„Minotauress” Edward Lee

Bombla_MinotauressTen tekst z pewnością ucieszy wszystkich tych, których zafascynował „Bighead” Edward’a Lee. „Minotauress” (dosłownie Minotaurzyca, ale nie tłumaczmy tego tytułu nigdy więcej) jest kontynuacją, a raczej luźnym prequelem do wyżej wymienionej książki. Ponownie wracamy do zwyrodniałego miasteczka gdzieś w sercu Appalachów. Do końca nie wiadomo, czy to dokładnie to samo miasteczko co w poprzedniej historii, czy może sąsiednie, ale spotykamy kilka wspólnych, znanych już postaci. Mamy szansę zobaczyć jak mordercza para, czyli Dicky i Balls, zaczynała życie zbrodni i okrucieństwa. Natomiast głównym narratorem pierwszej z dwóch pojawiających się w tomie opowieści jest Pisarz, postać przez lata powracająca i wielokrotnie obecna, chociażby epizodycznie, w opowiadaniach Edward’a Lee. Bighead również ma swoje momenty, ale jak na razie pozostaje jedynie legendą, jeszcze ukrytą głęboko w lasach, która dopiero uczy się korzystania ze swoich „wyjątkowych” przymiotów.

„Minotauress”, jak wspomniałam powyżej, to dwie osobne opowieści. Jedna zatytułowana jest, co oczywiste, „Minotauress”, a druga to „Horncranker” (dosłownie „Łamacz rogów”)zwieńczenie całej historii. Oczywiście obie napisane są w taki sposób, że niekoniecznie możemy traktować je poważnie. I znowu zamiast strachu wywołują bardziej dziki śmiech i szaleństwo. Ale już w lepszym gatunku niż „Bighead”. Odrobinę bardziej wyrafinowane. Tym razem to horror typu B, którego czytanie sprawia obłąkaną przyjemność. Jeśli znamy już niektóre historie Lee (szczególnie opowiadania) znajdziemy bardzo dużo odniesień i znajomych fragmentów np. legendy, wspomnienia, piosenki… Trzeba również dodać, że Lee to pisarz, który uwielbia zabawę archetypami i symbolami. Zamienia je,  wymienia, tasuje, miesza i wygina. Powstaje trochę taki potwór Frankensteina, którego dokładne mikroskopijne oglądanie z każdej strony cieszy czytelnika. Co prawda nigdy nie jesteśmy do końca przygotowani na to, co tam dojrzymy, ale chodzi właśnie o ten element zaskoczenia.

Jednak przede wszystkim to na co musimy się przygotować czytając „Minotauress” to nowe zjawisko jakim jest White Trash Gothic. Uwielbiam tą nazwę. Dla mnie to w końcu odkrycie całkowicie unikalnego gatunku literackiego. Dzięki tej nazwie w końcu mogę stworzyć osobną kategorię dla niektórych historii, które poznałam. Dodam, że nazwa ta jest całkowicie fikcyjna, stworzona przez Pisarza, jako tytuł pisanej w hipnotycznym transie książki. Jednak Edward Lee wiedział dokładnie, co wymyśla i pewnie również w jakiś sposób bawiło go, że jego tworów nie można jednolicie zakwalifikować do jednego albo drugiego odłamu z zakładki horror. Ale teraz już można, bo White Trash Gothic jest idealnym miejscem dla „Bighead’a” i dla „Minotauress” (nie wliczając wielu jego opowiadań).

Czym jest White Trash Gothic? Dla ułatwienia w zrozumieniu rozłożę to sformułowanie na części. White Trash, to dosłownie „białe śmiecie” a po polsku tzw. „biała hołota”. Wyrażenie bardzo rzadko spotykane w Europie, tym bardziej w Polsce (nie wiem dlaczego, bo nadzwyczaj często mogłoby być adekwatnym określeniem co do niektórych… )Określa, co oczywiste, w sposób pejoratywny, ludzi rasy białej, którzy znajdują się na najniższym szczeblu drabiny społecznej, o najniższych dochodach, niewykształconych, bardzo często bezrobotnych, żyjących z czynności nielegalnych, np. pędzenie bimbru, prostytucja czy kłusownictwo lub na rachunek państwa. Błędnie utożsamiani z „redneckami”, którzy są po prostu normalnymi mieszkańcami głębokiej prowincji, a przede wszystkim stanów dawnego Południa.

Zachowanie „white trashów” odbiega od normalności. Jest wyjątkowo patologiczne i dysfunkcyjne. Na porządku dziennym spotyka się przemoc mężczyzn wobec kobiet, kobiet wobec dzieci, przemoc w ogóle, gwałty, kazirodztwo, zoofilię, głęboki alkoholizm i inne zjawiska rzadko penetrowane przez zwykłych ludzi. Z chorych związków rodzą się kalekie dzieci, dotknięte często kretynizmem, debilizmem, zniekształcone i zdeprawowane już od najmłodszych lat. „Biała hołota” nie ma konkretnych hamulców moralnych. Kierują się zasadą, że „wszystko zostaje w rodzinie” i to sprawia, że pozwalają sobie na więcej od innych. Tortury, uprowadzenia, morderstwa uchodzą w tym dziwnym świecie na sucho i nie ma kto za nie odpowiadać. Ot, taka sobie codzienność. Lepiej omijać z daleka, a najlepiej unikać kontaktu w ogóle.

„Gothic” jest łatwiejszy do rozgryzienia, gdyż odnosi się po prostu do powieści gotyckiej, albo do tworu wystylizowanego na takową, która jest o wiele lepiej znana w kręgach literackich. Jej główne założenia to atmosfera grozy, strachu, nawiedzone budowle, duchy i widziadła, legendarne zbrodnie piętnujące całą fabułę. W formie bardziej nowoczesnej można odnaleźć okultyzm, składanie ofiar i morderstwa.

Połączenie White Trash i Gothic może z początku wydawać się nierealne, jednak kiedy przeczytacie „Minotauress” zrozumiecie, jak idealnie pasuje i jak wiele wyjaśnia. Edward Lee udowodnił, że taka fuzja jest jak najbardziej możliwa i doprawdy nie rozumiem, jak można było wcześniej jej nie wykorzystać 🙂

Za podstawę pod powieść posłużył mit o Pazyfae. Kto nie pamięta tego fragmentu mitologii greckiej już pędzę z przypomnieniem. Otóż, Pazyfae, żona Minosa, królowa Krety, bardzo niefortunnie zakochała się w świętym byku podarowanym przez Posejdona Minosowi. Oczywiście nie przez przypadek, ale w ramach klątwy. Niezaspokojona w żądzy postanowiła oddać się zwierzęciu. Pomógł jej w tym Dedal, który zbudował drewnianą krowę, w której Pazyfae ukryła się i podsunęła bykowi. Została ukarana wydając na świat potwora o imieniu Minotaur, czyli postrach Krety. Tu mit się kończy, a wkracza Edward Lee. Pazyfae po śmierci trafiła w otchłanie piekielne i stała się odrażającym demonem.

Nie zdradzę Wam fabuły, ale powiem jedno: Pazyfae powraca. Wciąż niezaspokojona. Stęskniona za swoim zmutowanym synem. Okoliczne lasy otwierają dla niej zupełnie nowe możliwości działania. A nieświadomi i głupkowaci mieszkańcy stanowią doskonałe ofiary. Pradawne mity, okultyzm, magiczne rytuały i ofiary z ludzi. Trochę filozofii, dużo krwi, dużo seksu, bardzo dużo przemocy. White Trash Gothic w najczystszej postaci. Dla wielbicieli tego nowego gatunku.  I jak poprzednio ostrzegłam teraz również nie omieszkam zapomnieć: najlepiej nie jeść i nie pić w czasie lektury. Co prawda to nie jest „Bighead”, ale jak cała proza Lee również ta książka kryje w sobie zaskakujące smaczki.  Tak na wszelki wypadek.

O.