„Moja Walka: Księga Pierwsza” Karl Ove Knausgård

Bombla_MojaWalka

 

„Bo człowiek jest jedynie formą wśród innych form, w których wyraża się świat, nie tylko żywych, lecz również martwych, zapisanych na piasku, kamieniu, wodzie.”

U niektórych wszystko zaczyna się posmakowaniem ciastka. Spójrzmy chociażby u takiego Prousta. W jego mitycznym dziele „W poszukiwaniu straconego czasu”, zwykła magdalenka, tak niepozorny, doskonale francuski wypiek, wywołał falę wspomnień. A ta porwała bohatera, wypluwając z otchłani pamięci dopiero hen, po siedmiu tomach. Jak królicza nora Alicji z Krainy Czarów, tu magdalenka zabiera nas w podróż, ale do przeszłości. W podróż nostalgiczną, poetycką, miejscami eteryczną, jak firanka na wietrze, czy suknia w tańcu. Fru, fru, kwitnące dziewczęta, kobiece wdzięki – samo życie. Jednak u innych bywa, że wspomnienia tworzą się nie z życia, czy pięknych ulotnych chwil, ale ze śmierci. Nieubłaganej, cielesnej, spęczniałej zastaną krwią. Śmierci surowej, twardej, której daleko do smaku rozpływającej się w ustach słodkości, a bliżej raczej do wyrzuconej na brzeg, gnijącej ryby. 

Taką oczyszczoną z delikatnych uczuć, wypraną ługiem wizję przeszłości rysuje Karl Ove Knausgård w pierwszym tomie swojego skandynawskiego giganta zatytułowanego „Moja Walka”. I podobnie jak u wspomnianego wyżej Marcela Prousta i tutaj także mamy do czynienia z dziełem autobiograficznym, chociaż po części opartym na faktach. Ale, prawdę powiedziawszy przyrównywanie Karla Ove Knausgårda do francuskiego pisarza wydaje mi się być na wyrost. No chyba, że przyjmiemy, że „Moja Walka” (której oryginalny tytuł aż nazbyt kontrowersyjnie nawołuje do hitlerowskiego „Mein Kampf”) to czas odnaleziony we wspomnieniach życia pisarza przełomu XX i XXI wieku i sam fakt tychże wspomnień wystarczy na zaszufladkowanie w proustowskiej kategorii. Można gdybać, zastanawiać się, ale jedno jest pewne – „Moja Walka” zrobiła gigantyczne wrażenie na krytykach i w środowiskach literackich. Nie pozostałam obojętna. Wciąga tak, że trudno ją odłożyć, chociaż boli miejscami jej czytanie. I przeraża. A niby nic się takiego wcale nie dzieje.

Chociaż napisanie, że nic takiego się nie dzieje, gdy idzie przecież o wspomnienia z cudzego życia, wydaje się jednak małostkowe. Bo żeby docenić w pełni dzieło Knausgårda (a przynajmniej jego pierwszy tom), trzeba wejść głębiej, by w ciemnościach ujrzeć istotę rzeczy. W tych czeluściach znajdziemy zarytą w piasku kotwicę, na której osadzona jest cała opowieść. Oś i impuls historii. Jasny, bardzo wyraźny punkt w życiu bohatera – śmierć ojca. To nagłe wydarzenie. Jedno z tych, o których nie rozmyśla się raczej na co dzień, chociaż wiadomo, że przecież kiedyś nadejdzie. Bo śmierć jest nieunikniona.

 „Dla serca życie jest proste: serce bije, dopóki może. Potem się zatrzymuje.”

Nie potrzeba nic więcej. I od tego zaczyna się opowieść Karla Ove, narratora i głównego bohatera „Mojej Walki”, który szykując się na powrót do domu i na pogrzeb ojca, zaczyna pływać w czasie, rozpamiętując swoje nie do końca udane życie. A przynajmniej nie takie życie, jakiego oczekiwał. Jest w nim, chociaż jej prawie nie ma, wiecznie nieobecna matka, która zawsze późno wracała z pracy, a jednak zawsze starała się okazać swoim dzieciom jak najwięcej miłości. To jego symbol ciepła i prawdziwego domu, który bez niej, czyli prawie zawsze, stawał się lodowatym miejscem nieokreślonego terroru wszechwładnego ojca. Figura ojca z tych najwcześniejszych lat kojarzy się z ciemnym olbrzymem, który nie tyle znęca się fizycznie, ale bardziej psychicznie na synach, nie pozwalając im dosłownie na nic, co nie byłoby po jego myśli. I tak mija im rodzinna „sielanka” w dramatycznej ciszy przy stole (bo wstanie i nakrzyczy), pokątnych szeptach (bo domyśli się wszystkiego), wymyślnych kryjówkach (bo będzie się wypytywał). Rodzi się patologiczna relacja, w której normalny kontakt jest po prostu problemem. Naturalny w domu Karla Ove jest tylko strach.

I strach buduje od postaw człowieka na jakiego wyrasta bohater „Mojej Walki”, a także jest siłą, która napędza wszystkie jego życiowe decyzje. Z samotnego dziecka wyrasta równie samotny młody mężczyzna. Jego marzenia i pragnienia nic nie znaczą. Buntuje się, ale sam już nie wie przeciw czemu konkretnie. Niby nie chce być taki sam jak wszyscy wokół, a jednocześnie boi się inności. Wykluczenia. Dość wcześnie odkrywa alkohol, który daje mu pozory panowania nad sobą i sytuacją. Nastoletni Karl Ove osiąga dzięki niemu tak bardzo potrzebny mu dystans i zyskuje cechy kameleona, który dopasowuje się do rówieśników za wszelką cenę. Zawsze niepewny dojrzewa w przeświadczeniu swojej słabości. Zakochuje się, ale nigdy nie jest przekonany co do swoich uczuć. Angażuje w rodzinę, jednak ta rodzina zamiast być jego ostoją, staje się przysłowiową kulą u nogi. Z jednej strony chce być z kimś, ale gdy tylko może kradnie chwile samotności i odsuwa się w cień.  Karl Ove z „Mojej Walki” to smutna postać. Niespełniona i zagubiona. Stąd rodzi się jego fascynacja śmiercią i potrzeba stawienia czoła nieuniknionemu.

Śmierć otwiera i śmierć zamyka pierwszy tom „Mojej Walki”. Śmierć jest głównym impulsem, który napędza opowieść Karla Ove. Dzięki niej może na nowo skonfrontować się ze swoimi lękami, wyciągnąć skrywane frustracje i stawić im czoła, zanim faktycznie będzie za późno na zmiany. Śmierć bliskiej osoby, tutaj nienawidzonego ojca, a jednak na przekór samemu sobie kochanego taty (w historii wyraźnie zaznacza się to wyróżnienie), nabiera wymiaru symbolicznego. Wraz z nim rozwiać ma się nieprzyjemna wizja przeszłości, która, gdy spojrzeć na nią z dystansu, wcale nie jawi się jako okrutna ostateczność. Do tego dochodzi tajemnica samej śmierci ojca. Rodzinne niedopowiedzenia. Spotkania z dawno niewidzianymi członkami rodziny. Próba nawiązania naderwanych więzów i odbudowania tego, co leży już w gruzach. Na wierzch wypływają ciche, domowe dramaty. Małe sekrety i niechciane fakty. Samo życie. I nic więcej, a tak wiele.

Karl Ove Knausgård nie jest Marcelem Proustem, a Marcel Proust, analogicznie, nigdy nie był Karlem Ove Knausgårdem. Warto o tym pamiętać, sięgając po „Moją Walkę”. Nie poniosą Was w trakcie lektury monumentalne frazy, ciągnące się przez dwie strony tekstu. Nie znajdziecie tu poetyckich odniesień, meandrujących wśród rozbudowanej, opasłej prozy. Nie poczujecie się niczym w trakcie długiej, popołudniowej sjesty w ogrodzie, tuż przed uroczym podwieczorkiem. Jednak, to co faktycznie odnajdziecie w powieści norweskiego pisarza to trzymającą w napięciu wyczekiwania powieść, o której długo jeszcze nie będziecie potrafili zapomnieć. Proste, przejmujące zdania, których celem jest opowiedzieć, nie oczarować, zdać relację i wyspowiadać się, zanim wszystko ulegnie zapomnieniu lub zatrze się poprzez śmierć. Będziecie świadkiem prawdziwej walki Karla Ove o swoją tożsamość, o wyzwolenie ze szponów strachu i w końcu pożegnania z pewnym etapem życia, który wreszcie dotarł do kresu. Czy oznacza to, że po śmierci ojca odzyskał siebie? Czy w ogóle dowiedział się kim jest naprawdę? I czy ta wiedza pozwoli mu naprawić swoją codzienność? Drugi tom „Mojej Walki” nadejdzie już wkrótce i powiem Wam, że warto. Skandynawski czas odnaleziony.

O.