu.  Opowiadając rodzicom swoją przygodę, dowiaduje się, że Shorter Way Bridge od lat już nie istnieje. Zawalił się, zostawiając po sobie pustą przepaść, a miejsce, w którym była bransoletka znajduje się ponad czterdzieści kilometrów od domu i Vic w żaden sposób nie mogła samodzielnie pokonać tej odległości w takim tempie. Dziewczynka uświadamia sobie swoje wyjątkowe znalezisko i nową umiejętność, a kolejne, podobne wydarzenia zachowuje już dla siebie.

Podczas jednego z wypadów, mając kilkanaście lat, Vic wchodzi w drogę Charlesowi Manxowi. Natrafia na jego leśną kryjówkę, dziwne miejsce, w którym przez cały rok wiszą świąteczne ozdoby, a bożonarodzeniowa muzyka rozbrzmiewa pośród drzew. W przydomowym garażu znajduje samochód Manxa, perfekcyjnie zachowany Rolls-Royce Wraith (czyli Widmo), z charakterystyczną rejestracją NOS4A2. A na tylnim siedzeniu małego chłopca, a raczej to, co z chłopca zostało. Vic ledwo uchodzi z życiem, ale spotkanie mordercy na zawsze odbija na niej swoje piętno. Mijają lata, dorasta i coraz rzadziej korzysta ze skrótu, tym bardziej, że takie wycieczki zaczynają ją coraz więcej kosztować. Każdy przejazd przez nieistniejący-istniejący most odbiera cząstkę jej samej, doprowadzając do psychicznych i fizycznych zaburzeń. Jako dorosła już kobieta, Victoria przypomina ludzki wrak, niepewny siebie i tego co ją otacza. Gdy powoli zaczyna naprawiać swoje zmarnowane życie, po raz kolejny napotyka Manxa.

Powyższy skrót jest zaledwie zarysem do wstępu całej fabuły, a potrzebny był, by pokrótce wprowadzić Was w niezwykłą teorię światów wyobrażonych w wersji Joe Hilla. Zarówno Vic, jak i Charlie Manx mają wyjątkowy dar. Siłą własnych myśli potrafią przenieść się w świat wyobrażeń i idei, który istnieje na równi ze światem rzeczywistym. Dla Vic, elementem tego świata jest Shorter Way Bridge, który zarazem stanowi część jej własnego umysłu, i który istnieje wyłącznie dzięki niej, ale nie tylko dla niej. Natomiast świat wyobrażony Manxa to cała, wielka kraina – najwyższy poziom świata idei. To perfekcyjnie zbudowane miejsce, rodem z koszmaru i najskrytszych marzeń, w pełni odpowiadające na potrzeby gospodarza, zwane przez niego Christmastland (Kraina Świąt Bożego Narodzenia). Jest mieszanką wesołego miasteczka i lunaparku, w którym zawsze i na zawsze jest Boże Narodzenie. Każdy kolejny dzień jest taki sam, a mija w chorobliwym podnieceniu i oczekiwaniu na prezenty. W tej krainie rządzą ukochane przez niego dzieci, na zawsze niewinne, pozbawione wszelkich niepotrzebnych uczuć.

Takie światy wewnętrzne, czysto teoretycznie, wykreować może każdy, kto ma bogatą wyobraźnię. Co więcej, każdy z nas taki wewnętrzny świat już ma. Istnieje on na równi z naszym, a odpowiada dokładnie na wszystkie bodźce z zewnątrz i to od nich jest zależny. Świat Charlesa Manxa jest mistrzostwem kompozycji. Odgrodzony od rzeczywistości, mieści w sobie wszystko to, czego najbardziej jest brak jego gospodarzowi. I czego było mu brak dawniej. Co łączy Vic i mordercę-widmo to pewne przykre doświadczenia, które pewnego dnia wyzwoliły w nich umiejętność przywoływania mentalnych kreacji na własne życzenie. Most i Christmasland pojawiają się wtedy, gdy akurat są potrzebne. Taka umiejętność ma oczywiście swoją cenę, bo nawet w wyobraźni nic nie jest za darmo.

„NOS4A2” to powieść niezwykła. Z jednej strony jest tutaj w miarę nieskomplikowany, główny wątek fabularny, który idzie prostym, jednolitym torem. Z drugiej strony, to opowieść, której bohaterowie istnieją w równoległych krainach idei, a te komplikują wszystko i nie pozwalają czytelnikowi oderwać się od opowiadanej historii. Każdy z nich przeraża, bo będąc częścią poszczególnych osób, jest także czymś poza nimi. Jakimś osobnym bytem, który żyje na własnych zasadach i kieruje się wytyczonymi regułami. A te reguły nie są znane nawet ich kreatorom. I to chyba w tym wszystkim jest najpotworniejsze i najbardziej przerażające. Może oprócz chorych wytworów Christmaslandu. I mknącego drogą NOS4A2, za którym w nieskończoność niosą się nuty „It’s beginning to look a lot like Christmas”.

O.

* Na nagłówku wykorzystałam fragment oryginalnej okładki „NOS4A2”, który znajdziecie TUTAJ.