Zapowiedzi książkowe: CZERWIEC 2018

Moi Drodzy,

Czerwcowe premiery to literatura chrupiąca i smakowita, jak przystało na początek sezonu ogórkowego. Wydawnictwa nieco odpuściły, ale jako że zbliża się sezon festiwali literackich, to jednak nie za bardzo, na tyle, żeby wziąć oddech i skupić się na kilku naprawdę wyjątkowych tytułach.

Oto mój wybór! Czytaj dalej

TOP 5 MORSKICH OPOWIEŚCI + KONKURS

bombla_topmorskieopowiesci

„Kiedy rum zaszumi w głowie,
Cały świat nabiera treści,
Wtedy chętniej słucha człowiek
Morskich opowieści.”

Moi Drodzy,

Z pewnością zdążyliście już zauważyć po tych kilku wspólnych latach, że morze, ocean, wielka woda w swojej całej okazałości, to jeden z tych tematów, o których mogłabym pisać i mówić bez przerwy.

Będąc kobietą zimnego morza, której morze towarzyszy od najwcześniejszych lat życia, oraz będąc partnerką życiową mężczyzny, którego rodzina z dziada pradziada oddychała morzem, wobec wielkiej wody czuję nieskończony respekt i równie nieskończony zachwyt.

Czytaj dalej

„Dostatek” Michael Crummey

Bombla_Dostatek

 

„Kraj, który Newman opisywał w Connecticut, Bostonie czy Nowym Jorku, nawet jemu zdawał się nieprawdopodobnie odległy. Nowa Fundlandia wydawała się zbyt sroga i groźna, zbyt prowokacyjna, zbyt ekstrawagancka, dziwaczna i przerażająca, by mogła być prawdziwa. Nieraz zaczynał podejrzewać, że już nigdy nie zobaczy tego miejsca, że istnieje ono tylko i wyłącznie w opowieściach, które nosił w głowie.”

Wyobraźcie sobie smaganą dzikimi wiatrami surową, skalistą krainę. Ziemia tam nie przyjmuje wcale plonów. Wszystko rodzi się z wielkim bólem, w męczarniach i pocie czoła. Korzenie sięgają surowego kamienia tuż pod powierzchnią luźnej, czarnej gleby. Pory roku nie istnieją tam raczej, tylko namiastka czasu wielkich lodów, głodu, oczekiwania na słońce, na zmianę z miesiącami ciepła, które na powrót pozwalają ożyć temu, co zasnęło przez zimę. Zawsze dmą pełne wilgotnej bryzy wiatry, niosące w swych morskich szponach szaleństwo i wrodzoną podatność na dziwność. Tajemnicę. Magię. Wokół kapryśny, bezkresny ocean, który daje i odbiera. Karmi i głodzi, jak mu się podoba. Przynosi radość, by w chwilę później sprowadzić wielkie nieszczęście. To kraina rybaków z dziada pradziada. Ludzi morza, dla których woda to ich życie i śmierć. Kraina wielorybów, które czasami samotnie wypływają na brzeg. Miejsce, które czasami wydawać się może zapomniane przez Boga, chociaż bogów miewała tam aż trzech. Pełna sprzeczności i sekretów głębin, niezwykła i nieodgadniona. Nowa Fundlandia.

Sagę o mieszkańcach tej wspaniałej, niemal mitycznej morskiej krainy snuje Michael Crummey w swojej wielokrotnie nagradzanej powieści zatytułowanej „Dostatek” (org. „Galore”). Mówi się, że jest w niej coś z latynoamerykańskiej wizji Marqueza. Podobno trochę tam również przepastnej narracji Faulknera. Nie warto jednak konfrontować tej książki z żadną inną, bo „Dostatek” to piękna historia sama w sobie. Wyjątkowa. Nie znajdziecie drugiej takiej, choćbyście przekopywali się przez dziesiątki tekstów. Nie potrzebuje nic nieznaczących porównań. Nie warto doszukiwać się analogii. Lepiej pozwolić wciągnąć się na głębokie wody przypowieści Crummeya. Dać mu szansę rozwinąć na naszych oczach dzieje ludzi zimnego morza, które przeniosą nas do rzeczywistości tak odmiennej od tej, którą znamy, że z trudem złapiemy oddech, gdy wyłonimy się na powrót spod jej powierzchni. Jest tu magia i tajemnica, okraszona religijną przypowieścią. Kotłuje się jawa ze snem. Obrazy realne, te jak najbardziej rzeczywiste, z tymi co są jedynie wyobrażone, nieprzynależące do świata spoza wyspy. Gdzie jest w tym prawda, a gdzie wyobraźnia okryta lodowym podmuchem?

Koniec kwietnia. Koniec nowofundlandzkiej zimy. Skute lodem wody zatoki pękają i otwierają nowy, lepszy sezon dla wymęczonych chłodem mieszkańców wybrzeży wokół Paradise Deep. Wygłodniali szykują się na wielką ucztę, gdyż dobry los wyrzucił im na brzeg sporej wielkości wieloryba. Na oczach dziesiątek gapiów zwierzę dokonało, a pierwsze nacięcie brzucha wyłoniło jego niezwykłą zawartość – mężczyznę. Nagiego. Bielusieńskiego. Niemal martwego. Człowiek ten, niemy, ledwie żywy, nazwany zostaje, w związku z nieznajomością szczegółów biblijnych przypowieści, Judą na cześć Jonasza, którego połknął wieloryb. I tak jak biblijny Jonasz, tak Juda okazuje się być wyjątkowym człowiekiem i to on zaczyna i kończy tę historię. Wraz z Judą nadciągają lata tytułowego dostatku, gdzie ryby same wciskają się na przepełnione już łodzie, a mieszkańcy po raz pierwszy od lat czują nadmiar i sytość, zamiast wycieńczenia i głodu. Juda, przynajmniej na pewien czas, staje się talizmanem Paradise Deep. Cudownym dziwadłem, które pomimo swoich upośledzeń, wzbudza radość i dziękczynność tam, gdzie się pojawi.

Jednak jak to z przypowieściami bywa, po latach dostatku muszą nadejść znowu lata niepowodzeń. Bo jak wszyscy wiemy dobrze – historia lubi się powtarzać, zataczać kręgi, by w końcu i tak powrócić do źródła. Postać Judy, który zaczyna i kończy „Dostatek”, tak naprawdę służy autorowi do opowiedzenia rodzinnej sagi dwóch rodów z Paradise Deep – rodzin Devine’ów i Sellersów. Na ich czele stoi skuta wieloletnią nienawiścią para seniorów: Wdowa po Devinie i Królówka Sellers. Co prawda nie od zawsze była między nimi nienawiść, ale to jedna z tych ukrytych w „Dostatku” smakowitych opowiastek, które trzeba odkryć samemu. Członkowie obydwu rodów mieszają się między sobą, zakochują, podkochują, rzucają klątwy i czary, zawierają pakty i zrywają je widowiskowo. Skrywają sekrety, małe tajemnice, świństewka, miłostki – wszystko się tutaj przydarza. O wszystkim usłyszymy w swoim czasie. A niemym i bezsilnym świadkiem tych dramatycznych i mniej dramatycznych wydarzeń na przestrzeni dziesięcioleci pozostaje Jonasz-Juda, który jest nawet wtedy, gdy go już nie ma.

Poznając te rodzinne historie dostajemy Nową Fundlandię XIX i XX wieku niczym z legend. Jawi się jako kraina zabobonu, najdziwniejszych wierzeń i morskiej magii, a jednocześnie miejsce, w którym stykają się ze sobą trzy religijne odłamy. Religia, która daje nadzieję i łączy wyspę ze światem zewnętrznym, również niesie za sobą to co nadprzyrodzone – duchy, boskie interwencje, czy cuda – a co tak idealnie wpasowuje się w świat mieszkańców wybrzeża. Są tu katolicy, metodyści i nawet protestanci, ale mieszają się między sobą, wymieniają religią i przyjmują inne, na zmianę, dla sprawdzenia, jak zawyje wiatr, czy jakie korzyści z tego wypłyną. To kraina silnych kobiet, które potrafią rozkochiwać do nieprzytomności, by potem latami czaić się i wyczekiwać dobrego momentu do upolowania ukochanego. Kobiet, które trzymają w cugach swoje rodziny, stąpając twardo po nieprzystępnej ziemi. To miejsce pełne niezłomnych mężczyzn, których od ciężkiej pracy nie odciągnie nic, nawet największa słabość. Zmiany przychodzą tu z opóźnieniem, bo nikt ich raczej nie oczekuje. Rytm życia to rytm oceanu, a ocean jest życiem i śmiercią.

„Dostatek” Michaela Crummeya to jedna z tych powieści, o których naprawdę trudno jest opowiedzieć w kilku akapitach. Nie można streścić jej w dwóch, trzech zdaniach. Niełatwo ją ogarnąć i ubrać w spójny szereg tekstu. Historia ciągle wymyka się, przypływa bądź odpływa, niesiona własną narracją, zaciągając czytelnika na coraz głębsze wody, w kierunku prądów, którym pozostaje jedynie się poddać. Paradise Deep jawi się jako miejsce, które jest, a jednocześnie go wcale nie ma. Pojawia się i znika na horyzoncie, jego mieszkańcy niezmienni, nieśmiertelni wyczekują na brzegu, spoglądają w bezkresny ocean, który raz przyniesie szczęście, innym razem śmierć. Zawieszona w czasie, zapętlona w wydarzeniach, powiela się i powtarza, jednak zawsze w innych kombinacjach, odmiennych układach. Takie miejsca, jak wioski wybrzeża z „Dostatku”, można znaleźć jeszcze gdzieś, uśpione na świecie, w krainach spoza czasu, takich jak magiczna, tajemnicza Nowa Funlandia z opowieści Cummeya. Być może wciąż skrywa w sobie wielkie sekrety. Być może wciąż kusi swoim nieodpartym, surowym urokiem. Być może spieniony ocean znów kiedyś na jej brzeg wyrzuci Wielkiego Białego. Historia zatoczy koło. Obróci się na przekór wszystkiemu. Być może. Pewnego dnia. Now the once.

O.

„Pobojowisko” Michael Crummey (PREMIEROWO!)

Bombla_Pobojowisko

 

„Nie wiedź mię do tego, abym cię opuścić i od ciebie odejść miała; owszem gdziekolwiek pójdziesz, z tobą pójdę, a gdziekolwiek mieszkać będziesz, z tobą mieszkać będę; lud twój lud mój, a Bóg twój Bóg mój.”

Druga Wojna Światowa pozostawiła po sobie zgliszcza i świat pogrążony w nieskończonej żałobie. Europa jeszcze długo dławiła się swądem palonych ciał w piecach krematoriów. Całe lata echem wciąż odbijały się wywrzaskiwane słowa potwora, przywódcy „nieśmiertelnej” Rzeszy.  Miliony ciał, setki tysięcy zbiorowych mogił… Poświęcenie niezliczonych ilości dusz. Zagubione rodziny, utraceni na zawsze kochankowie. Miasta rozszarpane na strzępy, w gruzach nie do odbudowania. Gdy mówimy o koszmarach tamtej wojny wspominamy obozy zagłady, Normandię, krwawy szlak Sowietów, zbombardowane połacie ziemi, tajne operacje i Berlin. Bardzo rzadko stają nam przed oczami rajskie wysepki porośnięte mroczną dżunglą, lazurowe wody oceanu czy uderzające samobójczym lotem, spadające z nieba samoloty. W naszych książkach od historii zatopienie Floty Pacyfiku i zmiecenie z powierzchni ziemi Hiroszimy i Nagasaki figurują prawie od razu po sobie. Tak jakby wszystko to, co wydarzyło się pomiędzy, cztery lata krwawej, bezkompromisowej walki na wodach Oceanu Spokojnego nie były warte nadmienienia. Jakby tamte działania, które zakończyły się śmiercią setek tysięcy żołnierzy, nuklearnym atakiem i upadkiem bóstwa nie były jednakowo ważne.

Mniej znaną europejskim czytelnikom część historii Drugiej Wojny Światowej przybliża w swojej świeżo wydanej w Polsce powieści zatytułowanej „Pobojowisko” (org. „The Wreckage„) – Michael Crummey. Pisarz znany przede wszystkim ze swojej realistyczno-magicznej umiejętności ukazywania nowofundlandzkich wiosek i ich chłodnych, oddalonych mieszkańców i tym razem powraca na wyspy, by opowiedzieć wielowymiarową historię miłości, żalu i nienawiści. Wspomnienia wojny i niemożności powrotu. Piękną i jednocześnie niezwykle brutalną powieść o pierwszej zakazanej miłości młodziutkiej protestantki Mercedes „Sadie” Parsons i katolika Wisha Fureya, który przybywa do jej rodzinnego Cove, jednej z rybackich osad Nowej Funlandii. Chłopak i dziewczyna pragną poznać się bliżej, pragną po prostu móc się pokochać, ale purytańskie środowisko, w jakim wychowała się Sadie swoją zaściankowością zamyka się na rozkwitające uczucie tych dwojga i doprowadza do ich nagłego rozstania.

Chciałoby się wierzyć, że „Pobojowisko” to przede wszystkim historia o uczuciu dwojga młodych ludzi rozdzielonych przez ślepy los. Chciałoby się zamknąć tę powieść w pojedynczej ramie romansu, skupiając uwagę czytelnika jedynie na fascynującej historii ich wyklętej miłości. Tylko to wcale nie tak. Albo jedynie z jednej najprostszej perspektywy. Ponieważ dzieje tej pary posłużyły tutaj czemuś zupełnie innemu. Crummey pozwala czytelnikowi przywiązać się do tej dwójki naiwnych dzieciaków, pozornie nieskalanych jeszcze do końca złem, które czai się wokół. To oni sami przyciągają nienawiść, niezrozumienie i niejako zmuszeni zostają do podjęcia ostatecznych wyborów, które na zawsze odmienią ich życie. Ona w poszukiwaniu ukochanego ucieka z wyspy, a on nie zdając sobie sprawy z zamiarów Sadie, rzuca się na wielkie wody Pacyfiku i zaciąga do Armii Brytyjskiej, by wyruszyć na wojnę. W obliczu przyszłych wydarzeń konflikt religijny w małej rybackiej wiosce wydaje się już nie mieć znaczenia.

I tak naprawdę dopiero tutaj zaczyna się ta opowieść. W obozie jenieckim Nagasaki #14, do którego trafia Wish po upadku Singapuru. To w tym obozie pozna co oznacza prawdziwe okrucieństwo, spotykając człowieka, który stanowi klucz do znaczenia „Pobojowiska” – japońskiego tłumacza, bezwzględnego i sadystycznego Noburo Nishino, który nosi w sobie smutny sekret z przeszłości. To przez tę postać Michael Crummey przekazał wszystko to, z czym musieli się zmierzyć żołnierze walczący na wodach Oceanu Spokojnego. Dwie różne siły, dwa wojskie, które zderzyły się ze sobą jako dwie zupełnie odrębne cywilizacje. Różnica kultur, jeszcze przed epoką globalizacji, była tak ogromna, że część walczących po amerykańskiej stronie żołnierzy nie potrafiła zrozumieć ich zaślepienia i chorych motywacji. Japończycy okazali się być zdolni do wielkich, ostatecznych poświęceń nie tyle za ojczyznę, ale za swojego jedynego dowódcę, ich najważniejszego boga i wschodzące słońce, czyli cesarza Hirohito. Japoński kodeks i szkolenie wymuszały istnienie samobójczych jednostek kamikadze, ścinania głów mieczem i umiejętności pozbawiania jeńców człowieczeństwa. Byli gotowi na wszystko.

Wish pisze z Nagasaki #14 listy do Mercedes w zabawnym, humorystycznym tonie. Bo w jaki sposób miałby opisać ukochanej dziewczynie potworności jakich stał się świadkiem i uczestnikiem? Tortur, jakich stał się ofiarą? W jaki sposób miałby zobrazować dziewczynie głód jaki odczuwał i chorobę, która go dręczyła? Jak ukazać ból po uderzeniach bambusowego kija na wychudzone, nagie ciało? Jak opisać przyjaciela, który leży obok umierając na dyzenterię, pijąc zakażoną wodę? Zderzenie dwóch cywilizacji doprowadziło do ostatecznych rozwiązań i niezrównanych okrucieństw. Pewne siebie chłopaki, którzy zdecydowali się wyruszyć na wody Pacyfiku już nigdy tak naprawdę nie wrócili. Część zginęła na podjazdowych wojnach prowadzonych na pomniejszych wysepkach, część na japońskich ziemiach, a część już na zawsze utraciła swoją tożsamość. Zostali złamani, uszkodzeni, wewnętrznie zniszczeni tym, czego stali się świadkami. Do kraju powróciły duchy, skorupy mężczyzn, którymi byli dawniej, niczym mityczni Odyseusze, którym przytrafiło się zbyt wiele, by mogli powrócić do rzeczywistości. Do swoich wiecznie wyczekujących Penelop, które tak jak Sadie, pragnęły jedynie wytrwać i doczekać momentu ponownego złączenia.

W ten sposób okazuje się, że powieść Crummeya nie jest wcale historią miłości, ale opowieścią o tym co z tej miłości pozostało po konfrontacji z koszmarem wojny. Całkiem metaforycznie i zupełnie prawdziwie, tak jak cały świat po tym okrutnym konflikcie, miłość Mercedes i Wisha legła w gruzach. Stała się tytułowym „pobojowiskiem”, które nie zna do końca swojego przeznaczenia. Sadie, wkładając nawet całą swoją siłę i pokłady czułości, nigdy nie będzie potrafiła go do końca zrozumieć. Nie będzie mogła za nim podążyć. Ich miłość na zawsze może pozostać zrujnowana, ale może także spróbować odbudować się na nowo. To już nigdy nie będzie to samo uczucie. Nigdy nie będzie ta pierwsza młodzieńcza miłość pełna motyli w brzuchu i skrywanych pieszczot. To będzie uczucie naznaczone mnóstwem blizn, koszmarem, którego nie da się zapomnieć i podbite nienawiścią, która na zawsze zalęgła się w sercu Wisha. Widmem znad Pacyfiku, które do śmierci będzie snuć się za jego żołnierskim duchem. Ale jednak będzie to miłość. I być może mocniejsza, bardziej świadoma, która już nigdy nie pozwoli się pokonać.

* Za egzemplarz recenzencki „Pobojowiska” pięknie dziękuję panu Michałowi Alenowiczowi z wydawnictwa Wiatr od Morza.

** Kto historii bitw na Pacyfiku nie zna, a jest choć trochę zaintrygowany, to polecam bardzo bardzo mocno dziesięcioodcinkowy, cudowny serial produkcji HBO i niezrównanego Stevena Spielberga zatytułowany ” The Pacific”, a na dokładkę prześwietny film w reżyserii Petera Webbera „Cesarz” (org. „Emperor”).