BEZSENNE ŚRODY: „Karabin” Jack Ketchum

Bombla_BezsenneKARABIN

 

„I wtedy już wiedziała.
Spojrzała mu w oczy i zobaczyła, czym był naprawdę.
Wiedziała, kim mógł się stać.”

Z prozą Jacka Ketchuma tak już bywa, że potrafi porazić lepiej niż niejeden klasyczny horror. Kierując się bolesnym, ale jakże prawdziwym stwierdzeniem Jean-Paul Sartre’a, że „piekło to drugi człowiek”, Ketchum powraca wciąż do tej tezy i udowadnia ją w każdej swojej opowieści. Pokazuje, że transgresja zła jest ciągle możliwa, a zdeprawowana wyobraźnia ludzka nie zna granic okrucieństwa i wciąż pędzi naprzód. Od lat zastanawiam się nad tym, czy zło jako takie, pierwotne i nieubłagane, może być cechą wrodzoną, czy może jednak jedynie nabytą, poprzez cały bagaż doświadczeń zdobywany z wiekiem. Ta odwieczna filozoficzna polemika zawsze uderza we mnie, gdy zabieram się za teksty tego amerykańskiego autora, zmusza mnie do myślenia o korzeniach gwałtu, przemocy i nienawiści. Chciałabym wierzyć w wersję, że rodzi się z czasem. Chciałabym móc mieć nadzieję, że zła da się oduczyć poprzez odpowiednią terapię, jakieś alternatywne leczenie. Ale chyba jednak nie umiem już w to wierzyć, bo historia raz za razem udowadnia, że dzieje się zupełnie odwrotnie i nic nie można na to poradzić. 

Polemikę zła nabytego i wrodzonego otwiera jedno z opowiadań Jacka Ketchuma zatytułowane „Karabin”. Już pierwsza scena wzbudza w czytelniku niepokój. Mama dziesięcioletniego Danny’ego, sprzątając, natrafia w szafie syna na karabin. Naładowany. Karabin kradziony, dawną broń jej ojca. Niezwykłe, niebezpieczne znalezisko prowokuje kobietę do rozmyślań o ostatnich, chuligańskich wyczynach syna i kłamstwach z jakimi musiała się zmagać od miesięcy. Analizuje każde nietypowe zachowanie Danny’ego, każdy problem i orientuje się, że coś poszło bardzo nie tak. Z chłopcem stało się coś nieodwracalnego, co rozrasta się i nie pozwala mu być takim, jak inni. Danny ma tylko dziesięć lat, powinien być wesołym ciekawym świata, wkraczającym w życie rozrabiaką, a nie złodziejem, podpalaczem i oszustem. Coś w nim przekształciło się… A może od zawsze tam było i tylko czekało, wychylając łeb z ciemności? Matka decyduje się na szybką reakcję, zabiera karabin i rusza leśną ścieżką do kryjówki syna, by spotkać przeznaczenie.

Miłość matki do dziecka ma to do siebie, że potrafi wybaczyć wiele. Często zbyt wiele. Rzadko bywa obiektywna, raczej bezwarunkowa. Każdy morderca, gwałciciel, czy pedofil ma przecież matkę. Nie powstał z próżni. Niestety, często matczyna miłość potrafi być po prostu ślepa. Nie pozwala dojrzeć najbardziej oczywistej z rzeczy. Najgorszej ze zmian. Bo jak w takim wypadku nie obwiniać siebie? Nie czuć wyrzutów sumienia, że gdzieś po drodze wydarzyło się coś znaczącego, a rodzic nic nie zauważył? Nie zwrócić uwagi, że ktoś kto przysłonił kiedyś cały świat nie jest wcale tym, kim nam się wydaje? Ponieważ najtrudniej zrozumieć, że czasami tak już jest – rodzi się człowiek z gruntu zły. Po prostu. Nic dodać, nic ująć. Kontrowersyjny „Karabin” Jacka Ketchuma dotyka tej czarnej strony rodzicielstwa, a w zasadzie macierzyństwa. Pokazuje to, czego nikt nie chciałby zobaczyć – czarną stronę ludzkiej natury. Mroczną stronę dziecka, które już dzieckiem nie jest.

Dzisiaj nie zmrużę oka, bo boję się, że nie każdy miałby odwagę podjąć ostateczną decyzję.

O.

*”Karabin” znajdziecie w tomie opowiadań Jacka Ketchuma zatytułowanym „Królestwo Spokoju” (org. ” Peaceable Kingdom”), w Polsce wydanym przez Replikę.