Jak szybko minęły na Buku te dwa tygodnie. Czternaście dni przepełnionych tym najwznioślejszym z uczuć, a raczej wieloma jego odmianami. Czas na oficjalne zakończenie bukowej Uczty Miłości.
I właśnie dlatego, by ostatecznie wyciszyć temat (przynajmniej do kolejnego Dnia Świętego Walentego) przygotowałam specjalnie dla Was mini ranking. To pięć moich najulubieńszych opowieści miłosnych. Ukochanych romansów, które wywołały dreszczyk uniesień, a nawet potrafiły mnie wzruszyć. A wzruszenie przy lekturze nawiedza mnie wyjątkowo rzadko, jeśli prawie wcale.
Przed Wami te najlepsze, oczywiście z mojego punktu widzenia 😉
1. „Wichrowe Wzgórza” Emily Brontë
Wiem. Powtarzam się. Nic na to nie poradzę, bo powieść Emily Brontë pozostaje moją najpiękniejszą. Jak na razie nic jeszcze nie przebiło tragicznej historii Heathcliff’a i Cathy. I sądzę, że jeszcze dużo czasu minie aż ktoś napisze powieść równie przejmującą co smutną i namiętną jednocześnie. Jest tam wszystko, czego potrzebuje dobra opowieść, a całość napisana jest w tak dobry sposób, że nie sposób pominąć „Wichrowych Wzgórz”, jeśli mowa o miłości.
2. „Emma” Jane Austen
Dla większości, to „Duma i Uprzedzenie” przoduje wśród ukochanych powieści tej brytyjskiej pisarski, jednak mnie ujęła całkowicie historia Emmy Woodhouse. To przezabawna komedia pomyłek, z masą perypetii i uroczych komentarzy na temat roli kobiet, związków damsko-męskich i małżeństwa. Jak zawsze z pozytywnym i zaskakującym (dla bohaterki) zakończeniem, która przez całą powieść wydaje się nie zauważać prawdziwych relacji, jakie wokół niej zachodzą.
3. „Jane Eyre” Charlotte Brontë
Druga siostra Brontë. Kolejna niezapomniana opowieść. Również pełna smutku, melancholii i samotności. Także z elementami powieści gotyckiej. Tym razem jednak z mniej więcej pozytywnym zakończeniem. Co prawda nikt nie marzy, by być tytułową Jane, ale nie sposób nie podziwiać jej wewnętrznej siły i uporu, potrzebnych by sprostać nie tylko swojemu cierpieniu, ale także cierpieniu innych. A do kolekcji mrocznych bohaterów byronowskich: Edward Fairfax Rochester.
4. „Wielkie Nadzieje” Charles Dickens
Nie wzruszam się przy książkach. Przeżywam je, krzyczę, macham rękami, ale nie płaczę. Aż do czasu „Wielkich Nadziei”. Okropnie smutna opowieść o nieszczęśliwym życiu, niespełnionych nadziejach i straconych złudzeniach. Nie ma tutaj nic pozytywnego. Zakończenie daje nam malutką iskierkę nadziei, ale jak to u Dickensa, trudno tutaj o typowy happy end. To kilka historii miłosnych tak naprawdę: miłość matczyna, miłość ojcowska, miłość straceńca i miłość na zabój, na zawsze. Ta jedyna i niezmienna. I poświęcenie, na jakie skazani są wszyscy bohaterowie. I nieszczęście. Wielki klasyk. Piękny język. Niesamowita opowieść. Duży Buk.
5. „Przeminęło z Wiatrem” Margaret Mitchell
Ach, Scarlett… Upadek Południa, wojna secesyjna, obalenie niewolnictwa, tysiące rannych w bratobójczej walce. A to wszystko jest tylko epickim tłem dla zmagającej się ze sobą, swoimi uczuciami i tożsamością młodej córki plantatora, rozpieszczonej belle (archetyp rozpieszczonej damy z Południa)która walczy o przetrwanie w nowej wrogiej rzeczywistości. I jej miłosny trójkąt, czyli Scarlett, Ashley Wilkes i Rhett Butler. Powieść równie przejmująca jak kultowy film. Z najlepszym mottem na gorsze dni: „Bo jutro też jest dzień.”
Kto nie ma jeszcze dość miłosnej tematyki koniecznie musi sięgnąć po te powieści i podzielić się swoimi czytelniczymi odczuciami 🙂 A ja, po tych wszystkich uniesieniach i wzruszeniach, wracam do moich ulubionych strachów, potworów i innych horrorów…
O.