…Mars ain’t the kind of place
To raise your kids
In fact, it’s cold as hell
And there’s no one there to raise them
If you didAnd all this science I don’t understand
It’s just my job
Five days a week
A Rocket Man
Rocket Man…“Rocket Man” Elton John
“To dziwne uczucie. Gdziekolwiek pójdę, jestem pierwszy. Wyjść z łazika? Pierwszy człowiek, który tu był! Wejść na wzgórze? Pierwszy gość, który na nie wszedł! Kopnąć kamień? Ten kamień był w tym samym miejscu od milionów lat!”
Jestem pierwszym człowiekiem, który przejechał długi dystans na Marsie. Pierwszym człowiekiem, który spędził na Marsie więcej niż trzydzieści jeden solów. Pierwszym człowiekiem, który zbierał plony na Marsie. Pierwszy, pierwszy, pierwszy!”
Mars. Czwarta planeta w naszym układzie słonecznym. Zwana także Czerwoną Planetą ze względu na swój piękny rdzawy kolor. Planeta lodowa, gdzie prawie zawsze panują siarczyste mrozy, ale przynajmniej doba trwa o prawie czterdzieści minut dłużej. Bez tlenu, ale za to z atmosferą wypełnioną dwutlenkiem węgla i azotem. Bez wody, ale ze sporą ilością skał, kraterów i z wiatrem, który od czasu do czasu zamienia się w piaskowy huragan. Bez szansy na jakiekolwiek możliwe życie. To zdecydowanie nie jest gościnna planeta. Bardziej nieprzyjazna niż przyjacielska człowiekowi. Mimo to, ludzkość marzy o skolonizowaniu Marsa od dziesięcioleci. Możliwość zasiedlenia nowej planety jest tak kusząca, że NASA wciąż organizuje misje i wysyła sondy do próbkowania i fotografowania terenu. Jak dotąd na Marsie lądowały łaziki, jak Opportunity, Pathfinder, czy Curiosity, ale już niebawem planowane są misje z udziałem ludzi! Wyobraźcie sobie pierwsze lądowanie na Czerwonej Planecie! Pierwszy krok, pierwszy znak człowieka na dziewiczej czerwonej ziemi! Wyobraźnia aż się prosi o dopowiedzenia, o tworzenie marsjańskich historii.
I taką właśnie przygodę z Marsem w tle opowiedział Andy Weir w swojej debiutanckiej powieści zatytułowanej „Marsjanin” (org. „The Martian”). Powieść nie przez przypadek stała się światowym bestsellerem, zdobyła miano „najlepszej powieści sci-fi 2014 roku” według użytkowników platformy Goodreads, a ekranizacja w reżyserii Ridleya Scotta już jest w drodze. Nie ma się co dziwić, gdyż historia astronauty, który zupełnie przypadkiem zmuszony jest być pierwszym mieszkańcem Marsa, działa na wyobraźnię, jak żadna inna powieść z gatunku sci-fi. To taka współczesna wersja Robinsona Cruzoe, gdzie zamiast samotnej wyspy, gdzieś na środku oceanu, mamy Czerwoną Planetę i kosmiczne przestrzenie, a na niej rozbitka, który jakkolwiek by na to nie patrzeć sporo o swoim nowym przymusowym domu wie i potrafi korzystać z tej wiedzy. Można już zacząć wątpić i dociekać, w jaki sposób nasz bohater przetrwa, głowić się, czy odwiedzi go ufo i uratuje, czy może wcale nie, doszukiwać się błędów logicznych, ale od razu Wam napiszę – Andy Weir wykonał wspaniały kawał naukowej roboty i dopiął calutką fabułę na ostatni guzik, tworząc jedną z bardziej wiarygodnych i intrygujących kosmicznych historii ostatnich lat.
Tytułowym Marsjaninem zostaje Mark Watney, inżynier i botanik, który zupełnie przypadkiem, w wyniku piaskowej burzy, lecącej anteny i awarii skafandra, zostaje zupełnie sam na Czerwonej Planecie. Jego załoga, z którą miał tam spędzić trzymiesięczną misję, zmuszona była odlecieć, z myślą, że z tyłu zostawili ciało. Ale Watney żył i przeżył spore zaskoczenie, gdy odzyskał przytomność. Na szczęście załoga zostawiła większość sprzętu przy przymusowej ewakuacji z Marsa, między innymi specjalny namiot mieszkalny, racje żywnościowe, wodę, kilka ziemniaków, zapasy taśmy klejącej (ziemniaki i taśma stanowią najważniejsze wyposażenie), specjalną maszynę do tworzenia tlenu i jeszcze trochę sprzętu. Na dokładkę zapas seriali z lat siedemdziesiątych, powieści Agaty Christie i pełny pakiet muzyki disco. Nie jest więc tak źle, tym bardziej dla kogoś tak zręcznego jak Watney. Ten prowadzi dziennik, w którym szczegółowo opisuje swoje marsjańskie zmagania, codzienne życie, w tym sadzenie ziemniaków, podróże łazikami i nawiązywanie kontaktu z NASA. Cel Watneya? Przetrwać 1,412 solów, czyli tyle ile potrzeba do przylotu kolejnej marsjańskiej misji, a wszystko to przy pomocy jedynie tego co zostało z nieudanej ekspedycji.
„Marsjanin” to opowieść niezwykła i to nie tylko przez zaskakującą ilość doskonale zaprezentowanych szczegółów życia w kosmosie. Wychodzi na to, że owe detale się zgadzają, realia życiowe i techniczne zostały zachowane, a wszystko to na wysokim poziomie fabularnym i językowym. Autor przemycił inteligentny i niewymuszony humor we wszystkich wpisach Watneya, który niby jako pierwszy prawdziwy Marsjanin, zupełnie osamotniony i pozostawiony samemu sobie, w rzeczywistości posiada niesamowite pokłady pozytywnych emocji. Potrafi żartować ze swojej sytuacji, ma dystans do samego siebie i sytuacji w jakiej się znalazł. Nie poddaje się nawet, gdy „wredna planeta” daje mu w kość i rzeczy ni stąd, ni zowąd wybuchają wokół niego w wyniku niepoprawnych obliczeń i pominiętych zmiennych. Sytuacja nieomal tragiczna, gdy nie wiadomo, czy Watney zostanie uratowany na czas, czy uda mu się przetrwać, staje się po prostu inspirująca, zarażająca czytelnika wiarą w możliwości człowieka.
To właśnie ta wiara jest najmocniejszą stroną „Marsjanina”. Watney jest silny, zdeterminowany i wie, co potrafi, a czego nie. Nie podejmuje głupiego ryzyka, ale potrafi postawić wszystko na jedną kartę, gdy przekonany jest o swojej racji i umiejętnościach. Miewa zwariowane pomysły, a jednak to po prostu działa. Śledzimy inżyniera-botanika, który przemierza Marsa, niezłomny i wdzięczy za każdy kolejny przeżyty dzień, czekając na ratunek, niemniej nie poddając się. To pozytywne podejście aż wypływa z kart powieści i przechodzi na czytelnika. Watney jest pionierem, kimś, kogo chce się dopingować i wcale nie dziwi szaleństwo Ziemi, gdy po jakimś czasie NASA orientuje się, że na Marsie pozostał człowiek. Czytelnik angażuje się dokładnie tak, jak Ziemianie. Chce czytać, chce wiedzieć i widzieć, a najlepszym na to sposobem jest śledzenie wpisów pierwszego Marsjanina.
„Marsjanin” Andy’ego Weira to po części spełnione marzenie ludzkości o udanych misjach na Marsa i nawet jeśli ta jedna jest nie do końca udana, to wciąż człowiek pozostaje w centrum naszego małego, ziemskiego wszechświata. Jest jego niepodważalnym władcą i zdobywcą – przecież nikt inny z ciemności kosmosu jeszcze nas nie odwiedził. To daje siłę i pewność siebie – uczucia w powieści skumulowane w Watneyu. Pierwszy Marsjanin to pierwszy człowiek, pierwszy mieszkaniec, symbol, który zrobi wszystko, byle przetrwać, byle przeżyć. I tak wciąż potwierdza się teoria Michaela Crichtona, że życie zawsze znajdzie swoją drogę. Nawet w kosmosie. Nawet na Czerwonej Planecie, gdy tylko wiatr, zimno, trochę ziemniaków i nieskończone pokłady disco.
*Za wspaniałą marsjańską przygodę dziękuję wydawnictwu AKURAT.
**A teraz UWAGA – w linku obok znajdziecie mapę Marsa stworzoną w oparciu o „Marsjanina” 😀 Jest w dwóch wersjach: dla tych, którzy lekturę mają już za sobą i dla tych, którzy dopiero planują wyprawę 😀 Mapę znajdziecie TUTAJ.