„Kroniki Portowe” Annie Proulx – ZJAWISKOWY PATRONAT & NOWY DUŻY BUK

Kroniki portowe Annie Proulx powracają w nowym, cudownie żywym tłumaczeniu Jędrzeja Polaka i znów owiewają czytelnika morską, lodowatą bryzą znad Atlantyku.

Wyspa złych duchów, ostrych jak brzytwa skał, hulającego mroźnego wiatru. Twardych jak kamień kobiet, łowców fok, dzieciaków, które zakładają rodziny w wieku dwunastu lat. Wyspa o niosącym się zapachu soli, mokradeł, trzęsawisk, karibu i suszonych ryb. Kraina fiordów, zatok, spienionej wody bezlitosnego Atlantyku. Nowa Fundlandia. Wyspa zimnej północy, która bywa domem, azylem, więzieniem. Na wyspie cypel i dom trzymany na stalowych linach, by nie odfrunął z wiatrem. A na progu kamienie na drucie, dobry omen, by dom był bezpieczny. Annie Proulx zahipnotyzowała swoich czytelników, zaczarowała morską opowieścią, która przez te wszystkie lata od swojego powstania wciąż niezmiennie zachwyca, inspiruje, rozbawia i wzrusza. Czytaj dalej

„Dostatek” Michael Crummey

Bombla_Dostatek

 

„Kraj, który Newman opisywał w Connecticut, Bostonie czy Nowym Jorku, nawet jemu zdawał się nieprawdopodobnie odległy. Nowa Fundlandia wydawała się zbyt sroga i groźna, zbyt prowokacyjna, zbyt ekstrawagancka, dziwaczna i przerażająca, by mogła być prawdziwa. Nieraz zaczynał podejrzewać, że już nigdy nie zobaczy tego miejsca, że istnieje ono tylko i wyłącznie w opowieściach, które nosił w głowie.”

Wyobraźcie sobie smaganą dzikimi wiatrami surową, skalistą krainę. Ziemia tam nie przyjmuje wcale plonów. Wszystko rodzi się z wielkim bólem, w męczarniach i pocie czoła. Korzenie sięgają surowego kamienia tuż pod powierzchnią luźnej, czarnej gleby. Pory roku nie istnieją tam raczej, tylko namiastka czasu wielkich lodów, głodu, oczekiwania na słońce, na zmianę z miesiącami ciepła, które na powrót pozwalają ożyć temu, co zasnęło przez zimę. Zawsze dmą pełne wilgotnej bryzy wiatry, niosące w swych morskich szponach szaleństwo i wrodzoną podatność na dziwność. Tajemnicę. Magię. Wokół kapryśny, bezkresny ocean, który daje i odbiera. Karmi i głodzi, jak mu się podoba. Przynosi radość, by w chwilę później sprowadzić wielkie nieszczęście. To kraina rybaków z dziada pradziada. Ludzi morza, dla których woda to ich życie i śmierć. Kraina wielorybów, które czasami samotnie wypływają na brzeg. Miejsce, które czasami wydawać się może zapomniane przez Boga, chociaż bogów miewała tam aż trzech. Pełna sprzeczności i sekretów głębin, niezwykła i nieodgadniona. Nowa Fundlandia.

Sagę o mieszkańcach tej wspaniałej, niemal mitycznej morskiej krainy snuje Michael Crummey w swojej wielokrotnie nagradzanej powieści zatytułowanej „Dostatek” (org. „Galore”). Mówi się, że jest w niej coś z latynoamerykańskiej wizji Marqueza. Podobno trochę tam również przepastnej narracji Faulknera. Nie warto jednak konfrontować tej książki z żadną inną, bo „Dostatek” to piękna historia sama w sobie. Wyjątkowa. Nie znajdziecie drugiej takiej, choćbyście przekopywali się przez dziesiątki tekstów. Nie potrzebuje nic nieznaczących porównań. Nie warto doszukiwać się analogii. Lepiej pozwolić wciągnąć się na głębokie wody przypowieści Crummeya. Dać mu szansę rozwinąć na naszych oczach dzieje ludzi zimnego morza, które przeniosą nas do rzeczywistości tak odmiennej od tej, którą znamy, że z trudem złapiemy oddech, gdy wyłonimy się na powrót spod jej powierzchni. Jest tu magia i tajemnica, okraszona religijną przypowieścią. Kotłuje się jawa ze snem. Obrazy realne, te jak najbardziej rzeczywiste, z tymi co są jedynie wyobrażone, nieprzynależące do świata spoza wyspy. Gdzie jest w tym prawda, a gdzie wyobraźnia okryta lodowym podmuchem?

Koniec kwietnia. Koniec nowofundlandzkiej zimy. Skute lodem wody zatoki pękają i otwierają nowy, lepszy sezon dla wymęczonych chłodem mieszkańców wybrzeży wokół Paradise Deep. Wygłodniali szykują się na wielką ucztę, gdyż dobry los wyrzucił im na brzeg sporej wielkości wieloryba. Na oczach dziesiątek gapiów zwierzę dokonało, a pierwsze nacięcie brzucha wyłoniło jego niezwykłą zawartość – mężczyznę. Nagiego. Bielusieńskiego. Niemal martwego. Człowiek ten, niemy, ledwie żywy, nazwany zostaje, w związku z nieznajomością szczegółów biblijnych przypowieści, Judą na cześć Jonasza, którego połknął wieloryb. I tak jak biblijny Jonasz, tak Juda okazuje się być wyjątkowym człowiekiem i to on zaczyna i kończy tę historię. Wraz z Judą nadciągają lata tytułowego dostatku, gdzie ryby same wciskają się na przepełnione już łodzie, a mieszkańcy po raz pierwszy od lat czują nadmiar i sytość, zamiast wycieńczenia i głodu. Juda, przynajmniej na pewien czas, staje się talizmanem Paradise Deep. Cudownym dziwadłem, które pomimo swoich upośledzeń, wzbudza radość i dziękczynność tam, gdzie się pojawi.

Jednak jak to z przypowieściami bywa, po latach dostatku muszą nadejść znowu lata niepowodzeń. Bo jak wszyscy wiemy dobrze – historia lubi się powtarzać, zataczać kręgi, by w końcu i tak powrócić do źródła. Postać Judy, który zaczyna i kończy „Dostatek”, tak naprawdę służy autorowi do opowiedzenia rodzinnej sagi dwóch rodów z Paradise Deep – rodzin Devine’ów i Sellersów. Na ich czele stoi skuta wieloletnią nienawiścią para seniorów: Wdowa po Devinie i Królówka Sellers. Co prawda nie od zawsze była między nimi nienawiść, ale to jedna z tych ukrytych w „Dostatku” smakowitych opowiastek, które trzeba odkryć samemu. Członkowie obydwu rodów mieszają się między sobą, zakochują, podkochują, rzucają klątwy i czary, zawierają pakty i zrywają je widowiskowo. Skrywają sekrety, małe tajemnice, świństewka, miłostki – wszystko się tutaj przydarza. O wszystkim usłyszymy w swoim czasie. A niemym i bezsilnym świadkiem tych dramatycznych i mniej dramatycznych wydarzeń na przestrzeni dziesięcioleci pozostaje Jonasz-Juda, który jest nawet wtedy, gdy go już nie ma.

Poznając te rodzinne historie dostajemy Nową Fundlandię XIX i XX wieku niczym z legend. Jawi się jako kraina zabobonu, najdziwniejszych wierzeń i morskiej magii, a jednocześnie miejsce, w którym stykają się ze sobą trzy religijne odłamy. Religia, która daje nadzieję i łączy wyspę ze światem zewnętrznym, również niesie za sobą to co nadprzyrodzone – duchy, boskie interwencje, czy cuda – a co tak idealnie wpasowuje się w świat mieszkańców wybrzeża. Są tu katolicy, metodyści i nawet protestanci, ale mieszają się między sobą, wymieniają religią i przyjmują inne, na zmianę, dla sprawdzenia, jak zawyje wiatr, czy jakie korzyści z tego wypłyną. To kraina silnych kobiet, które potrafią rozkochiwać do nieprzytomności, by potem latami czaić się i wyczekiwać dobrego momentu do upolowania ukochanego. Kobiet, które trzymają w cugach swoje rodziny, stąpając twardo po nieprzystępnej ziemi. To miejsce pełne niezłomnych mężczyzn, których od ciężkiej pracy nie odciągnie nic, nawet największa słabość. Zmiany przychodzą tu z opóźnieniem, bo nikt ich raczej nie oczekuje. Rytm życia to rytm oceanu, a ocean jest życiem i śmiercią.

„Dostatek” Michaela Crummeya to jedna z tych powieści, o których naprawdę trudno jest opowiedzieć w kilku akapitach. Nie można streścić jej w dwóch, trzech zdaniach. Niełatwo ją ogarnąć i ubrać w spójny szereg tekstu. Historia ciągle wymyka się, przypływa bądź odpływa, niesiona własną narracją, zaciągając czytelnika na coraz głębsze wody, w kierunku prądów, którym pozostaje jedynie się poddać. Paradise Deep jawi się jako miejsce, które jest, a jednocześnie go wcale nie ma. Pojawia się i znika na horyzoncie, jego mieszkańcy niezmienni, nieśmiertelni wyczekują na brzegu, spoglądają w bezkresny ocean, który raz przyniesie szczęście, innym razem śmierć. Zawieszona w czasie, zapętlona w wydarzeniach, powiela się i powtarza, jednak zawsze w innych kombinacjach, odmiennych układach. Takie miejsca, jak wioski wybrzeża z „Dostatku”, można znaleźć jeszcze gdzieś, uśpione na świecie, w krainach spoza czasu, takich jak magiczna, tajemnicza Nowa Funlandia z opowieści Cummeya. Być może wciąż skrywa w sobie wielkie sekrety. Być może wciąż kusi swoim nieodpartym, surowym urokiem. Być może spieniony ocean znów kiedyś na jej brzeg wyrzuci Wielkiego Białego. Historia zatoczy koło. Obróci się na przekór wszystkiemu. Być może. Pewnego dnia. Now the once.

O.