„Mr. Mercedes” Stephen King

Bombla_MrMercedes

 

„Everybody likes the ice cream man.”

Z pewnością wielu z Was dokładnie wie, jak to jest wyczekiwać kolejnej książki swojego ulubionego autora. To uczucie wiecznej niepewności – co to będzie? Zachwyt, a może porażka? Czy spodoba się, tak jak poprzednia? Czy kontynuacja pobije pierwszą książkę z serii? Pytań mnóstwo tak jak autorów i samych książek. Na szczęście istnieją pisarze niezwykle płodni artystycznie. Wydają książki raz, a nawet dwa razy w roku, do tego są aktywni medialnie, więc czas oczekiwania skraca się do minimum, nie mówiąc o znajomości treści i przedpremierowych zapowiedziach. Mam to szczęście, że do takich autorów należy jeden z moich najulubieńszych, czyli nie kto inny, a Stephen King. Sami już pewnie zauważyliście, że mam do Mistrza wielki sentyment. Każda jego kolejna opowieść to dla mnie nie lada wydarzenie, pomimo że od kilku lat Król Horroru wcale już horroru nie tworzy. W zamian czytelnicy dostają powieści bardziej obyczajowe, zakorzenione w rzeczywistości, dotykające problemów i zjawisk społecznych, tylko czasami z wątkiem paranormalnym.

Najnowsza powieść Stephena Kinga, czyli wydany na początku miesiąca „Mr. Mercedes” (pol. „Pan Mercedes”) należy właśnie do takich obyczajowych historii. Tym razem jednak pisarz postanowił zabawić się konwencją i wziąć na warsztat gatunek, w którym nigdy wcześniej nie tworzył, czyli powieść detektywistyczną. Tym samym „Mr. Mercedes” staje się debiutem Kinga w kryminale i jednocześnie, już po kilku stronach udowadnia, że Mistrz Horroru także i tutaj czuje się jak ryba w wodzie. Co więcej, od razu można zauważyć, że podchodzi do nowego gatunku po swojemu, wykraczając poza określone ramy, przenikając do naszej rzeczywistości i w jedynie sobie znany sposób łącząc prawdę z fikcją,  a także problemy rzeczywiste z wyimaginowanym światem bohaterów. „Mr. Mercedes” pod przykrywką zwykłego, a nawet można powiedzieć sztampowego kryminału, ukrywa historię silnie zakorzenioną w konkretnym czasie i miejscu. Opowieść na wskroś amerykańską, obnażającą problemy i kryzysy społeczno-gospodarcze początku drugiego dziesięciolecia XXI wieku.

No ale dlaczego od razu sztampowego? Dlaczego schematycznego? A bo widzicie, w tej historii King zrezygnował zupełnie z wszelkiego nowatorstwa. W pełni wykorzystując cały swój zasób umiejętności pisarskich, ogromną wiedzą popkulturową, codzienną i literacką, stworzył fabułę modelową dla wybranego gatunku, czyli klasyczną powieść o „policjantach i złodziejach”. Zaczyna się zupełnie po kingowsku, z dreszczem emocji i oczekiwaniem na zbrodnię. Grupa bezrobotnych stoi w kolejce do rozpoczynających się wkrótce targów pracy. Jest noc, zapewnionych miejsc ma być około tysiąca, wszyscy koczują i czekają na poranne otwarcie. Czuć desperację, czuć ostatnie szanse na godne życie tych ludzi, których kryzys i pogarszająca się sytuacja na rynku pozbawiły zatrudnienia. I nagle, nad ranem, w tę grupę,  w tym młodą kobietę z niemowlęciem na rękach, wjeżdża rozpędzony mercedes miażdżąc na krwawą masę osiem osób i raniąc kolejne piętnaście. Sprawca ucieka, a z braku dowodów śledztwo wkrótce zostaje zawieszone.

Ale my wiemy kto dokonał tej masakry – Brady Hartfield, psychopata modelowy, którego ogólny opis zostaje nam przedstawiony już na samym początku powieści i udowadnia, że Brady na co dzień jest tak bardzo zwyczajny, że aż straszny w tej zwyczajności. Ale to tylko pozory, bo w środku jest przegniły do szpiku kości, na co złożyła się cała seria niefortunnych zdarzeń z jego życia. Do wyboru do koloru – rozbita rodzina, śmierć jednego z rodziców, trudne dzieciństwo, przemoc seksualna, alkoholizm, wypadek, a wreszcie najważniejsze, czyli wychowanie przez nadopiekuńczą matkę, które wywarło decydujący wpływ na dojrzewający umysł i ukształtowało Brady’ego na człowieka jakim jest dzisiaj. Samotny, szalony, pełen nienawiści wobec wszystkich.

Brady’ego będzie starał się zdemaskować Bill Hodges, były policjant, detektyw, obecnie na emeryturze. Człowiek samotny, po rozwodzie, po przejściach, który miewa więcej gorszych niż lepszych dni. Masakra dokonana przez mordercę z mercedesa to jedna z jego niedokończonych spraw, o której sumienie nie pozwala mu zapomnieć. Hodges siedzi całymi dniami przed telewizorem, oglądając programy typu Jerry Springer Show, Survivor itp., głaszcząc leżącą na stoliku broń i rozmyślając o przyszłości. List od Brady’ego, który rozpoczyna jego prywatne śledztwo, wyciąga go z marazmu i pozwala na nowo powrócić do życia, w tym do miłości i do śmierci.

„Mr. Mercedes” udało mi się w pełni docenić dopiero na drugi dzień po zakończonej lekturze, gdy rozmyślając o tej historii zrozumiałam dlaczego King zdecydował się opowiedzieć ją wykorzystując utarty schemat tak przy konstrukcji fabuły, jak i samych bohaterów. Zdawał sobie sprawę, że w gatunku brylowało już tysiące innych pisarzy przed nim. Trudno byłoby dogonić w doskonałości kreacji postaci morderców Buffalo Billa z „Milczenia Owiec”, Patricka Batemana z „American Psycho”, czy Normana Batesa z „Psychozy” i jeszcze wielu innych. Niełatwo byłoby stworzyć taką ilość twistów w historii, zawijasów i tajemnic, by każdy czytelnik zakończył tę powieść usatysfakcjonowany. W zamian natomiast, Stephen King postanowił opowiedzieć nam o tym, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych tu i teraz, w tym konkretnym momencie historii i przemian, jakie obserwować można w ostatnich latach. Jak zwykle, udało mu się to po mistrzowsku.

I tak „Mr. Mercedes” nie opowiada jedynie o podstarzałym policjancie na tropie psychopatycznego mężczyzny z trudnego domu, ale o tym wszystkim co dzieje się wokół nich. Czytelnik niby śledzi fabułę, a tak naprawdę dostaje pełny przekrój polityczno-ekonomiczny i społeczny Stanów Zjednoczonych. Obserwujemy narastający strach w każdym kolejnym bohaterze. To nie tylko strach przed kolejnym terrorystycznym atakiem przypominającym ten z 11 września, który na zawsze naznaczył świat zachodu i udowodnił, że nigdzie nie można już czuć się bezpiecznym, ale także strach przed drugim człowiekiem. Nagły wzrost świadomości, że nawet „szary, zwyczajny i taki sympatyczny” sąsiad może być seryjnym mordercą, gwałcicielem, złodziejem itp. To także strach przed jutrem, przyszłością bez stabilizacji, życiem bez pewnej pracy, bez możliwości odbicia się od dna. Kryzys gospodarczy i utrata setek tysięcy miejsc pracy. Eskalacja przemocy, gdy skończył się dialog, a zaczęła era czynów. Bunt społeczeństwa, które ma dość siedzenia z założonymi rękami. To wszystko tworzy tło dla powieści Kinga, a tak naprawdę co chwilę wychodzi na pierwszy plan i przejmuje opowieść.

Dla jednych „Mr. Mercedes” będzie objawieniem gatunku. Dla innych kolejnym z wielu podobnych sobie kryminałów. Dla mnie najnowsza powieść Kinga to następna w jego dorobku historia z pogranicza, która nie tylko angażuje uważnego czytelnika w śledzenie losów bohaterów, ale zmusza do myślenia, angażując jego zmysł obserwacji i weryfikując wiedzę o świecie. Ubrana w konkretny kontekst kulturowo-obyczajowy zyskuje nowe znaczenie. Lepsze i ciekawsze moim zdaniem. I niezwykle porażające w swojej prawdziwości.

Intrygująca przejażdżka. Inna. A ja? Czekam wciąż. I może nadchodzący w listopadzie „Revival” poruszy mnie znowu tak, jak dawniej „Misery”, „To”, czy „Cmętarz Zwieżąt”.

O.