„Otwórz oczy, zaraz świt” Mateusz Czarnecki (PRZEDPREMIEROWO!)

Bombla_OtwórzOczy
 

„Ona umarła Teo. I nigdy – nigdy – więcej nie będzie twoja. A ty się obudź. I zacznij żyć swoim życiem, które wypływać będzie z ciebie samego, a nie z żadnego przymusu. Przestań karmić się tym, co mówią inni. Idź przed siebie, doświadczaj, czuj, oddychaj, żyj, zachwycaj się, odczuwaj emocje i naucz się je nazywać. I mówić o nich. Przeżyj coś naprawdę, dogłębnie i tak jak chcesz ty, a nie wszyscy dookoła.”

Indie już od wieków stanowią łakomy kąsek podróżniczy dla mieszkańców zachodniej półkuli. Kuszą swoją niezwykłą egzotyką, kulturą i obietnicami duchowej odnowy. Wydają się tętniące życiem, wypełnione po brzegi intensywnymi zapachami przypraw, otoczone najpełniejszymi barwami, z tańczącymi, uśmiechniętymi ludźmi, którzy cieszą się na widok niekończących się fal turystów, czy podróżników. Mamią odkrywaniem duchowości, przysposobionymi aśramami i pustelniami, w których na nowo można odkryć siebie, joginistycznymi praktykami i buddyzmem, którego ścieżką pragnie się podążyć. Urok Indii nie gaśnie, nawet gdy kolejne reportaże pokazują obraz zgoła odmienny od przesłodzonych bollywoodzkich obrazków, czy pozowanych zdjęć z turystycznego prospektu. Co więcej, jeszcze bardziej kraj ten fascynuje kontrastem, tak bardzo niezrozumiałym na zachodzie. Ekstremalna, niewyobrażalna bieda na tle ociekających złotem pałaców. Przepełnione smrodem i kurzem uliczki tuż obok najnowocześniejszych pasaży i deptaków. Jest tu wszystko, czego dusza zapragnie. Spragniona dusza człowieka, który zapętlony w codzienności marzy jedynie o drastycznym oderwaniu się od swojego życia.

Takim uciekinierem, wymęczonym trybami „doskonałej” egzystencji jest Teo – bohater debiutanckiej powieści Mateusza Czarneckiego „Otwórz oczy, zaraz świt”. Teo, od Teodora, oznacza „dar od Boga”. Według starożytnych imię to naznacza marzyciela o wzniosłych ideałach, delikatnego, o wielkim sercu. Podobno kieruje nim intuicja. Jest wrażliwy na krzywdę innych. I taki właśnie jest bohater tej powieści. Modelowa postać do modelowej odnowy wewnętrznej. Tak jak tysiące przed nim, tak i Teo, uciekając przed życiem, wyrusza w podróż do mitycznych Indii, napotykając po drodze wielką miłość, wielki zawód i … własne szczęście. Może nie będzie to idealne spełnienie, ale będzie należało tylko i wyłącznie do niego. A wszystko to w kraju, którego prawdziwy obraz nijak ma się do tego serwowanego przez biura turystyczne i pełne sztucznego uroku filmy. Indie w oczach Teo są jak najbardziej prawdziwe, niemal namacalne. Autor nie pomija opisów zaśmieconych, zakurzonych ulic, po których biegają szczury, karaluchy, a bezdomni śpią rozłożeni na matach. Nie ucieka od gwałtów na turystkach, od politycznych zawirowań, czy religijnych absurdów. Bohater pozostaje otwarty na wszystkie tematy, godzi się z nimi i przekazuje nam, czytelnikom, byśmy w jak najintensywniejszy sposób mogli towarzyszyć mu w tej jedynej w swoim rodzaju przygodzie.

Teo, Teodor, Doruś ma wszystko to, o czym marzą miliony. Własną, świetnie prosperującą firmę z konkretną pozycją na rynku. Na dokładkę ma też zarząd tej firmy, na którego czele stoi. W garażu legendarny sportowy samochód, na ciele perfekcyjnie skrojone koszule i garnitury, a w łóżku niemalże modelkę o równie wysokiej pozycji, jak on. Ma pieniądze, mieszkania, świetlaną przyszłość przed sobą. Tylko coś mu w tym jego perfekcyjnym życiu nie do końca styka. Postanawia więc, po raz pierwszy w życiu, spontanicznie wyjechać z dnia na dzień. Kierunek – Indie. Ląduje w Bombaju, dalej jedzie do mekki turystów w Goa, medytuje, ale w drodze powrotnej, czekając na lot do kraju, poznaje przeuroczą muzułmankę Amirę. Razem, na przekór wszystkiemu, spędzają kilka szalonych dni, zakochując się w sobie do nieprzytomności. Zderzenie dwóch różnych kultur, różnych religii i światopoglądów. Tak naprawdę z góry skazane na niepowodzenie. Niemniej Teo chce całkowicie zmienić swoje życie. I wraz z tą decyzją jego szklana kula pęka, spokój burzy się, on traci to, nad czym pracował przez lata i znów ląduje w Indiach, by spróbować zacząć wszystko od nowa.

Teo zdaje się być idealnym odzwierciedleniem wszystkich ambitnych przedstawicieli swojego pokolenia. Nie skończył jeszcze trzydziestki, a już jest zmęczony życiem. Przykuty kredytami, podatkami, wszelkimi zobowiązaniami nie potrafi oderwać się nawet na chwilę od bilansów, faktur, czy pozycji na giełdzie. Ręce automatycznie układają mu się pod klawiaturę, kierownicę, albo telefon, w zależności, czy umawia się na spotkanie, odpisuje na maila, czy akurat wykręca samochód z podziemnego parkingu biura. Każdy dzień mija mu na powielaniu tych samych czynności – kopiuj, wklej. Automatyczne powtarzanie, bez większych emocji, bez zastanowienia. Nie ma uczuć, a jedynie układy i zależności. Zawsze coś za coś. Wychowywany przez nadgorliwych rodziców, którzy „chcieli jak najlepiej”, został wpędzony w wyścig szczurów i kręcił się tak bez celu, nie za bardzo zdając sobie sprawy, że nic na końcu go nie czeka. Indie, a tym samym radykalna zmiana otoczenia, są jego odpowiedzią na konieczność zmiany perspektywy. Na potrzebę przewartościowania wszystkiego, zanim obudzi się pewnego dnia, złamany i pusty dojdzie do wniosku, że wcale nie o to mu chodziło.

Powieść Mateusza Czarneckiego to bardzo osobista, subiektywna lektura. Przenika przez nią szczerość i autentyczność tak poszczególnych doznań, jak i wydarzeń. Widać, że to samo życie było inspiracją do napisania „Otwórz oczy, zaraz świt”. To lektura ciepła i niezwykle sympatyczna. Co prawda autor nie odkrywa w żaden sposób cudów duchowej odnowy, nie znajdziemy tu fabularnych twistów, ani żadnych większych zaskoczeń, jednak przyjemność z czytania przychodzi niemal natychmiastowo. Łatwo odnaleźć cząstkę siebie w szamoczącym się z samym sobą Teo, którego myśli z czasem uspokajają się i wyciszają. Całość zachęca do zmiany. Nawet jeśli wszystko wokół wydaje się być perfekcyjne i spokojnie pędzić ustalonym torem, to w powieści znajdziemy inspirację do lekkiego zboczenia z ustalonej trasy. Nie musi to być od razu podróż na drugi koniec świata, nie muszą być to Indie, czy inne orientalne kierunki. Ba, nie musi być to nawet długa podróż – wystarczy już oderwanie się od biurka, od pracy, od kalendarzy i zegarów. Zrozumienie, że nic złego nie wydarzy się, gdy na chwilę oddalimy się od tego, co trzyma nas w ryzach, weźmiemy głęboki oddech i zdystansujemy się do samych siebie. I pamiętajcie, że nie musi to być już zaraz, teraz. Jak to ładnie ujął przyjaciel Teo: „ Szukaj prawdziwego siebie, który w tobie samym na pewno jest gdzieś zakopany. I nie przestawaj, póki nie odnajdziesz. Nie umierasz przecież za pięć minut, ciągle jest o co walczyć.”

O.

*Za kawałek Indii i pozytywne myśli dziękuję wydawnictwu AL REVÉS i samemu autorowi Mateuszowi Czarneckiemu 🙂

**Przypominam także tutaj o KONKURSIE NA KONIEC LATA, który trwa jeszcze TYLKO DZISIAJ do północy na profilu facebookowym Wielkiego Buka TUTAJ, a w którym wygrać można egzemplarz „Otwórz oczy, zaraz świt” z autografem 😀