BEZSENNE ŚRODY: „Maska Śmierci Szkarłatnej” Edgar Allan Poe

Bombla_BezsenneMaskaŚmierciSzkarłatnej

 

Ostatnimi czasy wkrada się w codzienność strach. Strach bardzo pierwotny w swojej prostocie, a jednocześnie bardzo intensywny i przekonujący – strach przed chorobą! Przed epidemią, która nadciągnie i niczym średniowieczna dżuma zabierze za sobą setki tysięcy ofiar. Przeczołga się przez kolejne kraje, jak jakaś plaga egipska, której nie można pokonać.  Przed chorobą, na którą nie ma jeszcze lekarstwa, nie ma szczepionki, a która kiełkuje złowrogo, przyczajona, by wybuchnąć znienacka z potrójną siłą, zbierając krwawe żniwo po drodze. Mowa tu o chorobie, której symptomy są tak straszne, tak makabryczne, a zaraźliwość tak szybka, że gdy jest już po wszystkim, raczej nie pozostaje nic tylko żegnać się ze światem. Ten strach jest podsycany, tak by wszyscy ci, którzy mieli jakiekolwiek wątpliwości co do przebiegu tej podstępnej choroby widzieli wszystko i jeszcze więcej. Żeby przerazić i wywołać wewnętrzną panikę. Tak jak zwykle. Tak jak dawniej. Tak jak zawsze. Tak jak w niesamowitym, mocnym opowiadaniu Edgara Allana Poe zatytułowanym „Maska Śmierci Szkarłatnej”.

Czytaj dalej

„Królowa Śniegu” Michael Cunningham

Bombla_KrólowaŚniegu

 

W prószące, śniegowe, magiczne dni przychodzą czasami do głowy dziwne myśli. Mogą wydarzyć się niewiarygodne rzeczy. Może przydarzyć się coś specjalnego, wyjątkowego, bo ta zimowa aura aż prosi się o cud. To wtedy, gdy czas zdaje się stać w miejscu, a świat przykryty kołderką delikatnego puchu przestaje pędzić i stwarza pozory baśniowej śniegowej kuli, przybliżając tajemnice wszechświata. Rzucone zaklęcie, kruche i niepewne, omamia wzrok, stwarza pozory, wydaje się być czymś innym, niż jest w rzeczywistości. Czasami, w takie dni można dostrzec światełko na niebie, znak z ciemności wszechświata, który prosi się aż o nieoczywistą interpretację. A czasami, gdy zawierucha podnosi płatki śniegu, natrafić można na diabelski kryształ, który już na zawsze zalęgnie się w sercu, osadzi i przylgnie, rzucając klątwę– odbierając radość, miłość i szczęście.

Czytaj dalej

„Człowiek Śmiechu” Wiktor Hugo

Bombla_CzłowiekŚmiechu

 

Człowiek jako zabawka. Człowiek jako błahostka. Jako maskotka dla ludzi. Czyjeś widzimisię. Do wyszydzania, wytykania palcami, do zaśmiewania się. Czego nie zrobi człowiek drugiemu człowiekowi byle znaleźć kolejne źródło opłacalnej rozrywki? Jest gotowy zrobić wszystko. Kto będzie na tym korzystał? Ktoś próżny, bogaty, ktoś, kto ma władzę i nie obawia się konsekwencji. Ten, którego macki sięgają wysoko w górę i w głąb. Ten, kto ma koneksje. Ktoś znudzony do cna zwyczajnością, okrutny w swojej oziębłości. Potrzeba tu kogoś, kogo nie obchodzi krzywda innych, a znęcanie się nad nimi stanowi perwersyjną, w oczach niektórych nawet wyrafinowaną rozrywkę. Kim są ofiary? To ludzie słabsi. Biedni, wywodzący się z niższych warstw społeczeństwa, gdzie urodzenie już nie gra żadnej roli. Są jedynie przedmiotem czyichś sporów, a sami nie mogą decydować o niczym. Chyba, że zbiorą się w tłum… Wtedy wszystko może się zmienić.

Czytaj dalej

„Brudny Szmal” Dennis Lehane

Bombla_BrudnySzmal

Miasto oddycha. Miasto pulsuje. Miasto zmienia się i przekształca, często na gorsze. To żywy organizm. Istota o setkach tysięcy par oczu,  uszu i milionach głosów. O pazurach, które rozszarpują na strzępy. Łapach, które miażdżą nieuważnych. Daje życie, a jednocześnie jednym stąpnięciem potrafi je odebrać. Nie zna litości. Nie zna umiaru. O mieście jak o żywym potworze pisało już wielu, m.in. H.P. Lovecraft, Clive Barker, czy Mark Helprin. W ich opowieściach miasto jest próżne. Kapryśne. Niczym jakaś olbrzymka bawiąca się tymi, którymi daje schronienie. Królowa, która zaledwie skinieniem strąca głowy swoim poddanym. Miasta jednak bywają tak różne, jak społeczności, które je definiują. Raz są dobre, jaśniejące, miłosierne. Kiedy indziej brudne, nieprzyjazne, złe. Często przywdziewają maski i kamuflują się, tak jak ich mieszkańcy. Ukrywają pod przykrywką pozorów, grają dla siebie i dla innych.

Czytaj dalej

„Przekleństwa niewinności” Jeffrey Eugenides

Bombla_PrzekleństwaNiewinności

 

„Dziewczyny kroczyły spokojnie po korytarzach, trzymając książki przy piersiach, zapatrzone w jakiś niewidoczny dla naszych oczu punkt w przestrzeni. Były jak Eneasz, który (powoływany przez nas do życia w obłoku cuchnącego potu doktora Timmermana) zszedł do świata podziemnego, spotkał zmarłych i powrócił, szlochając skrycie.”

Kto mógł wiedzieć, co myślały albo co czuły?”

Kto pamięta swoje nastoletnie lata, nawet jeśli przez mgłę, to z pewnością kojarzą mu się z tym specyficznym bólem istnienia, z bolączkami dorastania, niemocą wykreowania samych siebie na niedościgłe podobieństwo obrazów z wyobraźni. Przez większość czasu nie było za łatwo. Zawsze coś się działo, świat wirował i pędził przed siebie, a wokół tych wszystkich szaleństw jeszcze szkoła i ta potrzeba stania się kimś. Bywały lepsze i gorsze dni, jak to w życiu, ale kiedy ma się to naście lat, to wszystko jakoś tak wydaje się po prostu mocniejsze, intensywniejsze. Radość jest aż wszechmocna, chaotyczna. Miłość oszalała wśród chmur wirujących hormonów. Nienawiść na śmierć i życie. A rozpacz? Tak dogłębna, tak nieszczęśliwa w swoim smutku, że można wylać morze łez, przepłakać dziesiątki nocy, a czasami wydaje się, że ona nigdy się nie skończy. W tych gorszych momentach, gdy świat zawodzi na każdym kroku, nastolatki mogą popaść w czarną otchłań. Opaść gdzieś na dno i siedzieć, udając, że niby docierają do nich promyki z zewnątrz, ale to tylko maska. Krzyk o pomoc. Błaganie o spojrzenie w ich stronę. Gdy nikt nie patrzy, gdy wszystkie oczy wywrócone są ku weselszym buziom, a uśmiechy litości przeznaczone zawsze dla innych, może wydarzyć się prawdziwa tragedia. Ta nastoletnia dusza, osamotniona w swoim odosobnieniu może zdecydować się odejść. Już na zawsze. Jednym, wymierzonym ruchem.

O nastoletniej rozpaczy, o żałobie i niemocy wyzwolenia się ze szponów smutku opowiada Jeffrey Eugenides w swojej wspaniałej powieści zatytułowanej „Przekleństwa niewinności”. Oryginalny tytuł, czyli „Virgin Suicides” o wiele lepiej odzwierciedla o czym będzie ta historia. Tytuł dosłowny, mocny i przejmujący. Bo zapowiada śmierć. Śmierć czegoś niewinnego, co zdecydowało się odejść na własne życzenie. Opuścić rodzinę, bliskich, przyjaciół, odrzucić przyszłość i po prostu zniknąć, gdzieś, gdzie wydaje się, że może być lepiej. Samobójstwo to zazwyczaj temat tabu. Człowiek podświadomie nie chce myśleć o samobójcach więcej niż potrzeba. Kiedy zbyt wiele takich myśli kotłuje się w głowie pojawia się wina, wątpliwość i poczucie, że może trzeba było jakoś pomóc, zaradzić, zwrócić uwagę na problem. To zawsze nie w porę, tym bardziej, że świat współczesny opętany jest potrzebą dążenia do szczęśliwości. Szczęście to cel sam w sobie. Pozytywne myślenia, sztuczny uśmiech na twarzy, wymuszona poza, która nie może pozwolić, żeby ktoś poczuł się urażony wykrzywioną smutkiem miną. Człowiek jak taki bierny manekin ma płynąć z nurtem, wyłapywać światełka radości i wyszczerzony niczym Joker dopłynąć do brzegu. Śmierci nie po drodze w tej całej różowej otoczce szczęśliwości na pokaz. Tym bardziej, gdy dotknąć ma dziewczynki zaledwie, która jeszcze nie miała nawet szansy poznać czym jest prawdziwe życie.

Okładkowy08

Tą dziewczynką, pierwszą z pięciu, jest Cecylia Lisbon, najmłodsza z sióstr, beniaminek i oczko w głowie wszystkich w rodzinie. Pierwsza próba samobójcza trzynastolatki, nieudana jeszcze, rozpoczyna serię niefortunnych zdarzeń na dotąd spokojnym, podmiejskim osiedlu i na zawsze naznacza jego mieszkańców, szczególnie kilku chłopców, dla których śmierć sióstr Lisbon oraz poprzedzający je rok, były najważniejszym okresem w ich życiu. Cecylia odchodzi pierwsza. Po jej makabrycznym samobójstwie, już udanym tym razem, dom Lisbonów zaczyna podupadać. Ta rodzina nigdy do końca nie była w pełni szczęśliwa. Matka trzymała dziewczyny pod kloszem, zabraniała im spotykania się, wychodzenia, a z wiekiem ta obsesja podwajała się, potrajała, tak, że w kulminacyjnym momencie nikt już u nich nie wychodził z domu, a sam budynek zaczął się rozpadać. Siostry Lisbon przez rok od momentu rozpoczęcia żałoby obumierały, jak jakieś kwiaty zbyt długo przetrzymywane w oranżerii, aż do poziomu gnicia. Zniknęła radość, zniknął chichot. Wszystko zamarło. Nawet marzenia. Bo gdy najmłodsza siostra skacze z okna na parkan przebijając się na wylot, to już nic nie może być normalne.

A o normalność walczy cała okolica. Dom Lisbonów jest jak ciemna plama na nieskazitelnym horyzoncie osiedla. Dramatyczne przeżycia tej odstającej rodziny nieomal „brudzą” pozorną radość niemożliwym do pojęcia smutkiem i depresją, która rozpełza się wokół ich domu. Natomiast siostry Lisbon – Lux, Bonnie, Mary i Therese – pozostawione same sobie ze swoimi uczuciami stają się żywą legendą pośród rówieśników w swojej szkole. Oplata je nimb tajemnicy. W ich przymusowej izolacji i milczeniu jest coś hipnotyzującego, szczególnie dla chłopaków, którzy podziwiają z daleka ich urodę. To właśnie oni po latach zbierają materiały o siostrach i poprzez własne, niedoprecyzowane uczucia odtwarzają ich historię. Dowody istnienia dziewczyn, ich sekretnej egzystencji w gnijących murach domu, zbierali przez całe życie, dołączając do tego relacje świadków i ich wspomnienia. Okazuje się, że dla wszystkich siostry Lisbon były niejako kamieniem milowym, przejściem z idyllicznych chwil dzieciństwa w nieubłaganą dorosłość, która kryła w sobie raczej więcej przykrych rozczarowań niż chwil radości.

W „Przekleństwach niewinności” cierpienie i żałoba odgrywają decydującą rolę. Z jednej strony stają się potworną motywacją do kolejnych samobójstw, a z drugiej strony nadają życiu sióstr Lisbon ten element nieśmiertelności, którego pozbawione byłyby pozostając zwykłymi dziewczynami. Śmierć Cecylii jest wydarzeniem, od którego nikt już nie może uciec. Rodzice próbują zatuszować wszystko i żyć dalej, ale jak kontynuować beztroskość, kiedy najmłodsza siostra przebija się pod własnym oknem? Muzyka nie brzmi już tak pięknie, słońce grzeje jak przez mgłę, a każde miejsce w domu przypomina zmarłą. Ojciec i matka udają, że nic się nie stało, a czwórka pozostałych córek nie potrafi poradzić sobie z tak wielką stratą i nie widzą znikąd pomocy. Dlatego radzą sobie najlepiej jak potrafią nastolatki – szukają dodatkowych zajęć, pocieszają się nawzajem przy papierosie, mają swoje babskie sprawy, które w oczach podglądających ich chłopców przyjmują formę magicznych rytuałów. Siostry Lisbon jak boginki, jak nimfy, czy elfy, jak te jętki, które sfruwają latem na okoliczne domy żyją tylko chwilkę, moment w czasie, by zniknąć i nigdy już się nie odrodzić.

Jeffrey Eugenides stworzył w „Przekleństwach niewinności” przejmujący obraz żałoby, która nie zna granic i nie pozwala się otrząsnąć z szoku po śmierci. To obraz podwójnie instensywny, bo spotęgowany młodym wiekiem samobójczyń. Wizja pełna nieodgadnionych tajemnic, bo ograniczona wizualnie przez niedostępne wnętrza domu Lisbonów. Cztery siostry jak księżniczki na wieży i nikogo, kto mógłby im pomóc. A wokół nich śmiercionośny duch Cecylii, który niesie za sobą plagę smutku oraz niespełnienia. Na dokładkę obraz sielankowego osiedla lat siedemdziesiątych, gdy wolność, miłość i radość miały rządzić światem, a beztroska trwać już zawsze, wśród śmiechu dziewcząt, ich zalotnych spojrzeń i zapachu młodości. Niezwykład powieść o dorastaniu, o niespełnionych pragnieniach i szczęściu zawieszonym w bańce przeszłości.

KomiksWielkobukowy08

O.