Zawsze kiedy zanurzam się w lekturze listów osób, które odeszły, tych najsłynniejszych, ale także tych zwyczajnych, mam poczucie swoistego voyeuryzmu, podglądactwa i wchodzenia butami w cudze, prywatne życie. Intymne zwierzenia, małe duże sprawy, czyjaś codzienność rozczłonkowana, podana na tacy, często wyzuta z kontekstu, poddana interpretacjom, nadinterpretacjom, czujnemu oku, szkiełkom, metryczkom. A jednak nie przerywam lektury. Czując się trochę tak jak złodziej, ktoś, kto skrycie zaczytuje się w cudzej korespondencji, łykam zachłannie każde słowo, zagłębiam się w życie nieswoje, inne, a mimo to tak znajome, jak życie każdego człowieka, któremu bliżej jest do ziemi niż gwiazd.
Podobne uczucie towarzyszyło mi przy lekturze listów Wisławy Szymborskiej i Kornela Filipowicza, wielkiej poetki i wspaniałego prozaika, dzisiaj już legendarnych, których piękny, partnerski związek poznajemy w zbiorze „Listy. Najlepiej w życiu ma Twój kot”.