„Taniec szczęśliwych cieni” Alice Munro

Bombla_TaniecSzczesliwychCieni

 

„… ja zaś czuję, że życie mojego ojca zostaje za nami, razem z kończącym się popołudniem; staje się mroczne i dziwne, podobnie jak otaczający krajobraz, który ma na nie magiczny wpływ i sprawia, że wydaje się przyjazne, zwyczajne i dobrze znane, gdy przyglądamy mu się z bliska, ale kiedy odpływa w dal, zamienia się w coś nieznanego, czego nigdy do końca nie pojmiemy, kryjącego w sobie wszystkie stany pogody i takie głębie, których nie możemy sobie nawet wyobrazić.”

„Komiwojażer Braci Walker” Alice Munro

Jak dobrze, po wszystkich tych intensywnych w doznania, magicznych i straszliwych opowieściach, chociaż na chwilę móc zanurzyć w historie z życia wzięte. Otwarte, swojskie i takie ot, po prostu napisane. A jednak dotykające najczulszych punktów egzystencji, poruszających najdelikatniejsze tematy i jednocześnie tak mocne, a nawet brutalne w słowach. Tak, zdecydowanie przyjemnie jest móc po prostu rozkoszować się nieskomplikowanym językiem, przyjemną fabułą, która dla odmiany nie pędzi na siłę przed siebie, ale po prostu trwa, uchwycona w jednym, konkretnym momencie życia. Powiecie pewnie, że o kobietach pisało wielu i jeszcze pewnie wielu napisze, ale nie ma co ukrywać, że rzadko zdarza się tekst, który uchwyci wszystko to, co najistotniejsze. Magię chwili. Magię dziewczęcości i kobiecości. Jednej pisarce z pewnością się to udało i to tak dobrze, że nawet ostatnio świat ją docenił i otrzymała Nagrodę Nobla.

Alice Munro. Myślałam, że może będzie przegadana. Wypromowana tak bardzo, że aż za bardzo. A jednak. Jak miło się od czasu do czasu pomylić i dać się tak pozytywnie zaskoczyć. Bo powiem Wam, że ta kanadyjska pisarka, „mistrzyni krótkiej formy”, jak podsumowało ją gremium noblowskie, ujęła moje serce i już pierwszym tomem zyskała sobie zachłanną czytelniczkę. Nie przez przypadek zaczęłam moją przygodę z twórczością Munro od „Tańca szczęśliwych cieni”. To pierwszy, debiutancki zbiór opowiadań pisarki, wydany w 1968 roku, ale jak bardzo aktualny, bo przecież w ludzkich uczuciach nic jak dotąd się nie zmieniło. Piętnaście opowiadań, a każde z nich z ładunkiem emocji, jak w najintensywniejszych powieściach.

A wszystko to w subtelnym otoczeniu, na pozór jedynie spokojnym i nie zmąconym żadnymi niepokojami. To inny świat, wyobcowany od tego pełnego zewnętrznego chaosu, społecznych i politycznych przemian, jakie miały miejsce w przełomowym okresie wydania tomu. Tło dla wszystkich opowieści, dramatów większych i mniejszych tworzą kanadyjskie miasteczka, podmiejskie osiedla i przedmieścia. Także farmy, rozległe lasy i jeziora. Każde z tych miejsc mami pozorną sielanką otoczenia. Wodzi czytelnika za nos, dając iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa i harmonii. Nic bardziej mylnego. To świat wspomnień, zapomnianych wrażeń, już raczej przebrzmiały, a jednak w jakiś sposób ponadczasowy. Nie znajdziemy tu krwawych rewolucji, przemocy w dosłownym tego słowa znaczeniu, a jednak coś czai się na bohaterów, nadchodzi jakaś nieodwołalna zmiana.

Każde z tych miejsc w opowieściach Alice Munro skrywa niejedną tajemnicę i staje się świadkiem przełomowych dla bohaterów wydarzeń. Mała dziewczynka towarzyszy ukochanemu ojcu w pracy i całkiem przypadkiem poznaje sekrety jego dawno zapomnianego, poprzedniego życia, beztroskich lat i szczęśliwych chwil jeszcze bez brzemienia rodziny („Komiwojażer Braci Walker”). Na perfekcyjnych przedmieściach, zamieszkałych przez równie perfekcyjne młode pary, stary domek i jego wiekowa już właścicielka nie pasują do wyidealizowanej wizji otoczenia („Piękne domy”). Spełniona pisarka pragnie spokojnego kąta dla siebie i wynajmuje na mieście biuro, by stać się ofiarą bezpodstawnych szykan zarządcy budynku („Biuro”). W małej społeczności matka oskarża córkę, obwiniając o tragiczną śmierć młodszego, niedorozwiniętego brata („Czas umierania”). Na lisiej farmie córce właściciela, dziewczynce pełnej pasji i wiary w swoje umiejętności, zostają uświadomione i narzucone ograniczenia jej płci i niemożność spełniania marzeń („Chłopcy i dziewczynki”).

„Taniec szczęśliwych cieni” jest pełen cichych dramatów i rodzinnych tajemnic. Bohaterki Munro powracają we wspomnieniach do czasów dzieciństwa, młodości, gdzieś do minionych epok, wyciągając z cieni przeszłości to, co pogłębiło ich świadomość o samych sobie. Przywołują zmarnowane lata, swoich bliskich, niewykorzystane szanse kochanków i ich stracone złudzenia po latach porażek. Odkopują stare żale, skrywane głęboko urazy i zazdrości. Na nowo przeżywają pierwsze bolączki dorastania i próbują przypomnieć sobie, jak to było czuć się niewinną, tuż na progu dorosłości. Każda z opowieści to dowód ich walki o tożsamość, o prawdę i o to, kim są w rzeczywistości. Znowu czują ból, wstyd, niepewność tamtych dni. Odgrywają przełomowe momenty swojego życia, te, które ukształtowały ich przyszłe, dorosłe formy. To gorzkie wspomnienia. Nie do końca szczęśliwe. Raczej wyrwane z podświadomości sprawy do ostatecznego rozstrzygnięcia. Bo przecież na bolesne powroty nigdy nie jest za późno.

Proza Alice Munro jest ponadczasowa. Doskonale uniwersalna w swoim przesłaniu i tematyce. Nie można przejść obok tych opowieści obojętnie. Każda z nich jest na swój sposób idealna. Mała bańka wyimaginowanych wspomnień przywołana z otchłani pamięci.  Zawieszona w czasie i przestrzeni. Nieistotna wydaje się być epoka, w jakich się dzieje. Nieistotne przełomowe chwile w jakich została napisana. Będzie tak samo przejrzysta i czytelna za lat sto, jak była pół wieku temu i jak jest czytelna i przejrzysta dzisiaj. Ludzie, ani ich uczucia i emocje się nie zmieniają. Wszystko trwa i ewoluuje, wszystko płynie, ale przeszłość na zawsze pozostanie przeszłością.

O.