Wydaje się, że od czasu Annie Wilkes i jej obsesji na punkcie Misery Chastain, jedną z najstraszniejszych i najbardziej mrocznych wypowiedzi, jakie może usłyszeć pisarz to „Jestem twoją największą fanką”, albo „Mam obsesję na punkcie twojej twórczości”, albo „Twoje książki są całym moim życiem”. Niby to tylko słowa, niby powinno zrobić się na sercu miło takiemu autorowi, do którego te słowa są skierowane, bo przecież to w końcu komplement, a jednak ta miłość, to opętanie twórczością, ta fiksacja na punkcie literatury może wywołać dreszcze, jeśli wypowiada ją ktoś co najmniej niestabilny. Takie osoby, obsesyjnie żyjące tylko jednym bohaterem i ich życiem ciągle szukają potwierdzenia, że są dokładnie tacy sami, albo upodabniają się na siłę, tak by pasowało. Utożsamianie się bywa tak silne, że gdy pisarz postanowi chociażby zabić swoją postać (do czego ma pełne prawo), zranić ją, czy złamać, to „największy fan” w oka mgnieniu przeistacza się w największego i najzacieklejszego wroga. A wtedy, przy konfrontacji, może być już niebezpiecznie.